czwartek, 25 sierpnia 2022

Od Aureliusza — „Łyse jajo”

— Jesień… ach ta jesień — westchnął — Wszystko powoli umiera i moja siostra alergiczka nie będzie się mi już skarżyć… choć macocha nienawidzi jesieni, ona będzie mi marudziła, że wszystko obumiera i już nie jest kolorowe ani ładne… jeśli jej się nie podoba to niech może, nie wiem… pomaluje wszystkie liście na zielono znowu? — prychnął pod koniec i pokręcił nieco głową. Zerknął za okno, a widząc nadal zielone liście, które trzymały się tak dobrze, jakby w ogóle nie miały w planach spaść za kilka dni bądź tygodni — ciekawe jak to być rośliną… słyszałbym to co do mnie mówią, a do tego byłbym martwym, od środka… chyba… czekaj, rośliny są w końcu martwe od środka? I potrafią nas słyszeć, tak? Nie pamiętam, jak to było… mogłem jednak czasami słuchać na biologii — spuścił swoją głowę, a po chwili złapał za telefon, który ogółowo był zakazany na obozie — jednak każdy wie, jak to jest, zasady są po to, by je łamać. I tak pewnie każdy z obozu przetrzymuje w ukryciu przynajmniej jeden — nie chcę tego wyszukiwać… to głupie, może zamiast tego powtórzę sobie materiał z pewnie podstawówki? Choć w sumie to też byłoby krępujące… nie wyobrażam sobie siebie kupującego książkę do biologii, czy przyrody, by nauczyć się o roślinach więcej, niż wiem.
Czas wolny — jak można go spędzić? Niektórzy spędzają go z przyjaciółmi, kolejni siedzą sami, a jeszcze inni idą trenować — mimo wszystko dla Aureliusza było to dziwne… cały dzień trenowania bądź wykonywania obowiązków w domu, a niektórym nadal chce się trenować podczas czasu wolnego. On należy jednak do tej drugiej grupy — siedzi sam i czyta książki, które przywiózł ze sobą z domu albo kupił niedawno. Nie ma tu zbyt wielu przyjaciół, każdy jest mu obojętny — nie trzyma nikogo aż tak blisko by chcieć być z tą osobą ciągle. Czasami po prostu go to przytłacza. A poza tym, nawet jeśli miałby z kim siedzieć, to przecież ta osoba i tak pewnie ma innego przyjaciela, który jest ciekawszą personą i potrafi mówić o czymś godzinami. Żeby nie było — Aureliusz nie jest żadnym pick me ani nic, ta gadka nie miała być użalaniem się nad sobą, po prostu poniekąd była to prawda, plus Aureliusz woli książki i zwierzęta… a raczej książki i koty.
Minęła kolejna godzina — teraz pora na kolacje. Nic ciekawego, codziennie ten sam nudny schemat. Nie ma co tu mówić, przecież nikogo nie interesuje raczej to, co Aureliusz zjadł tym razem na kolacje i co popijał. Kim rozmawiał i z kogo żartów się najczęściej śmiał. Czy zjadł całość, a może trochę mniej. Czy wypił wszystko, czy zostawił kilka kropel na dnie puszki. Te informacje są tak potrzebne jak mówienie koledze podczas grania, że idziesz zrobić to i to, zamiast zwykłego „zw”.  
— Jutro sobota — powiedział chłopak, wracając do domku po śpiewach przy ognisku. Te słowa bardziej kierował do siebie, nic więc dziwnego, że nikt nie zwrócił na nie uwagi. — Jutro powrót do domu na nowy rok szkolny — pomyślał, unosząc swój wzrok na gwiazdy, delikatny jesienny wiatr machał jego włosami na wszystkie strony, gdyby nie był synem Afrodyty, pewnie miałby już gniazdo na głowie. Przydreptał w końcu do domku, rzuciwszy się na pościel, rozejrzał się po pokoju. Większość Afrodyciątek albo kładła się już do spania, albo robiła jeszcze coś na telefonie. Aureliusz o dziwo znowu był w tej drugiej grupie. Tylko się położył, a schowany telefon pod łóżkiem zaraz znalazł się w jego dłoni. Uśmiechnął się do ekranu, a widząc siebie w jego odbiciu, poprawił tylko nieco swoją grzywkę. Po kilku godzinach wreszcie zasnął. Choć… czy to dobrze? Jego sny czasami bywają zaskakująco dziwne i dzisiaj nie było ani trochę inaczej: 
— Pośpiesz sieeeeeeeę! — wyjęczała kobieta o krótkich, różowych włosach. Ubrana była w zwykły t-shirt i czarne jeansowe spodnie, Aureliusz sam nie wiem, jak to zapamiętał. Akcja odbywała się w starym, opuszczonym budynku na skraju jakiegoś lasu. Wokół dwójki nie było nikogo więcej oprócz kilku wyrośniętych szczurów, które wyglądały tak, jakby codziennie chodziły do miasta i zamawiały po dwie duże pizze z połową istniejących dodatków na sosie pesto — oczywiście z wypieczonych spodem, bo szczury nie mogą sobie pozwolić na to, by ich pizza nie była wystarczająco chrupiąca. Chłopak niezbyt wiedział, co się dzieje i niewiele też pamięta z owego snu, możliwe, że pomiędzy nim a szczurami doszło do jakiejś bitwy o jedzenie, a różowowłosa gniła gdzieś w krzakach, bo przegrała walkę z wielkim i potężnym władcą otyłych gryzonii. Ciekawe, po co je hodował… pamiętał jednak to, że dziewczyna miała na imię Melody, ale wolała gdy mówiono jej „Meloduś”. Dumnie opowiadała mu o pochodzeniu i znaczeniu tego imienia, wyjaśniając na końcu, że matka nazwała ją tak po swojej byłej kochance. Mówiła też o jakiś numerach i potworach, co Aureliusz na pierwszy rzut oka nie mógł zrozumieć. Dodawała do swoich zdań wstawki po rzymsku tylko wtedy kiedy widziała jakiegoś szczura w okolicy. Czyżby one ich podsłuchiwały i przekazywały informacje władcy? Może Meloduś zmarła dlatego, bo wiedziała za dużo? Nieważne, i tak jak znowu ją zobaczył, to się aż z krzykiem obudził... na szczęście nikogo już w domku nie było. Teraz tylko włożyć książki do torby i czekać na ojca. 
 
˗ ˏ ˋ ♡ ˎˊ ˗
 
Droga do domu rodzinnego — dłuższej trasy ojciec chyba nie mógł wybrać. Jedynym plusem było to, że z radia leciała właśnie jakaś stara metaliczna piosenka, której w domu pewnie nikt by się nie odważył włączyć. Dlaczego? Ponieważ macocha nienawidzi takich brzmień, brzydzą ją i przyprawiają o bulgotanie w żołądku. No kto by się spodziewał… pewnie teraz sama słucha jakiejś większej klasyki bez żadnego tekstu — tylko fortepian. Ciekawe co by zrobiła, gdyby Aureliusz jej zagrał złą nutę, pewnie złapałaby się za głowę, uderzyła chłopaka linijką w palce i nauczyła grać największy hit wykonany na fortepianie.
— Tato — zaczął, zerkając na swojego ojca, przyciszając radio.
— Hm? — zamruczał mężczyzna, zerkając kątem oka na swoje półboskie dziecko.
— Bo… — podrapał się po tyle głowy — cóż... Yhm... Bo zapomniałem wam powiedzieć, byście karmili Alina.
— Ach, nie martw się. Aurelia go dokarmiała, zdała sobie sprawę, że zapomniałeś nam o tym wspomnieć. Jeszcze coś, o czym powinienem wiedzieć? Jakieś szczury ci się zalęgły w pokoju i też zapomniałeś o nich powiedzieć?
— To znaczy… szczury już w nim są… ale martwe! Nie można karmić węży prawdziwymi, mogą im zrobić krzywdę — wyjaśnił.
— Och… przynajmniej tyle, że martwe — wzruszył lekko ramionami — wiesz, matka zapomniała, że dzisiaj wracasz, więc może być w nie nastroju. Nie przejmuj się tym
— Czyli tak jak zawsze? Pełna nerwów zamiast spokoju? — zażartował. Odpowiedziom od ojca było tylko lekkie kiwnięcie głową.
Po jakiejś godzince dojechali w końcu bezpiecznie do domu. Aureliusz od razu rzucił się na łóżko, nie rozpakowując nawet walizek — bo po co? Ma jeszcze w końcu czas. Po krótszej chwili dołączył także kot, który stęskniony wszedł mu pod ręce i wtulił swoją sierść w jego twarz… o dziwo chłopak zasnął niewzruszony, wolał to niż rozmowy typu: „co było na obozie?” i „gotowy już do szkoły?”, co prawda pieczenie z siostrą ciasteczek też było jakimś rozwiązaniem, ale znając życie, z jego pomocą wyszłyby zakalce.
Przypomnienie: Nie pozwól gotować dwóm Collinsom naraz.

◇──◆──◇──◆
[1155 słów: Aureliusz otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz