JESIEŃ
Abasol wrócił z kasyna, mając już dwa tysiące trzysta dolarów, to potężna suma, ale całe szczęście jego łup jest w formie grubo zwiniętych zielonych papierków, takie coś łatwiej jest schować, choć będzie musiał uważać podczas następnego sprzątania mieszkania, by mama nie odkryła jego skrytki.
Chłopak wszedł do domu, który, znajdował się w dzielnicy Nowego Jorku, gdzie dominowały blokowiska, mieszkanie było skromne, ale własne, dominował tu kolor brązowy, przechodząc przez drzwi, wchodziło się jednocześnie do kuchni, drzwi otwierało się, ciągnąc je w swoją stronę, bo po prawej stronie znajdowała się lodówka, która blokowała część przejścia. Kuchnia wyglądała tak, jakby kucharzem był tu naukowiec, który cały czas próbuje stworzyć swoje magnum opus, przez co na górnych szafkach poprzyklejane były małe karteczki, jedne były z zadaniami dla Abasola, na innych zapisane były uwagi i porady dotyczące gotowania konkretnych dań, na co uważać, z czym smakują najlepiej i tym podobne. Idąc w prawo i patrząc na wprost, patrzyło się na małą łazienkę, w której dominowała biel. By przejść do salonu, trzeba było skręcić w lewo od łazienki i przejść przez zwisające z framugi koraliki wyglądające trochę jak wejście do jakiejś wróżki, która ma ci przepowiedzieć przyszłość. Salon był już mniej klaustrofobiczny, ściana na wprost wejścia cała była zajęta przez meblościankę, w przeszklonych częściach można było zauważyć małe kolekcje porcelanowych figurek zwierząt. Na lewo od wejścia znajdowała się ściana, która oddzielała salon i sypialnię mamy Abasola. Kanapa znajdowała się przy jednym z dwóch okien, obok drugiego, znajdował się telewizor mieszczący się we wnęce w meblościance, mały stolik znajdował się w przestrzeni między jednym oknem a drugim. Czarnowłosy chłopak przeszedł przez koraliki, zdjął muszkę i odpiął parę guzików koszuli. Już chciał się kłaść, gdy nagle spod kanapy wyleciała biała koścista ręka, która złapała chłopaka za kostkę.
— Mam cię smarkaczu! — spod kanapy wydobył się wysoki głos — gdzieś ty się tak długo podziewał?!, Wiesz ile ja tu, musiałem leżeć?!
Chłopak krzyknął i odskoczył, ręka, która trzymała go za kostkę, nadal go trzymała, ale... to była dosłownie ręka szkieletu! Uderzała o podłogę, gruchocząc kośćmi. Spod kanapy wyskoczył szkielet ubrany w niechlujną marynarkę, cała była ubrudzona, z łatami i ogólnie wyglądała, jakby ją ktoś, wyciągnął ze śmietnika.
— Szczylu ty jeden! Wiesz, ile ja czekałem? Gdzieś ty się podziewał tyle czasu?! Ja rozumiem, że można sporo przesiedzieć w kasynie, ale tak ?! Co młodzież ma teraz w głowach…
— Yyy… wiesz… — nie wiedział jak odpowiedzieć Abasol — jakoś tak... czas mi minął…
— Dobra, nie tłumacz się, idziesz ze mną.
Szkielet rzucił się na chłopaka, ale ten uniknął tego i rzucił trzymanymi w ręce pieniędzmi w głowę, a raczej czaszkę przeciwnika, Abasol zrobił to na tyle celnie, że głowa szkieletu zakręciła się na swoim kościstym karku. Szkielet wydał z siebie zirytowany krzyk, a czarnowłosy chłopak wycofał się do kuchni, nagle potknął się o coś, ale zdążył złapać się zlewu, spojrzał w dół i zobaczył, że szkieletowa ręka tak się ustawiła, że wywołała jego potknięcie. Abasol spojrzał za siebie, szkielet już przechodził przez koraliki, chłopak myślał szybko, spojrzał na zapchany zlew i... złapał za nóż, odchodząc trochę w tył i przyjmując pozycje niczym szermierz, krzyknął:
— An garde! — silił się na nieprzestraszony ton.
Szkielet spojrzał zrezygnowany na chłopaka.
— Ty to nazywasz postawą ? Widać, że nigdy żeś ostrzem nie robił.
Włamywacz również sięgnął do zlewu i wyjął nóż.
— Mógłbyś się waść poddać i wstydu oszczędzić — stwierdził przeciwnik gotowy do pojedynku.
Pierwsze ciosy zostały wymierzone, Abasol wykonywał je z gracją kogoś, kto widział walkę na miecze tylko w Gwiezdnych Wojnach czy innych Dark Souls — ach, nagle szkielet wykonał zgrabny ruch, który pozbawił Abasola broni, po czym kopnął go kościstą nogą, powalając na podłogę. Ręka puściła kostkę chłopaka, a przeciwnik wziął ją i umieścił ją w brakującym miejscu. Szkielet szybkim ruchem wyjął kajdanki ze swojej marynarki, przykuł się do chłopaka, który nadal był w szoku.
— No, a teraz słodkich snów — szkielet już chciał uderzyć chłopaka tak, by ten zemdlał, ale wtedy ktoś otworzył drzwi i stanął w nich... Pan Manrice…
Gdyby szkielet miał skórę, pewnie byłby cały blady, ale forma, w której był, pozwalała, mu tylko na opadniętą szczękę. Szkielet uklęknął na jedno kolano i zaczął.
— P-panie Manrice… mówiłem! Przysięgałem i mi się udało! Mam herosa! Już chciałem go brać, ale…
— Zamilcz...strzelać — stwierdził mężczyzna o ciemniejszej karnacji, dwie inne szkielety w garniturach przekroczyły próg i wymierzyły łuki w chłopaka i szkielet. Chłopak zareagował szybciej, pchnął swojego wcześniejszego przeciwnika do przejścia do salonu i razem wbiegli do pomieszczenia, gdy w podłogę wbiły się dwie strzały.
Chłopak i kościotrup nagle zapomnieli o swojej wcześniejszej wrogości, dopadli okna i otworzyli je i chcieli się przez nie przecisnąć, ale mimo faktu, że jeden z nich był szkieletem, to i tak się nie mieścili, cofnęli się i pierwszy wyszedł szkielet, a drugi wyszedł chłopak, ale gdy wychodził, jedna strzała trafiła Abasola i zraniła go w ramię. Szkielet i chłopak spojrzeli w stronę Manrice’a i dwóch szkieletów w marynarkach, celowali do nich z łuków i zbiegli po schodach przeciwpożarowych ile sił w nogach. Na początku jeszcze jakoś utrzymywali stabilny krok, ale po chwili któryś z nich się potknął i zlecieli, po schodach robiąc, tyle hałasu, jakby po schodach spadała orkiestra dęta. Chłopak i szkielet zatrzymali się na ostatnim „segmencie” schodów. Abasol pierwszy się podniósł i zobaczył, że jego towarzysz był w rozsypce... dosłownie, obok chłopaka leżał garnitur poskładany, jakby wewnątrz nikogo nie było, ale po chwili ubranie jakby wstało i towarzysz chłopaka okazał się w pełni „zdrów”. Szkielet natychmiast pobiegł w stronę drabiny, by zejść na ziemię, ale podczas tego pędu zapomniał o chłopaku i gdy wskoczył na drabinę, by z niej zejść, chłopak wypadł zza barierki i pociągnął za sobą kościstego towarzysza, uderzając twardo o duży, zielony kubeł na śmieci, który wcześniej podstawił sobie kostek, by wejść na drabinę. Chłopak wstał i dotknął swoich pleców.
— Ała… — jęknął Abasol.
— Łe tam, takie coś to pestka, jak mi coś pęknie, to jest koniec.
Chłopak pokazał swojemu towarzyszowi, żeby był cicho, przez chwilę zdawał się czegoś nasłuchiwać, po chwili zauważyli, że przygląda im się tłum gapiów, Abasol i Kościotrup szybko uciekli w ciemne uliczki, by nie zwracać na siebie jeszcze większej uwagi.
[1008 słów: Abasol otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz