niedziela, 31 grudnia 2023

Od Luciena do Jesúsa i Avery — „Sylwestrowy hangover”

Sylwester zbliżał się wielkimi krokami, a to oznaczało tylko jedno — alkoholowa impreza. Lucien już nie mógł usiedzieć na miejscu na samą myśl, że może pójść na randkę z butelką wina. Jednak, żeby nie było zbyt smutno, postanowił zgarnąć innych obozowiczów do świętowania. Z początku łatwo nie było — nikt tak bardzo nie ubóstwiał smaku procentów, co dzieciak Dionizosa.
Chłopak przykucnął pod domkiem dwunastym i się namyślił. Skąd wziąć więcej ludu? Przecież impreza złożona z samych dzieciaków boga wina będzie zbyt nudna; bo wypiją hektolitry alkoholu i żaden z nich zbyt szybko się nie wstawi. Potrzebują kogoś ze słabszą głową, aby było zabawniej.
Siedząc w przykucu sebixa osiedlowego dostrzegł swoją pierwszą ofiarę — krótkie, białe włosy, niezbyt wysoka osoba. Nie wiedział, czy się zgodzi, ale kojarzył z widzenia, że to dzieciak Ateny. Dzieci od tej Bogini nie potrafią obchodzić się z alkoholem.
Podniósł się z bólem, gdyż kości młode już nie są (ma 16 lat) i spokojnym krokiem pomaszerował w stronę celu. Uśmiechnął się przyjaźnie, kiedy szare oczy zetknęły się z jego i zagadał:
— Robimy imprezę sylwestrową, wpadniesz?
Proste pytanie, więc przydałaby się prosta odpowiedź.
— Jesteś dzieckiem Dionizosa?
Aż tak po nim to widać? Przecież jeszcze nie pił.
— Tak, ale nie musisz się bać, to będzie porządna impreza. Tylko po jednej butelce wina na głowę. Obiecuję. — Uśmiechnął się szerzej.
Dziecię Ateny jednak długo się zastanawiało. Rozglądało się w różne strony, jakby chciało uniknąć parzącego wzroku Luciena.
— Chodź. — Chwycił delikatnie nadgarstek rozmówcy i ruszył w stronę domku. A w środku wiele osób pracowało nad wystrojem, szykowaniem przekąsek oraz oczywiście trunków.
Gdy weszli do środka przywitał ich bardzo miły, ciepły zapach upieczonych bułeczek. Ciekawe kto potrafi tak dobrze obchodzić się z jedzeniem?
— Okej, żeby być uprzejmym, to się przedstawię. Jestem Lucien. — Wyciągnął chudą, zimną dłoń. Nigdy nie zapomni o dobrych manierach, których uczyła go matka.
— Avery.
— Super, to skoro się poznaliśmy, może usiądziesz sobie… — Rozejrzał się. — O tam! — Wskazał wolne krzesło. — Nie martw się, zaraz do ciebie wrócę. Potrzebujemy więcej osób, a ja jestem, tak się składa, grupowym. Zajmuję się tym, więc jeśli mi wybaczysz… — Uśmiechnął się. — Czuj się jak u siebie, dziecię Ateny!
Wybiegł na zewnątrz, gdzie poszukiwał kolejnych ofiar. Kilka obozowiczów weszło nawet bez namawiania, gdy tylko usłyszeli odgłosy obijających się butelek. Musieli mieć to we krwi. Jakaś cząstka Dionizosa w nich siedziała. Inni zaś odchodzili, kręcili głowami bądź wzdrygali się, jak usłyszeli, że Lucien jest dzieciakiem Boga słodkich, procentowych trunków.
Chłopak w końcu się poddał i uznał, że mają już wystarczająco gości. Wrócił do środka, gdzie powitały go słodkie, nużące zapachy wina, ciast oraz innych, przepysznych wypieków.
Uśmiechnął się do swoich ziomków i usiadł obok jednego z nich — czternastoletniego meksykanina. Nie powinien dopuszczać go do alkoholu, w końcu jest jeszcze bardzo młody, ale… inaczej nie byłoby zabawy.
— Na co masz ochotę? — zagaił, w międzyczasie wyszukując wzrokiem białowłosego dzieciaka Ateny. — Mogę nalać ci szampana albo… — Podniósł gwałtownie głowę. — O, Avery! Chodź tutaj! — Pomachał do równieśnika. — Dobra, niech więc będzie szampan… — Wrócił do kolegi.

Avery, Jesús?? 
 ◇──◆──◇──◆ 
[490 słów: Lucien otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz