niedziela, 12 listopada 2023

Od Abasola — Kanapa i wygrana

Nie oszukujmy się, szczęście Abasola była bardzo zabawną rzeczą, czasami działało i doprowadzało do absurdalnych sytuacji, a czasami nie działało i zdawało się zostawiać chłopca na pastwę praw Murphy’ego. Dziś jednak było inaczej. Dziś, do czego by nie podszedł i by nie postawił pieniędzy, odchodził od stołu z podwojoną ilością funduszy. Gdyby chłopak miał powiedzieć gdzie najbardziej lubi chodzić i w pobliżu nie było jego mamy, zaraz po domach jego przyjaciół gdzie odbywały się imprezy, zaliczyłby kasyno jako jedno z jego ulubionych miejsc.
Kasyno znajdowało się pod ziemią, więc nie dochodziło tu za dużo światła, wszystko było oświetlone lampami, które wytwarzały ciepłe, żółte światło. W powietrzu utrzymywał się mocny zapach cygar i whiskey. Wszystkie te rzeczy powinny dawać mu do zrozumienia, że nie powinien tu być, ale właśnie ta atmosfera go przyciągała, no i jazz, jazz był zajebisty. Każdy był ubrany elegancko, kobiety miały wytworne suknie, które podkreślały pewne...rzeczy w ich wyglądzie, a mężczyźni w koszulach, marynarkach i innych garniturach chodzili od stołów do stołów niekoniecznie po wygranej. Abasol kroczył przez to miejsce hazardu i oszustwa posiadając już tysiąc pięćset dolarów, cieszył się z tego tak, jakby był pszczołą, która wleciała do kwiaciarni. Planował wygrać jeszcze trochę, tak od dwóch tysięcy do dwóch tysięcy pięćset, nie chciał przesadzać, bo większe sumy trudniej było schować. Abasol podszedł do stołu, przy którym siedzieli roześmiani ludzie w garniakach i widać było, że będą grać w pokera.
Jeden z mężczyzn zauważył chłopaka i odwrócił się do niego.
— Abasol! Jakie miłe spotkanie! — zaczął opalony mężczyzna po czterdziestce w białej koszuli — Akurat o tobie rozmawialiśmy!
Jakby na potwierdzenie, trzech mężczyzn przytaknęło. Widać było po nich, że mają za sobą parę kolejek.
— Oh, naprawdę? — zapytał się czarnowłosy chłopak — Rozmawialiście o moich niesamowitych włosach czy o tym, że dziś jest mój szczęśliwy dzień?
Towarzystwo gromko się zaśmiało.
— Bardziej o tym drugim, ale tak, włosy masz ładne. — stwierdził mężczyzna w białej koszuli. — Po prostu nie możemy uwierzyć, że taki szczęściarz jak ty może mieć szczęśliwy dzień. Jak to jest? Masz dwa razy więcej szczęścia czy szczęście o zdwojonej sile?
Mężczyzna odsunął krzesło obok siebie i poklepał je, zachęcając chłopaka do tego, by usiadł.
— Chodź, młody, akurat chcieliśmy zagrać w pokera, można powiedzieć, że miałeś szczęście, że nas znalazłeś.
Towarzystwo pokerowe znowu się zaśmiało, Abasol wyjął trochę kasy i pokazał każdemu, po czym położył na je na stół.
— Wchodzę w to. — odpowiedział chłopak, czując, że trafi mu się zajebista wygrana.


***


Kostek za wszelką cenę chciał pozostać na łaskach pana Manrice’a, więc starał się wytężyć swój kościany mózg, jak najbardziej mógł. Wiedział, że nie porwie herosa w kasynie, za dużo świadków i ogólnie tłok, dlatego postanowił, że włamie się do jego domu i poczeka na niego, by go porwać, robił to bardzo oryginalną metodą, bo...próbował swoją głową trafić w okno mieszkania chłopaka, by je przebić i mieć możliwość dostania się do lokum. Był już późny wieczór, szkielet dowiedział się od swojego przyjaciela, że ludzka matka herosa dziś pracuje do późna, więc nie będzie jej w domu przed jedenastą wieczorem. Kostek miał mnóstwo czasu na swój plan, nie przejmował się śmiertelnikami, bo Mgła, która zniekształca im postrzeganie jego prawdziwego jestestwa...zniekształcała im postrzeganie jego prawdziwego jestestwa. Pewnie paru ludzi, których widział na ulicach i tak widzi, że rzuca piłką albo robi inną niegroźną rzecz. Kiedy kostek o tym myślał, jego głowa właśnie zlatywała po schodach po raz czwarty i...zdał sobie sprawę, że przecież mógł po prostu wejść tymi metalowymi schodami pożarowymi, a nie jak debil...ahhh, pomińmy to.
Zamaskowany szkielet złapał swoją głowę, włożył na jej miejsce i poszedł do metalowej konstrukcji.
— Cholera, drabina podniesiona. — powiedział do siebie szkielet.
Chwilę pomyślał, dosłownie chwilę. Gdy szkielet skończył myśleć, podszedł on do jednego z tych dużych, zielonych śmietników przysunął go pod drabinę, wziął kij i następnie zaczął podskakiwać, próbując wcelować kijem w szparę między szczeblami drabiny, była zwinięta, ale całe szczęście konstrukcja nadal była wystarczająco blisko ziemi. Po paru nieudanych próbach i po jednej, która prawie się udała i zakończyła się upadkiem, kostek nareszcie trafił kijem w przestrzeń między szczeblami tak, że kij był na tyle stabilny, by po nim przejść na drabinę. Szkielet po chwili znalazł mieszkanie Abasola, wyglądało jak każde typowe mieszkanie w tego typu blokowiskach w Nowym Yorku, wnętrze było głównie w kolorach pochodnych od brązowego, ciemnobrązowe ściany, brązowa sofa itd. Kostek wgramolił się pod sofę tak, by był, jak najmniej zauważalny. „Tak, teraz tylko poczekam, aż wróci” pomyślał, tak, to było długie leżenie pod sofą.


***


Abasol wręcz skakał po schodach ze szczęścia, bo obłowił się jak karaluch, który znalazł na śmietniku całą paczkę zużytych baterii. Postawił w pokerze wszystko, co miał i miał już dwa tysiące trzysta dolarów! Ohh, będzie mógł z takimi rzeczami pomóc mamie opłacić podatki albo kupić jej coś ładnego… oj, będzie mógł.
Gdy był już przy drzwiach i szukał kluczy, rozwiązał muszkę. Wszedł do mieszkania, które znał już od lat.
— Mamo! Wróciłem! — krzyknął, ale nikt nie odpowiedział.
Abasol wydedukował, że mama pewnie znowu pracuje do późna, więc udał się do salonu, by rozpakować się ze swoich dzisiejszych łupów. Deski w podłodze salonu skrzypią, a pod sofą kryje się pewien niespodziewany gość…



◇──◆──◇──◆
[853 słów: Abasol Fate otrzymuje 8 punktów doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz