Wróciła już od rodziny, do obozu Herosów. Akurat na ten świetny dzień, którego obudziła ją Wanda. Coś tam gadała na temat Bożego Narodzenia, ale jedyne co dostała w odpowiedzi to wzrok, którym chciała przekazać: „po kiego chuja mnie budzisz?”, ale jej przekaz chyba został niezrozumiany. Kiedy ta zaczęła śpiewać, kusiło ją tak trochę podpalić jej prześcieradło, ale się powstrzymała. Kiedy tylko usłyszała o drzewie, entuzjastycznie się zgłosiła. Nareszcie znajdzie użytek siekiery, którą kupiła wcale nie po to, aby zdekapitować syna Posejdona i wysłać głowę na Olimp (chociaż może Meduza byłaby bardziej zadowolona z prezentu w takiej postaci?). Otrzymała kolejny rozkaz grupowej, którym było znalezienie czegoś na farsz i ciasto. Rozkaz generała!
Z zapałem wybiegła, a po chwili znalazła się w lesie, gdzie wyciągnęła z pieńka swoją srebrzystą, lśniącą siekierę, aby po chwili znaleźć piękne i dość małe drzewko iglaste. Po upewnieniu się, że żadna driada tego nie widzi (ani nie jest drzewem czy coś takiego), zabrała się do ścinania drzewa. Po chwili rąbania, jej oczom ukazało się słodkie stworzonko, chimera. Ach, jak uroczo.
– Pspspspsps… – zaczęła wołać… zwierzę? Coś na ten wzór. Na początku zlepek zwierząt wydawał się dość zmieszany zachowaniem heroski. Raczej był przyzwyczajony do tego, że półbogowie krzyczą i uciekają albo wymachują broniami. Mimo wszystko chimera dała Kazue do siebie podejść. – Ale z ciebie dobry, duży kotek. – uśmiechnęła się, tylko po to, aby chwycić po chwili siekierę i szybkim, mocnym machnięciem odrąbać jej całą nogę. Potwór ryknął, zaczynając gonić Rosjankę. – OSZ KURWA MAĆ! – krzyknęła, po czym zaczęła uciekać z nogą chimery pod pachą. W końcu dobiegła bliżej domków, gdzie zobaczyła jakiegoś dzieciaka z jej domku. – E, JAK TY MASZ? TERA TO TWÓJ PROBLEM! – powiedziała, jednocześnie przebiegając obok niego, zostawiając go do walki z potworem. Zdarza się, młody. Odbiegając tam, skąd przybyła, słyszała gdzieś w tyle jakieś przekleństwa po niemiecku. Wanda by się ucieszyła.
W każdym razie, szybko wróciła do ucinania drzewa, które ładnie spadło na ziemię. Postanowiła zrobić szybką próbę smaku mięsa z chimery, więc prowizorycznie obrobiła nogę — zdjęła z niej skórę, zeskrobała mięso z kości (choć na pewno zostawi je sobie na pamiątkę), żeby upiec mały kawałek i spróbować jak smakuje. Spróbowała, było akceptowalnej jakości. Nawet, powiedziałaby, że dobre. Makłowicz by pozazdrościł.
W drodze powrotnej przypomniało się jej o cieście! Na szczęście, zobaczyła jakąś biedną córkę Afrodyty, której wyrwała cokolwiek, co tam gniotła. Ciasto, na jakąś pizzę czy inne chuj wie co. Wyglądało znośnie. Zaniosła wszystkie swoje zdobycze do domku piątego, gdzie głośno oznajmiła swój sukces.
Po chwili drzewo już stało, a wszystkie Aresiątka zabrały się do ugniatania ciasta i wypychania mięsem chimery (oczywiście, bez wiedzy o tym, przecież nie powiedziałaby im, jak je zdobyła, lepiej, żeby nie wiedzieli). Właściwie, prócz Wandy, która ich pilnowała. Sama Kazue pierogi kiedyś lepiła, choć lepienie wyglądało ich chaotycznie, to ostatecznie wyszły całkiem ładne i smaczne, a dziś nie było wyjątkiem. W pewnym momencie stwierdziła, że lepszym zajęciem jest bicie Niemca po głowie, kiedy ten zrobi coś tylko minimalnie źle.
[488 słów: Kazue otrzymuje 4+10 PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz