Kiedy był młodszy, wydawało mu się, że wszyscy się z niego naśmiewają. Nie byłoby w tym nic dziwnego, dzieciak, który ma magiczną matkę, dodatkowo niewidomy i z psem przewodnikiem. Młodzi są jednak okrutni i gdy dostrzegą twój słaby punkt, to wykorzystają go w najbardziej obrzydliwy sposób. Zgnoją cię tylko, dlatego że jesteś inny. Takie są dzieci. Nie byłyby takie, gdyby rodzice poprawnie je wychowywali, ale Doriana to nie obchodziło. Dzieci były i będą okrutne.
Do obozu trafił w wieku trzynastu lat i pierwsze, o czym myślał, to o tym, by wyrobić sobie renomę. Ćwiczył tak długo i tak intensywnie, że nie raz nie mógł ustać na nogach. Siadał wtedy pod jakąś ścianą, z dala od innych, żeby nikt przypadkiem nie dostrzegł, jak ten dyszy.
Udało się to tylko w minimalnym stopniu. Niektórzy rzeczywiście podziwiali chłopaka. W końcu niewidomy, a potrafił, więcej niż oni. Inni za to… niezbyt się tym interesowali. Byli leniwi. Tak myślał Dorian. Każdy, kto nie chciał z nim ćwiczyć, przepychać się lub próbować nowych technik walki był leniem.
Ta obsesyjność na punkcie bycia wytrenowanym i „lepszym” skończyła się ostatnio niezbyt dobrze. Doprowadziło to chłopaka do łóżka. Skręcił kostkę. Pies przewodnik nie był od tego, by nosić ludzi, wozić ich jak konie, więc Dorian leżał przykuty do łóżka, patrząc (niedosłownie, bo nawet nie widział) w ścianę. Dopiero trzeciego dnia spróbował się podnieść. I poleciał jak długo na ziemię. Poobijał sobie szczękę, żebra oraz w sumie… wszystko.
Teraz mijał czwarty dzień od wspomnianego wypadku. Dorian uważał, że czuł się już lepiej i ignorując zmartwienia innych, znów postanowił wstać. Kulejąc, wymknął się z kohorty i przez najbliższe dziesięć minut ciągnął za sobą nogę niczym zombie w tych durnych serialach.
— Dosłownie wiem, że przede mną stoisz. Odsuń się. Idę ćwiczyć — warknął do kogoś, kto śmiał zatorować mu drogę. Kiedy jednak uparciuch nie ustąpił mu drogi, Dorian spróbował go wyminąć, prawie potykając się o własne nogi. — Nie mam czasu. Przez trzy dni leżałem w łóżku z powodu tej cholernej kostki. Nie mogę dalej leżeć, dlatego bądź taki miły i przestań mi przeszkadzać. — Wyciągnął przed siebie ręce, chcąc złapać nieznajomego. I kiedy palce rudowłosego zetknęły się z koszulką tego kogoś, to od razu zacisnęły się na materiale.
— Nie wiem, czy to mądre, żeby ćwiczyć w takim stanie.
— Nie jesteś moją matką. Idę trenować ręce. Rozumiesz, bicepsy. Nie nogi.
— Jesteś uparty.
— Nie. — Pociągnął za ubranie nieznajomego. — Ty jesteś. Zmarnowałem przez ciebie cenne pięć minut, które mogłem wykorzystać na trening. Nie wierzę, że akurat dzisiaj musiałem spotkać kolejnego lenia. Idź, wróć do swojej kohorty i leż cały dzień w łóżku, proszę bardzo.
Posunął dalej, ciągnąć kontuzjowaną nogę i pod nosem przeklinał kogoś, kto zajął mu czas. Przecież to logiczne, że nie będzie biegać. Chciał wzmocnić mięśnie rąk. Już nawet znalazł sobie ciekawy kamień, który zamierzał podnosić i odkładać. Tak nabierze mięśni.
Przyszykował się do podniesienia dosyć sporego kamienia i wtedy… coś strzyknęło rudzielcowi w kręgosłupie. Skrzywił się i upuścił głaz na kontuzjowaną nogę, krzywiąc się jeszcze bardziej.
— Ja pierdolę! — wrzasnął oburzony. Zamachnął się, by kopnąć wredną skamielinę, ale wtedy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
Odwrócił się jak poparzony i krzyknął:
— Hej! Nie widzisz, że tu ćwiczę?!
◇──◆──◇──◆
[522 słowa: Dorian otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz