Zaplanowała już powrót do domu niemal miesiąc temu, a teraz była już gotowa. Była przerwa świąteczna, więc nie martwiła się szkołą. Spakowała co musi do walizki, po czym ruszyła taksówką do niemal samego centrum Nowego Jorku, gdzie musiała przejść jakąś dziwną autoryzację, czy na pewno ma bilet, przebywa legalnie w Stanach i inne takie… co oczywiście, niemal bezproblemowo przeszła, mimo kota schowanego w kocu. Pozostało jej czekać na busa do Montpelier.
Po długich trzydziestu minutach w końcu przyjechał, a jako pierwsza oddała walizkę i wpakowała się do środka, właściwie, autokaru. Obok niej usiadła jakaś starsza pani, na którą heroska oczywiście spojrzała.
– Dzień dobry. – przywitała się, głównie z grzeczności niż dlatego, że chciałaby z nią porozmawiać. W międzyczasie uwolniła szylkretową kotkę z koca.
– Oh, dzień dobry, dobry. – odpowiedziała siwowłosa, odwracając głowę do z pewnością wyższej i młodszej dziewczyny. Nie zauważyła Honoraty — albo postanowiła ją zignorować. Po jej twarzy było widać, że jest już po siedemdziesiątce — miała więcej zmarszczek niż ludzki mózg. – Jedziesz sama? Oj, gdzieś ty, dziecko, rodziców zgubiła? – spytała ze zmartwieniem w głosie, jakby oglądając wnętrze, czy na pewno nie ma w środku nikogo, kto wyglądałby na jej rodziców.
– Właśnie do nich jadę. – Kazue zmusiła się do uśmiechu, ale w głębi miała nadzieję, że ta babunia będzie siedzieć w ciszy przez resztę jazdy.
– A, no to dobrze. – odpowiedziała starsza kobieta, odwracając głowę do wcześniejszej pozycji, a po chwili kładąc ją, a także zasypiając. Na szczęście, nie chrapała.
Brązowowłosa odetchnęła, po czym założyła swoje słuchawki i włączając swoją playlistę, specjalnie przygotowaną na tę wyprawę, która miała trwać ponad osiem godzin. Około godzinę siedziała, oglądając piękny krajobraz Nowojorskich przedmieść. W końcu jednak zasnęła z „Długość Dźwięku Samotności” od Myslovitz na słuchawkach. Jej kot również zasnął, nic jej w tym nie przeszkadzało.
Kiedy się obudziła, nie widziała już słońca, a chmury i śnieg, co oznaczało, że była już blisko domu. Napisała do swojego „ojca”, żeby przyjechał pod stację, aby ją odebrać. Lepiej, żeby tym razem się nie spóźnił. Nie uśmiechało się jej czekać aż przyjedzie, kiedy ona będzie marznąć i zastanawiać się czemu nie ubrała grubszej kurtki. Obok niej, starsza pani dalej spała. Aż kusiło wyjąć marker z plecaka i namalować jej wąsy… ale tego nie zrobiła. Już pod jej nosem było widać krótkie, siwe włosy.
Nie trudno było zauważyć, że wjeżdżają do miasta po znakach i zabudowie. Ostatni pasażerowie, jacy zostali, zaczęli szykować się do wyjścia — pakowali wszystko, co wyjęli, o dziwo, sprzątali, ubierali bluzy, kurtki, czapki, szaliki i rękawiczki… Dobrym pomysłem było obudzenie starszej pani, co zrobiła młoda heroska.
– Hę? – gwałtownie otworzyła oczy po tym, jak została szturchnięta. Zaskoczona Kazue lekko podskoczyła w miejscu. Czyli to jednak dobrze, że nie namalowała jej tych wąsów.
– Ee… zaraz ostatni przystanek. – poinformowała starszą panią.
– A, dziękuję Ci, kochana. – uśmiechnęła się kobieta, podając pomarszczoną rękę dziewczynie. Pierwsze co przeszło przez jej głowę to „Boże, ta ręka wygląda gorzej niż ręka orangutana po dwugodzinnej kąpieli”, ale jednak ją ścisnęła. – Nie przedstawiłyśmy się, jestem Aurelia.
– A- ja jestem Kazue. – odpowiedziała, chociaż czuła się dość niezręcznie, szczególnie po tym, jak starsza pani wykrzywiła się, jakby chciała powiedzieć „a co to za debilne imię?”, ale się przed tym zatrzymała.
Tak jak ona, w końcu autobus się zatrzymał, a Kazue dłużej nie czekała, aby uciec z dziwnej sytuacji razem z kotem w kocu. Teraz kolejny minus — czekanie aż wyciągną jej walizkę. W końcu jednak się udało, a półbogini wystrzeliła jak z procy w kierunku parkingu, gdzie od razu zauważyła srebrną Hondę Civic dziesiątej generacji, w której, oczywiście, siedział mężczyzna, który ją adoptował… oraz jej młodszy brat, który już wyglądał, jakby był więziony w tym aucie i chciał wyskoczyć do starszej siostry przez okno, czego oczywiście nie mógł zrobić. Miał piętnaście lat, a zachowywał się jak dziewięciolatek. Kazue jedynie wzięła głęboki, zdenerwowany oddech, zanim z auta wyłonił się jego kierowca. Wysoki, o azjatyckich rysach twarzy. Ubrany był w garnitur, a konkretniej jakiś elegancki płaszcz, koszulę z krawatem i jakieś ładne spodnie. Kazue zmarszczyła brwi, zastanawiając się, po kiego chuja ten się tak wystroił tylko po to, żeby odebrać ją po długim powrocie. Tym bardziej że za chwilę odmrozi sobie paluszki.
Nie skomentowała, a ten do niej podszedł i zabrał walizkę i plecak przybranej córki, chowając je w bagażniku, kiedy ta weszła do samochodu, siadając na tylnym siedzeniu, i uwalniając Honoratę, obok fioletowowłosego brata, chociaż zdecydowanie nie była mentalnie przygotowana na falę pytań, jaka za chwilę miała wypłynąć z jego ust.
– KAAZUUEEEE!!! – krzyknął, od razu rzucając się do przytulasa heroski. – Ale mi cię brakowało, wiesz? Chcesz sobie pofarbować włosy ze mną na ten sam kolor? Wtedy nikt nas nie odróżni! A co ci się z nimi stało? Czemu są takie długie, nie mów, że przez taki czas nie byłaś u fryzjera! Musimy iść, a może przy okazji na zakupy z ubraniami i potem do Maka? – mówił dalej, ale Kazue w sumie już go nie słuchała. I tak zaraz zapomni, co mówił, nie opłacało się.
– Tak, to super. – mruknęła, czochrając mu włosy, dobrze wiedząc, że Keiichi tego nie lubi. Kiedy ten wydał z siebie dźwięk obrażenia, zaśmiała się. Akurat wtedy mężczyzna wsiadł do samochodu, bez słowa go odpalił i zaczęli jechać.
W końcu dojechali do dość ładnego domu, z odśnieżonym chodnikiem przed nim.
– Jadę do pracy. – powiedział tylko ojciec, oddając walizkę i plecak dziewczynie, która już niosła kota w kocu, a po chwili odjeżdżając. Więc po to się ubrał jak szczur na otwarcie kanału. Nie musieli czekać długo, aż niska kobieta po czterdziestce otworzyła im drzwi, wyściskując heroskę. Jakby nie wystarczyło jej kontaktu fizycznego, chociaż oddała przytulasa matce. Zasługiwała na to. Odłożyła bagaże na bok, po czym znowu otworzyła zawiniątko z kotem w środku, a Honorata od razu z niego wyskoczyła. Spotkała się z zaskoczonym „Oh!” od wszystkich domowników, czyli jej matki, siostry i brata. Ojca w końcu nie było. Szybko rozpakowała najważniejsze rzeczy, a w tym miski i kuwetę kotki, rozkładając je, jak na razie, w głównym pokoju.
– Ee… skąd masz kota? – spytała najstarsza z sióstr, rozkładając talerze na stole. – A tak w ogóle, fajny sweter. – dodała, kładąc ostatni talerz.
– Gaspar znalazł. – odpowiedziała Kazue, pomagając mamie z wyciągnięciem kurczaka z piekarnika. Absolutnie nie myślała o tym, że nikt nie wie kto to Gaspar. Nie do końca miała ochotę tłumaczyć, że to jakiś debil, z którym została uwięziona w Biedronce, a potem trafił do więzienia dla dzieci za włamanie, wandalizm i inne takie… które tak naprawdę zrobiła ona.
– Kto to? Twój chłopak? – odpowiedziała matka Kazue, przekazując brązowowłosej kurczaka, żeby odłożyła go na stole.
– Nie. – powiedziała, po wzięciu głębokiego oddechu, jednocześnie kładąc kurczaka, który jakimś cudem zdążył się podpalić. Zielonooka nawet nie zdążyła zareagować, a jej młodszy brat już rzucił koc na kurczaka, znowu, cudem, wygaszając pożar. Tak szybko, jak spanikowali, tak szybko się uspokoili, kiedy już-nie-płonący kurczak był względnie cały. Może oprócz trochę bardziej przypieczonej skórki.
– Ookej… – skomentowała Chiyo, siadając przy stole, jednocześnie pokazując innym, żeby też to zrobili, co oczywiście wykonali.
Jeszcze chwilę rozmawiali o niczym szczególnym, głównie o tym, co się działo od ostatniego spotkania.
[1156 słów: Kazue otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz