– Kurwa to dziś – krzyknęłam, prawie że spadając z łóżka.
Kazue spojrzała na mnie pytająco.
– Święta. Boże narodzenie – powtórzyłam, tłumacząc mojej siostrze, jaki dziś jest dzień. – I don’t want a lot for Christmas – zaczęłam śpiewać.
– Dobra, lepiej już przestań, wiem – odrzekła. Od zawsze wiedziałam, że nie mam do tego talentu.
Usiadłam, opierając się o ścianę, z której zdrapywała się już farba. To długa historia. Z boku najprawdopodobniej wyglądałam jak grecki filozof, myślący nad tym, dlaczego pada deszcz. Ja rozmyślałam nad bardziej potrzebnymi rzeczami.
– Słuchajcie! – krzyknęłam nagle, bo inaczej mnie zignorują. W domku piątym liczy się ten najgłośniejszy i kto najmocniej pierdolnie pięścią w nowego. – Urządzamy wigilię!
Nastąpiła chwila ciszy.
– Co? – usłyszałam z tyłu.
– Wigilię. Przyniesiemy drzewko, które ozdobimy, bo ogniem wolę się tu nie bawić, zrobimy pierogi i… – zamyśliłam się. W moim domu rozdawaliśmy sobie opłatki i wtedy życzyliśmy sobie wszystkiego i niczego. Ja zawsze odpowiadałam „nawzajem”.
– Ja wezmę drzewko! – Kazue podniosła dłoń, wychylając się.
Przytaknęłam. Kto jak kto, jednak ona jest zdolna do wszystkiego. Przyniesienia drzewka też.
– Przynieś jeszcze ciasto i coś do farszu – zdawałam sobie sprawę, że o grzybach i kapustach mogę zapomnieć.
Zasalutowała niczym w wojsku i wybiegła. Westchnęłam, aż nagle sobie przypomniałam.
Prezenty.
Od dwóch miesięcy pisałam codziennie w moim notatniczku „kup Philip prezent na święta” i co ja teraz zrobię? Zaczęłam szperać w moich rzeczach, patrzeć czy mam cokolwiek, z czego mogłaby być zadowolona, nie wyglądało na używane i ma sens. To bliska mi osoba, trzeba się postarać.
Nic.
Pomału wycofywałam się spod łóżka (trzymam tam wszystko) i przez przypadek łokciem walnęłam jednego z nowszych, Elijah. Wydaje mi się, że nadal nie ma świadomości gdzie i po co tu jest (na te drugie pytanie i ja nie znam odpowiedzi).
– Uważaj! – krzyknęłam. Byłam zdenerwowana.
– Entschuldigung – wypowiedział coś w nieznanym mi języku.
– Co tam mówisz? – zapytałam.
– Powiedział, że przeprasza, to po niemiecku… – mówił coś dalej jeden z moich braci, jednak zignorowałam to.
Niemiecki, moja zmora z jednej z chyba dziesięciu lub dziewięciu szkół, w których byłam. Matka mnie zapisała na zajęcia dodatkowe, bym się czegoś nauczyła, jednak no cóż, skończyło się po pierwszych. Do dziś pamiętam jak nauczycielka, powiedziała ojczymowi, że „niech lepiej wasza córka nie śpiewa”. Długo by opowiadać.
– Mam dla ciebie misję – odrzekłam, patrząc na Niemca. – Tylko to będzie tajemnica. Jak powiesz komuś, będziesz sprzątał toaletę przez tydzień.
Przytaknął. Wyglądał na zadowolonego, że ma coś do wykonania.
– Znajdź mi wyjątkowy prezent.
– Dla tej twojej dziewczyny? – spytał.
Jeszcze tego brakuje.
– Po pierwsze, nie dziewczyna, a przyjaciółka, P-R-Z-Y-J-A-C-I-Ó-Ł-K-A, jak to w tym waszym języku się nazywa? Fajrund?
– Freund – poprawił.
– Wiem, że mi nie powiesz, kto ci to powiedział, bo wiem – zerknęłam w stronę TEGO CHŁOPAKA morderczym wzrokiem. — Żebyś ty zaraz nie musiał sprzątać kibla.
Młody poleciał szukać, a ja poprosiłam kolejne osoby, by w czymś pomogły. Jedna dziewczyna znalazła „obrus” i to w szeroko pojętym znaczeniu. Stary koc. Za bombki robią jakieś śmieci znalezione w koszu. Jest? Jest.
– Wróciłaaam! – Kazue nagle wbiła z drzewkiem.
– Skąd je wzięłaś?
– A poszłam do lasu, ucięłam i mam. Ciasto również, a i farsz! — położyła drzewo na środku pokoju, a następnie wyjęła zza pleców coś, z czego mamy niby ulepić pierogi. – Chyba się nadaje. To, czym mamy to wypchać to… chyba mięso, nie wiem, ale przypaliłam, zjadłam i całkiem dobre!
– Uznajmy, że ci ufam, a widziałaś gdzieś świeżaka?
– Um… chodzi po domkach i mówi, że jego grupowa szuka prezentu dla dziewczyny.
– Żartujesz?
– Nie.
Wybiegłam na sam środek obozu, gdzie zauważyłam, jak młody puka do domku 10.
Złapałam go za ramię i poszliśmy w stronę, gdzie powinien być, czyli w toalecie, jednak są dziś święta. Nie utopię jego głowy ani nie będę kazać. To jutro.
– Mam prezent – powiedział, pokazując mi róże. – Według dzieci z domku 4 to najlepszy prezent dla osoby ukochanej.
– I co niby mam powiedzieć przyjaciółce?
– Że ją kochasz.
Walnęłam go w łeb.
– A ty wiesz, co znaczy przyjaciel?
– Ale przyjaciela też można kochać.
Jak dobrze, że już byliśmy u siebie, kopnęłam go w plecy i zwołałam wszystkich do stołu.
– Zapewne się zastanawiacie, po co mi to wszystko. To drzewko, które widzę, że już jest ozdobione – zerknęłam na „choinkę” ozdobioną sznurkiem i śmieciami. – Ale wam mówię. Chciałam stworzyć idealny klimat do ulepienia pierogów!
– Czego?
– Pierogen?
– Ty to się lepiej nie odzywaj – warknęłam. – Jednak dalej. Pierogi to najlepsze danie, zaraz po schabowym. Stwierdziłam, że wspólnie je zrobimy, by uroczo spędzić razem czas.
Spojrzeli się na mnie jak na wariatkę, jednak przystąpili do pracy. Zaczęli zgniatać ciasto i układać farsz z mięsa niewiadomego pochodzenia, a ja sprawdzałam, jak idzie.
– Ty szwab, delikatniej trochę – ustałam nad świeżakiem, który traktował ciasto na pierogi jak kawał jakieś szmaty. – Pierogi nie lubią, jak się tak robi.
Próbował coś powiedzieć, ale wezwałam Kazue, by mu uświadomiła, że ma być cicho. Jak dobrze, że ją mam.
Jak im szło? Różnie. Ash próbowało i nie szło źle. Byłam dumna. Kazue robiła chaotycznie, ale coś z tego było. A ja, jako nieudolna kulinarnie, po prostu obserwowałam. Jeden próbował zjeść te surowe ciasto, jednak nie interweniowałam. Też tak robiłam.
– Pamiętajcie, farszu nie za dużo, ale też nie za mało. Ma być, czuć!
Widząc końcówkę naszego wspólnego przygotowywania, poczułam się głodna. Brakowało mi tak tego smaku. Zrobiłabym wszystko, by były na stołówce, chociaż tylko raz. W ostateczności schabowy, ale nawet ambrozja smakuje jak pierogi, z grzybami i kapustą, tłuściutkie, jednak właśnie tak idealnie, na styk, a schabowy… najlepiej by był jeszcze z mizerią i ziemniaczkami. Nie chcę niczego więcej. Tylko pierogów, brak koszmarów w nocy i Philip, w przyjacielskim aspekcie oczywiście.
Zostało mi tylko kontrolować pracę młodego Niemca i przypieczenie, a następnie zjedzenie pierogów. Z jednej strony mi go szkoda, dostał już chyba z pięć razy wałkiem w łeb od Kazue, jednak nie pozwolę, by ktoś tak haniebnie przyrządzał idealną potrawę.
– Kurwa, ale się nażarłam – jęknęłam, leżąc na łóżku w infirmerii, widząc, jak dzieciątka Apollina stoją mi nad głową.
– Jaki powód? – zapytał jeden.
– Zatrucie pokarmowe – odpowiedział drugi.
I tak oto się skończyły święta z moim rodzeństwem. Zostało mi jedynie rozmyślanie czy róża pasuje jako prezent świąteczny oraz co ten mały szczyl (chodzi o nowego) zepsuł.
[1013 słów: Wanda otrzymuje 10+10 PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz