LATO, ROK TEMU
Początkowo słowa pochylonego nad kwiatami dziecka zdawały się być pozbawione sensu.
Blanche nie wiedziała, kim może być to całe Hel. Jeszcze większą zagadkę stanowiło powiązanie tego kogoś z wilkiem, z którego powodu się tu znalazła, czy, co najważniejsze, z samą Grace. Ton jej rozmówcy nie pozostawiał jednak miejsca wątpliwościom — Grace była w bezpośrednim niebezpieczeństwie. Panna Lemieux zbyt wiele czasu straciła na bezowocnych poszukiwaniach. A teraz… Mogła zmienić mało.
Mimo wszystko postanowiła spróbować. Rzuciła się biegiem ku wylotowi Labiryntu, z którego przed chwilą wyszła. Skupiła się przy tym na Grace, próbując przynieść jej jak najwięcej szczęścia. Nie mogła teraz tracić nadziei i koncentracji. Musiała wierzyć, że uda jej się coś wskórać. Nie mogła tak po prostu dać tej małej, cudownej dziewczynce umrzeć.
Wtedy ją to uderzyło. Hel. Nordycka bogini, władczyni świata umarłych. Lecz jaki interes miała na Bronxie, do tej pory zdominowanym raczej przez Hadesa, ewentualnie Plutona?
„Czy na pewno?” podpowiadał głosik w jej głowie. Skąd miała mieć pewność, że w tę całą i tak już niedorzeczną mieszankę wielkich starożytnych bytów, w których istnienie nie wierzyła już spora część ludzkości, nie było zamieszane więcej istot, niż jej się dotychczas zdawało? Skoro w okolicy świetnie bawiły się bóstwa greckie i rzymskie, co broniło podobnych rozrywek innym, o których istnieniu przed wiekami wiedzieli śmiertelnicy zamieszkujący przeróżne zakątki świata?
Po labiryncie przemieszczała się wręcz mechanicznie. Najwyraźniej tym razem błogosławieństwo matki było jej przychylne, ponieważ udało jej się nie wpakować w żadną z pułapek. W międzyczasie wciąż wysilała umysł, próbując znaleźć wyraźniejsze powiązania Grace z całym tym nordyckim cyrkiem, który najwyraźniej wchodził w grę w tej sytuacji. No bo co wspólnego z tym wszystkim miał na przykład…
Wilk. Blanche nie wiedziała wiele o świecie istot, o których istnieniu wiedzieli mieszkańcy północnych rejonów Europy, ale wyraźnie kojarzyła opowieści o jakimś wielkim wilku, który zamiast wykarmiać ludzi, wolał raczej sam się nimi żywić, czy coś w tym rodzaju. I choć kobieta nie miała pewności, czy pofatygował się do Grace osobiście, czy wysłał jakichś swoich kumpli, sprawa trąciła nim na kilometr, gdy już pamiętało się o jego istnieniu.
Wypadła z labiryntu i od razu skierowała się ku stajniom. Samochodem czekałaby ją co najmniej godzinna wycieczka, zaś pegaz mógł pokonać ten dystans znacznie szybciej.
— Oddam go niedługo, obiecuję! — krzyknęła jedynie w kierunku zdziwionego jej nagłym wtargnięciem półboga, który szykował się właśnie do dosiadania skrzydlatego rumaka, zanim sama, najdelikatniej jak była w stanie w pośpiechu, wspięła się na jego grzbiet.
Problem polegał na tym, że nie potrafiła latać na pegazach. Próbowała tego kilkukrotnie za swych obozowych lat, lecz zawsze kończyło się to klapą. Najmniejszym problemem były siniaki, przynajmniej dwa razu udało jej się złamać rękę. Stworzenia te najwyraźniej po prostu za nią nie przepadały. Osobnik, którego miała pod sobą w tej chwili, najprawdopodobniej w jakiś sposób zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, ponieważ bez najmniejszego sprzeciwu ruszył w obranym przez nią kierunku. I, co najważniejsze w tej chwili, okazał się być naprawdę szybki.
Chwilę później, z delikatnymi objawami choroby powietrznej, wylądowała w ustronnym punkcie osiedla, na którym mieszkała Grace. Choć dalszą drogę pokonała ile sił w nogach, zdawało jej się, że przemieszcza się w ślimaczym tempie. Zatrzymała się dopiero pod drzwiami odpowiedniego mieszkania. Chwyciła przypinkę, która w jej dłoni przeobraziła się w xiphos i szarpnęła za klamkę. Krew w uszach dudniła jej tak głośno, że nie miała nawet pewności, czy zza drzwi dobiegają jakiekolwiek odgłosy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz