Było mu przykro, że tak się stało. Był zrozpaczony wrzuceniem go do całkowicie innego, nieznanego mu dotąd świata. Oczywiście, że wolałby wrócić do Meksyku — nigdy nie był typem odkrywcy, a na tyle, na ile nie podobało mu się jego dawne życie, nie był gotowy na tak nagłe pozostawienie go za sobą i brak możliwości pożegnania. Po części czuł się również winny, że spotkało to Sacnite. Z jakiegoś powodu nie mógł przestać przypisywać sobie winy za wydarzenia, które miały miejsce. W końcu był od niej starszy, a nie dość, że głupszy, to jeszcze pierwszy w kolejce do ucieczki, gdy ona walczyła. Po wszystkim, co zaobserwowała, nie modliła się bezczynnie na podłodze, a wzięła sprawy w swoje ręce.
Mimo tego długu, napawającego go wstydem, teraz nie mógł się zgodzić i wybłagać pozostanie w domku Hermesa — po części dlatego, że bał się nowo poznanych osób i nie chciał wykazać im sprzeciwu, po części był zaś najzwyczajniej pełen obaw, że tamci uznają go za niegodnego tchórza, który nie umie oddzielić się od swojej przyjaciółki i myśleć samodzielnie. Dopiero co, o Boże, okazało się, że jest synem jakiegoś boga wina. Zbytnio przejmował się zdaniem innych, aby zapewnić Xoco, że będą w tym wszystkim razem. Ze wstydem, przed samym sobą przyznał, że zdaje sobie sprawę, iż dziewczyna nie będzie w stanie zbyt wiele zrobić bez niego. Ze względu na jej znikome umiejętności językowe oraz młody wiek, będzie jej znacznie trudniej. Zawiódł ją wielokrotnie, mimo tego świadomie zrobi to po raz kolejny, byleby chronić własny tyłek przed brakiem aprobaty ze strony innych. Zależało mu, aby naprawić pierwsze negatywne wrażenie.
— Droga Sacnite, przykro mi — zaczął, unikając jej wzroku. — Nie twierdzę, że taki uczynek nie byłby w mojej mocy. Z miriadą chęci sprawczej próba zawsze zaistnieć może. Wbrew temu, czy też raczej w zgodzie, bo nie zaprzecza to ów tezie, nie ma potrzeby narażać się naszym nowym przyjaciołom, także pójdę swoją drogą do mego nowego domu — przerwał, zbierając się na odwagę, aby spojrzeć jej w oczy. Uśmiechnął się nieśmiało, kładąc jej dłonie na ramionach. — Mój umysł, moja dusza, moje serce i wszystko, co dostałem w darze od Boga, jest pewne razem ze mną samym, że jeżeli wtem nie uderzy błyskawica tego nowego Zeusa i nie odbierze nam życia, lub też Hades nie rozjedzie nas swoim powozem, to wszyscy na własne oczy ujrzą (- i własnymi uszami usłyszą!), jakim też to wspaniałym człowiekiem jesteś, poznasz mnóstwo nowych towarzyszy. Kto wie, może z niektórymi zwiążesz się bardziej niż ze swoim starym przyjacielem…
— Jesús…
— …Jednakże będę tym tylko odrobinę zawiedziony. Bowiem przede wszystkim stoi twe szczęście, dlatego też popytaj w mieszaniu twym swoich współlokatorów. Czemuż nie mieliby mieć odpowiedzi na trapiące cię pytanie o twoim boskim rodzicu?
Śmiało założył, że jego przyjaciółka chce dowiedzieć się, kto jest jej zaginionym przodkiem, iż tajemniczy herosi faktycznie są w stanie jej pomóc oraz że taki rozwój spraw przyniesie jej szczęście. Był w stanie założyć nawet i więcej rzeczy, jeżeli to miałoby pomóc w czymś Xoco.
— Ostatnie, czego teraz chcę, to przeprowadzić kolejną rozmowę po angielsku — westchnęła, nie mogąc ukryć w głosie poirytowania. Czy raczej bezradności. — Ale chcę się dowiedzieć, kto jest moim rodzicem. Mówili, że domek Hermesa jest często przepełniony, a ja znacznie lepiej poczuję się w jakimś cichszym miejscu. Zresztą, nic mnie tam nie trzyma, skoro ty będziesz mieszkać gdzieś indziej.
Jesús, widząc, że dziewczyna nie jest zbyt radosna, sam nie wymuszał u siebie uśmiechu. Skinął głową na pożegnanie, po czym przemierzył dystans dzielący go od domku Dionizosa. Patrząc na drzwi wejściowe, którym niewiele brakowało do zasłonięcia przez winorośl, zapragnął znaleźć się jak najszybciej w środku, zająć się czymś innym i tym samym uciszyć wyrzuty sumienia. „Wiwo to moje paliwo” głosił napis na drzwiach, a Jesús z niesmakiem uznał, że musiało chodzić o „wino”. Miał nadzieję, że żałosna kartka papieru z nierównym tekstem koloru różowego to tylko jednorazowy wygłup, nie jest zaś ona stałą ozdobą domku. Wstydziłby się tutaj mieszkać i musiałby własnoręcznie zedrzeć ją z drzwi. A przecież zależało mu na przyjaźni ze swoim pół-rodzeństwem.
Po raz pierwszy w jego głowie pojawiła się myśl, że to wszystko nie musi skończyć się kolorowo i że może wcale nie chcieć mieć ich za przyjaciół. Ich — całe herosowe wariatkowo, każdego jednego półboga w tym obozie, w szczególności zaś swoich (zapewne nieodpowiedzialnych, znacznie starszych od niego) krewnych. Albo oni mogli nie chcieć mieć z nim nic do czynienia.
Pomysł, że mogliby się z niego naśmiewać, sprawił, iż chłopak znieruchomiał pod drzwiami, stojąc tam blisko dziesięciu minut. W końcu ktoś ze środka otworzył przed nim drzwi, a serpentyny, które wystrzeliły w jego stronę, przyprawiły Jesúsa o zawał serca. Osoba, która ze śmiechem wepchnęła go do środka, na chwilę znieruchomiała, widząc „Wiwo”. Szybko zmieliła kartkę, niezręcznie chowając ją do kieszeni.
— Moja droga amiga, z żalem muszę cię powiadomić o nieszczęściu, jakież to mnie spotkało. Los nakierował mnie do najdziwniejszego, najbardziej nieokrzesanego zgrupowania na tym terenie, temuż śmiem wątpić, iż jest tam ciszej niźli u dzieciaków Hermesa. Obawiam się, iż oni sami będą musieli poddać mą osobę ewakuacji, jeżeli życzą sobie zachować swojego brata przy życiu.
A jednak mimo wszystko nazwał się ich bratem. Sam nie potrafił stwierdzić, czy zdążył zaakceptować swoją rodzinę, czy też potraktował słowo „brat” bardzo podręcznikowo, oszczędzając temu głębszego i emocjonalnego znaczenia.
Minął blisko tydzień, odkąd znaleźli się w Obozie Herosów. Kiedy zasnął pierwszego dnia, nie wierzył, co się wydarzyło — gdy następnego ranka obudził się, czuł, jakby mieszkał tam od zawsze. Co prawda, nie wiedział nadal zbyt wiele, nie mógłby też samodzielnie trafić do toalety, jednak jego przynależność zdawała się znaleźć nowy dom. Po tygodniu (a więc dnia prezentowanego) znał już imiona i boskich przodków połowy obozowiczów, znalazł parę osób koleżeńskich z potencjałem na przyszłych przyjaciół. Jeszcze nigdy Jesús nie musiał sprostać wyzwaniu zmiany połowy swoich poglądów, swojego kraju zamieszkania, porzuceniu wszystkiego, co znał, z wyjątkiem najbardziej podstawowych ludzkich czynności i swojej najlepszej przyjaciółki. Zdziwił się więc, jak łatwo człowiek może się dostosować do warunków, i jak łatwo jest mu zachować wiarę w Boga pomimo tego wszystkiego, co widzi. To fakt, że czuł potrzebę poukładania swojego świata od nowa, jednak kiedy otaczały go pegazy i wróżki (podobno mające jakieś inne, mitologiczne imiona) wydawało mu się, że logika może poczekać. Na razie najzwyczajniej może uznać, iż tak, to prawda, że jest jeden Bóg. Tak, to prawda, że Jesús jest synem Dionizosa, a wszystkie latające po obozie osoby są dziećmi innych greckich bogów.
Podobno pod ziemią można było znaleźć zaś korytarze, które doprowadzą herosa do dowolnego miejsca na ziemi. Słyszał, iż istnieją jeszcze rzymscy półbogowie, walczący w legionach i mieszkający w barakach. Chciał wziąć ze sobą Sacnite i wykorzystać labirynt, aby zwiedzić wszystkie zakamarki świata. A potem, po latach, może jakimś cudem udałoby im się wrócić do Meksyku? Może nie mieliby wykształcenia, a umiejętność walki mieczem nijak przydałaby im się w pracy za biurkiem, ale istnieje w końcu wiele sposobów zarabiania. Mógłby przecież zostać księdzem, nauczywszy się łaciny od rzymskich kolegów.
Teraz, siedząc przy niepalącym się ognisku obozowym, podziwiając poranne słońce i chmury deszczowe, które omijały ich obozową barierę, aby lunąć deszczem na głowy śmiertelników, poczuł, że to wszystko jest faktycznie realne. Skoro istnieje magiczna kopuła chroniąca ich od złej pogody, dlaczego on nie miałby poudkładać swoje życie?
Ze zdziwieniem spostrzegł, że nie pomyślał o „naprawieniu życia”. Zmarszczył brwi, nawet nie zauważając, że już od dłuższej chwili nie słucha mówiącej Xoco. Dziwne, że jego umysł uznał taki dziwny porządek rzeczy za całkiem normalny, a tą porąbaną bandę mitycznych dzieci za lepszych od jego dawnych znajomych.
◇──◆──◇──◆
[1237 słów: Jesús otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz