Spokojne popołudnie Louise — czyli wygrzewanie się w słoneczku z książką zostało zakłócone przez jakiegoś nerwowego chłopaka, który mrucząc tylko parę słów wyjaśnienia, kazał jej pójść ze sobą.
— Jaki znowu Kaktus?
— Kakus — powiedział czerwonowłosy, ciągnący za sobą Louise. — Chowa się w lesie od paru tygodni i kradnie nam rzeczy.
— I ja mam wam niby w tym pomóc? Czemu po prostu nie zabijecie tego Koksa i będzie spokój?
— Kakus — kolejny raz zaznaczył heros, niezdecydowany czy się rozpłakać, czy wyryć imię potwora Louise na czole. — Myślisz, że o tym nie rozważaliśmy? Powiedział, że jeśli coś mu zrobimy, nigdy nie odzyskamy naszych rzeczy.
— Czyli ten Kutas gdzieś je schował? Może je zjadł? Po prostu go poddajcie torturom, na litość bogów, jesteście herosami, nie nastolatkami przeprowadzającymi babcię przez ulicę.
— W sensie że... łaskotanie? Albo zmusić go do zjedzenia styropianu?
Louise, prawie potykając się, rzuciła mu spojrzenie mówiące "Ja ciebie uczyć nie będę!".
Wtedy rozległy się krzyki — oto dotarli już do znajomych owego półboga, którzy najwyraźniej byli już mocno zniecierpliwieni.
— No, gdzie macie tego Krokusa? — zapytała Louise, krzyżując ramiona na piersi. — Nie po to ten biedak ciągał mnie po całym lesie, żebyśmy się teraz rozeszli do domów.
— Kaku... — chciał ją poprawić jeden ze zgromadzonych, ale czerwonowłosy młodzian klepnął go w ramię i coś szepnął mu w ucho. Ten również mu coś odszepnął, ale na tyle dyskretnie, że słyszeli to prawie wszyscy. "Clive, do jasnej cholery, w całym obozie nie było nikogo innego?"
Clive, jak się okazało, wzruszył ramionami.
— Schował się?
— Kakusie! — krzyknął któryś z obozowiczów. Kiedy to nie pomogło, zaczęli krzyczeć wszyscy — i wtedy stał się cud, bowiem z pobliskiej jamy wyłonił się szkaradny stwór. Z braku gałek ocznych założył sobie jedne z tych okularków z dyndającymi na sprężynkach parodiami oczu, miał również ubłocone niecałkowite ogrodniczki, a dalszą część wystroju stanowiły przeróżne korzenie i rośliny.
— Skończyliście palić już mój las? — wybełkotał.
— Właź.. — zaczął jeden z chłopaków.
— Wyczuwam, że przyprowadziliście kogoś ze sobą. Niech dokona prezencji, niechże ją poznam — kontynuował niezrażenie Kakus.
— Cześć, Korpusie. Przyprowadzili mnie tutaj, bo podobno ukradłeś im coś, i masz problem z oddaniem.
◇──◆──◇──◆ [1278 słów: Louise otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia, +30 za zlecenie]
Kakus obrócił się w stronę Louise i najwyraźniej wspaniałomyślnie zignorował jej słabą pamięć do imion lub celowe przejęzyczenie wywołane zjawiskiem "nudzi mi się, będzie śmiesznie".
— Ukryłem oto te przedmioty ich pożądania w owych skrzyniach — zaprezentował ruchem ręki potwór. Jego bełkotliwy i niezrozumiały ton nie pasował do języka wyraźnie stylizowanego na wytworny.
— Jednakże jest w tym zagwozdka — bowiem otworzyć je może tylko rozwiązanie zagadki.
W tym momencie Clive westchnął i zwrócił się do Louise:
— Widzisz? Kto nie rozwiązałby zagadki starego nudziarza jak nie dziecko Ateny?
Kakus zgromił ich surowym spojrzeniem, jak nauczyciel, który przyłapał uczniów na szeptaniu, i mówił dalej:
— Jak mniemam, skoro tę młodą damę przyprowadziliście do pomocy i jest ona tu obecna i do pomocy gotowa, chcecie zapewne treść tej zagadki poznać.
Obozowicze energicznie pokiwali głowami. Kakus odchrząknął i zaczął mówić.
— Co rano chodzi na czterech, po południu na dwóch...
— Człowiek — przerwała mu Louise. — tę zagadkę wykorzystał już Sfinks wieki temu, wszyscy ją znają.
— Nie dałaś mi dokończyć! — wrzasnął urażony potwór. — Co jest z tą dzisiejszą młodzieżą nie w porządku?
— Musisz podać nam inną zagadkę, Kapusiu. To chyba trochę nie w porządku brać zagadki innych potworów.
Kakus nachmurzony zaczął chodzić w kółko, szurając i wzniecając tumany kurzu. Wyjął z kieszeni telefon i zaczął agresywnie w niego stukać, tak że Louise zaczęła już obliczać sekundy pozostałe do życia ekranowi urządzenia.
— O, może to... Nie, jednak nie.
Przywódczyni domku Ateny kiwnęła głową i podeszła do skrzyń. Uważnie je obstukała i dmuchnęła w zawiasy i szparki, przyłożyła ucho i zrobiła szereg rzeczy właściwych panom z brzuszkiem i wąsem w koszulce ubrudzonej tynkiem.
— A znacie takie… Czemu Jaś trzyma gazetę... na bogów, nie ta strona.
Louise próbowała zajść Kakusa z tyłu, ale ten siedział przed swoją jamką i ani myślał się ruszyć. Kiedy zauważył podchody córki Ateny, grzecznym warknięciem uświadomił jej, że może sobie do każdej dziupli, orzecha i każdej wiewiórce do dupy na tej polance zajrzeć, ale do jego domu nie wejdzie.
— Twoja stara jest tak stara… nie, to obraźliwe.
Kakus energicznie skrolował, rysując ekran swoimi pazurami. Cud, że jeszcze coś widział.
— Ten, kto mnie tworzy, nie potrzebuje mnie, kiedy to robi... — zaczął w końcu dumny potwór. Louise chciała coś powiedzieć, a może tylko kichnąć, ale Clive prewencyjnie uderzył ją łokciem w brzuch, żeby siedziała cicho.
— Ten, który mnie kupuje, nie potrzebuje mnie dla siebie. Ten, kto mnie użyje, nie będzie o tym wiedział. Czym jestem?
Louise usiadła na jednej ze skrzyń i głęboko się zastanowiła.
— Ręcznik? Nie, może... jakieś... A, czekaj…
Kakus wyciągnął z kieszeni ozdobny kluczyk i zaczął się nim bawić.
— No, dalej Louise. Znasz odpowiedź — szepnął Clive.
— Problem w tym, że to nieistotne. Po prostu odciągnijcie jego uwagę.
Czerwonowłosy chciał zadać jeszcze jedno pytanie, ale w końcu zrezygnował i spełnił prośbę Louise. W końcu nie na darmo została przywódczynią Domku Ateny, prawda?
— Koń? Czyjaś matka?
Louise okrążała Kakusa, który początkowo nieufnie, potem jednak oddalił się od swojej nory. Wtedy blondynka dała znak grupce obozowiczów, którzy przejęli obowiązek krzyczenia głupich odpowiedzi.
— But? Może... Coś takiego, wiem! Kosz na śmieci!
Kakus zrezygnowany przysiadł na skrzyni i oparł błoniaste dłonie na skroni.
— Jesteście beznadziejni, zaiste.
— Trumna! — wrzasnęła w końcu dumnie Louise, niespodziewanie pojawiając się obok nich.
I od razu chwyciła klucz dyndający na lichym sznureczku z dłoni potwora. Sznurek zerwał się, Kakus wrzasnął i zamachnął się na Louise, która spokojnie obejrzała klucz, cofając się uprzednio poza zasięg kreatury.
— Trumna, w której nawet nie spoczniesz! — odwrzasnęła mu. Kakus porzucił nawet potrzebę stylizowania mowy na czarno-białe filmy i począł gonić za córką Ateny po polance. Blondynka chwyciła jakiś porzucony miecz i ciachnęła go po czole.
— Dalej, Clive! Dobij Kastrata!
— Ale nasze skarby?
— Zaufaj mi!
Rzuciła miecz unurzany w kakusowej krwi do jednego z obozowiczów, który złapał go niesłychanie zręcznie. Rozgorzała walka — ślepy potwór i paru zdezorientowanych herosów. Louise znowu gdzieś wsiąkła.
Kakus szykował się już do rozdzielenia czyjejś głowy od tułowia, kiedy inny, ranny w nogę kolega Clive'a dźgnął go w ramię.
— Szybko! — krzyknęła nagle córka Ateny, próbująca podnieść jedną ze skrzyń. Jeden z walczących, prawdopodobnie syn Aresa, sądząc po muskulaturze, podbiegł do niej i przejął skrzynię.
— Nie da się ich rozbić — uprzedził Louise, nie wiedząc. o co jej chodzi.
— Wiem, mięśniaku, rzuć w niego!
I takim to sposobem Kakus został zagrzebany pod swoimi skrzyniami, a herosi patrzyli otępiali na blondynkę.
— Mieliśmy odzyskać skarby. Nie go zabijać — zaczął zdenerwowany Clive.
— Odzyskacie.
— Jak, skoro skrzynie, w których są, są upaćkane potworną krwią? Pewnie wszystko się w nich zbiło i potrzaskało.
— Sęk w tym — kontynuowała spokojnie Louise, wytrzymując spokojnie mordercze spojrzenia półbogów. — Że ich tam nie ma. Kto wam powiedział, że należy ufać potworom? Nie wzięliście pod uwagę możliwości, że będzie kłamać?
Blondynka ruszyła w stronę jamki Kakusa. Skrzywiła się od smrodu, jednak dzielnie przekroczyła cienisty próg i machnęła ręką, żeby ruszyli za nią.
— Skrzynie były bardzo elegancko wyrzeźbionymi blokami kamienia. Trudno się było o tym zorientować przez kunszt twórcy, jednak pewność zyskałam, kiedy chwyciwszy klucz Kapusia. zorientowałam się, że ten nie jest nawet podobny do fałszywego zamku. Szczerze mówiąc, wyglądał bardziej jak klucz do jednej z szopek na broń, który zgubił się w ubiegłym miesiącu.
Louise poprowadziła nastolatków za sobą, przez meandry śmieci i gruzu.
— Więc weszłam tutaj i zobaczyłam jakiś błysk. Trąbki? Czy puzonu? To mi wystarczyło. Szanowny Kompas schował wasze przedmioty pożądania pod własnym tyłkiem.
Zaświeciła trzymaną w ręce latarką i wskazała na stos.
— Książka o szachach, kij golfowy, paczka po papierosach — pusta i umazana szlamem, figurka jakiegoś pokemona, i...
Tu Louise zacięła się. Ostatnim przedmiotem na stosie, już wyzbieranym przez grupę herosów, był kamień. Biały. Znajomy.
— Henry? Ale..
Poklepała się po kieszeni. Jeszcze rano go głaskała… I zrobiła mu sweterek w kwiatki...
— Faktycznie, nie zauważyłam. Dobrze, że jesteś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz