Dalej, dasz radę, dopingowałem w duchu Reda, obserwując, jak zbliża się do śpiącego na ławce mężczyzny. Mężczyzna ten był pulchny, elegancko ubrany i najwyraźniej dość bogaty. Idealny cel dla gangu Dave’a.
Sam znajdowałem się bezpiecznie schowany za śmietnikami ustawionymi jakiś metr od miejsca zdarzenia. Obok mnie siedział Rat. Dark pilnował w tym czasie naszej kryjówki.
— Nie martw się o Reda — Rat położył mi rękę na ramieniu. — Nie przeżyłby tak długo na ulicy, gdyby nie umiał sam o siebie zadbać.
Spojrzałem na Rata kątem oka. Wiedziałem, że ma rację, ale wciąż czułem wobec niego pewną niechęć. Czy złodziej nie powinien się choć trochę denerwować wizją potencjalnej porażki kolegi z drużyny?
Choć, sam nie wiem, czy byłbym równie zdenerwowany, gdyby na miejscu Reda był choćby Rat. Samemu zdarzało mi się już przyłapywać na tym, że chyba trochę za bardzo go faworyzuję. Ale jest on najmłodszym członkiem drużyny. Dopiero co ukończył 18 lat.
Choć, z drugiej strony, podobnie jak ja, jest on herosem. Synem Apolla. Miał już do czynienia z mitologicznymi bestiami, rodem z najgorszych koszmarów. Ze zirytowanymi śmiertelnikami też powinien dać sobie radę.
Ale co mogę poradzić na to, że w jakiś sposób wzbudza on we mnie ojcowskie uczucia? To znaczy, nie takie, jakimi obdarzyli nas Hermes, czy Apollo. Chodzi tu przede wszystkim o to, że martwię się o jego szanse przeżycia.
— Mr Nobody… — wahanie w głosie Rata przerwało mój tok myśli. Spojrzałem ponownie w stronę Reda. Chłopak wyciągał portfel z kieszeni mężczyzny, nie zauważając, że jego ofiara… otworzyła oczy.
Stałem jak skamieniały, czekając na reakcję mężczyzny. Nie było wątpliwości, że zdawał on sobie sprawę z obecności złodzieja, wkładającego mu rękę do kieszeni. I jakkolwiek bym nie pragnął interweniować, wiedziałem, że nie powinienem się za wcześnie ujawniać. Jeśli chciałem pomóc Redowi, powinienem najpierw zobaczyć, jak zareaguje okradany.
Nie musiałem długo na to czekać. Po chwili widziałem już, jak mężczyzna chwyta Reda za nadgarstek.
Miałem szczerą nadzieję, że zadzwoni on na policję. Wtedy nie byłoby tak źle. Nieraz organizowałem już ucieczki z więzienia. Kolejna akcja ratunkowa nie mogłaby być aż tak trudna.
Jednak ofiara okazała się nieco bardziej agresywna, niż się spodziewałem. Mężczyzna pociągnął chłopaka i uderzył nim brutalnie o ścianę.
— Okradać ci się mnie zechciało, chłopaczku — powiedział mężczyzna nienaturalnie wysokim głosem. Złapał Reda prawą ręką za szyję, przytrzymując go przy ścianie, a lewą ręką sięgając do innej kieszeni, niż ta, do której zaglądał złodziej. — Nie ze mną te numery, szczurze — stojący obok mnie Rat skrzywił się na obelgę skierowaną do Reda. — Będziesz musiał za to zapłacić.
Dopiero teraz zauważyłem, co mężczyzna wyciągał z kieszeni. Niezbyt dobrze widziałem z tej odległości, ale nie ulegało wątpliwości, że był to nóż.
Rzeczywiście z tym facetem nie było żartów. Musiałem interweniować w tej chwili. Inaczej biedny Red może przepłacić życiem.
— Rat — zwróciłem się do drugiego złodzieja, nie chcąc ryzykować utraty kolejnego pracownika przy tej akcji. — Wracaj do kryjówki.
— Ale Mr Nobody, ja… — zaczął protestować Rat, ale go uciszyłem.
— To był rozkaz, Rat. Nie udawaj, że chcesz pomóc, bo obaj wiemy, że jesteś tchórzem, który za nic nie zaryzykowałby własnej skóry. A teraz zwiewaj — powiedziałem, po czym wyszedłem zza śmietnika, nie patrząc nawet, czy Rat wykonał moje polecenie. — Hej, ty! — zawołałem do mężczyzny. — Zostaw go!
Mężczyzna odwrócił się do mnie, ale wciąż trzymał Reda przy ścianie. W jego oku zauważyłem niepokojący błysk.
— Ho, ho, widzę, że cały gang synów ulicy się tu zebrał — skomentował złośliwie.
— Jesteśmy tu tylko my — powiedziałem, siląc się na spokój. — A ja jestem zwierzchnikiem tego chłopca, którego trzymasz przy ścianie. Działał on z mojego rozkazu — spojrzałem mężczyźnie w oczy. — Wygląda na to, że to sprawa między nami.
— Nie — zaprzeczył mężczyzna, szczerząc się groźnie. — Wygląda na to, że upiekę dziś dwie pieczenie na jednym ogniu. Oczyszczę miasto z dwóch złodziei.
Westchnąłem coraz bardziej zirytowany i zmęczony tym mężczyzną, po czym wyjąłem zza pazuchy pistolet.
— Przemyśl to jeszcze raz — powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Mężczyzna zawahał się. Zauważyłem, że zmniejszył nacisk na szyję Reda, dając mu szansę na wyswobodzenie się.
— Uciekaj — powiedziałem cicho. Zwracałem się wtedy w zasadzie do ich obu. Redowi kazałem uciekać do naszej kryjówki, a od nieznajomego mężczyzny chciałem, by odszedł i nigdy już nas nie szukał.
Red usłuchał rozkazu. Mężczyzna już niekoniecznie. Wciąż wpatrywał się we mnie twardym wzrokiem.
— Jesteś młody — powiedział mężczyzna. — Nie odważysz się odebrać drugiemu człowiekowi życia. Widziałeś ty kiedykolwiek śmierć, młodziku?
— Widziałem — odparłem pewnie, przypominając sobie śmierć Bana i własne przeżycia w obozie herosów. — I sądzę, że rozumiem ją lepiej od ciebie — zrobiłem krok w jego stronę. — Jej znajomość nie jest czymś, czym należy się chełpić — powiedziałem ciszej. — Jest czymś, czego należy się bać. — Odsunąłem się. — Ale masz rację, nie zabiję cię. Pozwolę ci odejść.
— Nie zabijesz mnie — mężczyzna znów się zaśmiał. — Może będziesz musiał, bo ja odejść nie zamierzam. Poczekam tu sobie spokojnie do czasu, aż się zmęczysz tym całym teatrzykiem i opuścisz broń, a wtedy zrobię ci to, czego ty nie miałeś odwagi zrobić ze mną.
Zacisnąłem zęby. Czy ten głąb musi być tak uparty? Trudno. I na takich znajdzie się przecież sposób.
— W porządku — wzruszyłem ramionami. — Zrobię zatem tak. Strzelę ci w stopę w takie sposób, by cię nie zabić, ale żebyś nie dał rady za mną biec.
Mężczyzna najwyraźniej stracił swój niepokojąco dobry nastrój, ale wciąż stał w miejscu. Najwyraźniej nie wierzył nawet w to, że mógłbym strzelić mu w stopę. No to zaraz się rozczaruje.
Opuściłem broń, celując teraz w jego stopy, miast w głowę, po czym strzeliłem.
I nic się nie wydarzyło.
Stałem przez chwilę jak sparaliżowany, przerażony własną głupotą. Przecież użyłem już ostatnio tego pistoletu, by postrzelić w nogę goniącego nas policjanta.
I od tego czasu zapomniałem go ponownie naładować.
Mężczyzna zaśmiał się, sam zdając sobie sprawę z tego, co się stało i ruszył w moją stronę.
Znajdowaliśmy się w wąskiej alejce. I, mimo że nie wyglądał on na zbyt szybkiego, a ja byłem w końcu synem Hermesa, to on stał bliżej wyjścia z alejki, blokując mi jedyną drogę ucieczki.
Co się ze mną dzieje? Kolejny błąd z mojej strony. Przecież wiedziałem, że nie wolno mi prowadzić akcji w tego typu miejscach, bo bardzo łatwo mogę wpaść w pułapkę.
Taką jak w tej chwili.
Desperacko cofałem się w stronę śmietników, w nadziei, że uda mi się wygrzebać z nich coś, cokolwiek, co mogłoby posłużyć za broń. Mężczyzna nie śpieszył się, ale to nie znaczy, że musiał się śpieszyć. Jego cel był na wyciągnięcie ręki.
Sięgnąłem z obrzydzeniem do kosza, ale znalazłem tam jedynie jakieś papiery i niedokończone bułki. Nic, czym mógłbym się obronić.
A mężczyzna już do mnie dotarł. Złapał mnie za szyję i przyparł do ściany dokładnie tak samo, jak przed chwilą Reda.
Czułem się bezsilny. Miałem wrażenie, że oto nadchodzi koniec. Ten mężczyzna mnie zaraz zabije. Wydawał się dość silny, że spokojnie mógłby być nawet synem Aresa.
Nie mogłem go jednak o to zapytać, gdyż przyciśnięty do ściany ledwie mogłem oddychać.
Mężczyzna przyłożył mi swój nóż to szyi.
— Jakieś ostatnie słowa? — spytał.
Wciąż miałem w ręku pistolet. Mogłem spróbować uderzyć go kolbą, ale wątpiłem, by cokolwiek mu to zrobiło. Mogłem za to zrobić co innego.
Zabrać mu nóż.
Pokiwałem głową, dając mu do zrozumienia, że chcę jeszcze coś powiedzieć. Mężczyzna nieznacznie się odsunął i poluzował uchwyt, pozwalając mi się odezwać.
— Dostaniesz jeszcze za swoje — powiedziałem i przy ostatnim desperackim ruchu uniosłem kolano i uderzyłem go w krocze.
Mężczyzna odskoczył z krzykiem, puszczając mnie i upuszczając nóż.
Sądziłem, że narzędzie upadnie na ziemię, skąd będę mógł je wziąć i obrócić szalę zwycięstwa z powrotem na moją stronę. Ale ponownie się myliłem. Nóż wyleciał w górę, prosto w powietrze.
Trudno było mi śledzić tor jego lotu ani w ogóle zrozumieć, co się obecnie dzieje, ale po chwili już wiedziałem. Wyrzucony przez mężczyznę nóż spadł prosto w jego szyję.
Nie wiedząc co robić, podszedłem do niego i sprawdziłem puls. Nie znalazłem go. Zginął od razu.
Nie wyjąłem jego noża. Zbyt się tego brzydziłem. I choć zwykle nie wybrzydzam w kwestii broni, instynktownie czułem, że nie chciałbym używać już nigdy więcej tego noża.
W tle usłyszałem dźwięk syren. No i pięknie, policja. Akurat wtedy, gdy stoję nad zwłokami nieznajomego mężczyzny. A nie mogli się oni zjawić chwilę wcześniej, gdy ten prostak groził mnie i Redowi nożem?
W końcu to on zginął od tego miecza, którym tak hardo wojował. Czy raczej noża.
Rozejrzałem się dookoła, nie wiedząc za bardzo, co zrobić z ciałem, gdy ujrzałem, że ktoś stoi w cieniu.
Nie widziałem go nigdy, ale wiedziałem, że nie jest to nikt z mojego gangu. Wspaniale, więc mam świadka, że to ja go zabiłem. Oby przynajmniej nieznajomy widział też, że to była samoobrona.
Uśmiechnąłem się niepewnie i zmusiłem do powiedzenia czegoś w rodzaju żartu, by lekko rozładować atmosferę.
— Jakby co, to on już tu tak leżał.
◇──◆──◇──◆
[1442 słowa: Dave otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz