sobota, 8 kwietnia 2023

Od Kanmi CD Milio — „Dear Milio Hansen”

lato

Miasto przerażało Kanmi swoimi rozmiarami — wieżowcami, których iglice śmiało przebijały kłębiaste chmury, hordami spieszących — Bogowie wiedzieli gdzie — ludźmi w garniturach, strojach kąpielowych albo przebraniach gigantycznych warzyw, wielkimi billboardami, jakie to, zdawało się, nowojorczycy postanowili wpieprzać w każdym miejscu, tak byś na zwyczajnym spacerze mógł liczyć na ich nieustanne towarzystwo (wzięła cię nieoczekiwana, nieodparta ochota na chińszczyznę? Jedno spojrzenie w prawo i masz przed sobą ogromną reklamę ze wcale nie oklepanym motywem smoka i neonowym, żebyś doskonale widział, numerem telefonu. Jednak nie chińszczyzna? Odwrócisz się jeszcze trochę, o, specjalny billboard należący do restauracji meksykańskiej! Dla ciebie, mój przyjacielu, specjalna oferta, dziesięć procent taniej, jeśli zrobisz sobie zdjęcie z tym meksykaninem na ogromnej płachcie i wrzucisz na social media z hasztagiem „#meencantaméxico”). Wieczny hałas sprawiał, że Zervas miała ochotę się wycofać, najlepiej gdzieś pod drzewa Central Parku, ukryć między ścieżkami i spędzić tam resztę dnia, tak żeby o tej dziewiętnastej złapać pociąg i nigdy więcej się w Nowym Jorku nie pojawiać.
Za każdym razem to jest właśnie jej pierwsza myśl. Dojmująca niechęć.
Drugą jest dziwnego rodzaju podziw — wcale nie dla deweloperów, którzy od lat skrupulatnie oskubywali każdego wynajmującego mieszkania na Manhattanie, nie dla biznesmenów, jacy to w imię swoich planów i potrzeb niwelowali wszelką zieloność, by wzbogacać miasto o jeszcze więcej brzydkich budynków i jeszcze więcej betonów. Kanmi czuła się oczarowana życiem, które tętniło w Nowym Jorku. Patrzyła na ludzi, zupełnie nieruszonych jej istnieniem, i zastanawiała się, jakie mają rozterki, jakie życia, czy mają dzieci, czy są zadowoleni ze swojego dnia, czy może mogłaby ich rozweselić, chwaląc spódnicę albo kapelusz. Mogłaby przecież to zrobić.
Nie miała jednak pewności, że nie zostanie ofuknięta. Przyzwyczajeni do pędu życia w Nowym Jorku mieszkańcy mogli nie mieć ochoty na komplementy padające z ust turystki. Może Kanmi nie poprawiłaby im wcale humoru, dopisaliby ją tylko pionową kreseczką na liście „ludzi, którzy chcieli być dla mnie mili, ale ja jestem nowojorczykiem i nie potrzebuję miłych ludzi, muszę zapierdalać i pracować dla kapitalizmu (dopisek: kocham kapitalizm)”.
Chciała powiedzieć o tym Milio, ale Nowy Jork okazał się, po raz kolejny, dość absorbujący.
— Patrz, jaki pies! — Odruchowo złapała chłopaka za ramię i wskazała obcesowo na drepczącego nieopodal biszkoptowego labradora. Wyglądał dokładnie tak, jak każdy inny labrador, ale był z Nowego Jorku. No, i był pierwszym, którego Kanmi tamtego dnia zobaczyła.
— Świetny pies, Kanmi. Nigdy w życiu takiego nie widziałem — odparł Milio.
— Co ty gadasz, naprawdę?
— Nie — rzucił. — Co najmniej trzech moich sąsiadów miało takiego samego. Jednocześnie.
Kanmi odetchnęła ciężko i przeciągle, ukrywając durnowaty uśmiech.
Wiedziała, gdzie jest poczta i że powinni wpierw odebrać paczkę, żeby mieć ją z głowy. To znaczy, aż do tej chwili była pewna, że wiedziała.
Później popatrzyła na ulicę. I wychodzącą z niej uliczkę. I kolejną, taką samą. Za zakrętem — dziesięć kolejnych. Central Park okazał się fatalnym punktem zaczepienia. Zaśmiała się nerwowo.
— Milio, czy ty… zupełnym przypadkiem…
— Kanmi.
— Posłuchaj…
— Proszę. Powiedz, że…
— To nie tak.
Popatrzyli na siebie, Milio skonsternowany, Kanmi podważając swoją marną i tak orientację w terenie. Nowy Jork nie mógł być tak skomplikowany. To tylko… trochę większy Obóz Herosów. Nieznacznie większy.
— Gdybyś miał zostać właścicielem poczty, gdzie byś ją zbudował? — podjęła wreszcie i rozejrzała się po uliczkach.
E 63rd Street, E 64rd Street. Cofnęła spojrzenie. E 62nd Street. Potem E 61st Street. Miało to pewien sens, układało w typowy nowojorski porządek — sześćdziesiąt dwa następowało po sześćdziesiąt jeden i… tak dalej.
— Kurwa mać, na pewno nie w Nowym Jorku.

— A dla ciebie?
— Hot doga z parówką. Albo nie, z kabanosem, jeśli pan ma.
— Mam tylko parówki.
— Okej. To z parówką. Z ketchupem i z sosem… ee… Z ketchupem.
— Z parówką i z ketchupem?
— Tak.
Kanmi wręczyła ulicznemu sprzedawcy hot dogów pięć dolarów, za siebie i Milio, który wypełnił swojego hot doga każdym możliwym dodatkiem, jaki wcisnął mu gość od parówek. Zorientował się, że Hansen nie jest szczególnie wybredny, więc wyciągał spod lady coraz to dziwniejsze dodatki.
— Kanmi, a usiądziemy?
— Co? Nie. Widzisz, ile tu jest ludzi? — Wskazała na oblegane ławki. — Nie ma gdzie. Jedz już.
— Dobrze, mamo — stęknął Milio i objął ustami ogromnego hot doga.
Surówki jak kamikaze wyskoczyły z bułki i wylądowały na ziemi, wszystko po to, żeby w najbliższym czasie przyczepić się do czyjegoś buta i w ten sposób zawędrować gdzieś do Midtown albo SoHo.
Milio wydał z siebie jęk.
— Na cycki Afrodyty, ja pierdolę. — Złapał się za pierś i stęknął jeszcze raz. — Jak pali. Muszę usiąść.
Padł na chodnik, sadowiąc się w cieniu rzucanym przez rozrosły wiąz.
— Piękna pani. — Milio wyciągnął rękę ku niezatrzymującej się Kanmi. — Nie zostawiaj potrzebującego.

Gdzieś wpół przeżuwania Kanmi wyciągnęła ku Milio słuchawkę, sugestywnie unosząc brwi. Poczekała chwilę, aż chłopak wytarł brudne od sosu ręce trochę o chusteczkę, a trochę o chodnik, po czym wsadziła do ucha swoją.

I see me padding 'cross your wooden floors
With my Eagles t-shirt hanging from the door

Milio nie odrywał wzroku od hot doga.
— Bardzo kusiło mnie, żeby włączyć Welcome to New York, ale pomyślałam, że to byłoby dosyć… kiczowate — podjęła wreszcie Zervas, patrząc kątem oka na wyświetlające się na ekranie gold rush. Uwielbiała evermore.
— O kurwa.
— Co?
— To byłoby strasznie kiczowate, Kanmi — przyznał, gryząc ogórka, czy cokolwiek zawierało się w tym przedziwnym hot dogu. — Wiesz, co byłoby jeszcze gorsze?
— Co?
— Jakbyś włączyła You Are In Love. Albo Daylight.
Pokiwała głową.
— Albo, rany, Lover.
— Przesada. Albo Dress.
— Ej, nie. Uwielbiam Dress.
— Hm. Wiesz, o co chodzi.
Wiedziała, o co chodziło, aż za dobrze, mimo to całkiem podobał się jej pomysł wrzucenia do kolejki którejkolwiek z tych piosenek.
Everybody wonders what it would be like to love you — zanuciła pod nosem, zanim gold rush przeszło w Dress. Milio odwrócił się do niej, mrużąc podejrzliwie oczy. Uniosła ramiona. — To nie ja, serio. To po prostu poleciało.
Nie przełączyła. Zamiast tego upewniła się tylko, co znajdowało się w kolejce — widząc kilka innych piosenek z reputation i parę z 1989, schowała telefon do kieszeni.
Podała rękę Milio, żeby ten złapał ją i dźwignął się na nogi. Zupełnie jak starzec potarł swoje plecy i stęknął męczeńsko, gdy Kanmi z werwą trzasnęła go w krzyż.
W swojej głowie gwiazda teledysku — Kanmi ruszyła przed siebie, nie czekając na otrzepującego się od pięciu minut Hansena. Dobiegł jednak dość prędko, skarżąc się przy tym na rozłączającą słuchawkę i to, że przez pośpiech Kanmi ominęła go najlepsza część King Of My Heart. Dziewczyna zbyła jego narzekania machnięciem ręki, co wyraźnie wzburzyło go jeszcze bardziej. Odtąd narzekał na wszystko — nogi, cierpki posmak po hot dogu, suchość w ustach, wysokie podatki, płatną służbę zdrowia, ilości biedronek i, jak to ujął, „zbyt przyciągające wzrok” reklamy piw.
All Too Well.
Dziesięciominutowe.
— Słyszysz to? — Kanmi uśmiechnęła się szeroko i wskazała na swoje ucho. — Autumn leaves falling down like pieces into place
— To jest ta piosenka o Johnie Meyerze?
— O Johnie Meyerze?! — krzyknęła w odpowiedzi nieco zbyt głośno, skupiając na sobie w przelocie trzy spojrzenia ludzi, którzy akurat wyłapali nazwisko niesławnego byłego Taylor Swift i piosenkarza w jednym. — Chujowa z ciebie swiftie, kolego.
— Kurwa, nie pamiętam tych wszystkich ex.
— No słuchaj, All Too Well jest o Jake’u Gyllenhaalu. To ten gość, co grał Mysterio w Spidermanie. Albo w Nightcrawlerze. Wiesz, o kim mówię. Był chujem, ogólnie rzecz biorąc — zaczęła. — Rozumiesz, twoją dziewczyną jest Taylor Swift, a ty mówisz jej, że jest za wysoka, żeby nosić szpilki. Pojmujesz? Za wysoka! Co za głupota. Poza tym Gyllenhaal był dużo starszy od Taylor i w All Too Well, no, tak za trzy minuty, masz wers, gdzie Taylor mówi, że ona będzie coraz starsza, a dziewczyny Jake’a pozostaną w jej wieku. Rozumiesz, że takie młode. No i, wiesz, Jake…
— Ej, to nie jest przypadkiem poczta? — przerwał jej Milio i zatrzymał ich oboje, łapiąc Zervas za ramię.
Przełknęła ślinę. To całkiem silny uścisk.
A, poczta.
— Przerwałeś mi bardzo ważną opowieść — zauważyła. — Ale niech będzie. To faktycznie ta poczta. Brawo, detektywie.

Poczta była ogromna, ale Kanmi nie spodziewała się niczego innego. Majaczące wspomnienie sprzed roku ponownie odzywało się w zakamarku jej umysłu, kiedy, wchodząc tu po raz pierwszy, uświadczyła bliźniaczego uczucia do tego, które najpewniej przeżywał obecnie Milio. Popatrzyła na niego z ukosa i, rzeczywiście, nakryła go na pełnym zainteresowania rozglądaniu się po przeszklonym suficie. Oglądał wzbijające się jakby ku niebu kolumny i przypatrywał rzeźbom umieszczonym na cokołach pod poniektórymi oknami. Wielki zegar wskazywał porę na tyle wczesną, by nie musieli przejmować się pociągiem o siódmej.
Odebranie paczki nie było żadną filozofią. Milio stał przy Kanmi przez pierwsze pół minuty, potem oddalił się ukradkiem, zostawiając ją z niekoniecznie najprzyjemniejszą pocztynką, jaką Zervas spotkała. Wyglądała tak, jak mogłaby wyglądać wścibska sprzedawczyni lodów pod kościołem.
— Dziękuję bardzo, miłego dnia dla pani! — Kanmi uśmiechnęła się serdecznie do siedzącej za szybą pani, ściskając pod ręką niewielką paczkę rozmiarów, cóż, książki. — Milio, kurwa. Nie dotykaj tego.
Zgromiła spojrzeniem bawiącego się sensoryczną gąsienicą Hansena. Milio niemal podskoczył, zajęty klikaniem guziczków rozmieszczonych wzdłuż korpusu robaka. Kanmi złapała go za bluzę i pociągnęła w stronę wyjścia, nie przestając się uśmiechać do pocztynek odprowadzających herosów ukrywającym zażenowanie spojrzeniem.
Na szczęście to Nowy Jork. Pracownicy poczty zapomnieli o Kanmi i Milio tak szybko, jak tylko przekroczyli próg poczty i wypadli z powrotem na niekoniecznie świeże, bo cuchnące spalinami powietrze miasta.
Jedyny punkt na liście atrakcji tej wycieczki został odhaczony.

— Zaczekaj chwilę, muszę zawiązać buta.
Kanmi odłożyła swoje rzeczy na murek (podziemny murek? Kto go tam wstawił?) i oparła o niego trampek, płynnym ruchem wiążąc kokardkę na niebieskim conversie. Metro miało podjechać lada chwila, więc spieszyła się, ku uciesze Milio, który niespokojnie wypatrywał metra, jakby to nie jeździło średnio co trzy minuty.
Kiedy nadjechało, Milio poklepał Zervas po barku i popędził w stronę wagonu, przeciskając się przez masę ludzką wychodzącą z… pracy, bo nijak ta pora do jakiejkolwiek zmiany nie pasowała. Kanmi pokręciła głową i złapała za swój plecak, po czym dogoniła Hansena.
W metrze udało im się dorwać dwa wolne miejsca siedzące. Mieli do przejechania parę przystanków, więc zajęli je bez większego roztrząsania sensu przepychania się do ławek.
Przystanek pierwszy. I drugi. Przypinki przy plecaku wydawały się równie interesujące, co tył płaszcza zasłaniającego cały widok mężczyzny. Nie to, że w metrze, tak czy inaczej, było na co patrzeć.
Kanmi przypomniała sobie o książce. Przeszedł ją dreszcz ekscytacji.
— Właśnie, Milio. Wiesz, jaką książkę kupiłam?
— Nie domyślam się.
— Patrz.
Uniosła plecak z przekonaniem, że znajdzie pod nim pakunek. Żadnej paczki nie było. Otworzyła plecak i przetrząsnęła kieszenie. Spojrzała na siedzenie obok.
— O kurwa.
Jeśli będzie miała szczęście, nowojorczycy zostawią zalegającą na murku paczkę w spokoju.
Jeśli nie, niech szlag trafi całą tę wycieczkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz