piątek, 14 kwietnia 2023

Od Andrew — „Just a dream”

Obudziłem się w zaciemnionej kawiarni, siedząc przy barze. Czułem się źle, nawet bardzo źle, jak podczas choroby. Bolał mnie brzuch, głowa, ledwie widziałem na oczy i czułem, że gdybym zszedł z krzesła, nie zdołałbym ustać na nogach. Za ladą przede mną stała pulchna, miło wyglądająca staruszka. Uśmiechnęła się do mnie, widząc, że się obudziłem.
— Witaj z powrotem wśród żywych, Aiden — przywitała mnie.
Zdrętwiałem. Dlaczego ona nazwała mnie imieniem mego zmarłego brata? Przecież nie jesteśmy do siebie aż tak podobni.
— Przepraszam — powiedziałem ostrożnie. — Nazywam się Andrew. Aiden to jest… — poczułem gulę w gardlę. — To był mój brat.
— Nonsens — staruszka pokręciła z przekonaniem głową. — Znam cię przecież od lat, Aidenie. Nie pamiętasz — zaśmiała się, trochę zbyt złowieszczo, jak na mój gust. — Wczoraj musiałeś mieć niezłą imprezę z rodziną Dionizych. Więc słuchaj. Jesteś jedynakiem. Twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, osierocając cię. Dorastałeś na ulicy. Odnalazłam cię jakieś… — zawahała się, jakby liczyła. — Trzy lata temu. Pozwoliłam ci mieszkać u siebie w kawiarni, pod warunkiem, że będziesz przy niej pomagał. Wiesz, sprzątał ze stołów, przynosił gościom napoje, wiesz, takie tam.
— Takie tam… — powtórzyłem za nią. Tak, z czasem, gdy ona to opowiadała, nabierałem pewności, że jest to prawda. Miałem wrażenie, że tak właśnie wyglądało moje życie. Rzeczywiście nazywam się Aiden Allius. Rzeczywiście jestem jedynakiem. Zgadza się, że moi rodzice zginęli w wypadku, a ja żyłem na ulicy, dopóki nie odnalazła mnie ta staruszka.
Gdy spałem, miałem naprawdę pokręcony sen. O bogach, herosach, centaurach, potworach. Sam byłem w tym śnie synem bogini Hekate o imieniu Andrew i miałem brata, który nazywał się dokładnie tak samo, jak ja nazywam się naprawdę.
Tylko że w tym śnie Aiden zginął.
Ale, z jakiegoś powodu, nie spodobało mi się odkrycie, że mój brat nie tyle zginął, co nigdy nie istniał. Czy to egoistyczne, że wolałbym już skonfrontować się z jego śmiercią, niż nieistnieniem? Czy to może dlatego, że z tym pierwszym zaczynałem się już powoli godzić? Nie, nie godzić. Nie mógłbym się z tym nigdy pogodzić. Bardziej, akceptować.
I dlatego ten świat z mojego snu wydaje mi się nie mniej realny od tego, o którym opowiadała mi ta staruszka. Jakby, oba te światy były równie prawdziwe.
Spróbowałem minimalnie spowolnić czas, by sprawdzić, czy wciąż mam swoje moce. Nic się nie wydarzyło.
Cóż, to oczywiste. Co się niby miało wydarzyć? Magia przecież nie istnieje, podobnie jak Hekate. Moja matka była śmiertelniczką.
Spojrzałem na staruszkę i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że nie pamiętam nawet, jak ma na imię. Roześmiałem się, skrępowany własnym roztargnieniem. Uratowała mnie z ulicy, a ja już zapomniałem, jak się nazywa.
— Przepraszam, to dość głupie pytanie, ale jak się nazywasz? — spytałem ostrożnie.
— Lam — przedstawiła się staruszka, po czym przechyliła ze współczuciem głową. — Naprawdę nie wyglądasz najlepiej. Przykro mi, to moja wina. Wiedziałam, że nie przywykłeś do picia takiej ilości alkoholu, co wczoraj. Powinnam była cię upilnować.
To również było dziwne. Z tego, co mówiła Lam, czułem się dziwnie, ponieważ miałem kaca. Ale miałem wrażenie, że zdarzało mi się już kilka razy upić i nie czułem się potem tak źle, jak dzisiaj.
Chyba że to również był wymysł mojego dziwnie realistycznego snu.
— Czuję się po części odpowiedzialna, za twój stan — powiedziała smutno Lam, sięgając pod ladę. — Dam ci coś, co ci pomoże.
Zniknęła pod ladą tylko po to, by po chwili powrócić spod niej ze spodeczkiem, na którym leżały dwie nienaturalnie niebieskie tabletki.
— To lekarstwo na kaca? — spytałem niepewnie, a ona skinęła głową.
Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego, ale jakiś wewnętrzny instynkt mówił mi, aby jej nie ufać. Pewna część mnie wierzyła jej, ale druga… druga się jej bała.
Podniosłem wzrok i pierwszy raz odkąd się obudziłem, spojrzałem jej w oczy.
— Proszę cię, młody. Weź lekarstwo, a natychmiast poczujesz się lepiej — mówiła dalej Lam, ale ja zdrętwiałem, widząc w końcu jej wzrok.
Miała gadzie oczy.
Lam najwyraźniej zauważyła, że jej się przyglądam, bo natychmiast stała się bardziej niespokojna.
— Andrew, natychmiast połknij te tabletki — wywarczała przez zęby.
Wciąż źle się czułem, od swojego przebudzenia, ale wiedziałem już, że nie należy ufać Lam. Kłamała. To, co jak sama twierdziła, przyśniło mi się, wydarzyło się naprawdę.
Zszedłem z krzesła i zgodnie z tym, czego się spodziewałem, przewróciłem się. Podniosłem wzrok, by znów na nią spojrzeć.
— Nie jesteś śmiertelniczką — powiedziałem z pełną powagą.
— Nie, nie jestem — powiedziała, najwyraźniej nie widząc we mnie już żadnego zagrożenia i co za tym idzie, nie widząc już powodu, by ukrywać swoją tożsamość. Wyszła zza lady, a ja ujrzałem ją w pełnej okazałości. Nie tylko z pionowymi źrenicami, ale również z jaszczurzymi szponami na palcach. Byłem pewien, że byłyby w stanie rozerwać mnie na kawałki.
Odsunąłem się od niej na klęczkach do stojącego najdalej od niej stolika, by podpierając się o niego stanąć w pozycji wyprostowanej.
— Jak się nazywasz? — spytałem, starając się brzmieć groźnie, mimo że czułem się jak wystraszony dzieciak.
— No co ty, braciszku? Nie rozpoznajesz siostry? — powiedziała drwiąco, robiąc krok w moją stronę i zabierając z lady, tabletki, do których połknięcia próbowała mnie zmusić. — Nazywam się Lamia. Córka Hekate.

◇──◆──◇──◆
[825 słów: Andrew otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz