Ah. Lato. Czas na dopięcie ostatnich ocen, pożegnanie się z jedynym znajomym, jakiego ma się w szkole (z woźnym) i zawiązanie zielonego fartuszka z syreną wokół talii.
— Szczęśliwego pride month — bąknął Ezra, przechodząc obok Steph i Violet. Obie, chociaż skupione na majaczącej kobiecie, zachichotały pod nosem.
Heros podszedł do kranu i nalał do plastikowego kubka w rozmiarze grande lodowatej wody. Chwilę zastanawiało się nad ćwiartkami cytryn, ale końcowo stwierdziło, że nie – Karyna nie zasługuje na cytryny.
Ignorując niewyraźne słowa o Jezusie, o kościele, o tym, że jej zięć to załatwi, o Bogu i znowu o Jezusie, Ezra pomógł kobiecie położyć nogi na krześle, a pod głowę wepchnął jej poduszkę z krzesła, na której musiały siedzieć już setki gości. Ha! Spełniło się jej gderanie o brudzie.
Postawił wodę obok, żeby omdlała mogła napić się, gdy ocknie się chociaż trochę i nie zmieniając wyrazu twarzy, wrócił do wycierania szyby. Klęcząc przy pani Karynie, ujrzało pod słońce kilka smug na szkle, które przeoczyło.
W tym czasie mały piesek, który wyskoczył z rąk właścicielki chwilę przed jej upadkiem, zaczął powarkiwać, przestępując z łapy na łapę obok wykrzywionej z bólu twarzy kobiety. Ezra wykonało kolejną rundę wzdłuż sklepu, aby napełnić plastikową tackę wodą i podstawić ją pod krzywą mordkę zwierzaka, który zaczął radośnie chłeptać.
Przez dobrą chwilę w lokalu słychać było tylko spokojny jazz, skrzypienie szmaty o szkło, plask różowego języczka i szum ulicy.
— Fuj! Nawet nie wiem czy to guma do żucia, czy to plastelina — przerwał Ezra, krzywiąc się do różowej, lepkiej masy. W odpowiedzi poszkodowana klientka wznowiła swoje ochy i achy. Że zginie na sepsę od tego wszystkiego, od tych bakterii, że wszyscy zginą. Jak mogli zatrudnić takich brudasów i narkomanów i punków.
Steph otarła czoło wierzchem ręki.
— Karetka będzie za parę minut. Kurwa, muszę zapalić. — Wychrypiała i zakręciła się na pięcie. Ponownie otarła pot z twarzy. Potem ostrożnie spod oczu, aby nie rozmazać makijażu. Następnie opadła na krzesło w samym kącie kawiarni, nerwowo stukając palcami o blat, w drugiej ręce dzierżąc firmowy telefon.
Ezra wykorzystało to, że oddaliła się od nich, aby pokiwać głową do wypolerowanej wystawki z wypiekami i uklęknąć przy wzdychającej i przeklinającej wszystko, co szatańskie i satanistyczne kobiety.
— Czy ona…? — Zaczęła niepewnie Violet.
— Nie. — Wyszeptało w odpowiedzi Ezra. — Ale czy… wszystko w porządku? Nie uderzyła się za mocno w głowę? Nie możesz…?
— Chyba nie.
— Co wy tam szepczecie pod nosem, smarkacze? — Wyskrzeczała bestia.
— Czy pani pies może zjeść pup cup? — Zapytał Ezra najsłodszym głosem, na jaki było go stać.
— Papkap? Co to ma być papkap? — Kobieta nareszcie podniosła głowę, a potem usiadła na podłodze, sycząc i przykładając dłoń do czoła. Chwyciła zimną wodę i zaczęła zawzięcie łykać po co najmniej ćwierć kubka na raz. Woda zaczęła cięknąć z kącika jej ust, ciągnąc za sobą śliwkową pomadkę.
— Niesłodzona bita śmietana — wyjaśniła Violet. Piesek w odpowiedzi radośnie wskoczył na kolana właścicielki. Mimo tego, że miał zdecydowaną nadwagę, krzywe, wyłupiaste oczy, krzywe uszy i brakowało mu co najmniej jednego kła, a jego język wystawał z boku kufy, a do tego wszystkiego natura obdarzyła go bardzo skąpą szatą biało-szarych włosków, Ezra uznało go za bardzo uroczego.
Niestety, szczur nie doczekał się swojego papkapa. Przez drzwi wparowała para sanitariuszy, którzy bardzo prędko zabrali pacjentkę razem z pieskiem (zapewne bali się tego, co by zrobiła, gdyby odmówili) ze sobą, wysłuchali całej trójki pracowników i prędko odjechali w stronę najbliższego szpitala.
— Kochani, idę zapalić — oznajmiła Steph i nim jej słowa wybrzmiały do końca, już zniknęła za drzwiami.
Ezra i Violet milczeli przez dokładnie trzy sekundy, zanim ich spojrzenia nie spotkały się i oboje nie wybuchnęli śmiechem.
— Widziałeś jej szpony? Wygląda jak harpia. — Wydusiła Violet. — Typiara nie jest w stanie zrobić nic sama, dlatego jest taka zgorzkniała.
Heros uderzył dłonią o blat, z trudem łykając powietrze. — Nie mów tak– nie mów– bo trafisz podwójnie do piekła.
— Co ty, potrójnie. Przecież oprócz tego, że jestem satanistką i ją obrażam, jestem też elgiebetem.
Ezra wydało z siebie przeciągliwy, cichy pisk, za którym zalała go salwa śmiechu. Zaczął klaskać w swoje uda, przez chichot z trudem powtarzając, że nie może oddychać.
Minęło dobrych parę chwil, zanim dwójka pozbierała się na tyle, aby móc sprzątnąć wszystko z podłogi i doprowadzić lokal do stanu używalności. Violet wróciła do starannego czyszczenia ekspresu do kawy, a Ezra stanął na palcach, by móc wycierać z kurzu i układać butelki z syropami na półkach.
— Hej, tak à propos elgiebetów. — Zaczęło półgłosem. — Steph rzucił chłopak.
— Ten, jak mu było? Stephen? — Violet nie podnosiła wzroku znad ekspresu.
— Nie do końca. Nie chcesz się z nią umówić?
Violet zamarła, trzymając w jednej dłoni szmatkę, a w drugiej tackę ociekową. — To nie ta…
Nie dane było jej dokończyć, gdyż drzwi wejściowe otworzyły się z wdzięcznym brzękiem dzwoneczka. Do środka wkroczyła kobieta o pięknych, długich włosach, iskrzących się w promieniach słońca. Zdjęła z wyrazistego, rzymskiego nosa kwadratowe okulary przeciwsłoneczne, które zaraz osadziła na na głowie.
Violet pierwsza zorientowała się, że coś było nie tak. Zamilkła, a szmatkę rzuciła na blat.
Ezra po chwili również zauważyło to, co ona. Płaszcz, w który była owinięta wcale nie był płaszczem, a parą gigantycznych skrzydeł. Jej kozaki były szponiastymi łapami, a nos przypominał ptasi dziób.
— Kurwa, znowu? Wykrakałaś tą harpię! — Wycedził Ezra przez zaciśnięte zęby.
— Co masz na myśli przez znowu? — Wyszeptała. — Serdecznie witamy w Star—
— Co ty… Eee, co pani tu robi? — Przerwał jej heros. Jego dłoń spoczywała na zaklętym xiphosie, zwisającym z łańcucha na jejgo szyi.
Harpia przerzuciła włosy przez ramię, wydobując z nich miedziany blask. Sięgały jej do pasa, a każde pasmo było wręcz idealne.
— Latte z sojowym mlekiem, poproszę. — Jej głos był miękkszy, niż rysy jej twarzy. Niemalże przyjemny.
Jej nonszalancja sprawiły, że Ezra zacisnął mocniej zęby.
— Kto cię tu przysłał, hę? Obóz? Zeu—
Violet płynnym ruchem wzięła szmatę z blatu i trzępnęła go z całej siły w udo.
— Ezra, proszę cię. Grande, venti czy trenta? — Dziewczyna wyczarowała na swojej twarzy swój najszerszy, najbardziej starbucksowy uśmiech.
— Co ty robisz? — Sapnęło półboże w odpowiedzi.
— Swoją robotę. Opanuj się, na Bogów! — Wyszeptała karcącym tonem.
Harpia odchrząknęła i ponownie potrząsnęła lokami.
— Venti, poproszę. I syrop waniliowy, jeśli można.
Violet?
───
[1005 słów: Ezra otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz