czwartek, 5 czerwca 2025

Od Silasa do Evana — „Czerwone flagi"

TW: NSFW, UŻYWKI, MANIPULACJA EMOCJONALNA


Silas myślał, że był dobry w rozpoznawaniu czerwonych flag. Sam był jedną z nich: pijak, palacz, narkoman, toskyczny manipulant. Nieogolony, zadufany w sobie palant z zaimkami i kolczykami w nosie. I nadmuchanym, kruchym ego.
Gdy parkował czerwonego Fiata swojego ojca na najtańszym parkingu, jaki mógł znaleźć, słońce już zachodziło. Gdy dobijał się do domofonu, miasto tonęło w ciemności. Może dlatego ignorował wszystko, co powinno budzić jego niepokój: w nocy nie rozpoznawał żadnego koloru.
Wszystko, co wypierał, bolało o połowę mniej.
Dlatego dawno przestał pytać się, co właściwie robi. Wsiadał w samolot, leciał przez cały kontynent, żeby rzucić torby podróżne na łóżko w swojej starej sypialni. Woził ojca do szpitala, potem do domu, przynosił mu coś do jedzenia i zostawiał torbę na lekko zakurzonej narzucie w fiołki pod pretekstem spotykania się ze starymi znajomymi. Z tym kłamstwem na ustach brał kluczyki, odpalał starego grata i wyruszał na miasto, żeby przyćpać się dobrym towarem z zachodniego wybrzeża. Żeby possać fiuta komuś, kogo znał może dwie godziny. Jeśli dobrze poszło.
 
Zawsze, kiedy jego życie wydawało się układać, coś uderzało mu do głowy. Albo duże ilości alkoholu, za którymi dążyły złe, złe decyzje, albo biały proszek, albo jakiś biały mężczyzna, na którym fiksował się cały on, a przede wszystkim pustka między jego nogami.
Ten jeden specyficzny mężczyzna z długim warkoczem i długim chujem, z subtelnym, europejskim akcentem, z pięknymi oczami, otoczonymi cieniami i czarną kredką, o delikatnych rysach twarzy, które w mgnieniu oka twardnieją.
Owinął go sobie wokół małego palca - a miał on piękne palce. Smukłe, blade, z zadbanymi paznokciami - takie, które chciało się mieć w sobie. Które on chciał mieć w sobie.
Może to zauroczenie– nie, gorzej: ta fascynacja była dziwną formą narcyzmu. Znalazł kogoś tak samo zakochanego w autodestrukcji, jak on, zobaczył w nim siebie i zapragnął… jego w sobie. Uwagi z jego strony. Jego delikatnych palców, odgarniających kosmyki włosów z jego czoła.
Jednak Evan nigdy nie dotykał go całym sobą. Silas nie był w stanie ubrać tego w słowa. Jego dłoń unosiła się pół cała nad jego skórą przez cały czas. Nie obejmował jego nadgarstków czy nie pozwalał jego policzkom wypełnić wnętrza całej jego dłoni.
Ta przestrzeń między nimi bolała.
 
Kurewsko mnie bolisz, chciał wydukać, przekraczając próg.
— Hej — wyszeptał zamiast tego. Jego głos złamał się w połowie słowa.
— Hej — odparł Evan. O wiele bardziej nonszalancko: dokładnie tak, jak chciał zabrzmieć Silas. Powitanie, rzucone ot tak.

Heros zostawił zakurzone trampki z niegdyś białymi sznurówkami w przedpokoju. Niezręcznie wstrząsnął koszulką – bezskutecznie. Nadal było widać, jak bardzo była wymięta. Naszyjniki, poruszone nagłym ruchem uderzyły o siebie z metalicznym grzechotem.
Potem nastała cisza. Szum aut na drodze, brzęk klimatyzacji i ledwie słyszalne buczenie lodówki.
Karetka, przejeżdżająca kilka przecznic dalej na sygnale.
Znowu cisza.

— Wino? — Aksamitny głos z głębi kuchni przerwał biały szum. Drugie słowo, które powiedział do niego Evan tego dnia, sprawiło, że Silas był jego. Dla niego nie było słodszej frazy niż wino. Może prócz “chcesz zapalić?” i “mam pokój w hotelu zaraz za rogiem”.
W drodze do kuchni Silas stawiał kroki ostrożnie. Jeden po drugim, aby nie robić hałasu.
Widok butelki w dłoniach Francuza wyczarował na jego twarzy uśmiech – wino, białe, wytrawne, francuskie. Prawdziwie francuskie, z importu. Nie kalifornijskie, nie teksańskie. Uderzało o szkło kieliszków z najsłodszym plaskiem.
Czarnowłosy opierał się o blat jedną dłonią, drugą ujął kieliszek. Przyglądał się alkoholowi, błyszczącemu w krystalicznie czystym naczyniu. Wydawał delektować się samym jego widokiem. Silas nie mógł oprzeć się pokusie rozebrania go wręcz wzrokiem – lepkie spojrzenie krążyło między szarymi oczami, przypominającymi bardziej morze, namalowane akwarelami niż ludzkie oczy, przez przedramiona i dłonie, te piękne dłonie, po wąskie biodra, długie nogi, krocze, wzdłuż brzucha z powrotem na górę, do linii szczęki.
— Dziękuję — odpowiedział brunet, odbierając swój kieliszek. Aromat wina dotarł do jego nosa: to nie był najtańszy trunek z tetrapacku, którym potrafił się najebać w jakimś zaułku, poprawiając brudną heroiną ze względnie czystej strzykawki. To było prawdziwie dobre wino. Szlachetne jak sam Evan. Z jego gładką skórą i prostymi wargami, z jego szalenie długimi włosami, burzącymi się jak na malowidle. Z jego posturą i poważnymi oczami.
Silas nagle poczuł się zupełnie nie na miejscu. Jego palce, otaczające kieliszek zdobiły odpadające resztki czarnego lakieru do paznokci. Stał w kuchni w luźnych spodniach, w spranej koszulce Creed, w czarnych skarpetkach w czerwone serduszka. Powinien dawno temu umyć włosy, zebrane w niedbały koński ogon – z wyjątkiem kilku kosmyków, które robiły, co chciały i namiętnie wpadały mu w oczy. Wyglądał jak nastolatek, próbujący przekonać kogoś dorosłego do kupienia mu papierosów na stacji benzynowej. Jak zagubiony w życiu człowiek, który nie znał nic poza głośną muzyką i pokazywania środkowego palca policji. Jak zmięty kawałek brudnego ręcznika papierowego w kuchni Evana.
W tym momencie chciał przeprosić szafkę za to, że opiera się o nią swoją brudną dupą.
 
Zamiast tego spróbował wina. Gustownie, jedynie łyczek. Mimo tego, że wolałby wychlać całą butelkę prosto z gwinta.
Wino było dobre. Kwaśne, kwieciste i mineralne. Głębokie i eleganckie. Silas wychylił jeszcze jeden, malutki łyczek. Nawet jeśli bywał prostacki, zapalał jednego papierosa od drugiego, potrafił wypić flaszkę likieru na eks i wpychał byle jaki fast food do gęby, potrafił mieć wyrafinowany gust. Drogi. Zwłaszcza jeśli płacił ktoś inny.
Ale to, co było warte więcej od każdego wina, wszystkich pieniędzy, to oblicze Evana. Jego spojrzenie, spoczywające na Silasie.
 
Mężczyzna musiał pochylić się do tyłu, znaleźć oparcie w meblach kuchennych, żeby nie upaść. Nie paść przed nim na kolana.
Szare oczy, wędrujące po jego twarzy.
Tak, tu. Tutaj i tutaj, trochę niżej, nie przestawaj.
Silas topniał pod jego spojrzeniem.
Nie odwracaj wzroku, patrz na mnie, powiedz, że mnie chcesz. Tam i tutaj, no dalej.
 
Evan przyłożył wargi do brzegu kieliszka, pozwolił winu spłynąć do jego ust. Czy on, cholera, musiał robić wszystko w taki sposób? Z niewymuszonym wdziękiem, jak pierdolony aktor albo model. Jak chodzący ideał.
Odłożył resztę wina na blat i nim smak trunku rozszedł się na jego języku, stał przed Silasem. Górował nad nim.
 
I mimo tego, że Silas odczuwał najwyższą z euforii, gdy był wyższy od masy ludzi, przez którą się przepychał, w tym momencie podobało mu się to, jak mały się czuł. Oczywiście, Francuz był wysoki. Widać to było z daleka. Ale gdy stał tuż przed nim, pochylając się do przodu, i gdy jego oczy, odbijające ciepłe światło lamp były jedyną częścią jego twarzy, która nie była spowita w cieniu… wtedy był gotowy się poddać. Oddać się mu. Tu i teraz.
— Co się dzieje, chéri? Jesteś taki cichy.
Evan nie był tym typem osoby, który bajerował ludzi akcentem. Udawał, że nie nauczył się języka. Wplatał egzotyczne słówka między zdania. Ale czasami i tylko czasami, niczym panie z południa kraju, które wylewały na siebie ‘darling’ – darlin’ to, darlin’ tamto, czasami raczył ludzi francuskim skarbem.
Dokładnie wiedział, co to robi z ludźmi.
— Długi dzień — bąknął Silas, ostrożnie odkładając kieliszek, odsuwając go jak najdalej od siebie. Nie mógł zagwarantować tego, że utrzyma się na nogach jeszcze chwilę dłużej.
Evan miał absolutną rację. Niemiec miał wielką, niewyparzoną gębę. Potrafił nie zamykać swojej japy godzinami, przerywając tylko po to, aby napić się czegoś. A jednak teraz był cichy. Ledwo co przełykał ślinę, bojąc się tego, że utknie mu w gardle.
— Opowiedz mi o tym. — Słodki, melodyjny głos. Prawie szczery. Jakby byli małżeństwem od dwudziestu lat.
— Mam kryształ. I zioło, ale w samochodzie.
Brwi Evana powędrowały do góry. Następnie kąciki jego ust. Silas zaczerpnął powietrza. Bał się, że mężczyzna poczuje, jak drżał. Drżał, mimo tego, że jego czujność umykała z każdą sekundą. Jego serce, zazwyczaj zawzięcie łomoczące o żebra jak zwierzę zamknięte w klatce, w obecności Evana zawsze zwalniało.
— Noc jest jeszcze młoda — odparł ów końcowo.
Jego odpowiedzi zawsze były tak wymijające. Gdy nie chciał czegoś powiedzieć, omijał umiejętnie temat. Tańczył wokół niego na palcach jak baletnica.
Przy nim Silas zapominał o tym, kim naprawdę był. I co było prawdą.
Przy nim Silas był pewny o tym, że musi zgubić Evana, żeby znaleźć siebie. Ale jego oczy, jego głos, łuk jego brwi, jego dłonie– jego dłonie będą jego końcem, to wiedział na pewno, on… nie był w stanie go puścić.
 
W jego głowie zawitało wspomnienie nocy, której się poznali.
Padał deszcz. Prawdziwie tropikalne ilości deszczu, wielkie, lodowate krople. Wiatr podrywał mokre błoto, sypał ziemią w oczy. Unosił krople wody i sprawiał, że każda ściana, każdy samochód, całe miasto – wszystko – było mokre. Przemoczone i zmarznięte do gości. Przez niebo przewalały się czarne chmury, w oddali słychać było grzmoty. Oboje stali na rogu ceglanego budynku. Przemoknięci, zmarznięci i zdesperowani. Oboje czekali na dealera – który się nie pojawił. Albo przez pogodę, albo przez to, że dorwała go policja. A oni – oni byli głodni, głodni czegokolwiek mocniejszego niż tanie drinki i trawa ze stacji benzynowej. Znaleźli się przez to, że Kayne – albo Kojot, jak kazał wszystkim się nazywać, co wszyscy uznawali za durne – ich wystawił. Spędzili noc, turlając się od baru do baru, końcowo znajdując to, czego potrzebowali najbardziej. Wymienili się numerami. Wymienili się imionami, a potem wymienili się śliną.
Silas znał sporą garść ludzi na ulicy. Wiedział, do kogo może zadzwonić. Kogo unikać.
Ale Evan był czymś zupełnie innym. Nie był jak inni, jak postrzelenie by to nie brzmiało.
Jego ubrania, sposób, w jaki mówił. Oczy, tak piękne, gdy szkliły się hajem.
Wyciągał z Silasa pociąg do najgorszych z najgorszych rzeczy. Rozkładu ludzkiej moralności. Erozji człowieczeństwa. Brudnej ekstazy.
 
— Podobają mi się twoje oczy. Zwłaszcza gdy tak na mnie patrzysz. — Cichy głos wydobył go z głębi reminescecji.
— Jak się na ciebie patrzę?
— Jakbyś chciał, żebym zerżnął cię tu i teraz. Na tym blacie.
Silas prychnął. To zabolało. Nie w sercu, bo to była szczera prawda, absolutny strzał w dzieciątkę. Zabolała go jego duma. Lubił myśleć, że posiada jej resztki.
— Na co czekasz? — Zapytał więc, przekrzywiając głowę.
Evan nachylił się nad nim, aż jego loki łaskotały obojczyki Silasa, a jego ciepły oddech uderzył w jego ucho.
— Aż mnie poczęstujesz, ślicznotko.
Jebany cwaniaczek. Silas modlił się o to, żeby nie było po nim widać, jak duża ilość krwi uciekła z jego mózgu i trafiła prosto między nogi. I do czerwonych uszu. Odchrząknął więc i sięgnął do kieszeni, z której wydobył plastikowy woreczek pełen białych kryształków. Jeszcze ciepły, ogrzany temperaturą jego uda.
— Grzeczny chłopiec.
Gdyby Silas nie zebrał w sobie wszystkich pokładów powściągliwości i godności, doszedłby w tej samej sekundzie. Albo by jęknął.
— Tsk. Masz poważny problem.
 
Evan w odpowiedzi jedynie odsunął się, dając Silasowi przestrzeń, żeby odetchnąć – nie zdawał sobie sprawy z tego, jak długo wbijał paznokcie w blat – i tańcząc niemalże przez kuchnię, aby uchwycić butelkę i uzupełnić oba kieliszki. Wlewając do nich więcej wina, niż zwyczajowo.
Brunet miał w tym czasie szansę, aby rozejrzeć się po wnętrzu.
— Tarot? Nadal naciągasz ludzi na karty?
— Słuchaj, w tym świecie jesteśmy zmuszeni do łamania innych, żeby stworzyć miejsce dla siebie. Wszyscy jesteśmy w pewnym stopniu niemoralni. A ja… jestem niebywale dobry w czytaniu losów ludzi. Nawet jeśli w to nie wierzysz.
 
Evan obdarzył butelkę długim, tęsknym spojrzeniem, by potem puścić oczko w stronę Silasa. Rozważywszy, czy by nie wychylić reszty wina na raz, odłożył ten aromatyczny eliksir bogów upojenia na bok i zakasał rękawy, aby strzepnąć okruchy z blatu. Aby móc spokojnie wypełnić nos proszkiem.
— Hej. Poczekaj — Silas poderwał się do pionu (kiedy jego kolana zmiękły na tyle, że zsunął się wzdłuż szafki?) — Co to? — Drżącym palcem wskazał na trzy cienkie linie i cztery tak dobrze znane mu litery na przedramieniu Evana. Ów opuścił wzrok, mustrując uważnie staranne SPQR.

 Evan? 
─── 
[1881 słów: Silas otrzymuje 18 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz