Jakkolwiek trudno w to uwierzyć, Sylwia Kowalska potrafiła być miła. Miała bez wątpienia trudny charakter, jednak dla swoich nielicznych przyjaciół zachowała swoją najczystszą, najbardziej uprzejmą cząstkę, jaka w niej pozostała. Potrafiła śmiać się z nieśmiesznych żartów, kiedy ktoś bliski jej sercu próbował ją nieudolnie rozbawić. Potrafiła uśmiechać się, kiedy jej kolega zasugerował coś niemiłego albo niechcący ją popchnął.
Także jej wyrozumiałość i resztka zamiłowania do porządku społecznego nie wyparowała, kiedy ten głupi człowiek przerwał jej nadzwyczaj interesującą rozmowę o taktyce walki oraz najlepszych dostępnych strzałach. Nie prowadziła z nim dyskusji, a jedynie przerwała uroczą — i sensowną — pogadankę o broni z przyjaciółmi, aby udzielić temu zabłąkanemu parę odpowiedzi. Mimo tego, że nawiązał z nią fizyczny kontakt, nie wymieniwszy z nią nawet jednego słowa, nie zamierzała pokazywać przy koleżankach swojej nieokrzesanej strony. W końcu chciała jakieś osoby znajome mieć.
— To prawda, że jestem Polką. Nie, nie przypominam sobie wizyty w takim muzeum. I owszem, słyszałam o Skłodowskiej — kolejno odpowiedziała na pytania, ignorując jego nieudany żart, który przyprawił ją o ciarki zażenowania.
— Powiedz mi-
— Natomiast nie sądzę, bym wiedziała cokolwiek interesującego na temat jej życia.
— M-
— I śmierci. Natomiast jeżeli chwilę poczekasz, z chęcią poszukam z tobą informacji na ten temat — serdecznie, swoimi ubrudzonymi i zaniedbanymi rękami, poklepała go po ramieniu, pozostawiając na nim ślady zabrudzeń. — To ty jesteś tym Rickym, tak?
Walczyła ze sobą, grzeczność z chęcią odejścia na myśl o nadchodzącym monologu na temat historii i znaczenia imienia chłopaka. Wiedziała, że jej znajomi szykują się do ewakuacji. Nie miała im bynajmniej tego za złe. Legionista piątej kohorty zdążył zaskarbić sobie sławę poszukiwacza wiedzy w całym obozie Jupiter (a może i u Herosów), który równie chętnie zdobywa wiadomości jak i dzieli się nimi z innymi. Dlatego był w stanie wyedukować Sylwię na każdy interesujący go temat. Czyli głównie na temat chemii.
Słyszała, że niedosłyszał na lewe ucho, co było wynikiem jego dziwacznych eksperymentów. W tamtej chwili sama chciałaby ogłuchnąć, najlepiej całkowicie. Zazdrościła mu tego daru.
— Skoro już reszta znalazła sobie zajęcia — powiedziała, patrząc w ślad za znikającymi półbogami — możemy zająć się Skłodowską. Kojarzysz tę uczelnię w Nowym Rzymie? Niektórzy półboscy albo ćwierćboscy emeryci podobno zwariowali na stare lata i zajęli się tam nauką.
Oczywiście to nie tak, że zdążyła polubić Ricky'ego. Nie czuła z nim nic wspólnego, żadnej nici porozumienia. W jej opinii był głupiutki, zbyt ciekawski, krótkowzroczny, w dodatku zajmował się niepotrzebnymi rzeczami, zamiast skupić się na prawdziwie istotnych zajęciach. Sylwia była osobą konkretną i szukała ludzi, którzy będą przydatni — użyteczni rekreacyjnie i podobni duszą do niej (zwani przez nią przyjaciółmi), aby mogła przy nich wypocząć, bądź też łatwi do wykorzystania i całkowicie od niej różni, aby nie miała potem wyrzutów sumienia. Ricky natomiast nie wydawał się jej potrzebny, a jego charakter był przeciwnością centurionki. Nie był więc materiałem ani na przyjaciela, ani na narzędzie.
Być może była po prostu ciekawa? Być może miała w sobie ciekawości więcej, niż przypuszczała? Może, ale tylko może, chciała wiedzieć, czemu to upośledzone dziecko jest, jakie jest. I jakie właściwie jest. Ta opcja była w każdym razie prawdopodobna niż wykazanie nagłego zainteresowania życiorysem Skłodowskiej i nauką.
— Laura, patrz na niego!
Dwunastolatka podniosła głowę, wpatrując się w zabrudzonego, łaciatego kota, z niezadowoleniem zwisającego z rąk Darii, Jego „opiekunka” szczerzyła się głupio. Jej niebieskie oczy błyszczały gdy ostrożnie kręciła w nim we wszystkie strony świata, aby jej ludzka towarzyszka mogła się mu dokładniej przyjrzeć. Laura szybkim ruchem wysypała karmę pozostałym kotom i podbiegła do blondwłosej przyjaciółki.
— Może lepiej odstaw go na ziemię. Nie wygląda na zadowolonego, bardziej niż do latania ciągnie go do jedzenia.
Daria posmutniała, po czym położyła puchate, zaniedbane stworzenie. Dała mu do zjedzenia ostatnią saszetkę, starając się nie pobrudzić swoich rąk.
— Następnym razem wezmę butelkę wody i gąbkę, umyję go. Umyję je wszystkie! Wyczesze je, zawiąże kokardki! — natychmiast odzyskała entuzjazm.
— Z tymi kokardkami to chyba niezbyt dobry pomysł — zachichotała Laura. — Będą wyglądać idiotycznie.
— Tak czy siak, czy mądre, czy głupie, będą piękne. A potem jak moja mama je zobaczy, to pokocha koty i weźmiemy wszystkie do siebie!
— Zostaw też parę mi. Zresztą, kogo będziemy wtedy dokarmiać?
Zafundowała Darii porządnego laga. Jej mózg wczytywał się przez pół minuty, jej długie ręce zwisały nieruchomo i ciągnęły ją do podłoża.
— Może to nawet lepiej, że przestaniemy. W końcu skoro nie byłoby takiej potrzeby, to znaczy, że wszystkie koty są szczęśliwe — uznała, chociaż jej nadąsana mina dawała znać, że tęskniłaby za tym.
— Jak już wezmę z tobą ślub, to nie będziesz potrzebować zgody swojej mamy! A do tego czasu na ulicy pojawią się nowe koty do dokarmiania — Laura dumnie oznajmiła, wprawiając przyjaciółkę w atak śmiechu.
Z jakiegoś absurdalnego powodu, kiedy popatrzyła się teraz na chłopaka, przypomniał jej coś z Darii. To byłoby naprawdę śmieszne, gdyby jedynie spojrzałoby się na ich aparycję. Może nie należał on do najpiękniejszych, ale zdecydowanie przewyższał stopniem piękności jej dawną przyjaciółkę. Ich włosy były przeciwieństwami, tak samo jak wzrost — Daria zawsze była nadzwyczaj wysoka. Mówili jednak podobnie, zachowywali się absurdalnie podobnie i oboje byli zastraszająco uśmiechnięci.
Chociaż, kto wie, jaka jest teraz Daria. Minęło dużo czasu.
— Wiesz ze kiedyś znalazłem na allegro ofertę rdzy zeskrobanej z kół powozu, który rozjechał Pierre Curiego? — chłopak entuzjastycznie gestykulował. Nie zamierzał czekać na odpowiedź rozmówczyni. — Prawie kupiłem, ale pretorka odkryła, że ukradłem jej kartę i nadawca nie zgodził się na zapłacenie miedzią przy odbiorze.
— Pierre Curie?
Wyglądał, jakby w płucach zabrakło mu powietrza. Ze łzami w oczach obmacywał swoje sto kieszeni, aby w końcu wyciągnąć zabrudzone kwasem zdjęcie. Wrzeszcząc, począł opowiadać całą historię jego śmierci.
Nie, zdecydowanie nie są do siebie podobni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz