Sacnite siedziała blisko Jesúsa przy niepalącym się ognisku obozowym. Oboje patrzyli na burzowe chmury, szczelnie zasłaniające niebo. Sacnite żałowała, że deszcz nie był w stanie dotrzeć do Obozu Herosów. W takich chwilach przeklinała magiczną barierę otaczającą całą okolicę. Znudzona, zaczęła grzebać czubkiem swoich adidasów w ziemi, posypując rosnące w pobliżu kwiatki popiołem z ogniska. Minął tydzień, odkąd trafiła do Obozu Herosów. Długi, śmiertelnie nudny tydzień. Za szczególnie nieciekawe uważała wieczorne ognisko, przy którym się jadło. Nie to, żeby było nieprzyjemne. Problemem Sacnite było raczej to, że zwykle wtedy nie rozumiała, co się wokół niej dzieje. Początkowo próbowała wsłuchiwać się w cudze rozmowy i starać się je zrozumieć; po kilku próbach po prostu się wyłączała, przytłoczona ilością otaczających ją ludzi i tego, że w ogóle ich nie rozumie. Dlatego zwykle spędzała ten czas, siedząc w ciszy i jedząc kolację.
Ale czuła wtedy jakiś niedosyt, nieważne ile zjadła. Poczucie porażki w środku.
Stwierdziła, że musi się nauczyć angielskiego. Jak wróci do domu. Do Meksyku.
— Całkiem lubię deszcz. Trochę za nim tęsknię — dziewczyna odezwała się, chociaż nie była pewna, czy Jesús w ogóle jej słucha. Ponownie podniosła wzrok na zachmurzone niebo.
Nie było to zbyt udane rozpoczęcie rozmowy.
Siedzieli w ciszy przez dłuższą chwilę. Sacnite z nudów zaczęła obgryzać swoje paznokcie.
— Dlaczego twe myśli wciąż celowo uciekają od źródła twych strachów?
Sacnite uniosła głowę, a chwilę po tym ruchu również brwi. Jej prawa powieka zadrżała. W zasadzie to cisza zaczęła jej już odpowiadać, więc tym bardziej była zdziwiona faktem, że Jesús jednak postanowił się odezwać. I to w dodatku na niewygodny dla niej temat.
W pierwszym odruchu chciała udawać, że nie zrozumiała pytania, ale szybko doszła do wniosku, że to bez sensu.
— Nie umiem angielskiego — w ostatnim czasie to chyba było najczęstsze wypowiadane przez nią zdanie, ale przy tym najlepsza wymówka, którą mogła uzasadnić to, że w zasadzie odzywała się jedynie do Jesúsa.
— Querer es poder, amiga — Jesús wreszcie oderwał swój wzrok od zachmurzonego nieba i popatrzył na trzynastolatkę, która zaczynała się wyraźnie denerwować torem, na który zeszła ich dyskusja.
— Del dicho al hecho hay mucho trecho — wymamrotała inne przysłowie, zanim zdążyła to przemyśleć. Jej głos obniżył się o jeden ton. Pewnie, że mogła zacząć naukę angielskiego już teraz, ale najzwyczajniej się tego bała. Ostatnie czego chciała, to prezentować innym swoją okropną znajomość angielskiego. ,,Gdy wrócę po wakacjach do domu, przyłożę się do nauki’’, postanowiła. ,,Ale nie teraz’’.
— No dejes para mañana lo que puedas hacer hoy.
Sacnite obdarzyła Jesúsa jednym z najbardziej zagniewanych spojrzeń trzynastolatek. „Nie odkładaj dziś tego, co możesz zrobić jutro”. Wykrzywiła się, w duchu przedrzeźniając słowa przyjaciela. ,,Cholerne słowne przepychanki na meksykańskie przysłowia. Niech się wypcha.’’
— No dobra, dobra, nie przesadzaj. Trochę rozmawiam z ludźmi — Sacnite nie była w stanie powstrzymać przewrócenia oczami. — Wczoraj rano zapytałam jedną dziewczynę o to, gdzie znajdę pomarańczową herbatę.
— I? Czy odnalazłaś to, czego pragnęłaś?
Jesús nadal był spokojny; w zasadzie nie pamiętała sytuacji, w której byłoby inaczej. Sacnite co prawda podziwiała go za to, ale prawdę mówiąc, w takich chwilach jak te, irytowało ją to jeszcze bardziej.
— Tak — odpowiedziała krótko. Postanowiła dla siebie zachować fakt, że zupełnie zapomniała, jak po angielsku jest herbata, więc zamiast tego powiedziała, że chce ciepłą pomarańczową wodę.
Skończyło się to tak, że dostała butelkę smakowej wody. W akcie desperacji postanowiła ją podgrzać. To było najgorsze, co piła w życiu. Czuła się jak skończona idiotka i była wściekła na samą siebie. Szczególnie że na koniec własnymi rękami wylała podgrzaną pomarańczową wodę prosto na kwiaty przed domkiem Demeter.
Na szczęście nikt tego nie widział. A przynajmniej miała taką nadzieję.
Resztę czasu spędzili, siedząc obok siebie w ciszy. Sacnite dwukrotnie odniosła wrażenie, że Jesús chce coś jeszcze dodać, ale za każdym razem rezygnował z tego zamiaru.
Dopiero wtedy, gdy emocje buzujące w niej się uspokoiły, Sacnite zaczęła się zastanawiać nad słowami czternastolatka.
Zadała sobie sama pytanie, czy rzeczywiście chodzi jej o strach przed pokazaniem braku umiejętności. Powierzchniowo wydawało się, że to jest to; myśląc o każdej sytuacji, w której bełkotała po angielsku, Sacnite czuła fale zażenowania z przewagą zimnego, bezlitosnego strachu. Jednak coś jej w tym domniemanym powodzie nie pasowało; wiedziała, że żaden język świata nie byłby w stanie budzić w niej aż takiej niechęci.
,,Powód nie jest ważny. On nic nie zmienia. Po prostu nauczysz się w domu i już’’, próbowała siebie samą przekonać. Cóż, wielkie zaskoczenie; kto by się spodziewał, że to nie zadziała, a jedynie spotęguje mętlik w głowie.
Dając upust swojej frustracji, Sacnite wróciła do obgryzania paznokci z jeszcze większą energią.
— Może powiesz mi, dlaczego jesteś dzisiaj tak bardzo zezłoszczona? — ręka ojca była ciężka i ciepła, gdy tak łagodnie spoczywała na głowie Sacnite. Dziewczyna zepchnęła ją z największą złością, chwytając w dłonie strój, który zwykle zakładała na zajęcia z akrobatyki. Wlepiła pełne złości spojrzenie w błyszczący wzór na materiale, który zaciskała coraz mocniej i mocniej.
Milczała, stojąc bez ruchu. Spojrzenie Raúla nadal było tak spokojne, że niemal wyprane z emocji. To spojrzenie powodowało, że niespełna dziesięcioletnia Sacnite zaczynała czuć smutek, który stopniowo ostudzał jej złość. To nie do końca jej się spodobało. Poczuła, jak jej oczy wilgotnieją.
— Chyba się boję — wymamrotała, rozluźniając chwyt, w którym trzymała strój do akrobatyki. Wiedziona nagłym impulsem, przyłożyła miękki materiał do buzi. — Nie lubię tych zajęć. Są głupie.
— Więc może chcesz porozmawiać z Panią…
— Nie! — krzyknęła z dziecięcą histerią. — Nie chcę z nią rozmawiać!
— Pani też nie lubisz? — Raúl zmarszczył brwi. — Zawsze wydawała mi się bardzo fajna.
Sacnite parsknęła, ze szlochem wycierając nos o strój.
— Nie lubię. I innych dzieci też nie lubię. Są lepsze ode mnie. Są starsze i cały czas coś mówią. Chyba ich nie rozumiem. Zawsze to ja jestem od nich gorsza. Zawsze, zawsze, zawsze.
Raúl milczał przez chwilę, najprawdopodobniej trawiąc to, co właśnie usłyszał.
— Nie rozumiecie się — powtórzył.
Sacnite potaknęła, mrugając zaczerwienionymi oczami.
— Wiesz, najpierw postaraj się dobrze zrozumieć otoczenie i cel, czyli to, co chcesz zrobić. Bez tego będzie ci ciężko, bo to okropnie człowieka blokuje. To jest trudne, ale bez tego nie osiągniesz celu.
Ojcowskie spojrzenie zaczęło się w nią wwiercać z jakąś niemą prośbą. Zbiło ją to z tropu.
— A co, jeśli się nie uda? Jeśli ich nie zrozumiem?
Wzrok Raúla złagodniał.
— Nic. To też będzie w porządku. Nikt nie pasuje do wszystkiego. Na pewno znajdziesz coś, co będzie twoje, co ci się spodoba — Raúl uśmiechnął się, kładąc rękę na głowie Sacnite. Zmierzwił jej włosy. Tym razem nie protestowała. — Coś, co będzie kolejnym puzzlem do układanki twojego życia. Coś, co w zupełności zrozumiesz.
Dotychczas Sacnite skupiała się na tym, by unikać porażki; zająknięcia, przejęzyczenia, braku znajomości słownictwa. Teraz uderzyła prosto do jej głowy świadomość, że największą porażką jest sytuacja, w której obecnie się znajduje.
Podciągnęła nogi pod brodę i oparła na nich podbródek.
,,Być może właśnie to jest problemem. Obóz Herosów nie jest moim miejscem’’.
Przed jej oczami stanął Ruben, który podtapiał ją w toalecie, w pierwszym dniu, w którym trafiła do Obozu Herosów. Obozu Herosów — wielkiego rozczarowania, pełnego obcych, nieznanych jej półbogów. ,,Są lepsi ode mnie. Są starsi i cały czas coś mówią. Chyba ich nie rozumiem. Zawsze to ja jestem od nich gorsza. Zawsze, zawsze, zawsze’’ — wraz z falą niezidentyfikowanych uczuć ponownie wróciły do niej jej własne słowa, które wypowiedziała jako dziesięciolatka.
Ze strachem uświadomiła sobie, że ona sama jest półbogiem. Przyjrzała się swoim dłoniom — były spocone, z nierównymi paznokciami i bąblami po ugryzieniach komarów. Wyglądały tak zwyczajnie. Tak ludzko. Nie wydawały się należeć do herosa. ,,Czy możliwe jest to, że to pomyłka? W końcu żaden z bogów się do mnie nie przyznał.’’ Z pewną zazdrością popatrzyła z ukosa na Jesúsa, uznanego syna Dionizosa. Wstydziła się tego uczucia, ale nie potrafiła go wyrzucić z siebie. Zazdrość stała się stałym elementem jej nowego życia, samym środkiem beznadziejnej układanki ze strzępków dawnej Sacnite.
Poczuła łzy bezsilności w oczach. Chciała nadal być prostą Meksykanką, która gra w siatkówkę, lubi koty i ma głupią młodszą siostrę. Bała się bycia półboginią; mogła zaakceptować potwory i starożytnych bogów, ale nie mogła stać się córką bogini.
„Boję się tego pieprzonego Obozu Herosów”.
— Chciałabym wrócić do domu.
Jesús?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz