LATO
Dziś był kolejny dość słoneczny jak na jesień dzień. Woda w morzu już nie była tak ciepła, jak w lecie.
Miał się odbyć mecz siatkówki, znaczy, może nie taki wielki mecz, że przyjedzie cała Ameryka, ale takie mini zawody.
Wanda, dowiedziawszy się o tym oczywiście, że się zgłosiła. Ona by taką okazję zmarnowała? Uwielbia takie rzeczy! W dodatku będzie grała z osobami z Obozu Jupiter. To dobra okazja, by się trochę popisać.
Dziewczyna nie marnowała siły na trening. Była przekonana, że pójdzie jej bardzo dobrze. Gdy chodziła do szkoły, była jedną z lepszych na wf (przymkniemy oko na to, że co drugi wf ktoś obrywał od niej piłką lub coś w tym stylu).
Idąc na miejsce, gdzie miały się te mini zawody, odbyć nagle sobie przypomniała nową, TJ. Może i miała swoją małą dysfunkcję, ale zapewne by z nią wygrała ten mecz. Mimo iż nie miała jednej ręki, bardzo dobrze sobie radziła z tym manekinem.
Ku zaskoczeniu Wandy, TJ już od dawna była pod boiskiem do siatkówki. Przychodziła na większość zawodów albo nawet na towarzyskie meczyki, jakie się tu odbywały. Jako że nie miała ręki, jej plan zajęć zdecydowanie różnił się od innych, a luki w planie wykorzystywała, by samej poćwiczyć, albo popatrzeć jak robią to inni.
Jej zdaniem, umiejętności wielu herosów odpowiednio przekierowane mogłyby dać im niemal nieograniczone możliwości w sportach drużynowych, co przekłada się na wspaniałe widowisko dla widza. Sama była przykładem takiego widza. Czerpała sporą radochę, patrząc, jak jej znajomi wykorzystują swoje dzikie umiejętności, aby zdobyć punkt w tak dynamicznej grze, jaką była bez wątpienia siatkówka.
Zaś jeśli chodzi o samą grę, TJ wolała się w to nie mieszać. Sama nie znała swoich boskich umiejętności, nie czuła się na sile konkurować z tak uzdolnionymi ludźmi, mimo iż sama jeździła na zawody w Pretorii i reprezentowała swój kraj w zawodach międzynarodowych dla młodzieży, ale to było, kiedy jeszcze miała wszystkie kończyny. Teraz wolała jedynie popatrzeć, ale jej narwana dusza marzyła, by się dorwać do serwu i pokazać reszcie jak to robi się w Kapsztadzie.
W tym momencie jednak siedziała na trawie po turecku w szortach, pomarańczowej koszulce z pegazem i brązowej skórzanej kurtce. Na ten występ przyszykowała sobie paczkę czipsów, którą właśnie otworzyła, kiedy zobaczyła, jak właśnie na boisko wchodzą obozowicze z Jupitera. Pomachała im na przywitanie i kontynuowała chrupanie czipsików.
Philip, jak większość ludzi wyznawała w życiu parę świętości (nad którymi oczywiście królował niepodzielnie Juan). Jedną z nich była praca. Czemu praca? Ponieważ w świecie pełnym tylu zmiennych takich jak moda, związki i ludzie praca (i Juan!) była niezmiennie doskonała, potrzebna i zawsze tak samo ceniona. Podobnie jak Juan, praca nigdy nie mogła prowadzić do czegoś złego (chyba że założenie było złe, albo wykonawcy pracy nieumiejętni). Tą mądrość próbowała wpoić legionistom Piątej Kohorty, przykładowo podczas niedawnych ćwiczeń bojowych. Jednak oni nie tylko nie słuchali, ale i nie stawili się w całości na rzeczone ćwiczenia. Po chwilowym dochodzeniu, jakie przebyła razem z Juanem, udało jej się ustalić, że ci nieobecni nie oddają się bynajmniej pracy — ale zabawie (która była dość daleko na liście świętości Philip)!
Winowajcy stwierdzili, że ćwiczą — a na pytanie, do czego ćwiczą i czemu to coś jest takie ważne, żeby nie stawić się na j e j ćwiczenia zarumienili się i wybąkali coś o zawodach.
Rywalizacja była również na liście świętości Philip. Ten dreszczyk emocji, adrenalina i radość zwycięstwa! Centurionka wiec skwapliwie wypytała grupkę, o jakie zawody chodzi. Siatkówka? Łatwizna.
Właśnie dlatego dzisiejszego dnia przyszła na czele jupiterowców, rzucając pogardliwe spojrzenia wychowankom „tej podróby konia", jak to kiedyś powiedział pewien legionista (dla zasady ochrzaniła go za obrażanie, ale zwrot się jej spodobał).
— Zaczynamy?
Młoda Polka zauważyła już nadchodzące osoby z Obozu Jupiter. Nie znała ich. Mimo to, że nie kojarzyła żadnej z nowych twarzy, popatrzyła na nie spojrzeniem typu „i tak ja tu wygram”. Nagle zauważyła dziewczynę, którą oprowadzała tam kiedyś i zobaczyła, że potrafi całkiem dobrze walczyć. Tak czuła, że tu przyjdzie. Od tamtego momentu raczej były ze sobą na cześć. TJ nadal nie została zatwierdzona, a Wanda, mimo iż nie była grupową to i tak miała swoje sprawy obozowe. Nie zastanawiając się dłużej, usiadła koło niej. Jak chce wygrać, musi ją namówić do wspólnej gry. Usiadła koło niej i bez pytania wzięła kilka chipsów, które zjadła.
— Cześć TJ — przywitała się z nią. — Tak czułam, że przyjdziesz — uśmiechnęła się do niej miło, po czym w końcu przeszła do sedna. — Wiem, że no… tak jakby… nie masz jednej ręki, ale jak chcesz, żebyśmy wygrały, to chcę, żebyś zagrała ze mną. Świetnie wtedy walczyłaś, więc grać pewnie też będziesz. Tamci z Jupiter na słabych nie wyglądają. Wiem, że pewnie sama bym sobie poradziła, jednak wiesz. Byłoby mi bardzo miło, gdybyś zagrała ze mną.
Przez kilka minut popatrzyła na nią swoimi zielonymi oczami.
Kiedy Wanda wcisnęła łapę w paczkę pyszniutkich czipsów, TJ spojrzała na nią wzrokiem mówiącym niemal na głos. „Ag mann! Aikona!” Zapewne nikt z poza RPA by jej nie zrozumiał, więc wolała przemilczeć tę kwestię. Jednak darowała te czipsiki, bo wiedziała, kroi się nieco większa akcja.
— Dzięki Wanda, ale nie. Znajdź sobie kogoś lepszego, a ci będę tylko przeszkadzać. Swoje przygody z siatkówką skończyłam rok temu i nic nie wskazuje, bym miała do tego wrócić. — odparła z wyraźnym żalem w głosie. Było jej przykro z powodu swojej bezużyteczności w tym sporcie i z bólem serca wspominała słowa trenera w szkole, kiedy wróciła ze szpitala po wypadku. „Wybacz Visser, ale wzięliśmy już kogoś za ciebie. Wracaj szybko do formy”. Ale nic nie zanosi się, by forma jej miała się zmienić. Ręka w magiczny sposób jej nie odrośnie i nie miała powodu, by łudzić się, że w tym sporcie cokolwiek osiągnie. Grzecznie uśmiechnęła się do Wandy, ale jednoznacznie dała jej znak, że odmawia. Chwilę później spojrzała na nadchodzących reprezentantów obozu Jupiter. Nie wiedzieć czemu, ale TJ zawsze darzyła ich ogromnym respektem. Nie raz była świadkiem ich treningów, walk oraz lekcji strategii i za każdym razem ją zatykało, jak doskonale ci ludzie potrafią się zgrać i wykorzystywać wszystkie swoje mocne strony.
— I lepiej znajdź kogoś serio dobrego, bo lekko ci z nimi nie pójdzie. — dodała na koniec.
﹀ ︿ ﹀
Hałastra w pomarańczowych szmatach najwyraźniej nie kwapiła się do odpowiedzi na jej pytanie, więc je powtórzyła. Ci z uporem albo ją ignorowali, albo cierpieli na jakieś schorzenie słuchu — całą grupą. Po chwili Philip westchnęła i odwróciła się do swoich. Owi „jej” siatkówkarze byli ładnie ustawieni i w przeciwieństwie do tego gryzącego w oczy pomarańczu, ich koszulki miały kolor fioletu. Na plecach wszyscy bez wyjątku wymalowane mieli podobiznę końskiego ideału i tekst - „DRUŻYNA JUANA”.
— Dobra, Drużyno Juana, może trochę się rozegramy? Poćwiczymy, pokażemy biedakom, jak się gra w siatkówkę. Powinno ich to zmusić do odpowiedzi albo chociażby walkowera.
Grupka skwapliwie wypełniła polecenie, rozdzielając się w pary lub inne podgrupy i odbijając parę piłek. Centurionka z zadowoleniem obserwowała ich wyczyny, potem spojrzenie skierowała z powrotem na tych z Obozu Herosów, na pomarańczowokoszulkowych siatkarzy. Nadal zero reakcji. Coś gadali między sobą, nie zwracając uwagi na swoich przeciwników.
— Mamy jakąś ustaloną godzinę rozpoczęcia? Albo, chociażby porę? Nie chcę tu siedzieć do wieczora, obiecałam Juanowi dwugodzinną przebieżkę przed snem.
﹀ ︿ ﹀
Polka mimo to nie zmieniła zdania.
— Jak dla mnie to ty jesteś dobra i z tobą wygram, a tak to wątpię — odrzekła, patrząc jej w oczy, po czym delikatnie się uśmiechnęła.
Dziewczyna wstała. Wyciągnęła dłoń do starszej od siebie dziewczyny.
— To jak? Idziesz? Spróbujesz chociaż? — wciąż mówiła — jak dla mnie to szkoda talentu.
Polka przez pewien moment tak wpatrywała się w nią.
— Wiem, że tego chcesz.
TJ dalej nie była przekonana co do tego planu. Nie czuła się na siłach pokonać tych bysiorów z koniem na plecach. Zresztą, sama nie wiedziała po cholerę im ten koń. Może to z zazdrości? Obóz Pół-Krwi również miał na swoich koszulkach konia, ale z tym wyjątkiem, że oni mieli skrzydlatego, a nie śmierdzącą szkapę, która może zdechnąć od zbyt dużego nałykania się powietrza.
Afrykanerka podała lewą rękę swojej polskiej koleżance, by ta pomogła jej wstać.
— No dobra, ale jak przegramy, nie miej mi tego za złe. — odparła blondynka, a potem podeszła bliżej swoich rywali, w dalszym ciągu nie zdejmując kurtki i nie ujawniając swojej słabości.
— Dobra dobra. Zaczynamy już. Nie gorączkujcie się tak. Jako że jesteście gośćmi to macie prawo do wybrania boiska czy wolicie jednak wybrać piłkę i pierwszy serw? — pytanie było niezwykle istotne, oczywiście można było to rozegrać przy pomocy rzutu monetą, ale kultura sportu, była dla TJ ważna nie mniej niż sama rozgrywka. Oczywiście najważniejsze było i tak zwycięstwo, lecz bez gry fair play byłaby to tylko tępa naparzanka bez zasad.
— W końcu! — Philip zakrzyknęła i przewróciła oczami.
— Myślałam, że się nigdy nie doczekam!
— Centurionko! Boisko — szturchnął ją w ramię członek Drużyny Juana.
— Pamiętam, głupolu — odszepnęła.
Powiodła wzrokiem po owym boisku. Po chwilowym zastanowieniu wybrała tę połowę, którą uznała za godniejszą swojej drużyny.
— A pierwszy serw?
— Niech rozstrzygnie to los — mruknęła Philip, tonem sugerującym, że doskonale wie, komu los będzie sprzyjał. Wyjęła z kieszeni srebrną, cesarską monetę. Nie było to do końca legalne, w końcu zabytek i tak dalej, ale Philip stwierdziła, że Obóz Jupiter nie zauważy chwilowo braku jednej, zresztą i tak mieli ich za dużo. A tym z Obozu Herosów niech gałki oczne wypadną.
— Awers czy rewers? — rzuciła, pokazując przeciwnikom monetę na wyciągniętej ręce.
Wanda jak to na nią przystało, nie zastanawiała się długo.
— Awers — stwierdziła, patrząc się swoim przeciwnikom prosto w oczy.
Byli od niej starsi i wyżsi, jednak Polce to nie przeszkadzało. Jedynie zmieniła swój uśmiech i spojrzenie na bardziej pewny siebie, by pokazać, że mimo bycia niższą i młodszą wcale się ich nie boi. W końcu była córką Aresa, więc była sprawna, a jak ktoś ją wkurzy, to najwyżej mu przywali, przecież świat się nie załamie.
— Ej! Chwilunia. Żaden awers, srawers. — zawołała TJ i podeszła do Ernesta i wyrwała mu piłkę z rąk. — Wy sobie wybraliście boisko, to piłka jest dla nas. — po tych słowach obróciła się gwałtownie, tak że jej blond kucyk niemal strzelił chłopaka w twarz niczym bicz. Idąc w stronę boiska, rzuciła Wandzie piłkę, a gdy ta ją złapała, została pociągnięta za kołnierzyk wprost na piasek. TJ najwidoczniej była zdenerwowana. W tym, że Obozowicze z Jupitera chcieli rzucić monetą na to, kto dostanie piłkę, mimo że ta należała się greckim herosom, widziała próbę oszustwa i zdobycia przewagi. Jakby sam fakt, że słońce bijące jej w oczy było niewystarczającym utrudnieniem.
◇──◆──◇──◆
[1710 słów: Philip otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz