poniedziałek, 12 września 2022

Od Blanche — zlecenie #5 — część 3

Poprzednie opowiadanie
[LATO]

Przez chwilę wydawało jej się, że się przesłyszała. Nikt o pełni władz umysłowych nie zdradzał chyba przecież obcej osobie, z którą rozmawiał przez zaledwie dwie minuty, że „wie, że kosmici istnieją, i nie zamierza pozwolić, aby uprowadzili jego córkę”, czyż nie?
Chociaż… Cholera, sama widziała w swojej przeszłości przynajmniej kilka różnorodnych dziwnych stworzeń, o których opowieści zapewne mogłyby się stać dla niej biletem do oddziału zamkniętego, jeśli zostałyby opowiedziane niewłaściwej osobie. Dlaczego więc miałaby teraz żartować sobie z mężczyzny, który wierzył w coś, co większości społeczeństwa wydałoby się zapewne bardziej prawdopodobne niż poruszające się po okolicy bóstwa czczone jeszcze w starożytności, które raz na jakiś czas dają się ponieść kilku upojnym chwilom ze śmiertelnikami?
Sprawa kosmitów stawiała przed nią jednak kolejny problem. Co jeśli mała Grace przejęła bujną wyobraźnię po ojcu i to, co rzekomo widziała, było jedynie kolejnymi urojonymi mieszkańcami Marsa (i nie miała tu teraz na myśli alter ego Aresa) czy innego Księżyca? Co jeśli miała teraz wyłącznie zmarnować czas, pijąc herbatę (a może specjalną miksturę odstraszającą kosmitów?) w jaskini jakichś ekscentryków?
Chociaż, z drugiej strony… Co jeśli dziewczynka rzeczywiście była córką któregoś z bogów i już niedługo mogłoby ją spotkać ogromne zagrożenie?
Kurwa, z roku na rok robiła się coraz bardziej miękka. Powinna wziąć się w garść i zignorować ten cholerny instynkt macierzyński, który wraz z coraz bardziej natarczywym biciem zegara biologicznego, coraz wyraźniej dawał się we znaki.
 
Z powstałej sytuacji wyszła tylko jedna dobra rzecz — nowa strategia. Teraz, stojąc przed drzwiami mieszkania numer 59, wiedziała już, jak chce podejść do sprawy. Od teraz panna Blanche Lemieux zdecydowanie wierzyła w istnienie kosmitów i zagrożenie z nimi związane. Wierzyła w to tak bardzo, że gdy tylko znajomy przekazał jej podsłuchane wieści o dziewczynce, która widzi dziwne stwory, wiedziała, że musi ją odwiedzić. Ktoś przecież musi ochronić to biedne dziecko, przekazać mu najnowszą wersję foliowej czapeczki czy innego gówna.
W głębi duszy modliła się tylko o jedno — choć chwilę sam na sam z dziewczynką. Musiała wyciągnąć z niej jak najwięcej bez obecności ojca. A potem, w zależności od rezultatu, naprędce zmontować kolejny punkt planu. To znaczy: albo szybko się stamtąd ulotnić, albo jakoś przenieść małą do obozu bez ściągania na siebie podejrzenia współpracy z kosmitami.
Zapowiadał się długi dzień. Mogła rzeczywiście po prostu wziąć ze sobą trochę nektaru, dolać go dziecku do napoju i liczyć na to, że nie spali się żywcem. Wtedy przynajmniej czekałoby ją najwyżej więzienie, a nie rozmowa, która zapewne miała przypominać spacer po wysoko zawieszonej linie. Jeden fałszywy krok i już po niej.
Drzwi otworzyły się, a przed nią stanął dość potężnie zbudowany mężczyzna. Zapewne należał do typu survivalowców, którzy byli już gotowi na nalot kosmitów. Mogła się założyć, że gdzieś w okolicy miał schron, w szafkach poupychane stosy konserw, a w sejfie broń. Broń, którą mógłby ją postrzelić, gdyby tylko uznał ją za kosmitkę…
— Dzień dobry, ja… — zaczęła, lecz on przerwał jej ostrym gestem uniesienia dłoni.
— Panna Lemieux? — warknął.
— Zgadza się.
— Jakie zasady podałem podczas naszej rozmowy telefonicznej? — spytał nagle, zamiast kulturalnie wpuścić ją za próg.
— Nie mogę zostać dłużej niż na godzinę, wyprowadzać pańskiej córki z domu i… wymieniać się numerami czy „robić innych głupot”, czyż tak? — odpowiedziała, starając się z całej siły ukryć rosnącą w niej irytację.
— Zgadza się. Proszę wejść. Przepraszam, musiałem się upewnić, czy to pani. Kosmici potrafią naśladować rozmaite głosy i na pewno mogliby się pod panią podszywać. Na szczęście mój telefon ma blokadę na ich podsłuchy i mam pewność, że nie mogą wiedzieć, co pani powiedziałem, gdy rozmawialiśmy — wyjaśnił ze śmiertelną wręcz powagą, gdy już weszli do niewielkiego korytarza.
— Tak, rozumiem, oczywiście. Cieszę się, że tak dba pan o bezpieczeństwo własne i córki.
— Tak, tak. Proszę, przejdziemy do salonu. Mówiła pani, że dlaczego chce się pani spotkać z moją Grace?
Przed odpowiedzią uratowała ją niewysoka dziewczyna, na oko może dwunastoletnia, która właśnie wpadła niczym pocisk do przedpokoju.
— Dzień dobry! — zawołała z szerokim uśmiechem.
Och, dzięki ci, Tyche, być może ta mała jednak nie jest tak szurnięta, jak jej ojciec…
— Dzień dobry, Grace. Twój tata zapewne przekazał ci, że chciałabym z tobą porozmawiać?
— Porozmawiamy w salonie — mruknął górujący nad nią mężczyzna, zanim jego córka zdążyła odpowiedzieć.
Oczywiście, że wszystko będzie się odbywało pod ścisłym nadzorem.
Pan Pullman najwyraźniej nie należał do najbardziej gościnnych ludzi w okolicy. Po prostu posadził zadek na kanapie, córce wskazał miejsce tuż obok siebie, a swej gościni — na przeciwległym do niej wysiedzianym już mocno fotelu. Nie zamierzał też najwyraźniej zmarnować tej okazji, ponieważ przez cały czas wbijał w kobietę twarde spojrzenie.
— A więc co panią sprowadza? — spytał po chwili milczenia.
— Prowadzę ankietę dotyczącą świadków niezwykłych zdarzeń. Jeden z moich współpracowników usłyszał mimochodem pańską rozmowę na temat czegoś, co widziała Grace. Chciałabym poprosić ją o opisanie widzianych przez nią stworzeń. Być może mogłabyś też mi powiedzieć, czy widziałaś te stwory w jakichkolwiek książkach czy filmach, dobrze, Grace? — zwróciła się do dziewczynki, wyjmując z torby notatnik.
Przez następne kilka minut dziewczynka, na której to teraz spoczywał uważny wzrok jej ojca, opisywała kreatury, które widziała na przestrzeni ostatniego półrocza. Kilka z nich sama potrafiła sprawnie nazwać, a te, z którymi miała problem, były jednak dobrze znane Blanche. Bazyliszki prześlizgujące się ulicami miasta, gryfon dostrzeżony kątem oka na wycieczce szkolnej, pegaz przelatujący na horyzoncie z kimś na swym grzbiecie…
— Kosmici przyjmują różne formy. Jestem pewien, że to oni. Obserwują moją Grace, bo chcą ją porwać! — wykrzyknął nagle pan Pullman, a jego córka skuliła się nieco w sobie. Blanche zdawało się jednak, iż ruch ten wynikał bardziej ze strachu przed gniewem ojca, niż przed atakiem kosmitów. A może kobieta po prostu za bardzo chciała, by sprawy poszły po jej myśli i tylko sama się łudziła?
— Zanim zadam kolejne pytanie, czy mogłabym poprosić o kawę? Najzwyklejsza czarna, bez cukru. Przepraszam, zawsze ją piję o tej porze — rzuciła mimochodem, zwracając się z delikatnym uśmiechem do mężczyzny.
— Oczywiście — stwierdził, wstając, jednak gdy przechodził obok niej, pochylił się ku niej delikatnie. — Nawet nie próbuj nic kombinować pod moją nieobecność — wycedził przez zęby.
— Grace, wierzysz w to, co twój tata mówi o kosmitach? Sądzisz, że to byli oni? — szepnęła cichutko Blanche, gdy kroki Patricka rozbrzmiewały już dość daleko, by mogła podejrzewać, iż jest bezpieczna.
◇──◆──◇──◆
[1019 słów: Blanche otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz