TJ już dawno nie odwiedzała Obozu Jupiter, przez większość czasu była zajęta treningiem do siedmioboju i nie w głowie jej szwendanie się po labiryncie, by dotrzeć do swojego rzymskiego znajomego. Tym znajomym był Friedrich, nieco bucowaty syn Iuventas. Mimo swojej dość wulgarnego podejścia do życia, Afrykanerce miło się spędzało z nim czas. Co więcej, również sporo się od niego uczyła. Głównie na temat całego tego mitycznego Hogwartu, ale nie tylko. Wynosiła od niego co nieco z szermierki oraz strategii.
I właśnie dla tego chłopaka przyszła tutaj w jeden z nielicznych jej wolnych dni. Pierwsze miejsce, o jakim pomyślała, że mógłby być to jego barak, ale tam go nie znalazła. Następna była kantyna, ale i tam ani śladu wielkiego bruneta z szeroką szczęką.
Nie wiadomo czemu, ale jej poszukiwania powiodły ją aż pod samo jezioro, z którego wypływał Mały Tybr. Niestety, ani śladu Niemca na horyzoncie.
Jedynie kogo zobaczyła TJ był mały chłopak… a przynajmniej takie miała wrażenie, z pofarbowanymi na fioletowo włosami. Nie chcąc dłużej marnować czasu, postanowiła w końcu zapytać się o swojego kolegę. Podeszła do młodzieńca zachodząc go od tyłu, a potem znienacka wyskoczyła przed niego z uśmiechem i kurtką, która zasłaniała jej kikut. Pusty rękaw natomiast był wsadzony w kieszeń, imitując rękę.
— Howzit, mały!? Czy znasz może Friedricha? Takiego niemieckiego wielkiego chłopa co ciągle chodzi z siekierą? Chodzę po okolicy i go szukam i nie mogę znaleźć. Wiesz może gdzie go znajdę? — zapytała i zawinęła niesforny kosmyk włosów z twarzy za ucho.
W planach chłopca pochodzącego z zimnej Norwegii było spędzenie trochę czasu w samotności. Być może wydawało się to dosyć dziwne, że zamiast szukać przyjaciół, wolał spędzać czas sam, jednak on już dawno odpuścił sobie znalezienie znajomych. Poza tym nie pojawił się tutaj z powodu chęci zapoznania innych boskich dzieci, a przymusu. Nie miał zamiaru traktować tego jako wyjazd integracyjny na resztę swojego życia. Ani trochę nie odpowiadał mu taki stan rzeczy, gdyż to miejsce było zdecydowanie gorsze od jego starego domu, jednak nie miał wyjścia. Był tylko młodym chłopakiem, który nie mógł zostać sam w świecie.
Tak właśnie znalazł się w tym miejscu. Planował odpocząć od dużej ilości osób wszędzie i trochę się zrelaksować. Mogło się to wydawać dosyć dziwne miejsce na spędzanie czasu, ale mu jak najbardziej odpowiadało. Lekki wiaterek owiewał jego twarz, a on po prostu siedział przy brzegu, ubrany w dosyć elegancki ubiór jak na takie miejsce. Miał narzucony na całą stylizację spory, czarny płaszcz, przez co reszta była gorzej widoczna. Było mu trochę zimno i nie chciał się przeziębić. Nie miał najmniejszej ochoty prosić kogokolwiek o pomoc w wypadku choroby. Nie było ogóle takiej opcji jego zdaniem. Nie oczekiwał niczego od tego miejsca, zwyczajnie pragnął pobyć sam i się uspokoić. Chyba nie było w tym niczego złego.
Niestety, nic nie może trwać wiecznie. Jego idealny spokój został w brutalny sposób przerwany. Na jego twarzy pojawiło się mimowolne skrzywienie, gdyż miał nadzieję nie trafić tu na żadną osobę. Niechętnie odwrócił się w stronę osoby, do której należał głos.
— Jeżeli jeszcze raz nazwiesz mnie małym, to przysięgam, że wepchnę Cię do wody bez zawahania — odezwał się dosyć poważnie I obojętnie, jednak w głębi siebie był dosyć podirytowany. Miał kompleks bycia niskim i nienawidził być nazywany małym. Bardzo się denerwował przez to przezwisko.
Groźba, jaka uleciała z ust małego chłopaczka, w ogóle nie przeraziła TJ. Była raczej rozbawiona jego postawą i podejściem do niej. Nie spodziewała się że taki mały i chudziutki dzieciak da radę ją podnieść, a co dopiero wrzucić do jeziora. Musiałaby przy tym w ogóle się nie ruszać i może jeszcze odrobinę mu pomóc. Dlatego nie zważając na te słowa, uśmiechała się do niego dalej i odparła.
— Hehe. Zabawny jesteś — kusiło ją żeby poczochrać go pod koniec po jego włoskach w kolorze denaturatu, ale odpuściła sobie to by nie przekraczać pewnych granic intymności. Tym bardziej że nieznajomy zdawał się być dosyć ponury.
Gdy Afrykanerka usłyszała dalszą część jego wypowiedzi, od razu przyszło jej do głowy coś, czego sama niedawno doświadczyła.
— Aaaaa, już rozumiem. Jesteś tu nowy, izzit? — zaciągnęła gwarą, wskazując na niego palcem. — Nie martw się, jeszcze poznasz tu sporo fajnych ludzi. Na początku mojej przygody też wałęsałam się po okolicy samotnie, powtarzając sobie to żeby wszyscy dali mi spokój. — nachyliła się lekko by zrównać się wzrokiem z chłopakiem.
— Nazywam się TJ i pomogę ci znaleźć nieco plusów tego miejsca, a może i nawet jakichś przyjaciół. Co ty na to?
Chłopak wcale nie żartował, mówiąc, że byłby w stanie wrzucić ją do jeziora. W końcu był synem Akwilona, bóstwa wiatru. Bez większego problemu byłby w stanie sprawić, że ta znalazłaby się w wodzie. Jednak jego wygląd ani trochę nie wskazywał na to, że mógłby być niebezpieczny. W końcu był tylko niskim dzieciakiem z kolorowymi włosami. Takie niestety były realia i mało kto brał go na poważnie jako kogoś, kto potencjalnie mógłby wywołać sztorm. Nienawidził być lekceważony.
— Ja? Zabawny? Uważasz, że nie byłbym w stanie wepchnąć Cię do wody?— prychnął cicho z lekkim skrzywieniem na swojej pięknej buzi. Wstał z ziemi, stając na równe nogi. Mimo wszystko dalej był trochę niższy od dziewczyny, jednak starał się nie zwracać na to uwagi, żeby się nie denerwować. Zmierzył wzrokiem postać obcej dziewczyny i mimowolnie dostrzegł brak jednej dłoni. Przez chwilę zapatrzył się w tamto miejsce i nie odpowiedział na jej pytania.
— Nie potrzebuję poznawać nowych ludzi. Po prostu chcę tu w spokoju doczekać starości. Do tego nie potrzebni są znajomi.— wzruszył ramionami. Zdawał się w ogóle nie przejmować tym czy ktoś go lubi, czy też nie. Nie szukał znajomych, gdyż nie czuł potrzeby, aby ich mieć. Nie widział w tym niczego złego. Pstryknął ją w nos z lekkim skrzywieniem na buzi i wziął głęboki oddech.
— Nie musisz marnować swojego czasu. Chyba miałaś znaleźć swojego kolegę czy coś...— burknął cicho I spojrzał na swoją dłoń. Miał założone czarne rękawiczki na dłonie, aby ukryć protezę.
TJ nie potrzebowała wiele czasu spędzonych z tym dzieciakiem, żeby zdać sobie sprawę, że to ten typ człowieka, który na każdym kroku starał się wychodzić na tego mrocznego, niezrozumiałego przez innych i przepełnionego bólem istnienia. A sądząc po ubiorze jaki miał na sobie, jego starzy pewnie srali forsą i podcierali się bilonem, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że mroczność tego dzieciaka wynika z braku znajomych, zerowej uwagi rodziców, wygodnickiego życia oraz ruchu na świeżym powietrzu. Blondi należała natomiast do ludzi skrajnie przeciwnych. Ojciec samotnie wychowujący córkę, która była jego oczkiem w głowie, dorastanie w dosyć niebezpiecznym mieście bez żadnych konkretnych zarobków i z masą ruchu i ćwiczeń. Jedyne co widziała w nim podobnego do siebie to pierwsze podejście do obozu oraz brak przyjaciół.
Komentarz dotyczący wrzucenia do wody uznała za nic nieznaczące pogróżki, które prawił mały chłopak, by się popisać. Zignorowała to więc i po rozmasowaniu pstrykniętego nosa, powiedziała z równie wielkim uśmiechem co ostatnio.
— Mój kumpel to nie dziecko. Poradzi sobie w obozie, w którym siedzi któryś już rok. Myślę, że ucieszyłby się gdybym to ja pomogła zintegrować się z nowym, tak jak on pomógł mi dwa miesiące temu. — ponownie się zbliżyła do małego gbura i dodała. — Daj spokój. Ile ty masz lat? 12? 14? Całą wieczność zajmie ci starzenie się tutaj. I obawiam się, że do starości tu nie pociągniesz. Po pierwsze, nie trzymają tu dorosłych herosów, a po drugie, śmiertelność tutaj jest dość spora. Więc lepiej znajdź sobie sposób na trening, znajdź towarzyszy broni i zapracuj sobie na długie życie już teraz, bo potwory raczej nie zrobią ci taryfy ulgowej. A tak w ogóle, nazywam się TJ, a ty?
On zdawał się nie za bardzo skupiać na tym, co mogła sobie pomyśleć na jego temat ta dziewczyna. Nie planował znajdować tutaj żadnych dłuższych relacji ani zaprzyjaźnić się z nią, więc nie musiał zbyt wiele o niej wiedzieć. Zwyczajnie nie było mu to potrzebne i go nie obchodziło. Raczej nie było w tym nic dziwnego, w końcu po co miałby się interesować kimś, z kim zapewne rozmawia ostatni raz. TJ nie wydawała się być typem osoby, z którą jakkolwiek mógłby się dogadać. Była zbyt głośna i rozgadana, żeby chłopak na dłuższą metę mógł z nią wytrzymać. Taki to już był typ, że nie lubił zbyt częstych rozmów i zbędnego gadania na mniej lub bardziej bezsensowny temat.
On nie wychował się w sielance, chociaż tak na pierwszy rzut oka mogło wyglądać jego życie. Od dziecka był przeciążony dużą ilością nauki oraz różnego rodzaju aktywności. Musiał spełniać wszystkie widzimisie swoich starszych, jednak teraz już nie miał tego problemu. Było mu ciężko, bo nikt mu nie mówił, co ma robić. Sam był wyjątkowo zagubiony I nie słuchał nikogo.
— Czyli chcesz mi ,,pomóc", żeby popisać się przed swoim kolegą?— prychnął trochę poirytowany tym. Miał być jedynie narzędziem do pokazania się dziewczyny przed jakimś gościem? Nie bardzo podobał mu się taki scenariusz.
— Mam już siedemnaście lat i zero chęci do życia. Po co mam ćwiczyć i robić inne głupstwa, skoro nie mam w tym żadnego celu? Jestem tutaj tylko dlatego, że nie mam dokąd wracać.— odezwał się w jej stronę nieco bardziej agresywnie. Jej podejście mogło mieć sens, ale nie dla niego. On nie widział swojej przyszłości na obecny moment. Był rozsypany.
— Jestem Constantin.— burknął cicho w jej stronę, kiedy uznał, że to nic takiego. W końcu to tylko imię.
Afrykanerka westchnęła ciężko. Nie spodziewała się że pomaganie komuś może okazać się takie trudne, mozolne i jeszcze w czasie niego zostać zbesztany za samą chęć pomocy. Czuła potrzebę wytłumaczenia się z tego, więc przykucnęła po turecku i odpowiedziała na zarzuty.
— To nie tak... Ja nie chcę się popisywać. To tak jakbym... Jakbym chciała podarować komuś coś, co ktoś podarował mi. Ja to traktuję bardziej jako... Uczczenie? Uczczenie gestu który wykonał mój kumpel w stosunku do mnie. W końcu jestem kalwinistką i wierzę, że rozsiewając dobre uczynki w przyszłości, będziemy z tego zbierać plony. To chyba przypowieść z Ewangelii Mateusza, ale nie pamiętam dokładnie. — trochę plątała się w swoich wypowiedziach, ale miała nadzieję, że chłopak ją zrozumiał.
Następnie kiedy usłyszała imię dzieciaka przed sobą, oczy się jej zaświeciły z zachwytu.
— Constantin? Łał. To zupełnie jak ten egzorcysta grany przez Keanu Reevesa. Twoi rodzice musieli kochać ten film, że tak ci dali na imię. Szczerze? Nie dziwię się. Jest super.
Constantin nie był przekonany co do jej dobrowolnej chęci niesienia pomocy. Wychował się w takim środowisku, w którym nie było czegoś takiego jak ,,za darmo". Jego rodzice byli wysokiej klasy biznesmenami i zależało im głównie na pieniądzach. Nigdy nie interesowało ich to czy ktoś cierpi przez ich czyny, po prostu chcieli mieć pieniądze. On widział życie w dosyć podobny sposób. Żył w przekonaniu, że za wszystko w życiu trzeba zapłacić i zarobić.
— Wydaje mi się, że nie wierzę w religię katolików. — burknął cicho na jej wspomnienie o Ewangelii i tak dalej. Był synem Boga rzymskiego, więc ciężko byłoby, aby wierzył w jakiegoś innego. Podrapał się po karku, starając się uspokoić.
— Nie jestem pewien. Moi rodzice nie oglądają głupich filmów. Moje imię wybrali ze względu na imię Konstanty, które nosił rzymski cesarz lata temu...— starał się wyjaśnić to w miarę logicznie. Westchnął cicho i położył się na piasku przy wodzie z lekkim skrzywieniem na twarzy.
— Czy ty nie masz lepszych rzeczy do roboty? Nie wiem, pograj w karty, jeżeli nie wiesz, co robić…
— Ja też nie wierzę w wiarę katolików. Jak mówiłam, jestem kalwinistką. To duża różnica i jak chcesz, to ci o tym opowiem. — akurat na historii swojej religii nie wiedziała wiele, ale natomiast jej różnice od wiary katolickiej to niejako sens istnienia wszelkich protestantów i na tym się znała.
Kiedy Constantin nazwał film o swoim imienniku głupim, serce TJ poczuło jakby gwałtowne ukłucie.
— Nie no, teraz dowaliłeś. Nazywasz go głupim, a nawet go nie widziałeś. Bardzo ciekawy i na pewno można wiele ciekawych wniosków z niego wyciągnąć. No i ten Keanuuuu. — przeciągnęła ostatnią głoskę jakby rozmarzona.
— Karty? Hmmm, no dobra. Jak chcesz to możemy zagrać w karty. — zaczęła się macać po kieszeniach, licząc na to, że mogłaby coś znaleźć, ale nic z tego. — A ty masz kary? Ja akurat swoich nie wzięłam.
— Ja chyba jestem ateistą...— burknął cicho. Mogło się to wydawać dosyć zabawne, patrząc na to, że sam był po części bogiem, jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi. Jego matka zawsze powtarzała, że wiara w cuda i niestworzone historie jest dla ludzi głupich I niewykształconych. Niestety bardzo szybko łapał to, co mówiła jego matka i zapamiętywał, biorąc jako swoją własną opinię. Mogło się to wydawać dosyć dziwne, ale właściwie to nie brał innych możliwości pod uwagę. W końcu jak jego wysoko postawieni rodzice mogli nie mieć racji? Brzmi to co najmniej mało wiarygodnie.
— Właściwie to rodzice nie pozwoliliby mi pewnie oglądać takich filmów. Nie powinienem patrzeć na kłamstwa.— Zerknął kątem oka na dziewczynę. Ta zdawała się naprawdę lubić tego aktora i uważać go za kogoś przystojnego. Skrzywił się lekko na swojej buzi, myśląc o egzorcystach.
— Zdaje się, że jakieś mam przy sobie, ale jakoś nie miałem okazji poznać jeszcze żadnej osoby, która umiałaby w coś grać.— szepnął cicho I wyciągnął ze swojej kieszeni dosyć oryginalną talię kart. Miała ona na sobie logo słynnej firmy Phantomhive, która produkowała zabawki dla dzieci. Był to dosyć ekskluzywny produkt, ale wizualna część kart była przepiękna.
— Chyba ateistą? — zapytała TJ, bo dla niej wydawało się to dziwne. Przecież nie da się chyba nie wierzyć. Albo się wierzy, albo nie wierzy. Dla niej wiara w Boga była równie naturalna co oddychanie i mimo iż wiele osób dziwnie na nią patrzyło kiedy wykonywała znak krzyża, albo modliła się na kolanach i ze złożonymi rękami, to dalej czuła mocne przywiązanie do wiary z którą się wychowywała. Nie przeszkadzał jej fakt, że na porządku dziennym spotyka się z dowodami na istnienie bogów pogańskich. Ona sama nie uznawała ich za prawdziwych bogów, a już na pewno nie mogłaby ich wyznawać. Byli dla niej zbyt ludzcy i zbyt niedoskonali aby mieć miano bogów. Nieśmiertelność i władze nad jakimś żywiołem nie są dla niej wyznacznikiem boskości.
— Kłamstwa? Może filmy nie mówią prawdy, ale na pewno nie są to kłamstwa. Czy jeżeli z kolegami udaje się postacie z bajek to jest kłamstwo? Niczym to się nie różni od filmu. No tylko tym, że to ktoś nagrywa. — w czasie tej wypowiedzi złapała za karty, jakie miał przy sobie chłopak, a potem przejrzała je. Pierwsze co wpadło jej do głowy to: "Cholera, tylko mangozjeb by takie coś kupił." Odpuściła sobie jednak mówienie tego na głos i oddała karty Constantinowi.
— No dobra, to tasuj. Pogramy sobie w klasycznego pokerka na jedną wymianę kart. Co ty na to?
Nigdy nie zamartwiał się nad tym, gdzie jest Bóg i czy ten w ogóle istnieje. Jego zdaniem nie warto było myśleć o tym, co miało nastąpić dopiero po śmierci. Życie odbywało się tu i teraz A to co było lub będzie, było nieważne i niemożliwe do zmienienia. Nie bardzo przejmował się tym, jaki będzie jego dalszy los po życiu w tym świecie. Uważał, że co ma być, to będzie i już.
— Wiesz, nigdy nie wyznawałem żadnego Boga, więc chyba jestem ateistą, tak sądzę. Nie wierzę w żadne bajki o niebie i innych takich...— wyjaśnił pokrótce. Nie chciał się nad tym rozwodzić. Dla niego temat wiary nie był ważny i jakoś nie bardzo mu zależało na tym, aby mieć w kogo wierzyć. Nie było mu to potrzebne i już. Nie widział w tym niczego nieodpowiedniego.
Nie skomentował jej słów na temat kłamstw i filmów. Raczej nie był fanem filmów i kina, ale nie miał ochoty w tamtej chwili się kłócić. Nie znał zwykłego, ludzkiego dzieciństwa, więc nie mógł się wypowiedzieć na jego temat. Wolał to przemilczeć, gdyż nie chciał stracić okazji na partyjkę pokera. Skinął głową, kiedy poprosiła, aby potasował karty do pokera. Szybko odłożył mniejsze noty i zostawił te, którymi grało się w pokera. Wziął głęboki oddech i w dosyć standardowy i szybki sposób zaczął tasować karty. Lekko podrzucał je w dwóch dłoniach i wkładał je pomiędzy siebie kilka razy i przekładał je, aby tamta mogła mieć pewność, że ułożenie kart było całkowicie przypadkowe.
Wywody "chyba ateisty" wywołały na twarzy TJ zadumę. Nie spotkała wcześniej wiele osób uważających się za ateistów, a już na pewno nie nie nazwałby siebie tak w obozie. Wzięła więc karty, które zostały wykasowane i przyjrzała się im. Po jej minie można było powiedzieć, że niezbyt dobrą miała rękę, ale zamierzała to jeszcze odrobić.
— A dlaczego uważasz że niebo to bajki? Czy nie myślałeś tak samo parę tygodni temu o mitach greckich? Teraz przechadzasz się obok kozoludzi i konioludzi, bijesz się z harpiami, syrenami i innymi maszkaronami. Od momentu kiedy tu trafiłeś serio nigdy nie przeszło ci przez myśl, że skoro to wszystko istnieje to może niebo, piekło i Bóg istnieją? Zresztą, chyba każdy człowiek chciałby w coś sobie wierzyć i czuć, że należy do czegoś większego. Ty nie wyznajesz żadnych wartości? Nie masz jakichś poglądów, które są dla ciebie ważne i kształtują całe twoje spojrzenie na świat? — odparła, po czym odłożyła karty na trawę, wyjęła kilka ze stosu i dokonała wymiany niepasujących. Jeszcze nie chciała zerkać, co udało jej się wymienić i pokazywać Constantynowi emocji związanych z tą wymianą.
— Twoja kolej. Wymieniasz czy zostawiasz?
On zdawał się nie myśleć o tym w taki sposób. Nigdy nie wierzył w siły nadprzyrodzone, jednak mimo to okazało się, że on sam był synem boga. Mogło się to wydawać dosyć zabawne, ale mimo to nie brał pod uwagę tego, że prawdziwy Bóg może gdzieś istnieć. W końcu skoro inni na ziemi władają wszystkim, po co byłoby to wszystko? Po co na ziemi byliby bogowie odpowiedzialni za poszczególne ziemskie sprawy, gdyby jeden mógł kontrolować wszystko?
— Moim zdaniem ludzie stworzyli opowieści o Bogu tylko po to, żeby inni mieli się czego obawiać. Gdyby faktycznie istniał jeden Bóg, ci greccy byliby niepotrzebni. Poza tym nie wierzę w to, że jedna osoba miałaby tak olbrzymią moc. Świat uwielbia harmonię i sprawiedliwość. Nie ma opcji, żeby jeden gość był w stanie robić wszystko. Nie wyznaję głupich wartości jak miłość czy przyjaźń, bo są mi niepotrzebne. Liczą się tylko pieniądze i zdrowie, a bez innych rzeczy da się żyć.— wyjaśnił swój sposób myślenia pokrótce. Nie chciał się w to zagłębiać, ale czasami był straszną gadułą. Westchnął cicho I chwycił za swoje karty, mierząc je obojętnym spojrzeniem. Zdawał się nie pokazywać ani dobrych, ani złych emocji. Jakby w ogóle nie obchodziło go to, co dostał.
— Zostawiam.— skinął głową, kiedy dziewczyna wymieniała karty i odkrył swoje. Przyglądał się jej z lekkim znudzeniem na twarzy.
— A może teraz zagramy o coś konkretnego? Będzie ciekawiej.
Wymienione karty okazały się całkowicie chybione. Na ręce TJ pozostała tylko para króli, co nie wystarczyło by wygrać z Constantinem. Nie spodobała się jej ta porażka ani trochę. Była to dla niej ujma, mimo iż nie skupiała się na wielkiej karierze pokerowej. Zacisnęła pięść najmocniej jak się tylko dało, aż wszystkie żyły na dłoni jej wyszły i skwasiła minę.
— Dobra, gramy jeszcze raz. Ale tym razem na poważnie. Przegrany wskakuje do jeziora, umowa stoi? — odparła, przekazując karty partnerowi. — Wybacz, że tak wykorzystuję cię do tasowania, ale jestem pewna, że pójdzie ci to lepiej niż mi. — w tej chwili przyglądała się uważnie rękom swojego partnera, aby mieć pewność, że nie miesza w układzie kart, albo nie wsadza sobie niektórych do kieszeni.
— A wracając do Boga. Niby czemu uważasz, że nie może istnieć? Przecież mógłby stworzyć również tych greckich bogów. W końcu wieloma aspektami są podobni do ludzi. Mają różne głupie zachcianki, emocje, rządzę, a nawet potrzeby cielesne. Może Bóg ich stworzył tak jak ludzi, ale oni nie zjedli zakazanego owocu? Może dlatego są nieśmiertelni. Jak dla mnie brzmi to nawet prawdopodobnie. W końcu Wszechmogący może zrobić wszystko, nawet inne istoty niebiańskie, które mają własne dusze, własne poglądy i własne moce. Tak jak ty. I nawet jeżeli twoim zdaniem liczy się tylko kasa i zdrowie, a ja nigdy nie miałam pierwszego, a drugie straciłam jakiś czas temu, to może moje istnienie nie ma sensu... Ale ciekawa jestem czy dalej tak będziesz uważał jak zobaczysz w wiadomościach mnie na najwyższym podium na olimpiadzie.
On zdawał się nie bardzo przejąć swoją wygraną. Na jego twarzy dalej gościła jedynie obojętność, jakby wygrana bądź przegrana w ogóle nie miały dla niego znaczenia. To było aż przerażające, jak młody człowiek nie potrafił się z niczego cieszyć. Wygrana w pokera może wydawać się głupim powodem do radości, jednak większość osób chociaż by się uśmiechnęła. On jednak pozostał niewzruszony. Słysząc jej propozycję na temat tego, co ma zrobić przegrany, skinął głową. Nie byłoby to niewykonalne i wymagające, więc się zgodził.
— W porządku. Nie widzę w tym problemu — szepnął cicho, żeby ta nie miała rozterki na temat tego czy się zgodził. Lepiej było powiedzieć oczywiście i prosto, żeby zrozumiała.
— To nie kłopot. Lubię tasować karty. To dosyć proste.— chwycił za mały stosik i podzielił go na dwa, kładąc na każdej dłoni mniej więcej po połowie. Zdawało się, że nie było to w żaden sposób podejrzane. Włożył jeden stosik w drugi i jeszcze szybko przetasował je w dłoniach, robiąc to w najprostszy sposób. Dziewczyna miała mieć pewność, że kolejność jest kompletnie przypadkowa.
— Wiesz... Nie jesteś jedyną osobą, która straciła zdrowie i nie ma ręki. Nie użalaj się nad sobą. Jeżeli zobaczę Cię kiedyś na olimpiadzie, to po prostu będę z Ciebie dumny. Co innego miałbym zrobić? — wzruszył lekko ramionami i rozdał karty. Zdawało się, że nie miał ochoty odkrywać swojej stalowej dłoni przed nią, mimo że przyznał się, że nie posiada ręki. Wstydził się tego trochę. Wziął głęboki oddech i chwycił za swoje karty.
— Byłbyś dumny, mówisz? Może w takim razie zdrowie i pieniądze nie są dla ciebie jedyną wartością. Gdybyśmy znali się trochę dłużej, to powiedziałabym, że czujesz jakąś sympatię do mnie, skoro mógłbyś być dumny z mojego sukcesu. — odpowiedziała TJ, po czym podniosła karty. To, co widziała, nie nastrajało optymizmem. Znowu tylko jedna para na ręce, ale gdyby zaryzykowała i odrzuciłaby jedną kartę z pary to miałaby szansę na strita. Spojrzała jednak na Constantina z zadumą. Nie miała pojęcia czy miał dobre karty, a po jego minie można było wyczytać tyle co z pokerowego zawodowca. Wróciła wzrokiem do kart i jeszcze raz przeanalizowała je. Stwierdziła, że szansa na uzyskanie strita jednak jest za mała i postanowiła zatrzymać na ręce jedynie tę parę, jaka jej została.
— Wymieniam trzy. — powiedziała i odłożyła na bok niepasujące karty i wzięła następne. To, co jej się trafiło, wywołało u niej banana na twarzy. Poczekała tylko do momentu kiedy jej partner zdecydował się nie wymieniać kart i rzuciła nimi przed siebie do dołu grzbietem.
— Eet kak! KARETA! — krzyknęła zadowolona. Była bardzo usatysfakcjonowana ze zwycięstwa, nawet bardziej z samego faktu wygranej niż z tego co musiał zrobić przegrany, o czym całkiem zapomniała.
— To gramy tera ostatni raz i wyłaniamy zwycięzcę, izzit?
— Jestem dumny z sukcesu wszystkich osób, które je odnoszą. Jeżeli ktoś odniósł sukces, to znaczy, że jest osobą wartą uwagi i zapracował na swoje osiągnięcia. Szanuję ludzi, którzy własnymi rękami osiągnęli wysokie cele i nie ma nic dziwnego w tym, że jestem dumny z takich sposób.— wzruszył lekko ramionami. Dla niego wydawało się to dosyć oczywiste. Powinno się wspierać osoby, które zrobiły coś więcej w swoim życiu i włożyły wysiłek w swoją pracę. Ludzie pracujący na sukces i osiągający go są godni uwagi i poszanowania. Wziął głęboki oddech i spojrzał na swoje karty. Wolał nie ryzykować i zostawić taki układ, jaki był. W końcu ciężko byłoby o coś lepszego. Na jego twarzy ukazało się lekkie skrzywienie, kiedy okazało się, że przegrał. Cóż, czasami takie rzeczy się zdarzały. Zdawał się nie być tym aż tak przejęty. Westchnął cicho I wstał z miejsca, zdejmując płaszcz i odkładając go ostrożnie na ziemię.
— Wolisz, żebym wykonał zadanie teraz czy po ostatniej rundzie?— zapytał grzecznie, patrząc jej prosto w oczy. W tych jego była kompletna pustka. Brak iskierki nadziei na lepsze jutro i cokolwiek dobrego. Poprawił swoje eleganckie spodnie oraz koszulę, nie lubił mieć pogniecionych ciuchów. Przyglądał jej się z góry uważnie.
— Yyy? Co? — zawiesiła się na moment kiedy mały chłopak wstał przed nią i zaczął się rozbierać. Dopiero po chwili zrozumiała, o co mu chodzi. — Aaaaaa, zakład. Jak dla mnie to możesz potem to zrobić. Napaliłam się na dalszą grę. — odpowiedziała TJ, zebrała karty i podała je do przetasowania Constantinowi. — Jak dla mnie to trochę dziwne być dumny z osób, których się nie zna, albo nie ma za co lubić z samego faktu że osiągnęli sukces. Sama nie potrafiłabym być dumna z osoby, która skradła mi złoto sprzed nosa i sama stanęła na szczycie podium. Nie jest to dla mnie możliwe. — mówiąc to, czekała, aż jej partner skończy tasować i będą mogli zagrać. Wtem przypomniało jej się, że mogą ustanowić kolejny zakład. Nie musiała długo główkować by znaleźć propozycję.
— Co powiesz na to, by teraz zakład tyczył się zakumplowania się z kimś? Jeżeli wygram, to znajdziesz sobie jakiegoś kumpla w obozie. A jeśli ty wygrasz to nie będziesz musiał z nikim gadać, ani skakać do wody. Co ty na to, china? — Afrykanerkę zastanawiało to czy Constantin przyjmie zakład. Wydawał się być osobą, dla której rozmawianie z kimś obcym było wręcz torturą, ale mimo tych przypuszczeń, całkiem dobrze się jej gadało z nim.
Przyglądał jej się ciszy, kiedy stwierdziła, że później wykona zadanie. Uznał, że głupio byłoby tak od razu się rozbierać i skakać, jednak wolał zapytać jej o zdanie w tej kwestii. Także tym sposobem na kilka kolejnych chwil pojawił się na ziemi, planując ponownie z nią zagrać. Co było w tym złego? Nie przejmował się tym czy przegra bądź wygra, jednak słysząc propozycję, na jego twarzy pojawił się niesmak. Na pierwszy rzut oka dało się wyczuć, że nie był typem rozmownego gościa. Był raczej cichy i zamknięty w sobie, ale to nie oznaczało, że nie chciał mieć znajomych. Od czasu do czasu nawet on miał ochotę się odezwać do kogoś.
— W porządku. Zrobię to, ale nie wyznaczam terminu... — szepnął niezbyt przekonany mimo wszystko. Nie lubił poznawać nowych osób szczególnie. Wstydził się i zwykle rzucał kąśliwe uwagi, przez co znalezienie kumpla było bardzo trudne. Wziął głęboki oddech, zdając sobie sprawę z tego, że niewiele jest potrzebne, aby przegrał. Spróbował wymienić karty, jednak na nic zdał się ten czyn, gdyż dostał dokładnie takie same karty. Na jego twarzy momentalnie pojawił się rumieniec, kiedy pomyślał o tym, że musi się z kimś zapoznać i polubić. Brzmiało to dla niego prawie jak wyrok…
No i stało się. Jak przystało na córkę Nike, zwycięstwo było czymś, co TJ osłodziło cały dzień. Nawet mimo braku uznania przez swojego boskiego rodzica nie mogła oszukać swojego dziedzictwa. Niemal z niewiarygodną pewnością wygranej, rzuciła kartami o ziemię przed Constantinem, ujawniając na rękę w postaci karety królowych.
— Znowu zwycięstwo! Leker! — krzyknęła z zadowoleniem TJ, po czym wstała, nie mogąc usiedzieć w miejscu pod wpływem emocji, jakie w niej buzowały. Można było śmiało powiedzieć że trochę przesadza i wygrana partyjki w karty nie jest warta takiej reakcji, ale blondynka nie potrafiła zareagować inaczej.
— Dobra Constantin. Na znalezienie tutaj kumpla nie będę na ciebie naciskać. W swoim czasie sobie znajdziesz kogoś. — nagle na uśmiechniętej i podnieconej twarzy Afrykanerki pojawiła się nuta wredoty i przebiegłości. — Ale do wody to skoczyć musisz właśnie teraz. Hehe. — widok, na jaki czekała, traktowała jak odebranie nagrody, a nie sposób na nabijanie się z kogoś. Była tego zdania że skoro oboje zgodzili się na takie rozwiązanie, nie jest to upokorzenie dla żadnego z nich, więc nie musiała się martwić o zraniony honor swojego partnera.
Chłopak już może i nie przejąłby się tym tak bardzo, gdyby nie drugie zadanie od dziewczyny. Nie miał większego problemu ze wskoczeniem do wody, jednak znalezienie kolegi? To było dla niego dosyć trudne do zrobienia i niechętnie miał to zrobić. Na jego ślicznej buzi widniał w tamtej chwili soczysty rumieniec, gdyż trochę wstydził się do kogokolwiek zagadać. Rzadko musiał to robić, a z własnej woli nie robił takich rzeczy. Zerknął kątem oka na dziewczynę, słysząc, że ma czas na znalezienie kumpla. Wziął głęboki oddech i po chwili namysłu wstał z ziemi, planując wskoczyć do wody. Nie było to dla niego jakieś uniżenie. Tak chciał los, a z nim nie warto się spierać.
— W porządku. Wskoczę do jeziora.— zdjął swoje białe rękawiczki i ułożył je obok dziewczyny. W tamtym momencie jego metalowa dłoń była odsłonięta. Pod rękawiczką nie było to aż tak widoczne, jednak teraz stal była dobrze widoczna.
— Nie będę się rozbierać do naga, bo to nie przystoi.— oznajmił od razu i zdjął swoje buty oraz skarpetki. Nienawidził uczucia mokrych skarpetek, więc wolał je zdjąć na ten skok. Pozostał w koszuli, kamizelce oraz eleganckich spodniach. Spojrzał przed siebie bez większego strachu i powolnym krokiem udał się na pomost.
TJ ze zniecierpliwieniem czekała na dalszy rozwój akcji. Ciekawiło ją to, jak bardzo jest gotowy się rozebrać i do jakiego stopnia.
— Jak chcesz się kąpać na waleta, to się nie krępuj. Nie jednego siurka widziałam na oczy. Jeden dodatkowy nie zrobi mi różnicy. — odparła z uśmieszkiem. Prawda jednak była zgoła inna. Jeszcze w przypadku nagich dziewczyn, to TJ w szatniach po treningach albo zawodach miała okazję widzieć, tak nagiego chłopaka nie uświadczyła ani razu na oczy.
Jednak nic nie zrobiła sobie z tego, że jej nieskalane męskim przyrodzeniem oczy pozostały nieskalane i dalej czekała na wykonanie przez Constantina próby wody.
Chłopak nie miałby w sobie tyle odwagi, aby rozebrać się przed nowo poznaną osobą. Był zbyt wstydliwy i nie przepadał za tym, jak wyglądało jego ciało. Miał drobną i nieumięśnioną budowę ciała, przez co posiadał z tego powodu kompleksy. Mogło się to wydawać dosyć zabawne, jednak czuł się wyjątkowo kobiecy i być może trochę mu to przeszkadzało. Niejednokrotnie spotkał się z określeniem, że wygląda jak dziewczyna, mimo że fizycznie był facetem. Pomimo tego nie czuł potrzeby, aby udowodnić to dziewczynie, więc planował wskoczyć do wody w ubraniu. Było to dla niego mimo wszystko bardziej komfortowe.
— Nie ma opcji, żebym rozebrał się przy obcej kobiecie. Miałabym sobie za złe, gdybym skaził twoje oczy. Poza tym uwierz mi, nie ma na co popatrzeć. — wzruszył ramionami delikatnie. Jego zdaniem to dosyć oczywiste, że nie pozwoliłby sobie na coś takiego. Nie był żadnym zboczeńcem czy obrzydliwcem. Miał siedemnaście lat, czego można było się po nim spodziewać? Wziął głęboki oddech, kiedy stanął na brzegu pomostu. Zebrał się w sobie i w jednej chwili wskoczył do jeziora, jednak w tej samej sekundzie wody się rozstąpiły. Rozeszły się na dwie strony, kręcąc się wokół własnej osi za pomocą wiatru. Wyglądało to bardzo dziwnie i zaskakująco. On natomiast stanął na równych nogach na dnie jeziora, które nie było szczególnie głęboko. Ani kropla wody go nie zmoczyła.
Kiedy woda się wody się rozstąpiły pod nogami Constantina, TJ niemal tak szczęka opadła, że walnęła w drewniany pomost, na którym stanęła, by lepiej widzieć całe boskie przedstawienie.
— O ty Mojżeszu podrabianych. Jak żeś to zrobił? — zapytała z niedowierzaniem. Nie spodziewała się, że dzieciak, który jest kilka dni w obozie, potrafi opanować tak potężne zaklęcie, a ona nawet nie wie, czy jakiekolwiek posiada w czasie ponad miesięcznego pobytu. Było to coś, co zadziałało na nią jak pstryczek w nos i coś, co sprawiło, że znowu poczuła się gorsza od niemal wszystkich w tym obozie i to bynajmniej nie przez niepełnosprawność albo brak wiedzy. Był to najczystszy brak w umiejętnościach, a co jeszcze gorsze, umiejętnościach wrodzonych. Sama nie znała boga, który ją spłodził, więc wiedza na temat własnych umiejętności też była zagadką, do której nawet nie wiedziała, gdzie szukać wskazówek.
Wtem jednak z daleka zobaczyła swojego kumpla Friedricha. Pomachała mu i odparła do Constantina.
— No dobra, china. Niech ci będzie że masz zaliczony ten etap. Ale nie oszukuj przy znajdowaniu kumpli. Spotkamy się niebawem, to zapytam się jak ci poszło. A teraz pa! — po czym pobiegła w siną dal, zostawiając Constantina na dnie jeziora.
◇──◆──◇──◆
[5232 słów: TJ otrzymuje 52 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz