Poprzednie opowiadanie
[LATO]
Irène wracała do domku wraz z Noahem. Skarżyła mu się właśnie, jak bardzo niesprawiedliwe jest bycie dzieckiem Tyche — czyli generalnie nieposiadanie mocy, a jak już to durne wpływanie na szczęście, które nie działa. Bo gdyby działało, to nie wylądowałaby na wózku. Tuż pod drzwiami rzuciła „Zresztą, życie i nasza matka nie mają sensu, bo wszystkie dziewczyny, które mi się podobają, okazują się być hetero”. A potem jej wzrok padł na paczkę żelków truskawkowych.
Były idealne pod każdym względem. Różowe. Dżdżownicowe. A na nich położona karteczka.
Dla Irène, która nauczyła mnie, dlaczego nie warto biegać po lesie.
Przez głowę inwalidy przemknęły wyrzuty sumienia, a były one tam z dwóch powodów. Po pierwsze, być może faktycznie potraktowała ją niesprawiedliwe. Po drugie, Irene zdążyła już zapomnieć o istnieniu Wandy, podczas gdy ta wymknęła się z obozu, aby zdobyć dla niej słodycze.
— Trochę uwuśne — powiedziała na głos, takim tonem, jakby miała się porzygać.
— To twoja dziewczyna? — zapytał Noah, jakby był zdziwiony, że o tym nie wiedział. Gdy usłyszał stanowczą odpowiedź dziewczyny, jego melancholijny spokój powrócił. Czyli Irène jednak zawsze będzie samotną niechcianą singielką. Tak jak podejrzewał.
Dziewczyna podniosła z ziemi paczkę żelków. I otworzyła ją sprawnym ruchem, w zamyśleniu wsuwając rękę do środka. Nie powinna być gorsza i też zrobić coś miłego dla swojej koleżanki.
Ale w sumie to nikt jej nie zmusi.
— Teraz będę oglądać, ale noc mam wolną. Pokażesz mi, jak się gra w tego lola? — spytała się swoim najmilszym tonem, wpełzając do środka domku, gotowa zaparzyć sobie kawę, aby nie zasnąć podczas wspaniałego seansu Czarodziejki z Księżyca.
— Dobra — powiedział jej współlokator. Potem zniknął. Zapewne poszedł czytać mangi albo śledzić ludzi. Irène zawsze miała gdzieś na końcu głowy, aby w przyszłości zaproponować mu pracę jako stalker na zamówienie. Mógłby śledzić jej wrogów i sprawiać, aby za każdym razem przegrywali w planszówkach z Irène.
Wspomnienie, jak uratował jej życie, powróciło.
— Naprawdę nie macie żadnych udogodnień dla inwalidów? Jak ja mam spokojnie się myć? — spytała go w swój pierwszy dzień pobytu w obozie. Po pierwszym szoku, jakim była wieść, że nie jest zwykłym śmiertelnikiem (no dobra, nie oszukujmy się, zawsze wiedziała, że jest lepsza niż przeciętny człowiek) nastąpił kolejny. Nie ma swojego taboretu w łazience.
— Cóż, nigdy nie mieliśmy nikogo niepełnosprawnego.
— Ale ja muszę się wysrać.
— Pomóc ci?
— A jesteś gejem?
— Nie…?
— Co jest z tobą nie tak? Dlaczego proponujesz pomoc w wysraniu się kobiecie kiedy nie jesteś gejem?
— Bo…
Pewnie chciał powiedzieć, że tak go wychowano, ale Irène w zawrotnym tempie pojechała do łazienki, trzaskając za sobą drzwiami. Noah stał pod nimi, trochę niepewny, czy młodej nic się nie stanie. W końcu miała dopiero trzynaście lat. Skąd on ma wiedzieć, czy ona wie, jak powinno się korzystać z toalety?
Nastąpił Plusk.
— NOAH…?
— Tak? — zapytał trochę przestraszony, że coś się stało, ale też trochę szczęśliwy, że nastolatka jeszcze żyje.
— … nie stałeś się czasem gejem podczas tych paru minut?
— Nie sądzę — odpowiedział zgodnie z prawdą.
— Kurwa. A możesz przyprowadzić jakiegoś zaufanego geja? Bo dupa mi utknęła.
Pod wpływem tej radosnej przeszłości postanowiła wzorować się na Noahu i też postąpić wzorowo (ponieważ gościu faktycznie w ekspresowym tempie przyprowadził jakiegoś geja, który pomógł Irène). Przerwała jedzenie i pozostawiła w paczce ostatnią garść żelków. Zakleiła ją taśmą w truskawki (nie pytajcie, skąd ją miała) i podrzuciła pod domek Wandy.
Dla Wandy, która mnie w zasadzie niczego nie nauczyła. Chyba że szacunku dla idiotów.
Była dumna z siebie samej. Była taka miła! Musi pochwalić się Noahowi.
Wróciła więc i oglądnęła dwa odcinki Czarodziejki. Albo nie chciało jej się szukać Noaha, albo zapomniała, że miała mu opowiedzieć historię o swej dobroci. Na szczęście ten znalazł się na czas, aby zasugerować Irène, że pomysł z tym Szacunkiem Dla Idiotów nie jest najlepszym rozwiązaniem. Generalnie porównywanie kogoś do idiotów może nie być miłe.
Po namyśle musiała przyznać mu rację.
Wzięła długopis i zaczęła zapierdalać do Wandy, aby szybko wykreślić to zdanie z karteczki. Może zdarzył się cud i dziewczyna jeszcze niczego nie zauważyła. Córka Tyche zaczęła modlić się do swojej matki po raz pierwszy od jakichś dwóch lat.
Dotarła na czas. Żelki nadal tam leżały. Miała spore trudności z podniesieniem ich, a gdy już jej się to udało, drzwi domku otworzyły się. Stanęła w nich, we własnej osobie, Wanda.
Szesnastolatka z nadludzką szybkością schowała karteczkę za plecami, gnąc ją.
◇──◆──◇──◆
[707 słów: Irène otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz