czwartek, 4 grudnia 2025

Od Elianne CD Doriana — „Sherlock Holmes ale inaczej”

Poprzednie opowiadanie

JESIEŃ

Eli częściowo rozmyślała nad tym, czy świnka morska aby na pewno nie przenosi pod pazurkami jakiegoś paskudnego choróbska. Jej pozostała uwaga skupiała się na pytaniu, czy ten dziwny facet musi wiecznie zachodzić jej drogę w najbardziej krytycznych momentach. Albo po prostu był irytującym gościem, który wiecznie wtyka nos w nie swoje sprawy i zatruwa wszystkim życie. Raczej obstawiała to drugie. Co wcale nie zmieniało faktu, że pomimo jej pokaźnych pokładów cierpliwości, z każdym kolejnym spotkaniem irytował ją coraz bardziej.
Przez parę chwil patrzyła śwince w oczy. Ot, siedziała sobie na trawie, co chwilę marszczyła nosek i chyba niewiele sobie robiła z kapiącej z pyska Terminatora śliny. Elianne rozważała, czy byłaby w stanie ją dogonić, jeśli teraz rzuciłaby się do biegu. Szanse były marne. Zaczęła przegrzebywać kieszenie, ale znalazła tam tylko paragon i cukierek. Nic, co zechciałaby zjeść świnka. W końcu przyklęknęła, czując jak rosa przemaka jej przez spodnie na kolanach i wyciągnęła ręce w kierunku zwierzątka.
— Cip cip, taka słodka świnka, no chodź tutaj — zaszczebiotała, lekko potrząsającym ułożonymi w koszyczek dłońmi, jakby miała tam przysmaki.
Nie miała pojęcia, jak się woła świnki morskie. Mogła mieć tyle nadzieję, że zwierzątko też tego nie wie.
— Co ty robisz? Dlaczego nie-
— Cicho. Wołam ją po dobroci.
Gdzieś za jej plecami rozległo się poirytowane westchnięcie. Doskonale czuła, że Dorian jest zmęczony, zirytowany i pewnie chciał by już wrócić do swoich zajęć. Zupełnie jak ona! Po prostu nie chciała patrzeć, jak Terminator zagryza Matyldę na śmierć, co pewnie by się stało, gdyby chcieli pójść na łatwiznę.
— No, Matylda, hop, hop. Szybciutko. Chodź, to dam ci coś dobrego.
Eli gadała tak do świnki, aż ta podniosła swoją puszystą dupę z trawy i zrobiła kilka drobnych kroczków w jej kierunku. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.
— Widzisz? Działa! — szepnęła z entuzjazmem.
Radość nie trwała zbyt długo, bo Terminator najwidoczniej też był podekscytowany. Wydał z siebie dźwięk będący czymś pomiędzy szczeknięciem a skomleniem, na co świnka niemal podskoczyła i biegem ruszyła w przeciwnym kierunku.
— Cholera jasna — mruknęła pod nosem Elianne, podrywając się z trawy.
Matylda na szczęście nie wbiegła do łazienek (Eli naprawdę nie chciała się czołgać po bogowie wiedzą w czym umazanej podłodze), tylko dała nura w rosnące za budynkiem krzaki. Dziewczyna złapała za ramię Doriana, który puścił Terminatora. Pies wyrwał się do przodu, ryjąc nosem po ziemi, bo rude futerko świnki łatwo zginęło wśród kolorowych liści.
— Jesteś pewien, że nie możemy tego zgłosić? — zapytała, szukając mniej zarośniętego przejścia. — Uważaj na gałęzie — dodała.
Krzewy nie były szczególnie gęste, ale chyba miały ciernie. Eli z frustracją próbowała przedrzeć się przez nie tak, żeby się nie pokaleczyć.
— Nie.
— Na pewno?
— Na pewno — uciął uparcie Dorian, rękami odtrącając gałązki, które mu się nawinęły.
Eli westchnęła i wepchnęła się w nieco mniej zakrzaczony zakątek, gdzie mignął jej ogon Terminatora. Na szczęście wielki ogar był trudniejszy do zgubienia, niż gryzoń.
— Teraz to ona może być wszędzie. Albo już w ogóle jej tu nie ma — powiedziała z frustracją Eli, czując, jak coś drapie ją po policzku.
Musiała trafić na jeden z kolców, bo kiedy przetarła twarz wierzchem dłoni, roztarła po skórze odrobinę krwi. Cholerne zielsko. Syknęła z irytacją i zatrzymała się po kilku krokach.
— Wcale nie musimy przedzierać się przez te chaszcze. Terminator sam ją znajdzie — zauważył dość trafnie Dorian. Zatrzymał się, kiedy przestał słyszeć gałązki pękające pod butami Elianne.
— I pewnie ją zje — burknęła pod nosem Eli.
— Nie zje. Chyba.
— Chyba robi dużą różnicę. — Rozejrzała się ze zrezygnowaniem po otaczających ich dookoła, identycznych krzewach. — Dobra, wychodzimy. Siedzenie tutaj nie ma sensu. Chodźmy… Tamtędy.
Złapała Doriana za ramię i wyprowadziła ich - jak miała nadzieję - tą samą drogą, którą tutaj weszli. Jeszcze tylko kilka chwil spędzonych wśród wkurwiających krzaków i znaleźli się z powrotem na wolnej przestrzeni. No, oprócz tego, że teraz niemal przylegali plecami do ścian latryn. Cudowne otoczenie.
— A może to naprawdę jest tylko zwykła świnka morska? — bąknęła w końcu, rozglądając się za Terminatorem, którego nie było ani widać, ani słychać.
Dorian prychnął pod nosem.
— Jak cholera. To potwór, nie zwierzę.
— A jednak wygląda całkiem jak zwierzątko. Ale chyba warto sprawdzić.
Nie minęła nawet minuta, gdy od strony krzewów rozległy się odgłosy godne słonia przedzierającego się przez las, a po chwili tuż przed nimi wyhamował Terminator, niemal ryjąc zadem o trawę. W pysku trzymał coś co było bardzo futrzaste, bardzo obślinione i bardzo piszczące. Matylda chyba nie była w swojej najlepszej torbie, za to pies był z siebie cholernie dumny. Tak zawzięcie merdał ogonem, że z każdym jego uderzeniem o ziemię rozlegało się głuche stuknięcie.
— Dobry piesek — powiedziała Eli z uśmiechem, klepiąc ogara po głowie.
Dziwna rzecz do powiedzenia stworzeniu, które dosłownie urwało się z piekła, ale Terminatorowi to najwidoczniej nie przeszkadzało. Eli nie wiedziała, czy bardziej cieszy się z tego, że pies znalazł Matyldę, czy że nie podrzucił im jej ciałka pod nogi. Pomimo wszystko, chyba bardziej cieszyła się z tej pierwszej informacji. Miała dość biegania po całym obozie, a jej sweterek już był poprzetykany miniaturowymi gałązkami.
— No i co my mamy z nią teraz zrobić, jak nie oddać Vergilowi?


Dorian?
────
[827 słów: Elianne otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Od Erin do Setha — „Dumb ways to die”

— Do czternastu razy sztuka… — Seth skrzywił się, kiedy kolejna wypuszczona przez Erin strzała ledwo musnęła prowizoryczną tarczę i wbiła się w ziemię metr dalej. — No to do piętnastu.
— Sam mnie tu zaciągnąłeś — wymownie wzruszyła ramionami. — Mówiłam, że to nie przyniesie żadnych rezultatów — spojrzała na syna Eris wzrokiem mówiącym "ostrzegałam". Od zawsze nienawidziła łucznictwa i była marnym ogniwem w tej dyscyplinie.
Chłopak jedynie oparł czoło na dłoni i pokręcił głową z widoczną rezygnacją. Erin odłożyła łuk na ziemię i poszła posprzątać chybione strzały. Wkładając je do kołczanu, połowa z nich wysypała się obok.
— Jakim cudem ty przeżyłaś szesnaście lat? Jako Półbóg? Regularnie trenując? I nie złamałaś przy tym karku ani nic takiego?
— Sama się zastanawiam — odpowiedziała, zarzucając sobie kołczan na ramię i wstając z ziemi. — Nie no, zazwyczaj nie jest ze mną aż tak źle. Wiesz, jakby mi nie szło z bronią to mam magię i glany. I złamałam, ale nie kark, tylko rękę. Dwa razy.
Seth przewrócił ironicznie oczami, nie pytając o szczegóły i z rękoma w kieszeni bluzy skierował się za Erin do zbrojowni, by zostawić tam łuk. Dziewczyna przymknęła na chwilę oko, bo zbliżające się ku zachodowi słońce świeciło jakby na złość prosto w twarz dziewczyny. Nic nie widziała.
— Uważaj! — Usłyszała zza pleców. Zatrzymała się gwałtownie, oglądając się na kolegę, który wpatrywał się w ziemię tuż przed Erin. Podążyła za wzrokiem rudowłosego. Na trawie siedziała, przyciskając nogi do klatki piersiowej niewielka driada, wpatrując się błagalnie w górę mokrymi od łez oczami. Erin przykucnęła przed stworzeniem, pytając czule, co się stało.
— Gniazdo z ptaszkami spadło z d—drzewa, a ono jest za wysokie… — Zrobiła pauzę na otarcie oczu. — I nie dam rady go tam d—dać…
— Hej, pomożemy ci — Erin spojrzała na Setha, który chętnie lub niechętnie pokiwał głową. Ale to nieistotne czy chłopakowi się chciało, czy nie, i tak pomogą driadzie w potrzebie.
Istotka podniosła się nieco bardziej rozpogodzona i poprowadziła Półbogów w kierunku lasu. Oby nie musieli zapuszczać się w jego głąb. Dziewczyna nie miała ochoty na potencjalną walkę z potworami.
A jednak. Szli już dobre kilka minut, przedzierając między coraz gęściej rosnącymi drzewami, a piskląt wciąż nie było nawet słychać. Erin skupiła się przede wszystkim na patrzeniu pod nogi i podtrzymywaniu niewielkiego światełka, które pojawiło się na jej dłoni. Seth wyglądał, jakby wszystkie jego zmysły były na najwyższym alercie. I dobrze, potrzeba przynajmniej jednej kompetentnej osoby, która nie potknie się o pierwszy lepszy korzeń. Driada (która nie podała swojego imienia) manewrowała zwinnie w gąszczu, nadając grupie relatywnie szybkie tempo. W pewnym momencie zatrzymała się, wskazując na ściółkę przy korzeniach ledwo zauważalnie wyższego od innych drzewa jesionu.
— To tutaj — obróciła się do dwójki herosów. Erin podeszła ostrożnie do gniazda, w którym rzeczywiście znajdowały się malutkie ptaszki. Na szczęście żaden nie wyglądał na poszkodowanego upadkiem.
— Na jakiej wysokości było gniazdo?
— Wysoko! Prawie przy szczycie.
Seth i Erin jednocześnie unieśli wzrok.
— Nie piszę się na to — odezwała się pierwsza. — Mogę unieść gniazdo i wszystkie pisklęta po kolei do góry, ale nie sądzę, że stabilnie siądzie. I na pewno nie wchodzę.
— No co ty nie powiesz. Nie mam ochoty nikogo nosić do infirmerii, już wolę chodzić po drzewach. Mniejsze jest prawdopodobieństwo, że ja spadnę.
Erin prychnęła. Seth podszedł do drzewa, poszukując wygodnego miejsca do zaczęcia wspinaczki. Wywołał tym niezadowolone spojrzenie driady, jednak nie odezwała się ani słowem wiedząc, że ciężko o inne rozwiązanie. Zaczął powoli piąć się w górę, wspomagając się wystającymi gałęziami. Utknął na pewnej wysokości.
— Trochę po lewej! — Erin krzyknęła z dołu, widząc grubszą gałąź, o którą Seth mógł oprzeć nogę. Zrozumiał przekaz, postawił nogę w dobrym miejscu i ruszył dalej w górę. Kiedy dotarł na wskazaną przez driadę wysokość, Erin posłała gniazdo ostrożnie w górę za pomocą zaklęcia lewitacji. Trafiło w ręce Setha, który stabilnie ułożył je na gałęzi. W międzyczasie córka Hekate po kolei unosiła pisklaki, by rudowłosy mógł umieścić je w gnieździe.
— Leci ostatni! — Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Koncentracja na zaklęciu i używanie go kilka razy z rzędu nie były może szczytem trudności, jednak wymagały trochę energii.
— Oopsie, chyba mamy problem — chłopak wskazał w niebo. Między gałęziami drzew można było dostrzec ptasią matkę zmierzającą w ich kierunku.
— Prędzej ty masz problem, złaź stamtąd! — Erin krzyknęła, kiedy Seth był już w drodze na dół. Schodził z drzewa tą samą trasą, którą dostał się na górę, tylko mniej ostrożnie by zyskać na czasie.
— Uwaga! — Głos chłopaka zabrzmiał sekundę przed tym, jak twardo wylądował na ziemi.
— Miałeś nie spadać — Erin z założonymi rękami popatrzyła na niego z góry.
— Skoczyłem, nie spadłem.
Dziewczyna pomogła mu podnieść się z ziemi, prawie sama lądując przy tym na leśnej ściółce.
— Dziękuję! — Oboje odwrócili się w stronę głosu driady, która machała im zza krzaka, po czym zniknęła w cieniu drzew.
— Chodźmy już stąd. Ciemno się robi — zaproponowała Erin, rozświetlając w dłoni niewielki płomień.
— Cii — Seth przyłożył palec do ust. — Słyszałaś to?


Seth?
────
[798 słów: Erin otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Od Mikołaja CD Setha — „Ty jesteś rudziejszy”

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

— Postaram się — potwierdził słowa chłopaka. Nie zginąć - dodał w myślach.
Powolnym krokiem wszedł na arenę, kierując się za swoim towarzyszem na wybrane przez niego, wolne miejsce. Usiłował przypomnieć sobie wszystko co pamiętał z treningów. Mimo, że starał się ich nie omijać, miał wrażenie, że cała wiedza uleciała mu z głowy. Tak naprawdę jedynym treningiem, który w ostatnim czasie ominął, były właśnie walki z partnerem. No ale przecież nie mogło być tak źle.
Stanął w niedalekiej odległości od chłopaka i zaczął przyglądać się jego broni. Sztylet ładnie układał się w dłoni rudowłosego. Wydawał się tak wygodny i lekki, że ważący niecały kilogram krótki miecz Mikołaja, wydał mu się przez chwilę okropnie ciężki. Sztylet był jednak krótszy, co oznaczało, że Mikołaj mógł próbować nadrabiać swoje kiepskie umiejętności zachowaniem odpowiedniego dystansu, skupiając się na unikach. Nie powinno być to tak trudne. No chyba, że Seth miał dłuższe o trzydzieści centymetrów ręce, ale tej opcji raczej nie brał pod uwagę.
Wziął głęboki oddech, czując na sobie zniecierpliwione spojrzenie chłopaka. Obok nich zaczęły rozbrzmiewać pierwsze uderzenia metalem o metal, a prowadzący przechadzał się między parami, obserwując walki. Słońce odbiło się w klindze sztyletu chłopaka, gdy ten podniósł go w gotowości.
— Zaczynamy? — spytał w końcu.
— Chyba tak — odparł Mikołaj, poprawiając uchwyt na mieczu.
Starał się skupić na walce tak bardzo, jak tylko potrafił. Przypominał sobie zamachy wykonywane na sucho i uderzanie mieczem w treningowe kukły. Nie żeby w tej chwili je wykorzystywał. Starał się raczej parować zamachy chłopaka, odpychając je, a czasami ich unikał. Raczej nie przechodził do ofensywy. Szczęk metalu rozlegał się między nimi, zagłuszając wszystkie odgłosy dochodzące z innych stron. A może to umysł Mikołaja je zagłuszał, skupiając wszystkie jego zmysły na walce?
Nawet nie szło mu najgorzej. A przynajmniej tak się mu wydawało, bo Seth na początku nie dawał z siebie wszystkiego, prawdopodobnie chcą wyczuć umiejętności partnera. A może z lenistwa? To wiedział tylko on sam, ale niezależnie od powodu, Mikołaj był mu za to wdzięczny. Gdyby rudowłosy był jego prawdziwym przeciwnikiem, prawdopodobnie nie byłoby tak przyjemnie, a on skończyłby martwy, albo przynajmniej poważnie ranny. Teraz jednak o tym nie myślał. Za prawdziwy sukces uznał to, że nie dostał jeszcze ostrzem przeciwnika po palcach, tak jak jakiś czas temu, gdy źle ocenił odległość. Na szczęście skończyło się wtedy siniakiem. Od tego czasu Mikołaj naprawdę doceniał stępione brzegi treningowych broni.
Kilka razy próbował atakować, ale przeważnie kończyło się to zwinnymi unikami Setha. Raz było dobrze, ale sam się zawahał, gdy przypadkiem znalazł się za blisko partnera, a w wyobraźni zobaczył jak miecz ląduje w jego oku. Oczywiście nie było to w tej sytuacji możliwe, ale chwila zawahania wystarczyła, aby sztylet bez większego problemu go uderzył. Po raz kolejny dziękował zasadom obozowym, że nie była to prawdziwa, ostra broń.
Wyprostował się na chwilę, opuszczając miecz, aby wziąć kilka spokojnych oddechów. Nie podobało mu się, że jego przeciwnik nie wygląda na nawet w połowie tak zmęczonego jak on. Trochę miał już dość machania mieczem we wszystkie kierunki, próbując przewidzieć kolejne ataki. Starał się jednak tego po sobie nie okazywać. Był gotowy do kontynuowania pojedynku w każdej chwili, gdy tylko chłopak tego zechce. Spojrzał na twarz partnera, który wciąż patrzył na niego takim samym, niechętnym i niezadowolonym spojrzeniem. Miał przeczucie, że zaraz zostanie wyśmiany. A wtedy pewnie obieca poprawę, a następnie skompromituje się jeszcze bardziej, popełniając jeszcze głupszy błąd. Rzucił jeszcze raz okiem na pugio i zaśmiał się w myślach. Przecież w teorii mając dłuższą broń, to on powinien mieć przewagę, nie? Musiał wiele nadrobić…


Seth?
────
[578 słów: Mikołaj otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]