niedziela, 22 czerwca 2025

Od Kuźmy CD Ricky'ego — „I was thinking… maybe you and I should partner up”

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

— Tak — mruczy Kuźma. Patrzy na te cholerne grzybki, jak na źródło wszystkich swoich problemów (co poniekąd jest prawdą). — Zdecydowanie są fioletowe. Ale za mało przypominają żółwie — kontynuuje, tak właściwie nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co mówi.
— Żółwie? Jakie żółwie? — pyta Ricky, w pośpiechu upychając grzyby w swoim plecaku. Zrywając je gołymi rękami, jakby w ogóle nie brał pod uwagę faktu, że fioletowy to raczej nienaturalny kolor dla grzybów i zaraz jego palce mogą spuchnąć do rozmiarów dłoni minotaura, o ile to jest fizycznie możliwe. Przy czym skoro nawet Kuźma uważa to za niehigieniczne i nieodpowiednie dla renomowanego chemika zachowanie (zdecydowanie powinna przestać uważać Ricky’ego za renomowanego chemika, bo to do niczego jej nie doprowadzi), to nie ma co się sprzeczać, tylko założyć jakieś rękawiczki. Chociażby dziurawe.
— No, te, które narysowałeś — tłumaczy, machając ręką w nieokreślonym kierunku.
— Ale to były grzyby! — upiera się Ricky, który chyba właśnie naruszył całą grzybnię, czy co tam jest (Kuźma nie jest dobra z biologii, to za bardzo nie wie), a jednemu grzybkowi odpadł cały kapelusz. Kuźmie coraz bardziej robi się ich żal. W przeciwieństwie do Ricky'ego, ona kulturalnie podcięłaby im nóżki, zamiast wyrywać je na siłę. Może wcześniej trochę by je poprzeklinała i postraszyła, żeby oddały się w jej ręce dobrowolnie i nie były robaczywe.
— Ta… Mhm. Totalnie — stwierdza dziewczynka, nagle czując się zupełnie niepotrzebną (chociaż ulga w ramieniu, którą odczuła, gdy Ricky nareszcie ją puścił, chyba była warta poczucia bycia zastąpioną grzybami). Kopie jakiś kamyczek, kiwa się na piętach, rozgląda się za jakimś smacznym mchem, który mogłaby zjeść w przerwie od… Zjeść? Marszczy brwi, zaskoczona swoimi własnymi myślami. Kto normalny je mech? Czy ona zaczyna myśleć tak, jak myślałby Ricky? Czy on byłby w stanie zjeść mech? Jakie są różnice pomiędzy mchami? Czy niektóre są smaczniejsze od innych? A może…
— Oj, chmurki chyba nam znikają.
— Nie, skąd. — zaalarmowana Kuźma reaguje szybciej, niż spodziewałaby się, że jest w stanie. Prostuje się, skupia wzrok na koledze, zapomina nawet, gdzie poleciał jej kamyczek. Za bardzo woli Ricky’ego zafascynowanego różowymi oparami niż przerażonego ciemnością. Mruga szybko, chociaż jej oczy z jakiegoś powodu próbują sprzeciwić się jej woli i pragną pozostać zamknięte. Jeszcze powstrzymuje się przed spoliczkowaniem się (chociaż jest temu bliska, bo wyjątkowe sytuacje wymagają skrajnych metod), żeby się jakoś dobudzić, i przygryza wargę, próbując znowu się skoncentrować na podtrzymaniu halucynacji.
— Nie no, są trochę mniej różowe, nie sądzisz? — Ricky z niepokojem rozgląda się wokół siebie. Ciemność w najgłębszych zakamarkach jaskini chyba znowu zaczyna mu doskwierać, różowawe cienie ponownie układają się w dziwne, przerażające, uśmiechnięte kształty.
— Może już wystarczy tych grzybów? — pyta Kuźma, z wysiłkiem wymuszając namiastkę uśmiechu, przy czym czuje, że kąciki jej ust się trzęsą. — Może już… sobie pójdziemy? Zimno się zaczyna robić. — Odwraca się na piętach, jak najbardziej nonszalancko (prawie się potyka przez nierówną powierzchnię jaskini), żeby Ricky nie zobaczył niczego podejrzanego w jej zachowaniu. Spięte dłonie wciska w kieszenie, ściskając pięści tak mocno, jakby próbowała nie wypuścić z nich wyimaginowanej nitki, którą wciąż podtrzymuje otępienie umysłu Ricky’ego.
— Dobrze byłoby mieć zapas… Wiesz, na inne eksperymenty… — argumentuje Ricky, choć brzmi niesłychanie słabo, chyba sam jest nieprzekonany co do swoich słów.
— To przyjdziemy tu jeszcze raz, prawda? Znaczy, okej? Dobra? Eee, no bo, jaskinia nam nie ucieknie, co nie? — Desperacja w tonie Kuźmy jest bardziej niż słyszalna, ale ona postanawia to zignorować. Nie ma już siły na próby bycia silną, niezależną kobietą, która wie, co robi, bo nie ma najmniejszego pojęcia, co robi. Próbuje sztuczki z różowymi chmurkami po raz pierwszy w życiu, a to strach powinien być jej specjalnością, nie jego przeciwieństwo. Nie po to istnieje na tym świecie. — Co nie? — żałośnie powtarza, sama nie wiedząc czemu. Przecież nie odpowiadał jej zaledwie przez parę sekund, po co od razu naciskać? Po co?
— No, niby tak… — Ricky niepewnie się z nią zgadza. — Wiesz, chyba trzęsą mi się kolana.
— To z zimna. Tak, właśnie. Z zimna. Niektórzy tak mają. Że im się z zimna kolana trzęsą. — Kuźma ledwo powstrzymuje zestresowany chichot. Nie jest dobra w byciu oparciem dla innych. — Chodźmy już.
Po paru samotnych krokach znowu czuje znajomy, mocny uścisk na ramieniu i… czuje, że zastępuje on znacznie gorszy ciężar, który spoczywał tam chwilę wcześniej.
Blade promienie zimowego, popołudniowego słońca niemal ich oślepiają, gdy wyczołgują się z dziury w ziemi. Kuźma nie ma zamiaru wspominać o tym, jak dziwnie wykańczająca była dla niej wspinaczka na powierzchnię (wcale nie przyszło jej na myśl, że przydałoby się, żeby to Ricky ją podtrzymywał, a nie odwrotnie). Ricky, gdyby na ziemi nie było tyle błota zmieszanego z połowicznie roztopionym śniegiem, pewnie upadłby na kolana, żeby ucałować trawę. Zamiast tego przez chwilę kręci się w kółko, podczas gdy obok niego Kuźma prezentuje sobą postać nastolatki, która poszła spać o czwartej w nocy i mimo tego przyszła do szkoły na pierwszą lekcję o siódmej.
— Super, świetnie, wspaniale, cudownie! Maria Skłodowska-Curie byłaby ze mnie dumna! — bełkocze Ricky, wyrzucając te słowa w eter, bo to oczywiste, że Kuźma go nie słucha. Poza tym, i tak nie miałaby nic do dodania. Zamiast tego chwyta go za nadgarstek i bez słowa ciągnie go w stronę obozu, nareszcie uwolniona od tamtych przeklętych chmurek. Z jakiegoś powodu czuje się jeszcze bardziej zmęczona, niż wtedy, gdy skupiała się na utrzymaniu ich marnego istnienia.
— A ty zawsze masz takie wory pod oczami? Mogę ci dać taki fajny krem, sam wymyśliłem cały skład i w ogóle. Autorska formuła i…
— Przymknij się.
— Ale co tak agresywnie? Ja ci tylko próbuję pomóc…
— Aha.
— No i wiesz, nałożysz raz czy dwa, od razu twoja cera będzie znacznie… mniej fioletowa! Rozumiesz, zrobiłem to, bo pomyślałem, że pół obozu by skorzystało na takim kremie, wszyscy tutaj są niewyspani, szczególnie centurioni albo ci z ambulatorium. Czasem wyglądają jak żywe trupy, przysięgam, jak chodzą po obozie i ich twarze krzyczą “spaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaać” i… To nieważne, że ten krem jest taki zielony, przyzwyczaisz się. Pachnie jak takie klasyczne szampony 5w1, bo stwierdziłem, że wszyscy w obozie są wiesz, takimi silnymi Rzymianami, to będzie akurat pasować, a do tego wygląda podobnie, to stąd ten zielony kolor, nie pomyliłem się z barwnikami ani nie dodałem tam niczego toksycznego, słowo! W każdym razie…
— Błagam cię, mów ciszej.
— Ale ja nie krzyczę!
Kuźma posyła Ricky’emu BARDZO zmęczone spojrzenie. Spojrzenie matki, która przepracowała osiem godzin na obsłudze klienta i odbiera swoje dziecko z przedszkola, a to dziecko szczebiocze jej o tym, że Victoria prawie podcięła mu włosy swoimi różowymi nożyczkami, a Ernest powkładał połamane rysiki od kredek do butów i jego białe skarpetki w owieczki bardzo szybko przestały być białe.
— No daj spokój, udało się nam, a ty się zachowujesz, jakbyśmy stracili pięciu kumpli podczas walki z harpią — prycha naburmuszony Ricky.
Jak z dzieckiem. Jak z przedszkolakiem. W sumie, rysunki Ricky’ego są na bardzo zbliżonym poziomie, co te przedszkolaków, więc… chyba nie ma różnicy.

Ricky? 
──── 
[1121 słów: Edgar otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Od Kala CD Lynn — „Biały gołąb"

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

— O czym ty w ogóle mówisz? — prycha Kal, odwrócony plecami do Lynn. Sam nie wie, czy po prostu nie chce patrzeć na ten kłębek nieszczęścia, rozprzestrzeniający wokół siebie aurę czystego smutku (bardzo irytujące, gdy czuje się, jak owy smutek wbija ci lodowate sztylety w serce, bo oczywiście mamusia musiała podarować ci tę kompletnie nieprzydatną moc), czy ma jej tak bardzo dość, że gdyby na nią spojrzał, to nie powstrzymałby się przed uderzeniem jej. — Czy ja ci wyglądam na terapeutę?
Śnieg opada na jego włosy, zostawiając na nich kropelki wody. Na szaliku od Eli zebrała się już cienka warstwa lodu, skroplona para jego oddechów już dawno zamarzła, tworząc zimną skorupkę, nieprzyjemnie mokrą w dotyku.
Nawet nie spostrzegł momentu, w którym gołąb opuścił jego ramię. (Szczerze, spodziewał się, że na odchodnym potraktuje go jako swoją toaletę. Jego wiara w gołębi honor w tym momencie wzrosła o zadziwiający 1% i aktualnie wynosi 1%).
— N… nie, ale… ale pytałeś, więc… — duka Lynn, ale przez wiatr i krew pulsującą w jego uszach, Kal ledwo jest w stanie rozszyfrować jej słowa. To znaczy, rozszyfrowałby je z łatwością, gdyby mu na tym zależało. Problem w tym, że go to ani trochę nie obchodzi.
Zdobywa się na wzruszenie ramionami, idealną odpowiedź na wszystko. Wyczuwa zrezygnowanie Lynn, smutek, rozczarowanie, całą mieszankę nieprzyjemnych emocji, które wszystkie zgodnie kręcą się wokół ciemnej rozpaczy. Bez ani krztyny goryczy czy irytacji, dzięki której mogłoby mu być jej mniej żal. Jest mu trochę przykro, ale nie na tyle przykro, żeby zainteresować się nią bardziej, żeby pomóc, dać jej coś od siebie, pocieszyć, albo chociaż przez chwilę zabawić przyjemniejszą rozmową. To nie jego problem. To z nią jest coś nie tak, nie z nim. To ona nie potrafi rozmawiać, nie on. To ona jest winna temu, że go zirytowała i stracił cierpliwość, to nie jego wina, że nie potrafił wydobyć z siebie minimum empatyczności do nieznajomej. Po co miałby się wysilać, skoro i tak już nigdy się nie spotkają? Jakie miałby z tego korzyści oprócz poczucia się lepiej, bo komuś „pomógł”? Jej też by to nic nie dało. Na chwilę zauważyłaby, że nie cały świat jest jej wrogiem, ale potem… Znowu wróciłaby do punktu wyjścia. I na co było jej zaczepianie samotnego nastolatka w środku lasu? Już on bardziej nadawałby się na mordercę czekającego na ofiarę, niż ona…
Nawet jeśli potem będzie mieć wyrzuty sumienia, nawet jeśli będzie żałować swojej decyzji, gdy jego nerwy nie będą aż tak nadszarpnięte, a zamiast nad zamarzniętym jeziorem będzie w ciemności leżeć z twarzą wciśniętą w poduszkę, gdzie jego mózg będzie torturować go za jego egocentryzm i brak empatii, nawet jeśli przez długi czas jego myśli będą kręcić się wokół przymusu przeproszenia Lynn, Kal i tak…
Śnieg rytmicznie skrzypi pod jego butami. Taki lubi najbardziej. Nie ten sypki proszek, który wsypuje się do nogawek spodni, nieważne, jak ostrożnie się idzie. Już lepsza jest zbijająca się w twarde grudki biała masa. Nienawidzi śniegu.
Nie słyszał, żeby go wołała. Może to i lepiej. Jeszcze powiedziałby coś na tyle okropnego, że dręczyłoby go to przez następne parę lat, dołączone do taśmy „jego najgorszych wyborów życiowych”, przedstawianej mu przez jego własny umysł za każdym razem, gdy choć trochę się rozkojarzy i przestanie kontrolować swoje myśli.
Tak będzie lepiej. Zostawić to jezioro za sobą, nigdy tam nie wrócić. Zapomnieć o dziwnej kobiecie, podobnej do zjawy, która zaczepiła go, gdy jeszcze nie padał śnieg, a potem sukcesywnie coraz bardziej znikająca za jego zasłoną, coraz bardziej upodabniając się do upiora.
Podczas tego spotkania nie potrafił zdobyć się na jakiekolwiek współczucie, więc dlaczego teraz łzy napływają mu do oczu?
To chyba z zażenowania. Gołąb też stwierdził, że to było zbyt niezręczne, żeby wciąż się temu przypatrywać. Okropne przedstawienie. Nic nie wnoszące do jego głupiego, gołębiego życia.

WĄTEK KALA I LYNN ZOSTAŁ ZAKOŃCZONY
──── 
[619 słów: Kal otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

sobota, 21 czerwca 2025

Od Dahlii CD Dantego i Ishy — „Podróż przez kręgi piekieł"

Poprzednie opowiadanie

Wczorajsze miarowe tykanie zegara jeszcze nigdy nie było tak irytujące. I powolne.
 
Tyk. Tyk. Tyyyyyyyk.
 
Ta knajpa była jedynym otwartym przybytkiem w tej okolicy, w którym mogła w spokoju zebrać swoje notatki, świstki, zapisy wczorajszych chwil. "Przynieść na jutro fakt-" przykryte notką "horses are so cool". Sprawozdania, ciągi cyfr, które w tamtej chwili wiły się przed jej oczami niczym węże. Rzadko miewała problemy ze skupieniem się, więc zaskoczył ją ten nagły opór linii i wykresów.
 
Cisza przerywana tykaniem zegara, brak ludzi, wyostrzone zmysły, tyk, tyk, pustawo, jest normalny wyjście z budynku i poprzez kuchnię prawdopodobnie. Tyk, tyk, musi być, półbóg w stanie gotowości do wojny, tyk tyk, krew pulsuje gęściej w skroniach, tyk, tyk, gdzie jest potwór? Drzwi zamknięte. Wściekle czerwone oraz błękitne oparcia ułożone w równych rządkach dawały potencjalne schronienie. Lada wyjęta niczym z filmów z lat 90 nie wyglądała na stabilną, a jedyną pomocą w walce byłaby mizerna oskubana miętka. Tyk, tyk, lampy dawały przyjemne światło, jednak nie było mocne. Co najwyżej klimatyczne.
 
Wszystkie potencjalne scenariusze rozgrywały się jej przed oczami, a sama strategicznie przycupnęła w miejscu, w którym mogła schować się przed potworem, jednocześnie mając widok na całą salę. Przy tej części baru mruczały lodówki, a zapach zagrożenia mieszał się z zapachem kawy, która stała jakby przygotowana dla anonimowego gościa. W tych okolicznościach odezwał się mały dzwonek w drzwiach, niczym kpina w uszach Dahlii, która próbowała wcześniej otworzyć i wyważyć, bądź co bądź, solidne drzwi. Mężczyzna, wyglądający na bywalca nocnych barów, usiadł przy neonie. Różowe litery układały się albo w "24/7 Coffee" albo "danger" i obu wersji była pewna. Chyba przyciągał go ten kolor, bo zauważyła różowe pasemka oraz okulary.
 
Gdy się przed nią pojawił kolejnego, słonecznego dnia, wzdrygnęła się. Czy się go spodziewała? Niby tak, tylko sądziła, że bliżej wieczora. I rzeczywiście ją odszukał, dzięki czemu na liście znanych jej osób przesuwał się powoli w kierunku etykietki "czubek". Aura tego miejsca stała się ciężka, nieco przytłaczająca dla zmysłów i zastanawiała się, czy Dante czuje to samo. Dalej nie było pewności co do niego, czy jest średnio ogarniętym herosem czy potworem, który wyjątkowo dobrze operuje Mgłą.
 
– Wygrałeś, hm, jakiegoś szejka truskawkowego? – wymruczała zrezygnowana i szybko zamówiła. Uważnie śledziła twarz gościa, szukając jakiegokolwiek znaku emocji. Gdy jednak zobaczyła, jak kryształki na jego zębach błyszczą i odbijają promienie słońca, przewróciła oczami i w myślach przesunęła go zdecydowanie bliżej czubków.
– Wciąż mnie podrywasz.
– Oczekujesz, że za którymś razem odpowiem ci tak?
– Próbować zawsze warto – Oparł się nonszalancko o oparcie i zrobił zachwyconą minę na widok szejka z bitą śmietaną.
– Czy ty w ogóle pracujesz, czy masz jakiś urlop? – Nie zamierzała się poddawać. Aura gęstniała, a jej ciało przygotowało się do boju.
– Trochę tu, trochę tam, gdzie się dało. Czy wiesz, ile tracisz bez dostępu do internetu, Danielle?
Uniosła brew. Dużo istot boskich czy potwornych miało kontakt z internetem, co zdecydowanie nie pomagało w identyfikacji jegomościa, a z drugiej strony ten tatuaż…
– Nazywam się Dahlia, tak tylko przypomnę. Domyślam się, ile tracę. Rolki, stories, możliwość sprawdzenia informacji w każdej sekundzie. Filmy. – Nagle usłyszała cichy pomruk, jakby nucił coś pod nosem. – Czy oczekujesz czegoś ode mnie, Dante?
– Tylko wyśmienitego towarzystwa.
– Wyśmienite towarzystwo właśnie się zastanawia, czy cię nie wyrzucić przez okno. Powiedzmy, że w jakiś sposób kojarzę twój tatuaż, ale próbuję dociec skąd. Jakaś subkultura? – Nie było czasu na miłe rozmowy dookoła tematu, ale też ciężko było z bezpośredniością.
– Widzę, że lubisz inne flirty. Mówiłem ci wczoraj, nie pamiętam. Próbuję sobie przypomnieć. – Wzruszył ramionami, po czym zrobił minę zbitego szczeniaczka. – Czy ta odpowiedź sprawi, że wyrzucisz mnie przez okno?
 
Zamieszała z głuchym łoskotem łyżką w filiżance. Gdyby był potworem, to niezwykle cierpliwym. Gdyby był herosem, to tak cholernie średnio ogarniętym, bo na tym etapie zwykle wyczuwało się wzajemnie, nawet z tego drugiego, bardziej sztywnego obozu. Śmiertelnik…? Kim ty jesteś, Dante? Nie miała problemu z przebywaniem w jego obecności, spotykała zdecydowanie gorszych/głupszych (niepotrzebne skreśl) ludzi na swojej drodze i on był po prostu… specyficzny. Prezentował się schludnie.
– Co ty, myślisz, że mam pieniądze na pokrycie kosztów nowej, dużej szyby?
– Nie miałaś problemu z "pożyczeniem" alkoholu, duh. – Odpowiedział wesoło. Heroska zamrugała oczami.
– Jakie pożyczenie alkoholu?
– No, wczoraj poczęstowałaś nas alkoholem zza tamtej lady.
– Kolego, chyba za bardzo się zamotałeś. To ty zdecydowałeś, że "pożyczysz", a ja ci tylko poradziłam, że jak już to niskie procenty.
– Widzisz, przyznajesz się do uczestnictwa i współpracy!
Pokręciła tylko głową z uśmiechem mówiącym "no, czubek". Chyba wczoraj za dużo wypił i ubzdurał sobie. Może i Hermesiaki kradły na okrągło, ale nie przyznawała się do udziału w tego typu akcjach. Za dużo krwi można było komuś napsuć.
 
Wraz z kolejną osobą w drzwiach, światła neonów zaczynały pomrugiwać. Lodówki szumiały niejednostajnie, co jakiś czas wydzielając trzask. Dahlia odwróciła się od razu, żeby zmierzyć wzrokiem nowo przybyłą osobę, ale na szczęście to była po prostu ładna kobieta bez ogona, ostrych zębów czy rogów. Standardy córki Demeter sięgnęły podłogi. No, chyba że pokaże kryształki i heroska odkryje wtedy nowy gatunek potworów ze szmaragdowym uzębieniem, to wtedy wstanie z siebie i wyjdzie obok. Oknem.
 
Odwróciła się do mężczyzny. Ten na widok nowej osoby rozpromienił się, w akompaniamencie szumu zamrażarki wygramolił się zza stolika. Ewidentnie znajoma twarz. Ciekawe, ile osób już podrywał, albo (z mocnym dystansem) ile osób go podrywało. W tym momencie neony z głośnym trzaskiem przestały działać, bar opustoszał w kilka sekund. Za pierwszym razem można było przypuszczać, że roztargnieni pracownicy zostawili w pośpiechu bar, ale tutaj? To już nie mógł być przypadek. Możemy mieć przejebane.

Isha? 
──── 
[905 słów: Dahlia otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

czwartek, 19 czerwca 2025

Od Edgara CD Artema — „High to death"

Poprzednie opowiadanie

Przechylający się nieustannie, wibrujący obraz przede mną skupił się na jednym punkcie, którym był Artem i na pewien czas zatrzymał się na nim, doprowadzając mnie do głębokiego zamyślenia. Zaraz po nim moją uwagę zwróciły po kolei wytarte, stare ściany, ozdobny kredens nadający barowi średniowieczny styl oraz podłoga, dokładnie w miejscu, w którym wcześniej — czyli parę dni temu — leżało martwe ciało, co mogłobym rozpoznać już po samym przypomnieniu sobie zdjęcia i kątach, pod jakimi zostało ono zrobione.
— Tak serio, to sam nie wiem.
Mężczyzna po kolei domknął wargę i zbliżył do siebie brwi, tworząc na swoim czole zdenerwowaną, ostrzegawczą zmarszczkę.
— Zaczynam myśleć, że jesteś tu po coś innego.
Parsknęłom czymś pomiędzy śmiechem, wykpieniem a pogardą.
— Masz tak wysokie ego? Nie jesteś pępkiem świata, Artem. Jedyne, co możesz zrobić, to possać mi chuja.
Wymamrotał coś pod nosem, ale po tym zamilkł, jakby udawał, że w ogóle nie usłyszał moich słów (choć wiedziałom, że nim wzburzyły, ale prawdopodobnie uznał, że to tylko moje nietrzeźwe odzywki).
— Jesteś pewien, że zrobił to człowiek?
— Wyśmiewasz się ze mnie?
— Nie. Pytam serio. Ale chyba jesteś w takim stanie, że i tak nic nie dociera do twojej zapijaczonej głowy.
— W tym momencie to ty brzmisz jak zapijaczony.
— To nie ja jestem cholernym alkoholikiem.
Mogłom na niego splunąć. Mogłom z łatwością go powalić na ziemię kopnięciem, gdy był w tej pozycji. Mogłom pociągnąć go za te ciemne, kręcone włosy, po czym przyorać tą jego piękną, zabliźnioną twarzyczką o ziemię, aby przyozdobić ją kolejną raną. I zapewne bym to zrobiło, gdybym nie traciło co chwilę równowagi i gdybym nie czuło takiego dystansu między nami.
— A kto niby miał to zrobić? — warknąłem z wyrzutem. — Wróżki przyleciały i zmasakrowały mu ciało? Chcesz coś ukryć?
Jego twarz mówiła jedno — w każdej chwili jest gotowy sprawić siłą, abym wyleciał za drzwi. Właściwie to (wiedząc, jaki jest) zdziwiło mnie, że tego jeszcze nie zrobił.
— Widziałeś, co się z nim stało i nadal próbujesz sobie wmówić, że ja miałbym to zrobić. To jakiś twój kolejny mechanizm obronny? Myślałem, że- — Uciął tak ostro, jakby właśnie ugryzł się w język, byleby powstrzymać potok słów. — Powiem ci po prostu, jak dla mnie to wygląda. — Podniósł się z przyklęknięcia. — Po pierwsze, jesteś pierdoloną ofiarą losu, która nie radzi sobie sama z dosłownie niczym. Po drugie, nic nie było widać na kamerach, bo nie zrobił tego człowiek. Po trzecie, co już budzi pewne niewiadome, w przeciwieństwie do dwóch pierwszych rzeczy, powinieneś coś widzieć przez mgłę, ale i tak nie widziałeś.
— O, boże! — stęknęłom. — Pierdol się.
— Skupiłeś się na reszcie tego, co powiedziałem, czy tylko się obraziłeś o oczywisty fakt? Zachowujesz się jak pierdolone dziecko. Ile ty masz lat, chłopie?
— Wymyślasz rzeczy z dupy, dziwisz się?
— Kopiesz pod sobą grób. Jeszcze słowo i zgłoszę cię, że podrabiasz sobie odznakę. Tego chcesz?
— Mam przewagę w tej sytua-
— Chuja masz, idioto, a nie przewagę! — warknął, wymachując ręką, jakby miał zamiar mnie uderzyć, ale że byłem zbyt daleko, to jego cios spotkał się z powietrzem. — Nieważne. Czy ty robisz to z jakiegoś poczucia obowiązku? Nie wierzę, że aż tak ci zależy na samej pracy. Może próbujesz odkupić swoje winy?
Ze skrzyżowanymi na piersi ramionami odwróciłom się do niego plecami i oparłom o bar, prychając pod nosem. Czułom przy tym na sobie jego ciążący wzrok, jak gdyby rzeczywiście oczekiwał na odpowiedź.
— No, wiedziałem. Sam nie wiesz. I tak naprawdę nic, co robisz, nie ma większego sensu. Wypierdalaj stąd — powiedział w końcu i po stanowczości tych słów wiedziałem, jak długo je dusił w sobie.
— Nadal mam sposoby, żeby cię wrobić.
— Wypierdalaj stąd!
— To, że mnie odsunęli od tej sprawy, działa na twoją niekorzyść. Tak jak mówiłem…
— Wypie-
— Co jeśli zemdleje po drodze?
— Nie zemdlejesz, jesteś pieprzonym kłamcą.
— Tak po prostu pozwolisz mi iść samemu w środku nocy? — spytałom, słysząc kroki zmierzające w moją stronę. — A myślałem, że masz dobre serce.
Nagłe, bolesne ściśnięcie za ramię sprawiło, że z odruchu próby wyrwania się, gdyby nie mocny chwyt, zatoczyłbym się w miejscu.
— Moje dobre serce do ciebie się skończyło.
Spojrzałom na twarz mężczyzny i napłynęło do mnie wcześniejsze, prawie niemożliwe do powstrzymania pobudzenie — rosnące stopniowo ciepło chciało wylać się z mocą, która sprawiłaby, że to wszystko skończyłoby się jeszcze gorzej, niż wcześniej. Chciałom tak bardzo znowu powiedzieć mu te słowa, sprowokować go, zobaczyć jego gniew — wyrzucić mu prosto w twarz, że jeśli znowu zamierza mnie zostawić, to będzie mnie mieć na sumieniu.
Przy wzięciu niezbyt dyskretnego, głębokiego wdechu, znowu wbiłom wzrok w podłogę. Poczułom, jak moja szczęka powoli odzyskuje luz.
— Nie miałem innego wyboru. Nie chcę wszystkiego sobie zepsuć, wiesz?
Moje gardło zabolało, jakbym wypluło z siebie gwoździe. Nie miałem tego nawet na myśli. Znowu wyszło ze mnie coś tak głupiego, tak kłamliwego, że chciałem zapaść się pod ziemię.
Miał rację, że jestem kłamcą. Szczególnie do samego siebie. Wobec wszystkiego, co mówiłem. Nie było to zgodne z niczym, co rzeczywiście czułem i tak naprawdę skończyło się kolejną próbą prania mu mózgu, tworzenia w oczach Artema niewinnego obrazu mnie, żeby nie widział mnie jako tak okropnego człowieka.
Przygotowywałam się na odpowiedź, na finalne odrzucenie, czując, jak jego uścisk rozluźnia się, a potem kompletnie odpuszcza. Zawrócił się za bar, zgasił światła, brzęknął pękiem kluczy, zarzucił torbę na ramię i nie obarczając mojej osoby żadnym spojrzeniem, prędko mnie minął i ruszył do drzwi wyjściowych.
Otworzył je z piskiem, a przez dźwięk przejeżdżających z dala samochodów oraz powiewu nocnego wiatru zaszumiało mi w uszach, co sprawiło, że poczułam nagłe mdłości. Długi moment nie byłam w stanie podnieść nóg, pójść za nim, czy przynajmniej ruszyć się choć o milimetr — dopiero jego głos sprawił, że się otrząsnęłom.

 
— Powiedz mi coś.
Zatrzymałem się gwałtownie przy drzwiach bloku. Cisza o tej późnej porze spowodowała, że akcent Artema rozbrzmiał z potrojoną siłą w mojej głowie. Przełknąłem ślinę, odwracając się do oświetlanej przez lampę twarzy mężczyzny.
Parę sekund nic nie mówił, poniekąd z wyrazem zamyślenia, powodując, że zaczęłom odczuwać zaniepokojenie, a ta niepewność kazała mi wrócić jak najszybciej do mieszkania, byleby nie słuchać jego dalszych słów.
— Nigdy mnie nie zostawisz w spokoju, co?
Brązowe oczy uciekły w bok, na co się niepowstrzymanie uśmiechnąłem.
— Jesteś na mnie skazany do końca życia. Nie powiedziałem ci? Gdy raz ugryzę, nigdy nie odpuszczam.

Artem? 
──── 
[1020 słów: Edgar otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

wtorek, 17 czerwca 2025

Od Apollodorsa — ,,Spóźnienie"

Czemu on to sobie zrobił? Co na niego nasłało te nieszczęsne pokusy? Znaczy, brzmiały dobrze i miały mało wad, ale te wady do mało ważnych nie należały. Ile jeszcze mu zostało tego dojazdu? Akurat dziś parę linii metra musi być w stanie niefunkcjonalnym? Akurat dzisiaj, kiedy się umówił z absolwentami swojego kierunku na noc gier planszowych? Przygotował nawet kilka kart postaci (każda innej klasy i o innych statystykach), jakby w trakcie sesji coś poszło nie tak. No i tak się złożyło, że akurat mieszkał najdalej ze wszystkich w grupie od miejsca spotkania. Co zwykle nie stanowiło problemu, słowo klucz zwykle. Kiedy transport publiczny stoi po jego stronie.
Chyba zobaczą wiadomości o utrudnieniach? Prawda? Powinni zrozumieć i zacząć od gier, które nie wymagały od wszystkich wcześniejszych przygotowań. Albo może zrobią kilka mniejszych kampanii? Ewentualnie no… zaczną bez niego… mimo wszystko patrzenie na ich nieszczęśliwe rzuty kostkami może być śmieszne. No i ma dodatkowo taki plus, że może się zająć robieniem małych rysunków znajomych, postaci, czy opisywanych lokacji bez poczucia potrzeby udzielania się w samym odgrywaniu swojej postaci i jej decyzji. Zawsze lubił takie szkice na szybko (zwłaszcza kiedy w pracy, ruch był bliższy kilku osobom robiącym powoli zakupy lub gadających nad kawą już drugą godzinę).
I tak doceniał swoje położenie, w wagonie nie było aż tak tłoczno, no i te lokalne szczury giganty nie łaziły mu po stopach. Jego najgorsze wspomnienie z jazdy metrem to wtedy, kiedy w super zatłoczonym wagonie nagle znalazł się szczur. Do tego nie taki maciupki o nie, tak wielki, że aż się człowiek zastanawiał, co to aby na pewno jest. I gonił między pasażerami, próbował podkradać im jedzenie. Później w tym samym wagonie znalazła się grupa dzieciaków, która nie rozumiała pojęcia szacunku do innych. Już pal licho jakby z ich słuchawek było coś słychać, słabo zrobiony sprzęt, ale nieeee. Puszczali muzykę na głośnikach. Więc no cóż, może i stał w wagonie metra, który zatrzymał się między stacjami, racja. Za to było względnie (jak na miejsce) spokojnie, cicho, żadnego szczura w zasięgu wzroku. Co jakiś czas mają komunikaty o stanie opóźnień. Nie no, mogło być gorzej. Poza tym, niektórzy z tych znajomych mieli tendencje do gorszych spóźnień.
Kiedy w końcu wyszedł z miejskich podziemi i poszedł przez park do domu kumpla, to był spóźniony, prawda, ale tylko półtorej godziny. Rekordziści przyszli od pół godziny do godziny po nim. Poza tym jego półboskie szczęście się chyba odezwało, bo grupa, która była przed nim na miejscu, oglądała film w trakcie czekania na spóźnialskich. Sesja poszła całkiem całkiem, mógł pograć swoim elfim magiem, no może walki nie poszły idealnie, ale nikt nie zginął z drużyny. 

 ─── 
[435 słów: Apollodoros otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Od Niketasa CD Violet — ,,Ten redbull naprawdę dodaje skrzydeł"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Ulf delikatnie ciągnie Niketasa za rękaw, jego wzrok krzyczy: ,,Mogę sobie już iść?”, jak wzrok piekielnie znudzonego dziecka, które wreszcie podniosło się znad rysowania wąsów paniom na okładkach krzyżówek pani sąsiadki, podczas gdy jego mama po raz kilkudziesiętny omawia z panią Wiesią zeszłomiesięczne zalanie mieszkania Kowalskich przez pana Kazimierza z drugiego piętra.
Niketas, również posługując się tylko oczami (ukrytymi za ciemnymi szkłami, więc ten sposób wymiany informacji jest w jego wykonaniu praktycznie bezskuteczny), nakazuje mu siedzieć cicho i dalej odgrywać rolę ,,wsparcia emocjonalnego”, którego oboje wiedzą, że wcale nie potrzebuje. Ulf chyba rozumie aluzję (palce już bolą go od ściskania szkatułki z pieniędzmi, a nadgarstki odzywają się po godzinach prowadzenia ,,biurokracji”, jak to określił jego brat) i zaciska zęby, patrząc gdzieś przed siebie, ale na pewno nie na Violet. Chyba myśli o tym, jak obalić obecną władzę w domku Hermesa.
— Proszę bardzo. — Niketas, z o wiele łagodniejszym wyrazem twarzy, z powrotem zwraca się do Violet. Wyciąga ręce po ściskaną przez Ulfa szkatułkę, który orientuje się o ułamek sekundy za późno, żeby przekazanie jej odbyło się płynnie. Niketas odnotowuje to w głowie, podczas gdy Ulf wpycha dłonie w kieszenie i udaje, że wcale go tu nie ma.
— Okej, to ja tu wszystko… przeliczę — zapewnia ich Violet, przy czym Niketas dobrze wie, że ona wciąż mu nie ufa i węszy kolejne przekręty. Sprzedawał te soczki po prawie uczciwej cenie, no już bez przesady!
— Super, no i wszystko gra i śpiewa! Masz tam dołączoną karteczkę z całą taką tam, księgowością. Matematyką i cyferkami, bez dowodów sprzedaży, bo jeszcze nie ogarnąłem paragonów, wiesz, jak jest. — Uśmiecha się szeroko, jakby to on sporządził ową karteczkę i doskonale wiedział, co na niej jest. W pośpiechu (on nigdy nie ma czasu) nawet na nią nie spojrzał, więc tylko ma nadzieję, że Ulf nie zakodował tam żadnej wiadomości w stylu ,,POMOCY ON MNIE WYKORZYSTUJE” i że w Violet nie obudzi się heroiczna wyzwoleńczyni wyzyskiwanych pracowników (którzy i tak dostali się do prosperującej firmy Niketasa przez nepotyzm, powinni być choć trochę, kurczę blaszka, wdzięczni).
— To wróć, gdy będę mieć kolejny towar, dobra? Wtedy się rozliczymy.
(Niketas dusi w sobie jęk rozpaczy).
— Spoko, spokojna głowa. Ja dotrzymuję każdego terminu — mówi z profesjonalnym uśmiechem, który codziennie ćwiczy przed lustrem, razem z mowami motywacyjnymi do swoich pracowników, siebie oraz partnerów biznesowych. Zazwyczaj w przygotowaniach do czwartej mowy skierowanej do jakichkolwiek służb, które stwierdzą, że jego działalność nie wygląda na najbardziej legalną, przerywa mu zirytowane dudnienie w drzwi łazienki. Nazywa to atakami terrorystycznymi i buntem pracowników.
Violet tylko kiwa głową z miną podobną do tej, którą czasem ma Ulf. Z miną osoby, która żałuje swoich wyborów życiowych.

 
— Nie, Ulf, daj spokój — zirytowany Niketas podejmuje najwyraźniej dręczący go temat, gdy tylko znajdują się poza zasięgiem słuchu Violet. — Jak biorę cię ze sobą jako przedstawiciela naszej firmy, to weź się, chociaż zachowuj tak, jakby cię to interesowało! Chociaż pozornie! W życiu nie wytrzymałbyś jako grupowy, kompletnie nie nadajesz się do jakiejkolwiek dyplomacji i już więcej nadziei mógłbym pokładać w Carillie, gdybym kiedyś zainteresował się wciąganiem jej w jakieś biznesy. Co ja mówię, Elliot już by się lepiej zachował!
— Usnąłby.
— On przynajmniej potrafi spać z otwartymi oczami. To się ceni. Nie wiem, kiedy jest przytomny, dobry sposób, żeby oszukać mnie, że ciągle pracuje.
Ulf sceptycznie unosi brwi, próbując racjonalnie wytłumaczyć sobie, jakim cudem jego młodszy brat podbił cały domek Hermesa i wszystkich znajdujących się tam obozowiczów i wciąż ma dość tupetu, żeby odgrywać zadufanego w sobie szefa wielkiej korporacji, która istnieje tylko w jego głowie. Pewnie nazwał ją czymś w stylu ,,Skrzydlate buty. Hermes sp. z o.o.” i uważa to za szczyt ludzkiej kreatywności.
— Nie wydaje mi się, żeby to było jego celem. Wiesz, on po prostu… śpi.
— Pomniejsi pracownicy nie mają prawa kwestionowania zdania swoich przełożonych.
Czy Ulf mógłby pozwać swojego brata za mobbing…?
— Wciąż nie rozumiem, czemu poszliśmy do niej, podczas gdy nie sprzedałeś całości.
Niketas rzuca mu jakieś spojrzenie zza okularów. Ulf nie potrafi zdecydować się pomiędzy tym, że właśnie jest strofowany a tym, że Niketas po prostu jest podekscytowany i zaskoczony, że Ulf w ogóle zapytał.
— Proste. Odjąłeś cenę tych Boskich Fulli, które sobie zatrzymałem, od mojej wypłaty. Pozostaje mi już tylko użytek prywatny albo tak zwany reselling na moje konto, a dobrze wiesz, że gdy coś aktualnie niedostępnego sprzedawane jest z drugiej ręki, można sprzedać to drożej. Wiesz, sprzedawanie głupoty za siedemdziesiąt dolców, podczas gdy jej oryginalną wartością były tylko dwie dychy, takie sprawy — tłumaczy to z taką pewnością siebie, jak uczeń odpowiadający przy tablicy na równanie ,,x² = 1”, przy czym i tak jakimś cudem podany przez niego wynik okazuje się zły.
— To zbyt głupie i naiwne nawet jak na ciebie.
Niketas beztrosko wzrusza ramionami.
— Skoro działa, to jaki problem?
Ulfowi aż szkoda jest powiedzieć bratu, że Violet nie jest w stanie nie zauważyć, że coś jej się nie zgadza. Albo po prostu już wie, że niczemu nie zaradzi i Niketas nigdy go nie posłucha, nieważne jak bardzo będzie próbował zagrać jego głos rozsądku. 

Violet? 
──── 
 [824 słowa: Niketas otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Od Terry'ego CD Violet — ,,Nostradamusie zlituj się"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

,,Nie i nigdy nie będę.”
Super, koniec, do widzenia.
Po co coś robić, kiedy można tego nie robić? Zostawić wszystko w tyle, udać, że niczego nie było. Odejść w swoją stronę, zapomnieć, że w ogóle kiedykolwiek się spotkali, zapomnieć, czego dotyczyła ich rozmowa.
Terry boleśnie przygryza wargę, wybierając pomiędzy zamilknięciem a podjęciem próby zwierzenia się. Gdyby nie wydawało mu się, że nieważne, co wybierze, i tak na tym straci, wybór może byłby trochę łatwiejszy. Nie pomaga chwila na zastanowienie się, on już nie pamięta połowy zadanych mu pytań, zlepionych w jednej wypowiedzi, nie potrafi odtworzyć ich w głowie, słowa klucze rozbiegły się na wszystkie strony, pozostawiając marne ,,co, czemu, po co”.
Nie wie, ale jak ma powiedzieć, że nie wie?
Chciałby potrafić się zdecydować.
Świat byłby łatwiejszy, gdyby nikt nie zmuszał go do zabierania głosu. Wszystko i tak wyjdzie zbyt chaotycznie, żeby Violet go zrozumiała. Skrawek potoku jego myśli wyszarpany na zewnątrz będzie równie logiczny, co rebusy, które z jakiegoś powodu z założenia mają być nierozwiązywalne.

 
Nie wie, ile czasu już minęło. Jak długo wisi nad nimi ta cisza, a im dłużej ona trwa, tym jemu będzie trudniej się odezwać, spróbować przerwać ten niematerialny mur swoją siłą woli, której absolutnie nie posiada. Albo posiada jej niezwykle mało.
Violet też siedzi cicho. Może myśli, że to mu pomoże? Nic dziwnego. Zna go tylko przez chwilę. Jenny w takich momentach zawsze przejmuje inicjatywę…
Zresztą, przy niej Terry może tylko słuchać. Monologi to jej specjalność.

 
Kiedyś był u psychologa. Zapytał go kiedyś, czy mógłby wydusić z siebie choćby jedną głoskę.
Sama propozycja sprawiła, że Terry nie był w stanie odezwać się przez całą sesję. Jak głupio człowiek musi wyglądać, próbując wydusić z siebie krótkie ,,a”, podczas gdy ktoś wbija w niego swój wzrok, analizuje jego zachowanie, zapisuje coś w swoim notatniczku i, nawet jeśli nieświadomie, niemożliwie go stresuje.
Nigdy nie wymyślili sposobu, jak pokonać jego niemoc mówienia, bo Terry nigdy nie wrócił na terapię.

 
Terry unosi drżące dłonie, nie patrząc na Violet, miga jedno zdanie. Dobrze wie, że ona i tak go nie zrozumie, ale może przynajmniej domyśli się, o co może mu chodzić.
Serce bije mu zaskakująco szybko. Nie pomaga jakakolwiek racjonalna próba wytłumaczenia sobie, że przecież nic się nie dzieje. Nie pomaga powiedzenie sobie, że to sukces, że przynajmniej się poruszył i wysłał jakikolwiek znak, że w jakiś… pokrętny sposób uwolnił się od przymusu mówienia, niekoniecznie uciekając od samej Violet (co również chciałby zrobić, ale zamiganie ,,muszę iść” wydaje się w tej sytuacji co najmniej nietaktowne).
,,Nie mogę mówić” w tym wypadku pasuje znacznie lepiej.
Jego myśli próbują udowodnić mu, że Violet go nie zrozumie. Że znaki w migowym nie są na tyle proste do odczytania, gdy się ich nie zna, żeby dziewczyna miała, chociaż mgliste pojęcie, na temat tego, co się dzieje. Już więcej potrafią osoby, które różnymi środkami zmuszały go do nauczenia ich bezsensownych zlepków słów, jak na przykład ,,mężczyzna lody” i tym podobne. Przynajmniej rozpoznaliby, że nie chodzi ani o mężczyznę, ani o lody.
Odczuwanie irracjonalnego strachu przed odezwaniem się.
Terry nawet nie wie, czy to ma jakąś swoją nazwę. 

  Violet? 
──── 
[512 słowa: Terry otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Od Judasa CD Havu — „Take me to church"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Zapach wilgotnej gleby przywracał do zmysłów myśli o chłodnym wieczorze w środku lata, gdy stopni jest już tyle, że można zanurzyć się z komfortem w zimnym, opuszczonym jeziorze i nie dostać przy tym hipotermicznych ciarek. Duchota w powietrzu spierała się z tym wrażeniem, jakby kłócąc o swoje miejsce w świecie, dając do zrozumienia, że tylko jedno z nich może istnieć w tej samej czasoprzestrzeni równocześnie. Z tego powodu wszystko wokół wydawało się zniekształcone, jak w stanie głębokiej derealizacji, jak gdyby ciało należące do konkretnego kogoś stawało się podmiotem, a nie przedmiotem, który owy podmiot przecież powinien obsługiwać.
Havu pachniał podobnie. Jak świeży podmuch ciepła, jak orzeźwiające krople pierwszego deszczu po długim czasie uporczywej suszy, jak słońce przykryte przez nieliczne chmury — wszystko tak bardzo oddalone i niedostępne, widziane przez wszechobecną, aczkolwiek rzadką mgłę. Jak coś, co go poskramiało, czego nie mógł ująć bezpośrednio w ręce, choć mógł tego dotknąć (a raczej tylko wydawało się mu, iż jest w stanie to zrobić).
Słaba poświata przenikająca przez witraże oświetlała pomieszczenie, które o tej porze było całkowicie opustoszałe, a co za tym idzie, ciche, jakby nie zostało nigdy naznaczone ludzkimi głosami, mówiącymi modły, za którymi i tak nie kryło się nic czystego.
— Dziwnie się tutaj na ciebie patrzy — powiedział Havu, przyciskając bardziej skrzyżowane ramiona do klatki piersiowej.
Judas oparł się o mensę ołtarzową.
— No, wiesz… — Uciął i zamilkł, jakby zdanie, które formułował, tak po prostu uciekło mu z głowy. — Nosisz dosłownie sukienkę. — Tutaj spuścił wzrok, a jego wargi zadrżały.
— Masz jakąś traumę, o której nie wiem?
— Co? — Uśmiechnął się, lustrując twarz Judasa w poszukiwaniu odpowiedzi na to, co miał w ogóle na myśli (widząc jednak odwzajemniony — zapewne w innej intencji — uśmiech, powinien sam sobie odpowiedzieć) zadając to pytanie. — Nie. A ty? — parsknął czymś zawierającym w sobie zarówno żart, jak i wyrzut.
— Nie, nie mam.
Havu musiał wyjątkowo żałować przyjścia tutaj i tego, że niekiedy bez żadnej dogłębnej analizy poddaje się niektórym słowom mężczyzny, robiąc to, co ten nawet nie powie wprost, a zasugeruje — czy to jest nawet głupie zrobienie czegoś z nim, czy pójście w konkretne miejsce.
Ksiądz nic nie powiedział. Sprzątnął ostatnie rzeczy przy ołtarzowym stole. Wytarł i odłożył złote kielichy na swoje miejsce, poprawił czysty, biały obrus, zdmuchnął świece tego samego koloru — miejsce wyglądało znowu dokładnie tak, jak wygląda w stanie oczekującym na następną mszę. Drugi mężczyzna obserwował jego ruchy z dozą zaniepokojonej uwagi, nierozumiejąc, jak ktoś może czuć się dobrze i naturalnie w takim miejscu.
— Chciałeś coś, tak w ogóle? — spytał Havu.
— A, nie — bąknął. — Często po ciebie przychodzę i pomyślałem, że to będzie miłe, jak zrobisz to samo dla mnie.
Mężczyzna mrugnął na niego i o mało co nie westchnął, ale zamiast tego, skrzywił się na twarzy — nie wiedział, czy go obraża, obwinia za coś, czy żadne z tych, co oznaczałoby, że musiałby się domyślać o istne niewiadome, czego po prostu nie cierpiał, a co było kwintesencją przebywania z Judasem.
— W takim razie robię to ostatni raz.
— Nie wiem, o co ci chodzi.
Havu rozłożyłby ręce, ale chyba uznał, że nie będzie aż tak dramatyczny.
— Zastanów się czasem, Judas. Dosłownie… jesteś księdzem. I robisz takie rzeczy, których ksiądz raczej nie powinien robić — wyrzucił te słowa z ledwo słyszalnym pretekstem i szorstkością, którą ukazywał właściwie tylko przy półbogu. — To powinno być dla ciebie oczywiste, czemu coś jest dziwaczne.
Pierwszy raz poruszył ten temat. Byli dorosłymi facetami, więc pewnie powinni zrobić to wcześniej.
— Mi tam to nie przeszkadza. — powiedział Judas, wprowadzając Havu w pewne zwątpienie i jeszcze większe niezrozumienie.
— Mówisz serio?
Przytaknął skinieniem głowy.
— Nie myślisz, że twojemu Bogu przeszkadza?
Wzruszył ramionami.
— Gdybym miał wybrać między tobą a Bogiem, to i tak wybrałbym Boga.
Havu nawet nie drgnął, a raczej drgnęło coś w jego środku, czego nawet poprzez reakcje fizjologiczne nie mógł wykazać zewnętrznie.
— Wiesz co? Pierdol się.
Nie odszedł. Nie spuścił wzroku z mężczyzny. Judas złapał nadgarstek rudowłosego, który ten próbował w pierwszej chwili wyszarpnąć, a w drugiej wyprostował się, spinając ramiona, czując, jak ten dotyk nie jest ani w jednej jednostce procentowej natarczywy. Jednocześnie powodował, że czuł się osaczony, czego skutkiem była ambiwalentna, nieruchoma reakcja. Pozwolił na szarpnięcie, które przesunęło go do ołtarzowego stołu. Od razu uciekł od jego spojrzenia, tak samo, jak i od dotyku, gdy przybliżył się do niego, jakby miał zamiar albo oprzeć swoje czoło o jego, albo otrzeć się o policzek jak stęskniony kot.
— Nie powiedział, że muszę to robić. — Uśmiechnął się i przez te słowa w Havu jeszcze bardziej zawrzało.
— Gadasz jak potłuczony — warknął. — A raczej jak skurwysyn.
Nie wiedział, gdzie ich relacja dokładnie się mieści na spektrum bliskości, gdzie po jednym krańcu siebie nie znosili, a na drugim nie mogli bez siebie żyć. I przeczuwał, iż niestety są po zupełnie oddzielnych stronach tej skali i nie mogli się z nich ruszyć.
Wcześniejsze wydarzenia sprawiły jednak, że przywłaszczył sobie prawo do posiadania Havu, tak jak i miał prawo czegoś od niego oczekiwać. A tego nie dostawał i budziło to irytację, rosnącą coraz bardziej z dnia na dzień, gdy miał go obok siebie, gdy dostawał na przemian spazmów nadziei oraz rezygnacji.
I nic więcej. Nie starczyła mu sama obecność — był to minimalny wysiłek, którego każdy by mógł dokonać. Chciał wpełznąć pod skórę Havu i tam zamieszkać, sprawić, aby codziennie, nieustannie czuł, że coś się w nim gnieździ i nigdy nie opuści.
Pocałował go, pierwszy raz od dłuższego czasu i mógł przysiąc, jak rozlewa się pod nim strumień błogostanu. Wplótł dłoń w ogniste włosy, odchylając delikatnie powieki, by móc rozkoszować się widokiem drgających, długich rzęs Havu.
— Cholera, weź przestań — wybąkał Havu spomiędzy ich ust, czując dotyk na swojej nagiej skórze. — Jestem na ciebie w tej chwili zły, jeśli nie zauważyłeś.
Naparł na mężczyznę ciałem, omiatając rękoma szczupłą talię. Ignorując natarczywy, zniesmaczony wzrok Havu, pocałunki przeniósł na brodę i szyję. Ten spiął się pod nim, jakby chcąc przygotować się do ucieczki, przy czym wydał z siebie grymas mogący zakomunikować dyskomfort, a nawet ból, który nie dotarł jednak do Judasa (a raczej go do siebie nie dopuścił). Zbyt szybko zamotał się w tym odczuciu, za którym tak tęsknił, pomimo że nie dostawał go tak często, więc lgnął jak do prawie nieznanego — i najchętniej rozszarpałby Havu za wzbudzanie w nim takiego oczekiwania.
— Nie besztasz teraz swojego Boga, Judas? Możesz mnie puścić?
W odpowiedzi objął plecy mężczyzny. Były tak wątłe, tak kruche, że mógłby je złamać w pół tu i teraz. Mógłby wtedy przytrzymać go, zgiętego w pół i rzeczywiście poczuć, że go posiada, że jest w posiadaniu jego istnienia, bo Havu już i tak nic z nim nie zrobi.
Musnął palcami wyeksponowaną, kościstą łopatkę, zagłębiając twarz w jego szyję.
Pachniał deszczem. Deszcz po długotrwałej suszy. Deszcz opadający na spragnioną ziemię.
Wolał nie odpowiadać na to pytanie.

Chawu?
───
[1106 słów: Judas otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

wtorek, 10 czerwca 2025

Od Dantego do Dahlii — „Podróż przez kręgi piekieł"

— Jest po zamknięciu.
Czyjś głos odbijał się echem po pustym lokalu. Spodziewałem się, że mogę kogoś jeszcze tutaj zastać.
— Drzwi były otwarte — odpowiedziałem komuś, bo nie udało mi się namierzyć właściciela(ki) tajemniczego głosu.
Przespacerowałem się pomiędzy wygodnymi fotelami z czerwonymi, skórzanymi obiciami. Na niektórych stolikach wciąż stały szklanki, jakby pracownicy mieli na dzisiaj dosyć i wszystkiego nie uprzątnęli. W mojej pracy było to bardzo częste. Zostawiało się na rano to, czego nie zdążyliśmy zrobić w wyznaczonym na zamknięcie czasie. Potem w godzinach porannych, kiedy normalni ludzie przekręcali się na drugi bok, ja odpalałem restauracyjną zmywarkę z wyparzarką i na szybko czyściłem nocne pozostałości.
Usiadłem przy kontuarze. Słyszałem, jak ktoś przemieszcza się za moimi plecami, próbując podejść bliżej. Nie odwróciłem się. Czekałem, aż tajemniczy głos usiądzie obok i pozwoli mi spojrzeć sobie w oczy.
— Pracownicy zazwyczaj zamykają za sobą drzwi, kiedy kończą pracę.
Oparłem brodę na ręce. Część niesfornej grzywki opadła na moje czoło i oczy, zasłaniając mi widok na obcą twarz.
— Może zapomnieli — odpowiedziałem niewzruszony. — Gdyby było zamknięte, to bym tutaj nie wszedł.
Usłyszałem głośne westchnięcie, przepełnione zawodem i poirytowaniem. Poczułem się przez moment, jakbym rozmawiał ze zmęczoną wychowawczynią nieznośnej klasy.
— Czego tutaj szukasz?
— Hmm, spokoju? — mruknąłem znudzony. Nie podobało mi się, że zaczynała mnie tak przepytywać.
— W pustej restauracji po godzinach zamknięcia? — parsknęła śmiechem. — Jak jesteś złodziejem, to możesz mi powiedzieć.
— Hej! Nikogo nie okradam! — Poderwałem głowę i dopiero wtedy, od początku naszej rozmowy, spojrzałem w oczy obcej kobiety. — A bynajmniej nie okradam pustych restauracji. To byłoby zbyt nudne. I za łatwe.
Przewróciła oczami. Wyglądała na zmęczoną, jakbym wybudził ją ze snu. Może sypiała w takich miejscach? Wkradała się do restauracji, których pracownicy zapominali zamknąć na klucz i urządzała sobie wielki pokój do odpoczynku?
— A ty — uśmiechnąłem się — czego szukasz?
Nie odpowiedziała od razu. Najpierw przejrzała mi się bliżej, lustrując zaciekawionym wzrokiem moją osobę od stóp do głowy i kiedy uznała mnie za godnego kandydata do rozmowy, mruknęła:
— Szukałam czegoś.
— Ahaa.
— Co? Niezbyt ciekawa historyjka?
— Wyglądasz, jakby cię ktoś tutaj przez przypadek zamknął.
Westchnęła. Znowu. Już nie wiem który raz, bo przestałem liczyć po trzech.
— Najwyraźniej nie zdarza się to tylko na filmach. — Wzruszyła ramionami. — Zapomniałam, że niedługo zamykają, a nikt nie przeszedł się po lokalu, by sprawdzić, czy wszyscy klienci wyszli. I tak sobie zostałam.
— Nie masz ze sobą telefonu? — Zdziwiłem się. — Mogłabyś po prostu zadzwonić na policję. Albo do kogoś bliskiego.
Pokręciła głową.
— Nie używasz.
— Telefonu?
— Ty też nie powinieneś.
Uśmiechnąłem się głupkowato nagle zbity z tropu.
— Podrywasz mnie?
Najwidoczniej nie spodobała się jej ta odpowiedź, bo odwróciła się na chwilę, po czym skierowała na mnie wzrok przepełniony zażenowaniem i jeszcze innymi emocjami, których nie potrafiłem rozczytać w spowijającym mroku restaurację.
— Skąd masz ten tatuaż? — Wskazała na moją rękę. Byłem na tyle skonfundowany szybkością, z jaką zmieniała temat do rozmów, że nawet nie próbowałem iść na przekór, tylko płynąłem w tym chaosie razem z nią.
— Nie pamiętam. — Spoglądałem na czarny malunek, który nosiłem na skórze od dobrych kilku(nastu) lat. — Możliwe, że zrobiłem go gdzieś po pijaku.
Nie było to coś, czym lubiłem się chwalić. Nie potrafiłem sobie przypomnieć dnia, godziny, roku, właściwie to niczego. Kiedy myślałem o tym tatuażu, to w głowie znajdowałem tylko pustkę i może jakieś mgliste wspomnienie bólu z tym związanym.
Nie kwestionowała nawet mojej odpowiedzi; pokiwała głową i zwróciła twarz ku ściance z butelkami przeróżnego alkoholu.
— Chciałbyś może coś ukraść?
— I pytasz o to akurat mnie? — zachichotałem. Zsunąłem się ze stołka i wszedłem za barek. — Co podać?
Kobieta wskazała na dwie butelki i zaczęła instruować, w jaki sposób mam przygotować dwa drinki. Wybrała akurat słabsze trunki, ale można tak będzie lepiej. Szczególnie że siedzieliśmy w tej restauracji, przy barku, w kompletnych ciemnościach po godzinach zamknięcia i gdyby ktoś spostrzegł dwie ciemne postacie w środku lokal, to zapewne wezwałby policję.
— Nie wiem, gdzie trzymają lód — postawiłem dwie szklanki na drewnianym blacie kontuaru — ale nawet bez tego powinno być okej.
Mruknęła w odpowiedzi ciche „dziękuję”, co uznałem za największy komplement, bo podczas tych pół godziny traktowała mnie jak największego dziwaka na świecie.
— Jak masz w ogóle na imię? — zapytałem. — Nie przedstawiłaś się jeszcze.
— Ty też — wytknęła, uśmiechając się delikatnie. — Dahlia.
— Ładne imię. Takie… kwiatowe. — Wyciągnąłem otwartą dłoń ku niej. — Jestem Dante.
— Który to już krąg piekła? — Odstawiła pustą szklankę.
— Szósty.
 
— Posprzątaj to — rozkazała, kiedy skończyliśmy bawić się na niekorzyść restauracji. Przewracałem tylko oczyma, widząc, że rzeczywiście pilnuje, czy domywam naczynia do końca.
— Ej, zostaw mi swój numer.
— Mówiłam, że nie korzystam z telefonu.
— Ile ty masz lat? — Na mojej twarzy od razu zagościł smutek. Nie wierzyłem, że w takim wieku można stronić od technologii czy internetu. Nie potrafiłem sobie wyobrazić funkcjonowania bez tych podstawowych elementów w życiu każdego człowieka. Co z codziennym oglądaniem głupich filmików? Totalna nuda.
— Umiesz się kiedyś zamknąć?
— Czy ty mnie dalej podrywasz?
Załamała ręce.
— Wyjdźmy już stąd.
Tak też zrobiłem, pozostawiwszy po sobie umyte dwie szklanki i ładnie zasunięte stołki przy kontuarze. Nie narobiliśmy żadnego syfu, nie musiałem przesadzać z alkoholem, bo Dahlia miała trochę więcej szarych komórek i wybrała niskoprocentowe napoje. Trafiłem pierwszy raz od niedawna na względnie odpowiedzialną osobę, jeśli zignoruję fakt, że została przypadkiem zamknięta tutaj po godzinach otwarta i czekała spokojnie na poranek, żeby się stąd uwolnić.
— Chciałbym się z tobą jeszcze kiedyś spotkać… ale nie wiem, jak mam to zrobić, skoro nie korzystasz z podstawowych technologii. — Odgarnąłem niesforne kosmyki włosów z twarzy. — Przyjmujesz może pocztę pantoflową albo gołębie?
— Jak mnie znajdziesz — uśmiechnęła się prowokująco — to będę naprawdę pełna podziwu.
— Dużo niepotrzebuje. — Puściłem do niej oczko.
 
Już następnego dnia stałem przed wejściem do tej samej restauracji, przeczuwając, że to właśnie tutaj ją znajdę — podczas normalnych godzin otwarcia, kiedy w środku będą kręcić się pracownicy i inni klienci.
Czasem moje przeczucia się sprawdzały. Czasem zawodziły. Ale tym razem wiedziałem, że nigdzie indziej nie znajdę kogoś, kto nie korzysta z telefonów i najwidoczniej stroni od internetu.
Przeszedłem się po lokalu dwa razy, aż dostrzegłem kępkę krótkich, kręconych włosów.
— Co wygrałem?
To było pierwsze, co powiedziałem, kiedy usiadłem naprzeciwko kobiety przy dwuosobowym stoliku. To było też pierwsze, co najwyraźniej ją przeraziło tego dnia i ostatnie, czego się spodziewała; bo raczej nie uważała mnie za aż takiego szaleńca, który rzeczywiście pokusiłby się o szukanie obcej kobiety w mieście, jakim było San Francisco.

 Dahlia? 
─── 
[1033 słowa: Dante otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

niedziela, 8 czerwca 2025

Od Ishy — „Sleepover"

Nie miała szczególnej ochoty na wieczór z winem w ręku i serialem lecącym w tle. Takie wieczory były dla niej zbyt ciche, zbyt spokojne, a ostatnio zbyt wiele czasu spędzała we własnej głowie. Ale obiecała to Elio — a danego słowa nie rzucała na wiatr. Nie widzieli się od dłuższego czasu, głównie przez to, że Elio od kilku dni leżał rozłożony jak placek, dramatycznie twierdząc, że umiera na dżumę, czarną ospę lub inne historyczne paskudztwo.
Isha podejrzewała jednak, że to po prostu zwykłe przeziębienie i jej przyjaciel jak zwykle dramatyzuje. Elio był mistrzem przesady, zwłaszcza kiedy chodziło o jego własne samopoczucie. Ostatnim razem, gdy miał ból gardła, napisał testament i wysłał go do niej mailem zatytułowanym „W ostatnich chwilach mojego istnienia”.
Mimo wszystko — brakowało jej go. Ich rozmów, wspólnego narzekania na świat, sarkazmu i przekomarzanek, które były dla niej formą domowego ciepła. Więc zebrała się, kupiła butelkę Pepsi (które ostatnio cholernie podrożało) i ruszyła do jego mieszkania, po drodze jeszcze przypominając mu wiadomością, żeby chociaż otworzył okno i przewietrzył „swoją umieralnię”.
 
Ich rozmowa już dawno zeszła z tematu Drag Race, które leciało w tle, zagłuszane co chwilę przez śmiech publiczności i przesadnie dramatyczne komentarze uczestników. Kolorowe peruki migotały na ekranie, ale żadne z nich nie zwracało już na to większej uwagi. Elio, leżący na kanapie jak wymęczony kot w swoim ulubionym kocu, uznał, że to doskonały moment, by wtrącić coś o życiu miłosnym Ishy — jakby był jej osobistym terapeutą, a nie zawodowym kretynem.
— Powinnaś wyjść trochę do ludzi, poznać nowe osoby, które-
— Które co, nie będą chciały mnie przelecieć? — przerwała mu Isha, unosząc brew z udawaną powagą i parskając śmiechem. Siedziała na podłodze z nogami podkulonymi pod siebie, ze słomką wetkniętą między zęby. Zamieszała w swojej szklance, gdzie Pepsi z lodem już dawno straciło swój pierwotny blask. Kostki lodu zadźwięczały cicho, jakby i one nie były przekonane, czy chcą uczestniczyć w tej rozmowie.
Elio siedział na końcu kanapy, z nogą podwiniętą pod siebie, ubrany w za duży sweter w kolorze przygaszonej lawendy. Zmarszczył nos, a potem westchnął teatralnie, jakby robił to po raz tysięczny.
— Nie będę cię slut-shamingować i ty też nie powinnaś tego robić samej sobie — mruknął, nie patrząc na nią, tylko na ekran telewizora. Pilot obracał w dłoni jak różdżkę. — Ale serio, Isha… to chyba nie do końca zdrowe, kiedy jedynym wspólnym mianownikiem twoich znajomości jest łóżko. Czasem, może, warto kogoś poznać… bez zdejmowania mu spodni?
Na ekranie kolorowe światła migały, a drag queen w cekinach krzyczała coś entuzjastycznie do publiczności. Śmiech i muzyka rozbrzmiewały jak z innego świata, zbyt jaskrawego i obcego w porównaniu do tej rozmowy.
— Jezu, Elio, nazwij to po imieniu — westchnęła Isha, opierając łokcie o blat niskiego stolika. — Rucham się z kim popadnie. Uprawiam seks. Nie musisz tego owijać w bawełnę. Ja tego nie robię. Wiem, co robię. Nie jestem głupia.
Jej głos był twardszy niż zamierzała. W oczach miała coś między wyzwaniem a zmęczeniem, które trudno było zignorować. Elio ściszył telewizor, chociaż nie odrywał wzroku od ekranu. Milczał przez chwilę, jakby szukał właściwych słów — takich, które nie zostaną od razu odrzucone.
— Nie chodzi o to, że robisz coś źle — powiedział w końcu cicho, z tą miękkością w głosie, która czasem ją wkurzała bardziej niż krzyk. — Tylko… mam wrażenie, że robisz to, żeby coś zagłuszyć. A nie żeby coś poczuć.
W pokoju zapanowała cisza. Powietrze było ciężkie, jakby wszystko wstrzymało oddech — nawet lodówki z sąsiedniego pokoju zdawały się ucichnąć. Isha siedziała sztywno, jakby nagle zrobiło jej się zimno. Wzrok wbijała w topniejące kostki lodu w szklance.
— Może tak jest — przyznała po chwili, głosem cichym jak szept. — Ale lepsze to niż siedzenie samotnie i udawanie, że wszystko gra.
Elio w końcu spojrzał na nią. Jego oczy były ciemne i łagodne. Znał ją zbyt długo, żeby dała radę udawać.
— Może nie musisz nic udawać. Może wystarczy, że pozwolisz komuś cię poznać. Tak naprawdę. Nie przez pryzmat twojego ciała, tylko ciebie. Twoich żartów. Twojej historii. Nawet twojej obsesji na punkcie pizzy z ananasem.
Isha zaśmiała się krótko, choć dźwięk ten był bardziej drwiący niż wesoły. Oparła głowę na dłoni, spoglądając w bok — na parapet, gdzie stał zasuszony kaktus i półpusta butelka wina…
— Łatwiej powiedzieć, niż zrobić — mruknęła. — Próbowałam. I wiesz, co się stało? Pocałowałam dziewczynę, ba! Randkowałam z nią, pizda zaczęła mnie ghostować a po pytaniu, czy wszystko okej powiedziała, że chciała tylko sprawdzić, czy naprawdę podobają jej się baby. Spoiler: nie podobają.
Elio skrzywił się, jakby właśnie ugryzł cytrynę.
— Okej. To chujowe. Ale to nie znaczy, że każdy człowiek, którego poznasz, będzie cię traktować jak eksperyment. Po prostu… nie rezygnuj z siebie zanim ktoś naprawdę cię zobaczy.
W jego głosie było coś pokrzepiającego, choć nie naiwnego. Jakby wiedział, jak bardzo świat potrafi być okrutny, ale mimo wszystko wierzył, że warto próbować.
— Dobra, pomyślę o tym — rzuciła w końcu Isha z udawaną nonszalancją, sięgając po szklankę i wypijając ostatni łyk. — Ale tylko dlatego, że to powiedziałeś w trakcie Drag Race. Wiadomo, że to momenty pełne mądrości.
Półbóg parsknął śmiechem, udając zamyślenie. Isha jednak znała AŻ za dobrze jego wredny uśmieszek.
— Ej, właściwie… dlaczego ty jesteś lesba? — mruknął Elio, marszcząc nos w udawanym zamyśleniu. Isha prychnęła, jakby właśnie zapytał, czy niebo naprawdę jest niebieskie.
— Bo cycki… są poezją. Są rzeźbą. Jak dwie katedry piękna, zawieszone przez boską architekturę nad sercem. To jedyne ciało niebieskie, na które warto patrzeć. Jak symetria boskości. Jak…
— Dobra, dobra, już! — przerwał jej Elio, kręcąc głową z rozbawieniem i opierając się o jej ramię. — Zawsze wiedziałem, że jesteś artystką, ale nie chcę wiedzieć, co cycki robią ci w tej twojej głowie.
— To nie jest żadna wyobraźnia — westchnęła z namaszczeniem. — To sztuka. Cycki są jak renesansowe malarstwo. A penisy to jak graffiti w publicznej toalecie.
— Jesteś niemożliwa — mruknął Elio, ale jego uśmiech sięgał aż uszu.
— Masz za swoje, gnoju jeden. Trzeba było nie pytać — skwitowała z wrednym uśmiechem, unosząc szklankę w geście toastu. Może teraz jej trochę odpuści. Chociaż trochę.

─── 
[974 słowa: Isha otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

sobota, 7 czerwca 2025

Od Ezry CD Violet — „Kawa z półboga"

Poprzednie opowiadanie

Ah. Lato. Czas na dopięcie ostatnich ocen, pożegnanie się z jedynym znajomym, jakiego ma się w szkole (z woźnym) i zawiązanie zielonego fartuszka z syreną wokół talii.
 
— Szczęśliwego pride month — bąknął Ezra, przechodząc obok Steph i Violet. Obie, chociaż skupione na majaczącej kobiecie, zachichotały pod nosem.
Heros podszedł do kranu i nalał do plastikowego kubka w rozmiarze grande lodowatej wody. Chwilę zastanawiało się nad ćwiartkami cytryn, ale końcowo stwierdziło, że nie – Karyna nie zasługuje na cytryny.
Ignorując niewyraźne słowa o Jezusie, o kościele, o tym, że jej zięć to załatwi, o Bogu i znowu o Jezusie, Ezra pomógł kobiecie położyć nogi na krześle, a pod głowę wepchnął jej poduszkę z krzesła, na której musiały siedzieć już setki gości. Ha! Spełniło się jej gderanie o brudzie.
Postawił wodę obok, żeby omdlała mogła napić się, gdy ocknie się chociaż trochę i nie zmieniając wyrazu twarzy, wrócił do wycierania szyby. Klęcząc przy pani Karynie, ujrzało pod słońce kilka smug na szkle, które przeoczyło.
W tym czasie mały piesek, który wyskoczył z rąk właścicielki chwilę przed jej upadkiem, zaczął powarkiwać, przestępując z łapy na łapę obok wykrzywionej z bólu twarzy kobiety. Ezra wykonało kolejną rundę wzdłuż sklepu, aby napełnić plastikową tackę wodą i podstawić ją pod krzywą mordkę zwierzaka, który zaczął radośnie chłeptać.
 
Przez dobrą chwilę w lokalu słychać było tylko spokojny jazz, skrzypienie szmaty o szkło, plask różowego języczka i szum ulicy.
— Fuj! Nawet nie wiem czy to guma do żucia, czy to plastelina — przerwał Ezra, krzywiąc się do różowej, lepkiej masy. W odpowiedzi poszkodowana klientka wznowiła swoje ochy i achy. Że zginie na sepsę od tego wszystkiego, od tych bakterii, że wszyscy zginą. Jak mogli zatrudnić takich brudasów i narkomanów i punków.
Steph otarła czoło wierzchem ręki.
— Karetka będzie za parę minut. Kurwa, muszę zapalić. — Wychrypiała i zakręciła się na pięcie. Ponownie otarła pot z twarzy. Potem ostrożnie spod oczu, aby nie rozmazać makijażu. Następnie opadła na krzesło w samym kącie kawiarni, nerwowo stukając palcami o blat, w drugiej ręce dzierżąc firmowy telefon.
Ezra wykorzystało to, że oddaliła się od nich, aby pokiwać głową do wypolerowanej wystawki z wypiekami i uklęknąć przy wzdychającej i przeklinającej wszystko, co szatańskie i satanistyczne kobiety.
— Czy ona…? — Zaczęła niepewnie Violet.
— Nie. — Wyszeptało w odpowiedzi Ezra. — Ale czy… wszystko w porządku? Nie uderzyła się za mocno w głowę? Nie możesz…?
— Chyba nie.
— Co wy tam szepczecie pod nosem, smarkacze? — Wyskrzeczała bestia.
— Czy pani pies może zjeść pup cup? — Zapytał Ezra najsłodszym głosem, na jaki było go stać.
— Papkap? Co to ma być papkap? — Kobieta nareszcie podniosła głowę, a potem usiadła na podłodze, sycząc i przykładając dłoń do czoła. Chwyciła zimną wodę i zaczęła zawzięcie łykać po co najmniej ćwierć kubka na raz. Woda zaczęła cięknąć z kącika jej ust, ciągnąc za sobą śliwkową pomadkę.
— Niesłodzona bita śmietana — wyjaśniła Violet. Piesek w odpowiedzi radośnie wskoczył na kolana właścicielki. Mimo tego, że miał zdecydowaną nadwagę, krzywe, wyłupiaste oczy, krzywe uszy i brakowało mu co najmniej jednego kła, a jego język wystawał z boku kufy, a do tego wszystkiego natura obdarzyła go bardzo skąpą szatą biało-szarych włosków, Ezra uznało go za bardzo uroczego.
 
Niestety, szczur nie doczekał się swojego papkapa. Przez drzwi wparowała para sanitariuszy, którzy bardzo prędko zabrali pacjentkę razem z pieskiem (zapewne bali się tego, co by zrobiła, gdyby odmówili) ze sobą, wysłuchali całej trójki pracowników i prędko odjechali w stronę najbliższego szpitala.
 
— Kochani, idę zapalić — oznajmiła Steph i nim jej słowa wybrzmiały do końca, już zniknęła za drzwiami.
Ezra i Violet milczeli przez dokładnie trzy sekundy, zanim ich spojrzenia nie spotkały się i oboje nie wybuchnęli śmiechem.
— Widziałeś jej szpony? Wygląda jak harpia. — Wydusiła Violet. — Typiara nie jest w stanie zrobić nic sama, dlatego jest taka zgorzkniała.
Heros uderzył dłonią o blat, z trudem łykając powietrze. — Nie mów tak– nie mów– bo trafisz podwójnie do piekła.
— Co ty, potrójnie. Przecież oprócz tego, że jestem satanistką i ją obrażam, jestem też elgiebetem.
Ezra wydało z siebie przeciągliwy, cichy pisk, za którym zalała go salwa śmiechu. Zaczął klaskać w swoje uda, przez chichot z trudem powtarzając, że nie może oddychać.
 
Minęło dobrych parę chwil, zanim dwójka pozbierała się na tyle, aby móc sprzątnąć wszystko z podłogi i doprowadzić lokal do stanu używalności. Violet wróciła do starannego czyszczenia ekspresu do kawy, a Ezra stanął na palcach, by móc wycierać z kurzu i układać butelki z syropami na półkach.
— Hej, tak à propos elgiebetów. — Zaczęło półgłosem. — Steph rzucił chłopak.
— Ten, jak mu było? Stephen? — Violet nie podnosiła wzroku znad ekspresu.
— Nie do końca. Nie chcesz się z nią umówić?
Violet zamarła, trzymając w jednej dłoni szmatkę, a w drugiej tackę ociekową. — To nie ta…
Nie dane było jej dokończyć, gdyż drzwi wejściowe otworzyły się z wdzięcznym brzękiem dzwoneczka. Do środka wkroczyła kobieta o pięknych, długich włosach, iskrzących się w promieniach słońca. Zdjęła z wyrazistego, rzymskiego nosa kwadratowe okulary przeciwsłoneczne, które zaraz osadziła na na głowie.
Violet pierwsza zorientowała się, że coś było nie tak. Zamilkła, a szmatkę rzuciła na blat.
Ezra po chwili również zauważyło to, co ona. Płaszcz, w który była owinięta wcale nie był płaszczem, a parą gigantycznych skrzydeł. Jej kozaki były szponiastymi łapami, a nos przypominał ptasi dziób.
— Kurwa, znowu? Wykrakałaś tą harpię! — Wycedził Ezra przez zaciśnięte zęby.
— Co masz na myśli przez znowu? — Wyszeptała. — Serdecznie witamy w Star—
— Co ty… Eee, co pani tu robi? — Przerwał jej heros. Jego dłoń spoczywała na zaklętym xiphosie, zwisającym z łańcucha na jejgo szyi.

Harpia przerzuciła włosy przez ramię, wydobując z nich miedziany blask. Sięgały jej do pasa, a każde pasmo było wręcz idealne.
— Latte z sojowym mlekiem, poproszę. — Jej głos był miękkszy, niż rysy jej twarzy. Niemalże przyjemny.
Jej nonszalancja sprawiły, że Ezra zacisnął mocniej zęby.
— Kto cię tu przysłał, hę? Obóz? Zeu—
Violet płynnym ruchem wzięła szmatę z blatu i trzępnęła go z całej siły w udo.
— Ezra, proszę cię. Grande, venti czy trenta? — Dziewczyna wyczarowała na swojej twarzy swój najszerszy, najbardziej starbucksowy uśmiech.
— Co ty robisz? — Sapnęło półboże w odpowiedzi.
— Swoją robotę. Opanuj się, na Bogów! — Wyszeptała karcącym tonem.
Harpia odchrząknęła i ponownie potrząsnęła lokami.
Venti, poproszę. I syrop waniliowy, jeśli można.

 Violet? 
─── 
[1005 słów: Ezra otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Od Violet CD Terry'ego — „Nostradamusie zlituj się"

Poprzednie opowiadanie

Violet pospiesznie chwyciła chłopaka za ręce. Jakkolwiek ten pomysł wydawał się absurdalny, pomyślała, że ciepło jej dłoni będzie działać uspokajająco, jednak efekt wcale nie przychodził tak łatwo. Terry cały drżał, mogąc z łatwością przybrać formę wiertarki, gdyby było mu dane posiadać moc zmiennokształtnego, ale tak zdecydowanie zamieniłby się w wiertarkę lub zabawkowego robaka na baterie, zaś w międzyczasie wyglądał, jakby jego dusza desperacko próbowała opuścić ciało i samodzielnie odlecieć do Hadesu tuż pod oblicze samego Pana Podziemi.
Gdyby ręce bruneta nie były unieruchomione przez czarodziejkę, przetarłby oczy z zaskoczenia, nie mając pojęcia co się właściwie dzieje i co starsza obozowiczka miała na myśli. Natomiast wsłuchał się w powoli wypowiadane słowa, uciekając oczyma, gdzie popadnie, byle nie złapać kontaktu wzrokowego z nią.
— Wiem, że rozmawiamy ze sobą pierwszy raz i nie ufasz mi na tyle, aby powiedzieć mi wszystko, jak leci. Wiem też, że bardzo trudno rozmawia się o takich sprawach i być może potrzebujesz czasu, aby sam sobie odpowiedzieć na kilka pytań. Ale jeśli mam ci pomóc, musisz się otworzyć i po kolei wyrzucić to, co wadzi ci na wątrobie. Zauważ, że nie powiedziałam “wszystko”. Nie musisz mówić wszystkiego, Terry. Powiedz mi to, co jest najważniejsze, a szczegóły możesz sobie zostawić, jeśli są niewygodne. Tylko dzięki temu, mogę coś zdziałać po magicznemu, lub nie. Obiecuję, że nie zrobię twojej przyjaciółce krzywdy. Chyba, że będzie uparta jak osioł.
Chłopak od Demeter już miał zaprotestować przerażony, ale Violet kontynuowała.
— No dobrze, niech ci będzie. Włos z jej głowy nie spadnie. W każdym razie przyniosę ci szklankę wody księżycowej. Pozwoli ci oczyścić umysł. W międzyczasie, daj sobie czas na zastanowienie się.
— Co właściwie chcesz wiedzieć? — zapytał w końcu. Dało się wyczuć, iż wciąż ma wątpliwości, czy powinien się otworzyć przed obcą. Nie jest to dziwne, jeśli oboje na co dzień widzą się jedynie gdzieś w tle, wśród mnóstwa innych obozowiczów.
— Czy twoja przyjaciółka jest półboginią? Czego wzięcie ci proponuje? Dlaczego nie jesteś w stanie się od niej odciąć? I co niby ma się z nią dziać i co się dzieje z tobą przez nią? Co ona ci zrobiła?
Tak wiele pytań wymagało ogromnej szklanki wody na poczekanie. Terry potrzebował mnóstwo czasu dla siebie, aby przywoić sobie burze pytań i przemyśleć swoje odpowiedzi. Zatem jak obiecała, wstała z miejsca i ruszyła w kierunku szafki, w której rezydenci domku Hekate trzymali naczynia. Pod nos chłopaka podsunęła pełną już szklankę z wodą. Księżycową, jak obiecała.
— Gotowy?

 Terry? 
─── 
[400 słów: Violet otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

czwartek, 5 czerwca 2025

wtorek, 3 czerwca 2025

Od Rickiego CD Kuźmy — „I was thinking... Maybe you and I should partner up”

ZIMA

Wchodzą w końcu do jaskini. Ricky w momencie, kiedy ostatnie promyki słońca głaszczą mu plecy, zamyka jeszcze oczy, wyobraża sobie, że nadal stoi na zewnątrz. Trzyma się ramienia Kuźmy i wszystko jest w porządku. Dopóki się nie potyka — wtedy musi już otworzyć oczy. Przełyka ślinę, jest za ciemno! Za ciemno!!! Moment, który zajmuje mu przyzwyczajenie się do ciemności, przedłuża się w nieskończoność. Nawet kiedy widzi już ściany, a także pochyłą, kamienistą powierzchnię pod ich stopami, nie poprawia mu to zbytnio humoru. Gdyby mógł jeszcze mocniej uczepić się Kuźmy, zrobiłby to, ale i tak już jest bardzo blisko odcięcia krążenia w jej ramieniu, mocniej nie da rady. Gdyby Kuźma teraz się potknęła, poleciałby razem z nią, pewnie na samo dno jaskini. Sama myśl o tym sprawiła, że zatrząsł się ze strachu. Ale jakoś idą do przodu, Może nie czeka ich wcale taka długa droga, szybko zbiorą grzyby, a potem już będą mogli wracać na powierzchnię. Bogowie, jeśli dacie mi wrócić na powierzchnię, będę nosić rękawiczki ochronne i przestanę wylewać kwasy do szuflad ludzi, którzy mnie denerwują.
Kuźma zatrzymuje się? Co się stało? Bogowie, wiem, że to mało prawdopodobne, ale naprawdę, przysięgam, zwrócę do biblioteki wszystkie komiksy o Asteriksie i Obeliksie, jakie chowam pod łóżkiem. A te, które się spaliły, odkupię. Przysięgam. Sprzedam…
— Czemu zrobiło się tak różowo?
Wokół półbogów pojawiła się mgła o intensywnym różowym zabarwieniu. Mózg Rickiego szybko przestawił się z chaotycznej paniki na zastanawianie się nad jej pochodzeniem. Czy to jakiś opar? Może ma omamy wzrokowe wywołane jakimiś toksycznymi porostami? Były to znacznie bardziej pozytywne myśli niż błaganie bogów o ocalenie i pomogło to synowi Merkurego stawiać kroki z większą pewnością, ponieważ ciekawie rozglądał się w poszukiwaniu źródła tajemniczych chmurek. Kuźma twierdziła, że to chmurki, ale Ricky jej nie wierzył. Wyciągnął z kieszeni probówkę i spróbował zebrać troszkę, żeby w baraku się przekonać, ale było to dosyć trudne zadanie. Chmurki gwałtownie reagowały i uciekały, zanim wylot probówki ich dosięgnąć, ale Ricky się nie poddawał. Okazywał irytujący (dla Kuźmy), ale też godny podziwu (dla niego samego) upór. Cytując klasyka — to, co robił, było mądre, ale też niebezpieczne. Szanuję to.
Dalsza droga nie była już taka zła, choć Ricky nadal nie wypuścił ramienia Kuźmy z kurczowego uścisku. Bał się, nadal strasznie się bał. Schodzenie do ciemnej jaskini było w scenariuszach wielu jego koszmarów. Schodzenie do ciemnej jaskini, ale z kimś? Taki sen nie musiałby mieć koniecznie złego zakończenia.
Młody chemik obserwował też wszelkie możliwe powierzchnie. Znalazł już parę grzybów i krzyczał za każdym razem, i za każdym razem Kuźma miała ochotę go udusić.
— Są! Mam je! — Szarpnął dziewczynę. — Tym razem naprawdę, jestem pewien!
Puścił rękę Kuźmy i wyciągnął z kieszeni pomięty rysunek.
— Są fioletowe, widzisz? Z tymi plamkami! To one! To one! 

  Kuźma? 
─── 
[451 słów: Ricky otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

sobota, 31 maja 2025

Rocznicowe radio Smells Like Teen FM

Serdecznie witamy wszystkich słuchaczy radia Smells Like Teen FM w ten piękny poranek ostatniego dnia maja! Z okazji rocznicy bloga przygotowaliśmy pierwszą taką audycję specjalną — spotykamy się tutaj, aby posłuchać udzielonych nam wywiadów z gośćmi, którzy użyczyli swojego głosu, aby odpowiedzieć nam na najważniejsze, najtrudniejsze i najbardziej wyczekiwane pytania związane z ich życiem jako półbóg. Rozsiądźcie się zatem wygodnie i posłuchajcie poradnika jak osiągnąć nirwanę według dzieci Dionizosa i Bachusa albo dowiedzcie się, co potomkowie Hermesa i Merkurego ukradli noszą w kieszeniach. Przy okazji podziękujcie mamie, że to nie wy jesteście herosami i nie musicie tłumaczyć się, że przestraszyliście dziecko na ulicy, bo jesteście potomkami Fobosa (o czym też usłyszycie w dzisiejszych wywiadach). Wszystkiego najlepszego, Smellsy!
Afrodyta i Wenus
Opisz nam jak najdokładniej potrafisz swoje skincare routine. Ze szczegółami.
Kal Thompson, syn Wenus
Nie będę odpowiadać. (szepty w tle) Nie żadne „jak to”, ja po prostu nie mam zamiaru zdradzać nikomu moich, powiedzmy, tajnych… technik. Nie, nie będę wam tutaj za darmo lokować produktów, jeszcze czego, złą osobę do tego wybraliście. Co najwyżej mogę wam polecić parę sprawdzonych kremów i maseczek, tyle. Nie, ale proszę mnie nie próbować zdenerwować i podjudzić, nic wam to nie da. Aż tak bardzo chcecie zrobić ze mnie przechwalającego się swoimi sposobami na piękną buźkę narcyza? Albo niezdrowego fanatyka kosmetyków? I co jeszcze, mieliście jeszcze nadzieję, że natchnieni słuchacze zaraz pobiegną do Rossmana, wykupią wszystkie produkty i będą się łudzić, że ostatecznie będą wyglądać jak ja? Z czym do ludzi w ogóle! Przecież ja tego nie przekażę samym dźwiękiem. To trzeba naocznie się nauczyć, jak używać poszczególnych kosmetyków, a nie, powiem wszystko i voila. I do tego mam opowiadać „jak najdokładniej potrafię”? Chyba was coś boli. Myślicie, że czemu wyjście z baraku zajmuje mi dwie godziny? Zająłbym wam cały segment, bo nie mówiąc już o makijażu czy ubiorze, skincare również jest sztuką, a żadne z nas nie ma na tyle czasu, żeby to tutaj streścić. Mam na myśli to, że człowiek uczy się latami, jak robić niektóre rzeczy, jedna audycja w radiu nic nie wniesie w życie innych ludzi! Nie na taki temat! Nie, nawet nie mam zamiaru próbować, nie mam do takich rzeczy cierpliwości, i tak wytniecie najważniejsze rzeczy i wyjdzie z tego mainstreamowa miazga, nie, dziękuję.
Alma Kiss, wnuczka Wenus
Skincare? Nie robię czegoś takiego. Moja skóra jest idealna taka, jaka jest bez żadnej pielęgnacji. Jasne, myję twarz wodą i mydłem, raz na jakiś czas położę sobie ogórki na oczach i wysmaruje twarz kremem, jakaś maseczka, ach, zapomniałam o serum. Widzisz ten połysk i jak jędrne są moje policzki? Po prostu widać kto jest bardziej uzdolniony i kogo woli nasza przodkini. Proszę? Nie, przecież każdy tak robi i to nie nic dziwnego ani niespotykanego. Ah, za to dużo ludzi zapomina, że słońce jest też w zimę i to, że nie jest ciepło nie znaczy, że go nie ma. Trzeba się przed nim chronić! Cz-czemu..? No.. można mieć raka skóry, różne odbarwienia, nikt nie chce się z czymś takim potem męczyć. Ah, ty nie masz takiej rutyny? Cóż.. nie chcę być niemiła, ale trochę to widać. Te zmarszczki na czole.. ah! Aż strach patrzeć. Nie, nie, to nic takiego. (chwila ciszy, przerywana dźwiękiem mieszania gorącego napoju łyżeczką) To nie jest żaden skincare. Do tego trzeba jakichś dziwnych.. czego używają te influencerki? Eh, nie mam pojęcia. Zresztą, nie ma to znaczenia. Mam je gdzieś. (chwila ciszy) Ale będziecie jeszcze to edytować, tak?
Apollo
Jaka piosenka najlepiej opisuje twoje życie? Dlaczego akurat ta?
Keith Mishra, syn Apolla
Oh, to będzie dobre! (gdyby mógł, wstawiłby tu wymowne "XD") Gdybyście zapytali o ulubioną piosenkę, zacząłbym wymieniać tytuły szeregiem, jak wystrzał z karabinu, w którym nie kończy się amunicja. Zacząłbym, ale nie potrafiłbym skończyć. (uśmiechnął się szarmancko i puścił oczko) Byłbym nie do zatrzymania. Zamiast tego, pytacie o piosenkę opisującą moje życie i nagle moja lista zawęża się o dobre kilkaset tytułów. Aby wybrać jedną, trzeba podsumować moje krótkie, półboskie życie – na pewno drastycznie różni się od życia przeciętnego nastolatka, ale nie różni się od życia przeciętnego dzieciaka półkrwi. W najbardziej randomowym momencie mojej egzystencji pojawia się ktoś, kto usiłuje mnie zabić. Okazuje się, że ten ktoś nie jest człowiekiem, a potworem, którego możesz zobaczyć tylko ty. W taki sposób zwykle odkrywamy swoje pochodzenie. Potem jest pierwszy szok, ta sprawa z obozem, treningiem, podwójnym życiem i to, że czasem chce coś nas zeżreć. Tak, tak, wszyscy wiemy o co chodzi... To moje półboskie życie, jak każdego zresztą. "Drugim" życiem jest po prostu egzystencja przeciętnego ucznia, raczkującego muzyka po godzinach i małego buntownika. Rozgaduję się po to, aby zaznaczyć słowa kluczowe w wyborze piosenki i od razu odpowiedzieć na drugą część pytania. Sprytne, nie? Uwaga, wybieram piosenkę. "Alive" od Pearl Jam. Dlaczego? Bo jakimś jeb*nym cudem jeszcze żyję!
Apollodoros Diamandis, dziecko Apolla
Hm, jeśli tylko jedną to chyba Blood In The Wine Aurory. Już pod względem warstwy instrumentalnej, słuchając czuć energiczny balans rytmu z nutką chaosu, która pcha do przodu. Energicznym rytmem jest dla mnie łucznictwo. Daje mi tyle siły oraz motywacji, a przy tym wymaga regularności w treningach. Każda technika polerowana do perfekcji, każdy strzał to dawanie z siebie najwięcej. A strzała dynamicznie wchodzi w lot. Zacząłem trenować ten sport w wieku 10 lat, był ze mną prawie od zawsze. Części melodii, które aż zachęcają do biegania i tańca przypominają mi mój proces twórczy, to ważna część mojego życia. Powtarzane The flesh in the fruit and the blood in the wine opisuje moje półboskie doświadczenie całkiem dobrze. Gra flesh jako miąższ i tkanka oraz krwi w winie – bycie gdzieś pomiędzy miąższem ludzkim i tym ambrozyjnym boskim, krew boska wymieszana z ludzkim winem. No i co do reszty tekstu, w swoim otoczeniu często widziałem osoby, które odmawiały sobie doświadczeń czy nie robiły czegoś. Tyle że nie z powodów moralnych, czy religijnych, lecz, "bo nie wypada, co ci ludzie pomyślą”. Bogowie dali nam możliwość cieszenia się naszą fizycznością, korzystania z dóbr świata, pragnienia czegoś więcej. Czemu mamy się od tego odcinać, jeśli działaniami nie krzywdzimy? Doświadczać świata (po to spaliśmy na ziemię, po to nas ulepiono do pewnego stopnia) także przez sztukę. To zabrzmi stereotypowo, wiem, ze względu na Tatę, ale poczucie wolności, jakie daje mi ten utwór Aurory, to samo czuję w obcowaniu ze sztuką. Young rivers in your hands and glass burning in promised lands to tak bardzo opis tego, jak czuję się z możliwościami danymi mi ze względu na bycie półbogiem i tymi, które dała mi Mama w dzieciństwie do rozwoju mojego potencjału.
Sony Lyndhurst, dziecko Apolla
Ej, czekaj, czekaj, ale tak od razu mam...? I to tak z głowy...? Nie, bo jakby, wiesz. I tylko jedna? A nie mogę albo to, albo to, bo w sumie to nie wiem i się nie zdecyduję? ...A przesłuchasz, jak ci powiem? Dobra, dobra, ale słuchaj, już prawie wymyśliłam, serio! Tylko, tylko muszę sobie przypomnieć, jak to leciało, bo teraz mi przychodzą do głowy jakieś takie dramatyczne te piosenki i już samo nie wiem. Znaczy, to oczywiste raczej, że Vivaldi był dramatyczny, co nie? Oni wszyscy mieli jakąś niezdrową skłonność do dramatyczności, przyrzekam ci, jakbyśmy teraz spotkali jakiegoś twórcę muzyki klasycznej, to byłby jak taka panda, która staje na dwóch łapach, żeby wydać się dla innych groźniejsza! No, ten, taki jeden utwór od Pederewskiego byłby całkiem okej, ale chodzi mi o ten taki cover gościa, który wszystko to przerabia na taki jakiś dziwny podgatunek metalu. Wiesz, skrzypce i gitara elektryczna, w tle jeszcze perkusja i bas, no rozumiesz, o co mi chodzi! Bo łatwo byłoby mi znaleźć jakiś tekst, który mi pasuje do mojego życia, piosenki właśnie po to są pisane, co nie? Ale chyba chciałbym bardziej, tak jakby, skupić się na całej kompozycji, w sensie na jej wydźwięku, sposobie w jaki do ciebie dociera... Nie, zrobiłom się zbyt poważne, przesada! Tyle że ja naprawdę nie wiem, bo im dłużej się zastanawiam, tym więcej piosenek przychodzi mi do głowy i teraz już nie mogę...! Albo Pederewski, albo jeszcze Dubioza Kolektiv, ale oni są w opór dziwni, wiesz? Najbardziej od nich lubię piosenkę o pisaniu piosenki po francusku, jest świetna! Błagam, obiecaj, że jej posłuchasz! Chyba... chyba „Menuet” Pederewskiego, bo tutaj chodzi o wszystkie uczucia, jakie masz, gdy tego słuchasz i, eee, i tak dalej, co nie? Znaczy, pewnie da się opisać swoje życie czyimś tekstem, ale ja to bym napisało swój, żeby to jeszcze zamknąć w takiej, yy, odpowiedniej kompozycji i w ogóle! I... a, musimy kończyć? Ale ja... Ograniczenie czasu antenowego? Jakiego czasu antenowego? Co...?
Kaya Bjarnarsdóttir, córka Apolla
Tylko jedna piosenka? Nie, nie jestem w stanie wybrać tylko jednej… chyba. Momencik. Może wybiorę? (szuranie) Słucham wszystkiego. To po pierwsze. A jak słucham wszystkiego, to znaczy, że mój gust muzyczny jest trochę… no, różny. Powiedziałabym, że jedna z piosenek, która opisuje moje życie to Good luck, Babe!, bo śmiech tak się złożyło, że… mogę powiedzieć ci to jako sekret? Jebać mężczy- (urwany sygnał) Dobra, nieważne, dajcie mi powiedzieć! Ogólnie lubię energiczne piosenki. Zawsze mam energię do działania. Nigdy nie osiadam na laurach (tak się mówi?) i lubię robić dużo, czasem za dużo, i potem słysze od mojej menadżerki, żebym usiadła na dupie. Swoją drogą ona czasem też powinna usiąść na dupie. Ile można pracować? Jeszcze w gastro… Oprócz tej jednej piosenki mogłabym wskazać jeszcze parę ciekawych tytułów, ale spróbuję się ograniczyć, bo mogłabym o tym gadać przez najbliższe pięć godzin. Serio. Słyszeliście kiedyś Pink Pony Club? Co? Ta sama piosenkarka? Tak, wiem, zdaję sobie z tego sprawę, ale tak się składa, że na spotify jest w moich top wykonawcach. I idealnie opisuje moje życie, a o to pytaliście, prawda? Chcecie posłuchać? Mam tyle ciekawych piosenek i playlist… O, może jeszcze After Midnight? Oddaje moją energię jeszcze lepiej niż poprzednie. Chociaż chyba wszystkie oddają ją tak samo… Lubię jeszcze Pitbulla. Boże… przysięgam. Feel This Moment to kolejna piosenka, która krzyczy moje imię. Poszłabym aż na jakąś imprezę, żeby potańczyć do łysego. Co? Kończy nam się czas? Ale jeszcze nie skończyłam mówi— (urwany sygnał)
Ares i Mars
Jakie są według ciebie cechy idealnego wojownika? Myślisz, że je masz? Czego ci brakuje?
Izan King, syn Marsa
Cechy idealnego wojownika? Na pewno pewność siebie. Wyobrażacie sobie kogoś, kto nie ma dość pewności siebie, by stanąć do walki z silniejszym od siebie przeciwnikiem? Żałosne. Śmieszne. Pewność siebie to podstawa. Ja urodziłem się z pewnością siebie. Wiem, czego chcę i wiem, jak to osiągnąć. Nie jestem żałosny. Nie to, co niektórzy. Wojownik musi być też silny. Zawzięty. Nie może się łatwo poddawać. Nie mogę patrzeć na te pizdy, które… co? Bez przekleństw? Przecież nie przeklinam, ty mała ku… Wracając do tematu… Uważam, że wojownicy nie mogą łatwo odpuszczać. Muszą walczyć do samego końca. Po to zostaliśmy stworzeni, nie? Żeby walczyć do samego końca, żeby poświęcić swoje życia dla wyższego celu. I powtórzę raz jeszcze — uważam, że wszystkie te cechy mam. Mój ojciec, Mars, uczynił ze mnie ambasadora, bo wiedział, że mam w sobie coś więcej. Wiedział, że jestem idealnym wojownikiem. Że jestem godny jego imienia.
Vex Morton, dziecko Marsa
Idiotyzm. (cisza, parę trzasków) Proszę was, przeprowadzać wywiad? Ze mną? Dobrze się czujecie? Co ja mam wam na to niby…? Ale ja pamiętam pytanie. NIE MUSICIE MI TEGO TŁUMACZYĆ JAK MAŁEMU DZIECKU, DO KUR– (dźwięk się urywa, chwila głuchej ciszy) Nie wiem, no, cokolwiek. To pytanie raczej nie do mnie. Bo co ja mam wam powiedzieć? Na pewno istnieje jakiś archetyp takiego wojownika. No a nie? Ktoś wymyślił to długo przede mną, nie potrzebujecie do tego mojego je…go zdania. Przecież staram się, k…a, nie przeklinać, no! To wy wymyślacie swoje zasady, nakładacie jakąś pie…oną cenzurę i– (niewyraźne głosy w tle) Okej, okej, już. To, no, nie wiem, determinacja. Tego chyba oczekuje się od boha– wojowników. Jakaś taka… zawziętość. „Nie możesz się poddać Astronomiczny Wilku! Żona na ciebie czeka! Ukaż siłę swej determinacji!”. …Niedobre porównanie? Wymyślcie lepsze, proszę was bardzo. Także ten, jestem zdeterminowane. Bardzo. Jak to „nie brzmię na takie”? Jak mam na takie brzmieć, jak oczywiście MNIE DO TEGO ZMU- (rytmiczne pukanie) Dobra, tego. sfrustrowane westchnienie To jeśli chodzi o tę… no, tę determinację, to jeśli to jest kryterium, to… Wiem przecież, że są inne, ale pytacie mnie o najważniejsze, to wam k…a mówię najważniejsze! Do czego wy jeszcze macie problem?! Tak. Tyle. I brakuje mi… może, dajmy na to, roztrzaskania waszego sprzętu i nosów? Styknęłoby. Macie ładne oczy. Idealne do podbicia. (szumy, trzaski, dużo głosów na raz; po chwili wszystko gwałtownie się urywa)
Vergil Halston, syn Marsa
(nerwowe tupanie nogą) Inne dzieci Marsa chyba będą bardziej chętne, żeby odpowiedzieć na to pytanie. (zrezygnowane westchnięcie) W założeniu idealny wojownik powinien być dobrze wyszkolony i wzorowo wykonywać odgórne rozkazy. (odchrząknięcie) Że co ja, ja, konkretnie o tym myślę? Nie wiem. (chwila ciszy) Czasem mi się wydaje, że ludzie powinni zacząć myśleć za siebie, zamiast podążać ślepo za ideałami. Wiedzieć, gdzie powiedzieć stop, zwłaszcza na polu bitwy. Co walecznemu wojownikowi po wygranej wojnie, jeśli wróci z niej bez ręki i nogi, bo wolał pchać się pod miecz? (wzruszenie ramionami) Chyba sam się przekreśliłem z mojej wizji idealnego wojownika, nie? Chociaż wiele razy słyszałem, że inni legioniści powinni być bardziej jak ja. Może to po prostu ja tego nie widzę.
Kazue Yagami, dziecko Aresa
Oczywiście, że jestem idealnym wojownikiem! Co to w ogóle za pytanie? Dobry wojownik umie się bić, ma siłę w rękach, trochę w mózgu też trzeba mieć, ale jeśli nie chce się być dowódcą, to nie trzeba za dużo, trzeba mieć stalowe jaja i.. no nie wiem, to głównie tyle. Co, mam więcej mówić? A po co ryja strzępić? Aha. Niczego mi nie brakuje! No może jaj.. ale na myśli miałam metaforyczne jaja, rozumiecie. Niektórzy mają jedne, a drugich nie. Częściej niż myślicie! Dostanę za to jakiś fajny długopis? Musi dobrze pisać i każdy musi wiedzieć, że tutaj byłam. Czy będę go używać? Uh, no, czasem muszę się podpisywać. Wtedy się przyda. Można komuś wydłubać oczy, jeśli trzeba. To właśnie są metaforyczne jaja! Żeby coś takiego odpierdolić trzeba mieć niezłe jaja. Uh.. nie, jeszcze nic takiego nigdy nie zrobiłam, ale to dlatego, że nie było po co! Nie będę przecież nikogo bez powodu oczu pozbawiać, nie jestem psychopatą!
Asklepios i Eskulap
Wyobraź sobie, że — tak jak Asklepios/Eskulap — przypadkowo odkrywasz lek na wszelkie choroby, który potrafi także ożywić zmarłych. Co robisz z tym faktem?
Ivy Scarlett, dziecko Eskulapa
(długa cisza) (odchrzaknięcie) Mamy na myśli wszelkie choroby oznacza na dosłownie wszelkie, wszystkie, każdego rodzaju? Obawiałbym się o możliwe skutki uboczne, bo nie uwierzę, że coś tak potężnego mogłoby po prostu każdego wyleczyć bez dodatkowych komplikacji, skoro każdy lek może spowodować rożne symptomy. Musiałbym przetestować go na odpowiedniej ilości osób z różnymi chorobami, a kwestie etyczne związane z takimi badaniami są trudne. [...] A, mam rozważyć sytuację, gdy lek jest zupełnie nieszkodliwy? W takim razie, pokazałbym go światu. Tak, wiem, wiem, że brzmi to strasznie idealistycznie i może być ryzykowne, ale jeśli coś ma się przyczynić do dobra ludzkości, to nie ma sensu tego ukrywać. Zdrowie jest tak naprawdę najważniejsze w życiu człowieka, bo bez niego nie możemy spełnić innych potrzeb i pragnień. Jeśli ktoś twierdzi, że tak nie jest, to... to zazdroszczę nastawienia. I tego, że życie jeszcze takiej osoby nie ukatrupiło. Dodatkowo, uczyniłoby mnie to w sumie znanym. Nie zrozumcie mnie źle, nie zależy mi na sławie! Ale, tak między nami, i tylko między nami, to dodatkowa korzyść, żeby móc pokazać siebie z jak najlepszej strony, jako kogoś wyjątkowo wybitnego. Zataiłbym jednak fakt, że dzięki niemu mogę wskrzesić umarłych. Śmierć jest naturalna. Nie powinno się walczyć o przywrócenie czegoś, co już przepadło. To byłoby już wyjątkowo ryzykowne w skutkach. Poza tym, mówimy o przywróceniu do normalnej, człowieczej formy? Wiecie, po prostu pierwsze, co przychodzi mi na myśl, jak ktoś mówi o ożywaniu zmarłych, to apokalipsa Zombie... [...] Nie o to chodzi? To nieważne. Ale i tak pozostaję przy takiej decyzji.
Atena
Wyobraź sobie, że ktoś rzuca ci wyzwanie: masz dwa dni, żeby przygotować się na rekrutację do Harvardu. Jaką obejmujesz taktykę?
Oriana Ethelred, córka Ateny
Nie musiałabym się przygotowywać. Moją taktyką jest po prostu szybkie myślenie, więc dostałabym się nawet, gdybyście tutaj i teraz kazali mi pisać test, czy cokolwiek tam trzeba zrobić, żeby się dostać. Pewnie i tak nie jest to coś bardzo wymagającego. Wszystko da się zrobić na logikę. [...] …Okej. (wymowne westchnienie) Jak już byłoby to moim wielkim marzeniem, to dwa dni wystarczą, żeby nauczyć się czegokolwiek od zera, więc… znam dużo metod nauki, ale tak naprawdę wystarczy mi motywacja. I dawka kofeiny. Nie jestem fanką długiej nauki, bo jest to dla mnie strata czasu i… (zmarszczenie brwi) uhh. (głośne stukanie spowodowane podrygiwaniem nogą) Wyśpię się, porobię pomodoro i mnemotechniki, wyłączę telefon, żeby nikt mnie nie wkurzał i pewnie tyle. A tak serio, to nigdy nie chciałabym się dostawać do Harvardu. I jeszcze bardziej nie chciałoby mi się do tego przygotowywać bez konkretnego powodu. Po co mi coś takiego? Cholera jasna, czy wyglądam wam na kogoś, kto przejmowałby się jakąś durną uczelnią? (przewraca oczami) Albo kogoś, kto ma na to pieniądze? No kurw— [...] Czy… mogę już iść do domu?
Atlantiades
Gdybyś byłx Drag Queen, jaki pseudonim dla siebie byś wybrałx i jaką miałxbyś estetykę?
Adam Man, dziecko Atlantiadesa
C-co sprawia, że myślicie, że myślałem kiedyś nad czymś takim..? Haha.. spikerka myślała, że jestem starszą panią..? Uh, taki mój urok..! Heh.. Mam odpowiedzieć..? Weźcie, przecież nie musicie wiedzieć.. Wybieranie imienia do bierzmowania zajęło mi dwa lata, nie mogę się tak zdecydować od razu. Wiecie, że mam na trzecie imię Aleksander? Był taki papież, jeden z pierwszych nawet.. który dzisiaj jest? Ah! No to jego święto było kilka dni temu! Mam w końcu odpowiedzieć? Nie mogę, po prostu ja, jako ja, nie mogę na to odpowiedzieć z czystym sumieniem. Poza tym, nie jestem taki kreatywny.. hah, agh, nie wypuścicie mnie, dopóki nie odpowiem..? Dobra, dobra… (głośne stukanie paznokciami w stół) Powiedzmy, że.. Beema Fagot. Mówicie, że nie powinienem tak mówić..? Przecież to prawdziwe nazwisko, możecie sobie wyszukać. Sugerujecie, że miałem na myśli coś innego? Dobra, dobra, pomińmy już temat pseudonimu! Po co to bardziej rozgrzebywać? To nie ma drugiego dna, które sobie wymyślasz. Są gorsze imiona i nazwiska. (odchrząknięcie) Estetyka! To bardzo ciekawe pytanie, odpowiedzieć na nie jest trochę łatwiej niż na to poprzednie. Nie chciałbym przesadzać z.. hm, powiedzmy, kobiecymi cechami wyglądu, jakkolwiek głupio to brzmi.. wiecie, wolałbym zachować neutralność płciową w wyglądzie, więc poszedłbym w androgeniczność, ale w dość.. pokazowy sposób, czerwony dywan, reflektory i te sprawy.. Nie, nie, nie, broń Boże! Nie chcę, żeby tak mnie traktowano, po prostu, tak wyglądać. Przepraszam..? Um.. nie będę odpowiadać na takie pytania.
Dejmos i Formido, Fobos i Pavor
Jaki był najgłupszy powód tego, że wystraszyło się ciebie dziecko na ulicy? To było coś związanego z twoim wyglądem? Zachowaniem?
Judas Cohen, syn Formido
Ale skąd podejrzewacie, że to akurat dzieci się mnie boj... (przerywa gwałtownie) Tylko sobie żartuję, okej? Wytniecie to. Ale to nie tak, że to konkretnie mnie się boją! Uważam, że po prostu czują do mnie szacunek i są do mnie z tego powodu bardziej zdystansowane. Poza tym, często dzieci są boją obcych. Naturalnie. Ale Vincent się na przykład mnie nie boi. W pracy też nigdy nie miałem tego typu problemu. Ej, na pewno to nagrywacie? Tak? To dobrze. Chociaż… Mogłem mieć kiedyś tego typu sytuację. Bo jeśli mówimy o najgłupszym powodzie, to przypomina mi się, jak wracałem skądś po ciemku w todze i zacząłem się akurat przybliżać do grupki jakichś dzieci, a one w pewnej chwili, jak byłem jakieś parę metrów za nimi, zaczęły krzyczeć, że to jakiś Slenderman, tak głośno, że usłyszałem je przez słuchawki. Nie wiem, co je niby mogło tak wystraszyć. Czy ja wyglądam wam na kogoś strasznego? Błagam was, przecież nikogo bym nigdy nie skrzywdził. [...] Myślę, że to nie ma nic do rzeczy, że jestem synem… To nie jest istotne. (zirytowany chichot) Nie ma to żadnego związku. Nie macie ciekawszych pytań, czegoś, bym mógł się choć trochę namyśleć?
Kuźma Grzegorczyk, córka Pavora
To… nie są chyba osiągnięcia, z których powinno się być dumnym, nie? Przestraszenie dziecka nie jest trudne, przecież one boją się wszystkiego, każdy to wie. Raz ubierzesz zielone skarpetki w czerwone kropki i nagle uciekają z krzykiem. …Nigdy wam się to nie zdarzyło? Nie macie odpowiednich skarpetek. Przecież te dupoglizdy da się przestraszyć butelką wody! No a nie? Nie próbowaliście…? Z mojego doświadczenia w ogóle nie trzeba próbować. Słabi jesteście, tyle. Ja nawet się nie staram, nie żartujcie sobie nawet! Ale taka totalnie najgłupsza, to by było… Bo nie mogę wam zarzucać takich codzienności, nie przesadzajmy. Dzieci prędzej boją się tego, jak wyglądam. Nudne, ale nie zdążę nawet się jakoś zachować, a one już… Ta. To… miałam breloczek z barankiem przy torbie. Teraz już go nie noszę. … No nie, nie powiedziałabym, że to jakieś złe wspomnienie. Po prostu szłam ulicą. Wracałam ze szkoły, chyba. Miałam muzykę na słuchawkach, więc długo nie słyszałam, co się dzieje wokół mnie i tylko zobaczyłam, jak te małe ziemiolizy pokazują na mnie palcami i coś do siebie szczebioczą po swojemu. To, no, ściągnęłam słuchawki, bo pięciolatków zawsze świetnie się słucha, i usłyszałam: „Biedny baranek… przerobiła go na pluszaczka”. Nie wiem skąd taka teoria w ogóle, czy ja wyglądam na jakiegoś rzeźnika? (głośne westchnięcie) Chyba spojrzałam na nie zbyt ostro. Uciekły. Zirytowały mnie, bo co to, do cholery, miało niby być? I potem pewnie zrobiły ze mnie historyjkę opowiadaną przy zgaszonym świetle i latarce skierowanej na twarz. Nawet nie podziwiam ich za kreatywność. Wolałabym zostać przerobiona na lepszą creepypastę. Przerabianie baranków na pluszaki nikogo by nie ruszyło, dopóki nie zaczęłyby śmierdzieć. …Nie można tu poruszać takich tematów? To wy pytacie o straszne rzeczy?!
Demeter i Ceres
No dalej, przedstaw nam wszystkie swoje rośliny. Jak się nazywają? Dlaczego je tak nazwałxś? Jakie mają swoje indywidualne cechy? Nie udawaj, że ich nie nazywasz. Znamy prawdę.
Daisy Blossom, córka Demeter
Czekałam na to pytanie!!! Więc oto one! To jest Hypoestes. Nazywa się Hubert!! Jego urocze różowe listki mają przepiękne brązowe "pręgi" przynajmniej ja to tak nazywam. Druga jest monstera Marysia. Ona jest taka ogromna! Szczególnie jej liście, widzicie? Często łaskocze mnie w nos haha! A to mój ulubieniec. Kaktus Kacper. To moja pierwsza roślinka, dostałam go od mojego ojca. Bardzo prosiłam o roślinkę i dał mi kaktusa, bojąc się, że zapomnę go podlewać. Na szczęście, przez pewien czas podlewałam go zbyt często, ale już wiem, że nie powinno się aż tak często je karmić, prawda Kacp- Ała! Zapomniałam, że kaktusów się nie głaszcze! Ale za to można głaskać moją marante Magdalene! Ma bardzo gladziutkie liście, a niektóre są nawet kolorowe! Uwielbiam kolorowe roślinki. Chociaż tutaj dopiero zaczyna się jej wyjątkowość. Zdobyłam ją tutaj jako pierwsza. W sumie... Już nie pamiętam jak... Ale jest! Następna w kolejne jest skrzydłokwiat Sylwia. Bardzo lubię jej delikatne białe listki na samej górze, stąd się wyróżnia od pozostałych. Również, wyrosła mi całkiem spora, nie sądzisz? O! Jak mogłam zapomnieć o mojej dracenie Darku! Widzicie jaki ma fajny pióropusz? Wygląda jak ogon pawia! Początkowo miałam nawet nazwać Paweł, ale potem doszłam do wniosku, że zachowam spójność między pozostałymi roślinkami i są nazywane na pierwszą literę ich nazw. Fajne, nie? Wymyśliłam to gdy jechałam do obozu, bo właśnie wtedy już Darek był w mojej kolekcji. Razem z Kacprem i Fiołkiem Filemonem! To druga roślinka od mojego taty. Jedyna z kwiatkami niestety. Mam nadzieję że w przyszłości będę miała więcej roślin. Klopsik bardzo ją lubiła... Kiedyś prawie pozjadała jej kwiaty! To było niedorzeczne!
Dahlia Chestnut, córka Demeter
Uhh, nie jestem przyzwyczajona do nagrywania wywiadów, więc z góry przepraszam wszystkich za uh, błędy. Wracając do pytania, hm. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że dzieci Demeter, yy, Ceres również, są postrzegane przez innych jako wielbiciele roślinek, zielone palce i tak dalej, mieszkałam w Domku Czwartym, cięzko zapomnieć. Siostry potrafiły szczebiotać do swoich, uh, monster o nazwie Filip Macezieleński, jakichś alokazji Eutanazji, brać je pod pachę, głaskać po listkach, tak. Problem w tym, że nigdy mnie to nie pociągało. Nie wiem, rośliny nigdy jakoś do mnie nie przemawiały na swój istotny sposób… U mnie to jest bardziej prymitywna symbioza? Ot, rozpoznam kod ich wiadomości, wiem czego im brakuje, ale czy są na tyle świadome, żebym je nazywała? Wielokrotnie zbierałam plony. Żniwa kombajnem, uh, chyba wyglądają morderczo? W sumie zawsze to był cykl, zawsze zdychają po jakimś czasie, żeby wrócić na konkretną porę roku, nie wiem czy bym nazywała każdą po kolei, albo witała pole buraków "hejka, Mateuszki"? Nie wiem. Chyba mam do tego podejście, jak do zwierząt. Jasne, miałam ulubione krowy, ale potem wiesz ze to i tak symbolicznie, bo dowiadujesz co się z nią dzieje. Imiona też nie były jakieś wymyślne, były, jeśli tak to mogę zażartować, heh, na jedno kopyto. Może jakbym żyła w mieście, to bym miała inny sposób patrzenia? No, ale przyjeżdżałam do Obozu Herosów i widziałam driady, meliady, które przyjmują swoją, uhh, nazwę i są świadome. Ciężko mi taką istotę porównać do, choćby, marchewki, którą wyciągam. Albo drzewa, które akurat było zasadzone koło mojego mieszkania 40 lat temu? Mijam go codziennie, wiem, że to eukaliptus, ale na tym rozpoznawanie się kończy. A może powinnam nazywać te roślliny, które zabijam? Psianka numer 36228191238? Mam wrażenie, że im to wszystko jedno, a czy mają jakieś imię, to już w ogóle. Uh, rozgadałam się, a nie miałam zamiaru, więc w tym miejscu serdecznie się pożegnam z wszystkimi.
Terry Janssen, syn Demeter
Możesz nie w migowym? Znaczy, jesteś niemy? Bo jeśli nie, to musimy mieć dźwięk, to do radia.
To... no. Trochę roślin, yyy, mam i... lubię im nadawać imiona po postaciach. Różnych. Zazwyczaj. Robię dla nich takie, ee, takie naklejki na doniczki, żeby też każdy wiedział, jak się nazywają, bo one się nie przedstawią same. I ten, jest ich... dużo, trochę. Całkiem. Więc... nie będę chyba wymieniać ich wszystkich. Na przykład mam Stoeteldiera i on jest... to po prostu zamioculcas, ale kiedyś, jak go przywiozłem do domu, to moja... moja przyjaciółka stwierdziła że, yy, że jest bardzo ładny, więc ona mu sesję zrobi. I mu zrobiła, ale go przesadziła do garnka. Potem trochę przymierał. Ale to przez ten garnek jest Stoeteldierem. Bo on miał na głowie. Garnek, znaczy się. I tak... tak mam ze wszystkimi. Jeszcze jedną mogę... opisać, jakoś. Ona była jedną z moich pierwszych roślin. Już... już nie żyje, tak jakby, ale wciąż, ee, wciąż pamiętam o niej. Więc... nazywała się Nijntje, po tym króliczku z bajki. Skojarzyła mi się, bo była taka, taka delikatna. A, i była hoją różową. To... chyba ja już, ode mnie to już tyle, bo nie chcę też zabierać czasu i... i to chyba nie jest szczególnie interesujące.
Lexi Faulkner, dziecko Ceres
Moje, eee… Moje rośliny? (nerwowe odchrząknięcie) Na pewno nie wolicie posłuchać o zwierzętach? Jest na przykład Nugget, kurczak, który został kiedyś uprowadzony przez jedno- (pauza; poprawienie się na krześle) No dobra, nie to nie, czaję. Ale na pewno nie chcecie usłyszeć tej historii? Albo o tym, jak zwierzęta pomogły mi się zejść z moim chłopakiem, Dickiem? (kolejna pauza; naburmuszona mina, którą szybko zmienia na uprzejmy uśmiech) Okay. Rośliny. No to… Mój tata ma trochę roślin. Na przykład słoneczniki. Mój ulubiony to ten, który rośnie w samym rogu pola, bo… jest najwyższy. Ma na imię… Słoneczko. Tak, Słoneczko. Dlaczego ma tak na imię? Bo… bo to słonecznik, duh. Jest też kukurydza. Lubię kukurydzę. To znaczy, lubiłam się w niej bawić, jak byłam mała. Jeść też ją lubię. Nugget bardzo lubi kukurydzę, to jego ulubiony przysmak. Były też ziemniaki, ale dorwały się do nich dzikie świnie i w tym sezonie nici z ziemniaków. (chwila zawahania) Słucham? A, takie rośliny nie do jedzenia? Kiedyś miałam kaktusa, ale Dick zbyt często się o niego ranił, więc oddałam go Edel. Na imię miał… Igiełek. Nugget próbował go kiedyś zjeść i bardzo się wtedy o niego bałam. No bo co jakby taka igła stanęła mu w przełyku? Nie dziwię się, że Dick i Nugget tak dobrze się dogadują, obaj są bardzo podatni na dziwne wypad- (wyraźne zmieszanie, mruganie oczami) Co? Tyle wam wystarczy? No okay, skoro tak mówicie… A chcecie zobaczyć zdjęcie Nuggeta? (wyciąga z kieszeni wydruki z budki zdjęciowej, do której kiedyś, podczas wypadu do miasta, przemycili z Dickiem ulubionego [nie mówcie innym kurom] kurczaka)
Rodion Fedorov, wnuk Ceres
Moje rośliny? Jak się nazywają? Ach, ach, ach! Wiecie, zajmuję się polnymi kwiatami i innymi roślinami na terenie obozu, nie mogę przedstawić ich wszystkich, ale jest na przykład Sulla. Jest.. gatunkiem inwazyjnym, ale nie mówcie mu, że to powiedziałem, bo wyschnie. Jest chabrem wełnistym, lubi się rozprzestrzeniać, nic nie chce tego jeść, więc muszę sam go pilnować, żeby się nie rozrósł. Są także Remus i Romulus! Dwa wilczomlecze lancetowate, nazywają się tak, no bo, wilczomlecz, rozumiecie? Remus jest trochę słabszy, są bardzo inwazyjni, muszę robić to, co z Sullą, ale z nimi rozmawia się przyjemniej. Mamy też.. Marię Teresę Toskańską. Nie, nie jest z Toskanii. Jest krwawnikiem pospolitym. Jej.. roślinna babcia, tak mi się wydaje, też nazywa się Maria Teresa, ale tym razem to ta, o której myślisz. Ta pierwsza jest nieśmiała, nie mówi za dużo, w porównaniu do jej babcinej roślinki nie rozrasta się za bardzo. Starsza Maria Teresa, och, ona to się nie daje robakom i pasożytom. Nigdy nie musiałem jej pomagać oprócz okazjonalnego podlewania w trakcie suszy. No.. jest też Mikołaj II Romanow. Jest kasztanowcem kalifornijskim. To.. niezbyt pasujące imię dla gatunku, ale wyrosła na nim jemioła, którą nazwałem Włodzimierzem Leninem. Nie jestem pewien, skąd wzięła się ta jemioła, nie powinna u nas rosnąć, ale jest za wysoko, żebym ją mógł usunąć. Poza tym, Mikołaj trzyma się całkiem dobrze. Nawet ostatnio wyrosła mu mała Anastazja, zaraz obok niego! Uwierzycie w to? Jestem z niego taki dumny! Muszę uważać, żeby nie podjadała jej żadna sarna, ale myślę, że da się to zrobić. Jest też.. um.. dużo innych, ale wyglądacie, jakbyście nie chcieli już tego słuchać...
Dionizos i Bachus
Czy udało ci się kiedykolwiek osiągnąć stan nirwany? Jak to wyglądało? Jeśli nie, to jak interpretujesz stan nirwany? Jak mogłxbyś go osiągnąć?
Lucien Lavigne, dziecko Dionizosa
Nirwana… jedno z lepszych uczuć, jakich można doświadczyć. Ciężko jest go osiągnąć, ale jak już dorwiesz się tego błogiego stanu, to nie chcesz wracać do normalności. Nirwana to dla mnie stan błogości właśnie. Nirwana potocznie zwana jest helikopterem, który nie daje ci spać, ale jednocześnie zapewnia rozrywki, bo po zamknięciu oczu siedzisz w kolejce górskiej. Może trochę wina? Nie? Własnej roboty… Myślę, że zwykli ludzie mogą mieć mały problem, żeby osiągnąć nirwanę. Drugą osobą, której udało się tego dokonać jest… mój chłopak Arnar. Można powiedzieć, że zapomniałem podmienić mu piwo w bezalkoholowe na jednej imprezie. Można powiedzieć, że Arnar prawie zemdlał, a zanim upadł na podłogę to bełkotał o nirwanie i buddzie. Muszę odpowiadać na coś jeszcze? Aha… to może wina? Niestety nie prowadzę żadnych zajęć dodatkowych z osiąganiem stanu nirwany, ale jeśli jakikolwiek półbóg chciałby poznać jego tajniki to zapraszam. Ale nie lubię rozmawiać przez telefon, to proszę tylko pisać smsy, dobra?
Gabriel Kawka-Winny, syn Bachusa
..Możesz powtórzyć? (dłuższa chwila ciszy) To nie jest.. wyzwolenie się z cyklu wiecznej reinkarnacji? Uh, nie bardzo rozumiem o co pytasz.. takiego właściwego stanu nirwany chyba nigdy nie osiągnąłem, ale czuję się blisko tej, tsk, jak to nazwać.. euforii, może, kiedy wracam do mieszkania po kilkugodzinnych interakcjach z debilami po to, żeby wywalić spocone szwaje, wypić kilka kufli piwa, nie można zapomnieć o wyrzuceniu gdzieś krawata i marynarki, bez tego się nie da, zjedzenie pizzy z piekarnika i, zaraz po tym - ten moment zaraz przed snem, kiedy robi ci się ciepło, masz pełny brzuch, odczuwasz radość tak wielką, że nie da się jej określić, że ten dzień się skończył, możesz oddychać, bo nic cię nie uciska w szyję.. i chce ci się spać tak bardzo, że nawet nie wstajesz przenieść się do swojego łóżka, bo przecież wygrzałeś kanapę i jak pójdziesz gdzieś indziej, to odechce ci się spać, bo będzie zimno. Jak nie znacie tego uczucia, to tracicie w życiu. Jak to osiągnąć? Weź tak nie gadaj, bo jak wrócę do domu, to będę cię wyklinać od debili. Po prostu musisz sam to przeżyć, nie może cię nikt do tego doprowadzić, pokazać krok po kroku. Pomyśl trochę.
Hebe i Juwentas
Pokaż nam swojego ulubionego pluszaka z dzieciństwa. Przedstaw nam go!
Elianne Brimnes, córka Juwentas
Oto pan Słoik! Dwa razy zszywałam mu ucho i zgubił jedno oko, ale dalej jest uroczy. Dostałam go na pierwsze urodziny, od starszego brata. A przynajmniej przez lata mówił mi, że to od niego. Może mówił prawdę. W każdym razie, nazywa się Słoik, a nie słonik, bo nie umiałam wypowiedzieć słowa słoń. I tak już zostało, chociaż no, słoikiem nie jest. Kiedyś próbowałam szyć mu ubrania, ale okazało się, że nie mam smykałki do krawiectwa. Szczytem moich umiejętności było zszywanie rozerwanych uszu. Mieszka ze mną w baraku, ale do tej pory zawsze zostawiałam go w dzień pod kołdrą, żeby nikt go nie widział. Trudno, teraz będzie mógł zostać atrakcją. Każdy powinien podziwiać pana Słoika!
Alma Kiss, wnuczka Juwentas
Pluszak z dzieciństwa? Kto w ogóle miał pluszaki? Ha, na pewno nie ja. Pluszaki są dla beks. Nie, nie każdy miał pluszaki w dzieciństwie. Jedyne co miałam to koc i poduszka! Po prostu moja mama jest taka.. wiecie, bardzo lubi porządek i te sprawy..
A ten pluszak kotka z świecącymi oczyma?
HUH? Skąd o tym wiesz?! W-wcale takiego nie mam! I.. ani innych! Ugh, dobra.. on ma na imię Justin, moja mama go nazwała.. Uh.. okej, okej! Przyznaję się, mam ich więcej.. o wiele więcej.. mam wymieniać..? Jest miś polarny, ona nazywa się Elsa.. um.. to okropne! Czy wy się nade mną znęcacie? Psychicznie? Dlaczego? Myślicie, że to zabawne, że będziecie mieć więcej.. wyświetleń, odsłuchań, czegokolwiek co wy tam używacie?! Nie uspokoję się, czy ja podpisywałam coś, że mogą to opublikować? Boże, mam nadzieję, że nie.. (nierozpoznawalne szepty)
Hefajstos i Wulkan
Nie ogranicza cię czas, zasoby ani wielkość twojego projektu — możesz zbudować wszystko, co tylko zechcesz. Jak wygląda twój wymarzony wynalazek?
Aye Tanutchai Darayon, dziecko Hefajstosa
Zawsze marzyłom, żeby stworzyć coś wielkiego. Już raz w Obozie Herosów zaczęłom konstruować lokomotywę, ale to wciąż nie było to. Chciałobym znowu podjąć się tego wyzwania. Wyzwania, żeby stworzyć moją wymarzoną lokomotywę. Maszyna, o której mówię to EMD DDA40X "Centennial". Już spieszę z wyjaśnieniem, bo nie każdy musi interesować się koleją. Maszyna, o której wspomniałom, to najsilniejsza lokomotywa spalinowa na świecie. Została wyprodukowana w Stanach Zjednoczonych przez firmę Union Pacific Railroad. Sam fakt, że lokomotywa ma 30 metrów nie jest problemem. Problemem jest fakt, ile waży. 247 ton metali i innych elementów już przyprawia o ból głowy, a to nawet nie jest początek. Lokomotywa powszechnie nazywana była lokomotywą „dieslową”, chociaż w rzeczywistości napędzane były elektrycznie. Silnik napędzał generator, który wytwarzał energię elektryczną do zasilania silników elektrycznych zamontowanych na osiach lokomotywy. Brzmi skomplikowanie? Może odrobinkę. Na pewno mniej skomplikowane, niż naprawa zepsutych rur kanalizacyjnych. Brudna robota. Tutaj ubrudzić można się co najwyżej smarem. Moja wersja byłaby trochę lżejsza. Inaczej przekładałaby się siła nacisku na tory, bo z mojej wiedzy oryginalne lokomotyw przy 8 osiach i nacisku większym niż 30 ton/oś niszczyła tory i właśnie dlatego długo nie utrzymały się na rynku. Planuję wprowadzić jakieś ulepszenia, które też zwiększyłyby prędkość maksymalną, bo oryginały rozpędzały się jedynie do około 140 km/h, co nie wzbudza aż takiego podziwu. Ile daje sobie czasu? Ciężko stwierdzić. Jako dziecko Hefajstosa mogłobym stworzyć cokolwiek z jednej nitki i igły, to też ten projekt jest zbyt duży, by uwinąć się w jeden dzień czy też tydzień. Potrzebowałobym na to około dwóch miesięcy ciężkiej pracy.
Laira Groft, córka Hefajstosa
Ooo, dobra, to ja już to mam w głowie od lat, ba! Od kiedy byłam gówniarzem srającym w pieluchy! Gdybym mogła zbudować cokolwiek — bez ograniczeń? No ba, oczywiście, że byłby to Najbardziej Wypasiony System Wędkarski Wszech Czasów! Taki ultra wypasiony kombajn wędkarski 5000. Wyobraź sobie: składany jak Optimus Prime, lekki jak długopis, ale z funkcjami NASA i żywotny jak ta upierdliwa sąsiadka, co umrzeć nie chce. Podstawą byłby pływający, samonaprowadzający się ponton, taki z napędem hybrydowym i wbudowaną opcją wykrywania idealnych łowisk. Najlepszy echosondarowy sprzęt wspomagany sztuczną inteligencją. Mówię tu o systemie, który analizuje ruch ryb, ciśnienie atmosferyczne, temperaturę wody, a nawet humor jesiotra czy stężenie tlenu w wodzie, serio. I oczywiście miałby też wmontowane głośniki, dzięki którym mogłabym otrzymywać od niego wskazówki w czasie rzeczywistym! Wiecie, coś pokroju "użyj jako przynęty woblera" czy "ustaw się bardziej w kierunku zachodnim" Oh i jedno z ważniejszych rzeczy, automatyczny podbierak, który nie tylko sam wyciąga rybę, ale jeszcze dzięki wbudowanemu aparatowi, zrobi ci zdjęcie z nią, zanim wypuścisz ją z powrotem. Ah i gwiazda tego przedsięwzięcia, wędka! Modułowa, rozkładana i zrobiona z włókna węglowego, aby zoptymalizować wytrzymałość. No i system antyzaplątaniowy w kołowrotku. Bo to cholery idzie dostać, jak się żyłka zaplącze. No i automatyczny termos. Zawsze pełen kawy lub herbaty. Zawsze gorący. Nigdy nie wycieka. I gra muzykę, jak chce się zrelaksować. Budowa tego cudeńka pewnie by mi trochę zajęła patrząc, że chciałabym skonsultować kwestię muzyczne z Sony. Obstawiam jednak, że coś koło miesiąca? Żeby mieć czas na testy i ewentualnie poprawki!
Mihal Golovin, dziecko Hefajstosa
Wow, ale tu.. dużo.. rzeczy, haha! Mogę zrobić co chcę i nic nie jest ograniczeniem? Wybrać JEDNO? Nie no.. nie da rady. Nie jestem na tyle zdecydowany. Jakby powiedzieć, że może być wielofunkcyjne, to.. idealny rydwan! Taki, którego nie da się pokonać w wyścigu, którego ciągną lśniące w słońcu, mechaniczne rumaki, znacznie szybsze niż prawdziwe konie, sam rydwan ozdobiony, pozwalający na komfortową jazdę dwóch osób, z pasami, żeby nie odlecieć. Przy okazji, mógłby robić za robota sprzątającego, schowek na wszystko, co można sobie wymarzyć. Dzieciakom Afrodyty muszą aż opaść kopary na widok tego rydwanu, taki ma być piękny. Powinien móc zwalić z nóg.. albo, bardziej pasuje, kół, każdy inny rydwan, gwarantując wygraną domku Hefajstosa, też renomę, za tak świetny i piękny rydwan.
Rodion Fedorov, wnuk Wulkana
To.. pytanie niezbyt dla mnie. Wiecie, nie wdałem się zbytnio w tą część tworzenia i wymyślania nowych rzeczy. Raczej.. wiem jak coś działa, niekoniecznie wiem jak coś zrobić. Jeśli muszę wybrać, to jakaś broń albo coś, co ułatwiłoby zwykłym ludziom pielęgnację nad ich ogrodami. Są te wszystkie kosiarki do trawy, które jeżdżą sobie samemu po trawniku, ale czyż to nie trochę smutne patrzeć na nisko skoszoną, wysuszoną trawę, na której mogłyby rosnąć piękne i pachnące kwiaty? Nie rozumiałem nigdy czemu w Ameryce tak wyglądają trawniki. Znaczy, um, nigdy nie widziałam, ale podejrzewam, że w innych krajach ludzie bardziej dbają o lokalny ekosystem. Mogę się mylić, geografem nie jestem, ale jak można tak nienawidzić siebie i rośliny? Co? Schodzę z tematu? To wracając, jakaś maszyna, która poprzestawia dobre kabelki w mózgu takich ludzi? Może to byłoby całkiem użyteczne. Przejeżdżanie przez przedmieścia przestałoby być dołujące.
Anastazy Matera, syn Hefajstosa
Chyba najbardziej lubię wynalazki, które, no, wiecie, ułatwiają ludziom życie. Nie, żebym nie chciał osiągnąć czegoś wyjątkowego, to oczywiste, że każdy mój projekt jest jak najbardziej wyjątkowy, ale, umm, wyjątkowość łączy się z użytecznością, bo gdyby nikt nie czerpał… korzyści z mojego wynalazku, to… no, skończyłby na śmietniku. I na pewno nie byłby wielki i wspaniały. Zarzucano mi, że tworzę rzeczy nie do końca… potrzebne innym, bo po co mikrofalówce połączenie z wi-fi? Oni po prostu nie rozumieją mojej wizji. Dlatego, hm, zawsze byłem… zawsze fanta… fancy… facy… interesował mnie koncept samochodu Pana Samochodzika. Z tych polskich książek. Nie znacie…? No cóż, w każdym razie, nikt nie szanował tego… auta. Bo wyglądało mizernie. Ale potrafiło pływać i wokół tego głównie rozchodziła się jego nadzwyczajność… Rozumiecie, co mam na myśli? W każdym… w każdym razie, gdybym mógł, to… chciałbym stworzyć urządzenie pozwalające na obsługiwanie urządzeń bez konieczności dotykania ich. …Widzę po waszych minach, jak to brzmi. Idzie o to, że w głowie mam bardziej projekt specjalnych naklejek na przedmioty, które łączyłyby się z rękawiczkami albo samymi nakładkami na palce, które dałyby człowiekowi coś w rodzaju telepatycznych zdolności. Nie, że od razu zachęcam do lenistwa i nie ruszania się z kanapy, ale wyobrażają państwo sobie, jak epicko musiałoby to wyglądać, jakby ktoś w ten sposób gotował obiad? Istna magia! …Nie, ale to nie jest aż takie nierealne, bez przesady. Zachowujecie się, jakby technologia stała w miejscu. …No, dobra, jeśli nie to, skonstruowałbym samochód Pana Samochodzika, ale na pewno poprawiłbym jego wygląd, to akurat oczywiste, powinien naprawdę wyglądać jak niesamowita maszyna, i, co za tym też idzie, to dlaczego tylko zatrzymujemy się na pływaniu? Skoro już tworzyłbym tak epicki samochód, to raczej byłby uniwersalnym środkiem transportu po wszelkich powierzchniach. Tory, powietrze, woda, wszystko! …Jak to to też jest nierealne…?
Hekate i Trivia
Wolałxbyś zamienić kogoś w Godzillę czy komara? Dlaczego?
Silas Amrehn, syn Trivii
(syk otwieranej puszki) (...) Piwo? Nie, nie. Somersby! Cydr. (gulgot napoju) Tak, ja na serio. (odchrząknięcie) Ale że już? To miało być pytanie? Zatem, ad rem - to oczywiście zależy, kogo. Jeśli to ktoś, kogo nie lubię, oczywistą odpowiedzią jest komar - wtedy dana osoba miałaby kilka sekund nadziei, ostatnie momenty, w których mogłaby latać i niemalże uciec, aby potem zostać zgnieciona miedzy moimi palcami. Obiektywnie zabawniejszą odpowiedzią jest Godzilla, ale jednocześnie... stworzenie czegoś tak gigantycznego jest męczące i bardzo, bardzo niepraktyczne. Wyobraźcie sobie, drodzy słuchacze, wielką, rozjuszoną Karynę w postaci kilkunastometrowego potwora. Mówię to z całym szacunkiem do wszystkich miłych Karyn, kocham was. (...) Tak, uważam na kable. To nie mój pierwszy raz, (chich) wiem co robię. Ale to w pewnym sensie mój pierwszy raz po tej stronie wywiadu. Jestem bardzo wdzięczny za tą ofertę, wiecie. Zmianę perspektywy. Wracając, praktyczną opcją jest komar, zabawną Godzilla. Nie mam tym na myśli, że nie dałbym sobie rady z tym drugim, brońcie bogowie. (pstryknięcie palców)Powalało się już większe stwory. (...) (serdeczny śmiech) Tak, to ogień. Mówię, że wiem, co robię. Komar dla wrogów, Godzilla dla komedii. Dziękuję wszystkim słuchaczom za uwagę. (...) Masz po tym wszystkim jakieś plany? Znam dobry bar, nie więcej niż dwa bloki od tego studia.
Violet Sanderson, córka Hekate
(mruga oczami zdumiona) Oh- To takie dziwne pytanie z bardzo skomplikowaną odpowiedzią. Najzabawniejsze jest to, że znam odpowiedź. (zachichotała nerwowo) To zależy od humoru i sytuacji. Wyobraźcie sobie Lairę obok mnie. To jedyna osoba, którą zamieniłabym w Godzillę. Nikogo więcej. Laira zawsze bierze moją stronę i wystarczy powiedzieć, że ktoś mnie wkurzył i w tej samej minucie widzisz ją szarżującą z młotem w kierunku drzwi. Ale po co się wysilać, jeśli mogę ją zamienić w Godzillę? Pójdzie na to multum energii, w końcu mówimy tu o nieodmierzalnej wielością bestii. A po wszystkim pójdzie wędkować, nie zwracając uwagi na to, w jakiej jest postaci. Myślicie, że budują lodzie takiego rozmiaru czy Laira zrzuciłaby drzewo, aby na nim dryfować i łowić ryby? Każdą inną wkurzającą istotę zamieniłabym w komara. Dlaczego? Bo można je łatwo pacnąć albo przynajmniej odgonić. Jak widzicie, z czarownicami się nie zadziera. Swoją drogą, zamienianie ludzi w małe rzeczy zawsze działa, zaufajcie mi.
Hermes i Merkury
Tylko dla nas: opróżnij zawartość swoich kieszeni. Nie, nie powiemy innym. Tak, wyciągnij wszystko. Co wyciągnąłxś?
Edgar Schultz, dziecko Merkurego
Że wszystkie kieszenie? (patrzy po sobie) Mam ich dość sporo, ale... skoro tak bardzo chcecie. Ostrzegam, że mam... raczej bezużyteczne rzeczy. [...] Jaka torba? Nie no, po co mi jakaś torba, jak mam kieszenie. W spodniach mam słuchawki. Paragon. Gumy do żucia. Klucze. Nic ambitnego. Ten brelok z bananem nie jest mój, przysięgam. Znaczy… ekhem, zabrałom go komuś. Okej, może właściwie ukradłom, ale to długa historia. Oprócz tego, jakieś parę spinek, pomadka. Papierosy. Zapalniczka. A, druga zapalniczka. Zapominam właściwie, że ją mam, bo akurat tej nie używam. [...] Czemu? (uśmiecha się lekko) Cóż, dostałom ją od… kogoś i jakoś mi chyba szkoda, żeby się szybko zmarnowała. W kurtce mam… eee. O, trzysta dolarów. Każdy czasem nosi… duże sumy pieniędzy w gotówce, no nie? W-Wiecie, nie noszę portfela, dlatego... No bo po co mi w sumie portfel? O dowód mnie nie pytają, więc… (pot zlewa się jejmu z czoła) Ej, no, mówię serio… A, to jest naszyjnik, tak, on… wiecie, z rana zbytnio się spieszyłom, żeby go założyć, więc wrzuciłom go na szybko do kieszeni. Tak, dokładnie tak było. Wracając do rzeczy. [...] To jest… przysięgam, nie pamiętam skąd go mam. Przestańcie się tak na mnie patrzeć. Praca mnie stresuje, potrzebuje jakiegoś antystresowego gniotka, okej? Musimy wnikać w jego kształt? Cycka nigdy nie widzieliście? A to? Och. Kompletnie o tym zapomniałom. (podnosi się szybko z krzesła, wkładając rzeczy z powrotem do kieszeni) Wybaczcie, trochę się spieszę. Nie zwracajcie na to uwagi, to… nic takiego.
Niketas Aghatangelou, syn Hermesa
Te spodnie nie mają kieszeni. Serio mówię! Takie dizajnerskie. Co kręcę, jak ja nic nie kręcę! Wygodne są, to w nich chodzę. Może w kurtce miałbym jakieś soczki truskawkowe i trochę kalkulatorów, ale no, kurtkę zostawiłem w domku, ciepło jest. Chyba nie chcecie tracić czasu na to, żebym po nią wracał…? No właśnie. Hm, no, ten, tego, mam scyzoryk w bucie. Proste, tak zawsze robią złodzieje w fanta– Nie, żebym był złodziejem. Ja raczej aspiruję do… poważnych biznesów. Żadnego złodziejstwa, o nie. To tyle? Spoko, fajnie, nie ma za co.
Arnar Bakke, dziecko Hermesa
A zmieści wam się to wszystko na stole? (śmiech) No, tak, bez żartów. Na pierwszy rzut… talia kart. Talie. Wystarczająco, żeby zagrać jedną w barze z nieznajomymi, jedną z przyjaciółmi i żeby sobie pasjansa w kącie poukładać, rozumiecie. Każdy potrzebuje paru talii kart do szczęścia. Tak, kolekcjonuję, takie hobby! Te to w ogóle mają brokatowe rewersy… A, no tak, dalej… bransoletki z tych takich… koralików. Brat mi zrobił. Ma talent… chłopak. Nie założyłem, bo w pracy mi zakazują nosić ozdóbek i jakoś tak… O, wow, a to… Nie jestem wcale zaskoczony, wiedziałem, co tu mam! To Andrew. Ruchomy brelok-rekin. Druk 3D, wiecie. No, nie, nie mam swojej drukarki, kolega informatyk mi wydrukował u siebie. Miło z jego strony. Tutaj klucze i breloczki, wiem, dużo ich, ale po prostu nie mam innych miejsc do przypinania, a żeby się tak kurzyły w szafie… O, parę odpadło, jak widać… Tutaj w kurtce jeszcze… nic wielkiego, drobniaki w papierowych rurkach. Posegregowane po, eee, już patrzę… dwadzieścia dolców. Chciałem wymienić w sklepie na grubsze, trochę się nazbierało w domu, w kieszeniach, na dnach portfeli, wiecie, jak to jest. Bo skąd indziej miałbym je mieć? Z okradania automatów z batonikami? Śmieszne. A tu ołówek. Z Ikei. Znaczy się, ołówki. Dużo razy bywałem… w Ikei. Ot, co.
Atlas Walker, syn Merkurego
Tak po prostu? Mam pokazać co mam w kieszeniach? Przecież nie mam broni, sprawdzano mnie już na wejściu—... a, to już jest to pytanie? Wytniecie to, prawda? Prawda? [...] (podejrzanie grzechoczące poklepywanie się po kieszeniach) O, hej, zapomniałem o tym. To figurka postaci z Minecrafta. Taka gra, kojarzycie. Nie no, nigdy nie grałem, jestem przecież herosem. Znalazłem kiedyś na przystanku autobusowym. Nie ukradłem, przysięgam. Wyglądam wam kogoś, kto okrada dzieci? Tak, tę Kinder Niespodziankę też kupiłem, ale nie spodobała mi się zabawka, więc po prostu ją noszę, bo lubię mieć co obracać w palcach. Poza tym to żółte pudełko wydaje fajne dźwięki, jak się je zamyka. To? To jest piłka kauczukowa. Była niebieska. Utknęły mi palce, jak próbowałem ją wyciągnąć z automatu-... znaczy, jak próbowałem za nią zapłacić… znaczy… Ile mam lat? Yyy, dwadzieścia. (szelest papieru i odgłos zagryzania cukierka) Ciągutki. Wolę kruche. Wziąłem je z jakiegoś stoiska. Z tego samego stoiska mam też to. (rozwijanie zwiniętej w rulonik ulotki) To chyba z biura nieruchomości w San Francisco. (wzruszenie ramionami) Mam w ogóle strasznie dużo papierów w tych kieszeniach. Papierki po cukierkach. Chyba sprzed pięciu lat. No i instrukcja składania Lego z jakiegoś magazynu. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, czy mam gdzieś ten zestaw Lego, ale przynajmniej mam instrukcję. (rozkładanie dużej kartki papieru) Mapa San Francisco z Walentynek. Tak, to można wyrzucić. I spalić. I jeszcze raz zdeptać dla pewności. O, tu jakiś grosz się zapodział. I yyy… paragony? Ja mam jakieś paragony? To… to akurat dziwne. [...] Hej, nie wyrzucajcie tego! No nie, nie jest mi to potrzebne. Ale muszę mieć coś w kieszeniach, czuję się, jakbyście zabierali mi osobowość… To jest tak, że zazwyczaj nie opuszczam Obozu Jupiter, ale jeśli już to robię, to muszę zabrać ze sobą pamiątki. Trochę jak prowadzenie własnego dziennika, tylko z papierkami po cukierkach.
Ricky Haru, syn Merkurego
Serio, akurat dziś dostaję takie pytanie? Zostawiłem w drugich spodniach świetny model atomu, sam go skleiłem, chętnie bym się pochwalił! Okej, no to… wiem, trochę pogniecione, trochę zalane, tak, to chyba osmalone, ale - w sumie sam już nie pamiętam, co tu pisało. Może był to jakiś rysunek? O, tu jest mój rysunek - ja i Maria Skłodowska-Curie. Narysowałem go fenoloftaleiną, więc go nie widzicie, ale o, tu mam w buteleczce taki roztwór, mogę spryskać i zobaczycie. Nie otwierać? Ale to jest wszystko bezpieczne, przecież mamy trochę miejsca jeszcze na stole… Tutaj moja chusteczka. W miejscu tej dziury był Kaczor Donald. No nie, w tej kieszeni miałem drobne, ale zrobiła się dziura… no ale dobrze, w tej kieszeni mam jeszcze pół drożdżówki. Może się podzielić? Chętnie przygarnąłbym w zamian tą gaśnicę, co ją teraz tak ściskasz. No choćby pożyczyć... oddam, przysięgam... A tej kieszeni lepiej nie będę otwierał. Reakcja jej zawartości z tlenem zwykle nie przypada ludziom do gustu.
Iris i Arcus
Dobra, przyznaj się, nikomu nie wyjawimy tego sekretu. Co według ciebie znajduje się na drugim końcu tęczy albo co chciałxbyś, żeby się znajdowało?
Edel Fischer, córka Arcus
Czasem wydaje mi się, że tam niczego nie ma. Serio! Trochę to paradoksalne, ale chyba łatwiej jest sobie powiedzieć, że nie ma nic, niż że coś jest, nie? Łatwiej to sobie wyobrazić i... trudniej jest się rozczarować, gdy niczego nie oczekujesz, chociaż to trochę... trochę to mdłe i do kitu, więc... jak czasem tak o tym myślę i patrzę na tę tęczę, a zazwyczaj patrzę, szczególnie wtedy, gdy jest wyraźna i taka naprawdę piękna, to... dochodzi do mnie, że raczej każdy chce myśleć, że coś tam jest. I ludzie za tym gonią, znaczy dzieci dosłownie, dorośli bardziej w tych swoich legendach i przekazach. Dlatego kiedyś mi przyszło do głowy, że może tam, w tym wielkim kotle, który na nas czeka, zamiast złota czy masy czekoladowej, znajdują się wszystkie niespełnione marzenia osób, które nie potrafią ich złapać, dogonić, czy, dajmy na to, nadążyć za nimi? Tak, wiem, nie jest to jakiś... najbardziej spektakularny pomysł, ale czy nie wydaje się to nawet prawdopodobne? Nigdy nie dogonisz tęczy, nigdy nie dosięgniesz żadnego z jej końców i czeka tam na ciebie największy skarb. Oczywiście, to mogłoby być wieczne szczęście i inne bzdury, które nam wszyscy wciskają, ale nawet jeśli ta... um, istota szczęścia... gdzieś istnieje i jesteśmy w stanie ją odczuć, to czy jednak nie byłoby dla ludzi większym skarbem osiągnąć to, czego nigdy nie mogli osiągnąć? Dostać w prezencie największe spełnienie, przypomnieć sobie o rzeczach, które kiedyś były dla nich najważniejsze, po czym zostały zakopane, hm, wśród innych... pomysłów na siebie, które przyszły z czasem. Nie takie to głupie, prawda? Chyba że biorę to pytanie zbyt... nie wiem. Ale mam drugą odpowiedź: jak byłam dzieckiem, myślałam, że na są tam takie wielkie reflektory, jak te z filmów o Batmanie. Sterowały nimi jednorożce i gnomy, gdy chciały oślepić swojego wroga po drugiej stronie. Nie wiem, kto po prawdzie mógłby być ich wrogiem, ale przynajmniej różni się od tych typowych wyobrażeń, prawda? Szczególnie dziecięcych...
Chait Murray, syn Iris
Na drugim końcu tęczy? Wiesz, to chyba zabronione. Rozmawianie o tym. Hmm, kto wie... Na pewno wszyscy słyszeli teorię, że to garniec złota. Kto by takiego nie chciał? No, ja bym nie ryzykował starcia ze skrzatem... (śmiech) Może tak naprawdę to gniazdo jednorożców? Korzystają z tęczy jako zjeżdżalni i miejsca do zabaw. Och, albo może tajemniczy, magiczny ogród we wszystkich kolorach świata, ze studnią, która spełni twoje jedno życzenie? Może to kraina skrzatów, miasteczko niewidoczne dla większości dorosłych, pełne śmiechu i zabawy. Miejsce, w którym powstają wszystkie kolory, albo wielki most między światami. Albo domek tęczowej wróżki. Wielka fabryka, w której produkują nowe smaki lodów. O, albo to tam właśnie piorą chmury i to z tego bierze się deszcz. Tęczowe jezioro ze skrzydlatymi rybami, które samo gra muzykę. Biblioteka z nieskończoną liczbą opowieści... Przesadziłem? (śmiech) No ej, to dużo ciekawsze odpowiedzi od „to tylko zjawisko optyczne i meteorologiczne, które nie dotyka ziemi”. Przynajmniej dzieciaki bardziej je lubią. Co naprawdę myślę? Raczej się nad tym nie zastanawiam... Ale wydaje mi się, że na końcu tęczy nie ma nic. No, ma pewno nic namacalnego. Może nadzieja? W końcu masz nadzieję, że coś na jej końcu znajdziesz. Nie wiem, czy to trochę nie za proste. Dojście aż na drugi koniec tęczy to też pewnie jakaś obietnica nowego początku. Sama ta podróż i wytrwałość może być uznana za nagrodę. A może to jakiś most do niebios, do innego świata, takie połączenie między dwoma różnymi światami. Obietnica ponownego spotkania? (...) Hm, nie, wiesz co, myślę, że jednak jedyną poprawną odpowiedzią jest tęczowa poczta. Tęczą przenosi się wiadomości od krasnoludków do jednorożców. Tak, to na pewno to.
Philip Morris, córka Arcus
Widziałam wczoraj tęczę. Leżałam na kocu, na kolanach mojej dziewczyny, właściwie to spałam, i obudziła mnie, żebym spojrzała na tęczę. Tęcza jak tęcza, ale pogłaskała mnie po włosach i się tak zaśmiała… nie nagrywacie tego, prawda? Jakie było pytanie? Coś się rozproszyłam, hm, nie obchodzi mnie to za bardzo, Wanda kiedyś coś mówiła o tych karłach z pieniędzmi. Nie pamiętam za bardzo, chyba opowiadała jakiś żart. Ma taki piękny śmiech… ej, ty się śmiejesz? Dobra. Moim zdaniem na końcu tęczy.. nie wiem w sumie, mogłoby być coś fajnego. Mówiłam, nie obchodzi mnie to zbytnio. Mam teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Nemezis i Invidia
Jaka była najgorsza forma zemsty, jakiej kiedykolwiek dokonałxś? Czy po takim czasie, według ciebie, była słuszna?
Ademir Flores, syn Invidii
Najgorsza forma zemsty? Cóż, uważam, że żadna forma zemsty nie jest dobra ani przyjemna. Zemsta ma być skuteczna. Ma być właśnie najgorsza, by zapadła w pamięć. Przynajmniej z takiego założenia wychodzę. Musiałbym sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co uznałbym za najgorsze. Albo za najgłupsze. Drugie z tych słów znacząco lepiej opisuje to, o czym rozmawiamy. (siorbanie) Kto przygotowywał kawę? Bardzo dobra. Wydaje mi się, że miało to miejsce jeszcze w obozie. W mieście jestem stosunkowo od niedawna, więc większość moich wspomnień ulokowana jest jeszcze własnie tam. Miałem do czynienia z niesamowicie denerwującym dzieckiem. Tak denerwującym, że nie mogłem na niego patrzeć. I zawsze dręczył słabszych od siebie. Byłem świadkiem, jak popychał dwunastolatka i się nad nim pastwił. Nie było w tym żadnej sprawiedliwości. Nie byli sobie równi. To było zwykłe nękanie młodszego oraz słabszego. Skończyło się to tak, że nazbierałem karaluchów i w nocy podrzuciłem temu dręczycielowi robale pod poduszkę. Robactwo rozlało się po całym jego ciele, a parę z nich nawet wlazło mu do ust. Obrzydliwe? Zapewne. Najgorsze? Raczej nie. Najgłupsze? Trochę, bo później szukali winnego przez następny miesiąc. Czy żałuje? W życiu. Nigdy wcześniej nie słyszałem głośniejszego wrzasku i płaczu. Powtórzyłbym to, gdybym tylko mógł. Mogę dostać jeszcze jedno latte? Bardzo dobre i jeśli jesteście zainteresowani to pracuje…
Dorian Walsh, syn Invidii
Ha! Żadnej swojej zemsty nie uznaje za najgorszą. Każda jest sprawiedliwa. Tego poniekąd się trzymam. Pamiętam jednak czasy, kiedy ktoś się wyśmiewał ze mnie. Z tego, że jestem niewidomy. Samo nasłanie Terminatora na nic by się nie zdało…
Avatar
Hau, hau!
Więc postanowiłem załatwić to własnoręcznie. Złapałem tego gówniarza i przywiązałem do drzewa. Wysmarowałem mu włosy lodami, a twarz czymś innym, lepkim. Nie wiem, bo nie widziałem, a ufałem, że Terminator wie, co mi podaje do ręki. Gdy skończyłem, wygrzebałem z mrowiska stado mrówek. Mrówki lubią słodkie, tak samo, jak inne owady. Szybko go oblazły. Szkoda, że nie mogłem tego widzieć, ale sam płacz mi wystarczył.
Avatar
Hau, hau!
Oczywiście była słuszna. Chcielibyście, żeby się ktoś z was naśmiewał? Nie ma lepszej zemsty niż zemsta na takich przemądrzałych gówniarzach, którzy myślą, że są panami świata. To, że nie widzę, nie sprawia, że nie zareaguje. A samo rozgrzebanie mrowiska i gniazda os… co? Nie wspominałem o osach? Nieważne. Samo rozgrzebanie mrowiska i przywołanie os to tylko wierzchołek góry lodowej.
Heather Spots, dziecko Nemezis
Najgorsza zemsta, jakiej dokonałam? Pobicie kogoś. Za co? Uh… nie pamiętam. Nie wiem. Zasłużył sobie, to pamiętam. To musiało być coś sporego. (dłuższa cisza) Nie było nic gorszego. Może nie będzie, a może będzie. Um.. zabić? Tylko potwory. Um. Nie zgłosił tego nigdzie. Uh. Oprócz tego, to, um, zalanie plecaka. Całego. Um. Tak. (dźwięki otwierania butelki gazowanej wody) Tyle. Ah. Nie żałuję. Zrobiłabym znowu. Nie wiem, czy tej samej osobie. Nie pamiętam.
Nike i Wiktoria
Co robisz ze wszystkimi nagrodami, które wygrywasz w konkursach? Oddajesz komuś? Chowasz po szafkach? Gromadzisz kolekcję? Czy jakaś nagroda jest przez ciebie szczególnie uwielbiana?
Arisu Hayashi, córka Wiktorii
Zależy od nagrody. Zbieranie i kolekcjonowanie raczej nie są moją mocną stroną. Bardzo często zmieniałam miejsce zamieszkania, dużo podróżowałam z ojcem i bratem, więc ostatecznie wszystko, co posiadałam, kończyło albo w kartonach, albo zgubione. Teraz w obozie też szkoda mi miejsca na takie pierdoły. (...) Co? Symbole wygranej? Niektórzy naprawdę mają tak niską pewność siebie? To trochę żałosne. Nie potrzebuję codziennie patrzeć na potwierdzenie mojego zwycięstwa, skoro doskonale wiem, że wygrałam. (...) To, że łapią kurz nie znaczy, że trzeba je wyrzucać. Wiesz, ile śmieci rocznie trafia do mórz i oceanów? To między innymi wina bezmyślnego wyrzucania i śmiecenia. I to tym głupszego, że znalazło się na to proste rozwiązanie. Część moich nagród jest wśród rzeczy Shayela. To właśnie mój brat. Jakieś książki, notatniki, no i te bardziej specyficzne, jako pamiątki z miejsc, które odwiedziliśmy. Nie pamiętam szczegółów większości tych konkursów i wyzwań. Nikomu innemu bym ich nie powierzyła. Pewnie trzyma je w mieszkaniu albo gdzieś po skrytkach na wynajem. Czy to podchodzi pod chowanie po szafkach? Jeśli tak, to masz odpowiedź. Sobie zostawiłam tak naprawdę tylko kilka. Na przykład ten sznurek, którym wiążę włosy, był częścią nagrody. Nie pamiętam, co to było, chyba przetrwały z tego tylko dwa sznurki? To było dawno. Drugi też ma Shayel. Zabrałam od niego egzemplarze Rok 1984 i Władcy much. Nie pamiętam za co je dostałam, ale to wydania kieszonkowe, więc nie zajmują dużo miejsca, a są całkiem praktyczne. Co jeszcze…? Hmpf. Gdzieś wala się ten cholerny pluszak za grę w golfa. Jego akurat chętnie bym wyrzuciła. Gdyby to nie było mało ekologiczne. (…) Ha? Nie, nie oddam go. Jest… On też jest przydatny. Jest świetnym workiem do bicia. Zresztą, nie zamierzam sprowadzać na siebie gniewu bogini z powodu idiotycznej maskotki. Tutaj kończymy rozmowę.
Tanatos i Mors
Gdybyś nagle stałx się duchem, co byś zrobiłx? Nawiedziłxbyś kogoś? Próbowałx dostać się do Podziemi? Wrócić do swojego ciała?
Ezra van Asperen, dziecko Tanatosa
Eee... co? (...) W ten mikrofon? Przepraszam. Nie? Jakbym był duchem... tak bez powodu? Po co miałobym kogokolwiek nawiedzać? To dziwne. I poza tym, to nie tak, że wszystkie duchy nawiedzają ludzi bez powodu! Większość po prostu nie wie, że zmarła. Albo nie wie, co zrobić, albo się zgubili (...) A ja? Chyba końcem są Podziemia, nie? To jest, celem. Jak umieramy, tam spędzamy resztę życia... nie, nie życia. Śmierci? Czasu. Resztę czasu. Ale nie znam się na tym. Nie byłom nigdy w Podziemiach, nie do końca znam mojego ojca. To jest- znam, ale nie twarzą w twarz, ale też... nieważne. Nigdy nie zabrał mnie na spacer po Elizjum. A moje ciało... to tak działa? Mógłbym wrócić do ciała? Jakbym zamienił się w ducha bez powodu, spontanicznie, i to nie byłaby śmierć- w sensie, zaplanowana śmierć, przeznaczenie, cokolwiek, pewnie chciałobym wrócić do ciała. Moje życie jest na tyle okej, że chciałbym do niego wrócić. W tym momencie. Podziemia muszą być nieskończenie nudne. A po drodze... Po drodze może nawiedziłbym kilka osób. Niektórzy ludzie zasługują na nauczkę, albo inaczej- lekcję. Ale nie byłoby to nawiedzanie z nienawiści, tylko z chęci pomocy. Albo zemsty. Konstruktywnej zemsty! Konstruktywna krytyka ich niecnych czynów. (...) Tak więc chyba chciałobym wrócić do życia, ale przedtem wykorzystać to, że mogę troszeczkę uprzykrzyć komuś ich życie. Ale, końcowo duchy mają przekichaną egzystencję i zamiast pałętać się po świecie w eterycznej formie, preferowałbym włóczenie się po nim w mojej aktualnej. Jest... w porządku.
Havu Koskinen, syn Morsa
(śmiech) Gdybym stał się duchem? To stanie się na pewno. Prędzej czy później. Każdy w końcu umrze i każdy w końcu opuści swoje fizyczne ciało, nie ma w tym nic niezwykłego. Gdyby jednak ktoś użył na mnie swoich czarów i zamieniłby mnie w ducha na jeden dzień, to miałbym najlepszą zabawę w całym swoim życiu. Wyobrażacie sobie, że możecie bezkarnie straszyć obce dzieci? Brzmi lepiej niż niejedna gra. Jeśli jednak zostałbym duchem z przyczyn naturalnych (albo nienaturalnych?), to chyba nikogo nie zdziwi, że poszedłbym nawiedzać każdego, kogo spotkałbym na swojej drodze. Tak dla zabawy. W końcu ludzie mieliby trochę rozrywki, prawda? A potem poszedłbym straszyć Judasa do momentu, aż wezwałby pogromców duchów. Pojawiałbym się w odbiciach jego luster, łapałbym go za kostki w nocy i zrzucałbym randomowe naczynia. Wszystko po to, żeby uprzykrzyć mu życie do samego końca. To tak… z wyrazu sympatii. Na końcu chciałbym go też zabić, ale… o tym chyba nie było mowy w pytaniu. A tak swoją drogą, chciałbym, żeby wraz z moim objawieniem w formie duchowej puszczano muzykę z najgłupszych horrorów. Tak dla podkręcenia atmosfery.
Lynn Tsvetova, wnuczka Tanatosa
(kobieta skuliła się, a na jej twarzy odmalował się strach. Przerażenie. Zaczęła mówić po dłuższej chwili, posługując się urywkami słów, można było odnieść wrażenie, że jest na granicy szlochu) Według wielu ludzi śmierć to ukojenie, ale nie dla mnie. Znam śmierć, czuję ją w każdej chwili, czuję, jak teraz ciemność zaciska mi palce na szyi. Wiem, że śmierć… duchy… nie chcę stawać się częścią tego wszystkiego. Moje życie jest tragiczne, ale resztkami sił się go trzymam, bo boję się cierpienia, jakiego zaznam po śmierci. (cichy płacz) Boję się zemsty. (dalszy płacz, jednak kobieta spróbowała się uspokoić, żeby udzielić jasnej odpowiedzi) Gdybym nagle stała się duchem, zaszyłabym się w najdalszym zakątku nieznanego, udawałabym, że mnie nie ma, i czekałabym, aż zniknę. Nie różniłoby się to w sumie za bardzo od życia, które teraz prowadzę.
Tyche i Fortuna
Z dnia na dzień zostajesz multimiliarderem. Co robisz lub kupujesz jako pierwsza rzecz? Dlaczego?
Blanche Lemieux, córka Tyche
Gdybym z dnia na dzień została multimilarderem… Zacznijmy od tego, że nie chciałabym być multimilarderem. Mam wystarczająco pieniędzy, by żyć komfortowo, nie potrzebuję więcej. Nie zachowałabym ich więc. Rozsądne byłoby zainwestowanie ich w coś, żeby je dodatkowo pomnożyć, ale… po co mi jeszcze więcej? (wypuszczenie powietrza nosem w lekkim rozbawieniu) No dobrze, wracając do właściwego tematu… Nie wiem, pewnie oddałabym to na jakiś cel charytatywny. Najlepiej związany z dziećmi, czy to dom dziecka, czy jakaś fundacja. Anonimowo, bez szumu. W życiu półboga zdecydowanie nie jest potrzebny szum. [...] Słucham? Czy oddałabym całość tego nowego bogactwa? (uniesienie brwi) Pewnie tak. Ewentualnie zostawiłabym niewielką część i kupiła coś swoim bliskim. (wzruszenie ramionami) Czy to już wszystko? Spieszę się na spotka- (dźwięk dzwoniącego telefonu) Przepraszam, myślałam, że go wyciszyłam… (spojrzenie na wyświetlacz; delikatne zmarszczenie brwi) Muszę to odebrać, wybaczą państwo. (dźwięk odsuwanego krzesła; jej głos staje się mniej wyraźny) Halo? Winter? Czekaj, powoli… Co? Jak to znowu przypadkowo kogoś zamroziłeś?! (trzask sygnalizujący zakończenie transmisji dźwięku audycji)
Dick Marsh, syn Fortuny
Nawet wyobrażenie sobie takiego trafu szczęścia jest dla mnie nieosiągalne. Co robię? Patrz na moją rękę, możesz nawet podpisać się na gipsie. Ale ostrożnie, nadal boli… a tu, kurwa, boli, mówiłem, ostrożnie! Przepraszam, nie powinienem tak się szarpać. Ból to nieodłączna część mojego życia. Powinienem się do niego przyzwyczaić, tak jak do tego, że słoń zawsze zjadał mi prace domowe w podstawówce i absolutnie nikt mi nie wierzył, bo jakim trzeba być pechowcem? No na przykład takim jak ja, zdarzyło ci się kiedyś wdepnąć w osiemnaście niespodzianek na trawniku w trakcie pięciu minut? Świeżo skoszonym trawniku? Patrząc na to, że jedyny pies w okolicy ledwo ruszał się z posłania? Powinienem się z tym pogodzić, ale nie chcę. Dlatego kupiłbym sobie ubezpieczenie zdrowotne. I wybudowałbym klinikę, całą dla siebie. (Dick podniósł z biurka mikrofon) Zatrudniłbym najlepszych lekarzy, i ochronę, ochronę… (nie było dane dokończyć mu zdania, gdyż upuścił sobie mikrofon na stopę, uderzył czołem w biurko i zemdlał)