niedziela, 2 listopada 2025

Od Dantego — „Moneta” [Smellstober]

Miasto spowiła noc. Na chodnikach przesiadywała teraz najgorsza banda z San Francisco. Kobiety przyspieszały kroku. Kurczowo ściskały pasek swojej torebki. Patrzyły przed siebie, nie pozwalały sobie na przypadkowe skrzyżowanie wzroku z bandziorami. Obserwowałem je uważnie. Podziwiałem, z jakim opanowaniem są w stanie poruszać się po mieście w takich godzinach.
Kobieta, z którą szedłem, uśmiechnęła się do mnie. Jej ciepły uśmiech rozpalił moje serce. Przyjemnie się na nią patrzyło. Na jej rozwiane ciemne włosy, umalowane oczy i bordowe usta.
Poprawiła obcisłą sukienkę, która zdążyła się jej podwinąć, odsłaniając kawałek uda. Nasze kroki zgrywały się ze sobą. Byłem prowadzony stukotaniem jej obcasów. Uwiązany na smyczy.
Martha zaprowadziła mnie do kasyna. Nigdy wcześniej nie byłem w takim miejscu. Miałem zwyczajnie za mało pieniędzy, żeby bawić się w hazard; ale jej nie mogłem odmówić. Nie tym pięknym oczom, które przez całą drogę spoglądały na mnie z ukradka.
Weszliśmy razem. Noga przy nodze. Ręka przy ręce. Martha odgarnęła włosy. Widziałem, jak opadają na jej plecy. Uśmiechnęła się do mnie. Powiedziała coś, czego nie zrozumiałem, bo przez cały czas patrzyłem na jej usta. Jak się poruszają, gdy mówi. Jak skóra na jej twarzy się rozciąga.
— Poczekaj na mnie. Muszę coś załatwić. — Musnęła moje ramię i odeszła w swoją stronę. Słyszałem tylko oddalający się stukot obcasów.
Zostałem sam pośród bogatych mężczyzn. Każdy z nich wyglądał na takiego, co ma portfel wypchany po brzegi. Pachniało tutaj cygarem. Dobrej jakości cygarem. Zapach był tak silny, że nie mogłem się oprzeć.
Podszedłem do jednej grupki.
— W co panowie grają? — zagaiłem z szerokim uśmiechem.
Potarłem dłoń o dłoń, udając, że jest mi zimno. Zazwyczaj to działało.
— Chciałbyś spróbować?
Mężczyzna wcisnął ręce w kieszenie garniturowych spodni. Patrzył na mnie z góry. Denerwowało mnie to.
Uśmiechnąłem się już nieco złośliwiej.
— Pewnie.
Westchnął. Pokręcił głową i zerknął na swoich kolegów, którzy spojrzeli na mnie w ten sam, irytujący sposób. Jakbym był tylko głupim dzieciakiem, szukający dobrej zabawy. Chociaż prawdę mówiąc, nie mylili się. Byłem głupim dzieciakiem, szukającym dobrej zabawy; zapach cygara zwabił mnie do nich, jak ćmę do światła. Podszedłem na oślep, ignorując wszystkie czerwone flagi. W moich oczach liczyło się tylko to, by trzymać w zębach cygaro.
Miałem już siadać z nimi do stołu. Ściskałem w dłoni ramę krzesła.
— Och, widzę, że nie mogę cię zostawiać.
Martha dotknęła mojego ramienia. Rozpłynąłem się pod dotykiem kobiety. Delikatnym, jakby jej dłonie zostały stworzone z czystego jedwabiu.
Zastygłem w zgięciu. Uśmiechnąłem się do mężczyzn. Jeden ich na widok kobiety zagwizdał. Poczułem obrzydzenie. Wyprostowałem się, otworzyłem usta w celu odpyskowania, ale Martha wiedziała, co chcę zrobić. Wiedziała i zdołała mnie uspokoić, zanim było za późno. Zanim zdążyłem rozpętać bójkę z silniejszymi ode mnie, nadzianymi kolesiami.
Zjechała ręką z mojego ramienia. Jej szczupłe palce splotły się z moimi. Zabrakło mi tchu.
— Chodź.
Jej miękki głos sprawił, że znów zostałem przypięty do niewidzialnej smyczy. Nawet nie spojrzałem na tych mężczyzn. Głód na cygaro minął. Byłem z nią. Chciałem z nią być.
Martha zaprowadziła mnie do innego pomieszczenia. Wszędzie stały duże kanapy. Na oparciach leżały czerwone poduszki.
Usiedliśmy na jednej z nich. Zatopiłem się w miękkości tych poduch.
— Kochany, posłuchaj — zaczęła ze spokojem. Położyła torebkę na kolanach, otworzyła zamek i zaczęła czegoś szukać. — Musisz uważać w takich miejscach — wyciągnęła puder — tacy faceci nie są mili.
Nie przykładałem dużej wagi do jej słów. Interesowało mnie, że była tutaj ze mną. Siedziała obok. Nasze kolana stykały się ze sobą.
W drugim pomieszczeniu stały stoły do gier w ruletkę. Widziałem jak kilku mężczyzn siedzi, trzyma się za głowę i obserwuje kręcącą się kulkę. Ciekawiło mnie, jak dużo pieniędzy zostawili w tym miejscu. Jak bardzo puste portfele już mieli.
— Dante. — Martha ścisnęła moją dłoń. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Wzdrygnąłem się przez ten niespodziewany dotyk. Nie potrafiłem przyzwyczaić się do jej miękkich dłoni. — Grałeś kiedyś w pokera?
Uśmiechnąłem się. Chciałem skłamać. Tak bardzo chciałem skłamać.
— Nie.
Nie potrafiłem. Nie przy niej.
— Jeśli dla mnie wygrasz, to będę twoja.
 
Usiadłem przy pierwszym wolnym stole. Oprócz mnie do gry włączył się jeden starszy facet z siwą brodą, wyglądający raczej jak dziadek (ale cholernie przystojny), kobieta, paląca dobrej jakości tytoń i jeszcze jeden mężczyzna.
Patrzyliśmy sobie w oczy w skupieniu. Nigdy wcześniej nie grałem w pokera. Prawdę mówiąc, zawsze najgorzej radziłem sobie w grach karcianych.
W pomieszczeniu było duszno. Dym papierosowy mieszał się z ziołem. Kręciło mi się w głowie. Przyjemne uczucie rozpaliło mnie tak samo, jak robiła to Martha. Chciałem grać. I chciałem wygrać.
Uśmiechnąłem się do starszego mężczyzny. Głaskał swoją siwą brodę. Patrzył na mnie spod byka.
— Dlaczego się w to pchasz, młody? — zapytał.
Miał naprawdę głęboki głos. Moje serce zadrżało. Nie wiem, czy ze strachu, czy z podekscytowania.
— Lubię pogrywać z przystojnymi mężczyznami. — Puściłem do niego oczko. — I z pięknymi kobietami.
Uśmiechnąłem się do jedynej kobiety. Czarnowłosa wypuściła dym z ust. Poprawiła duże okulary, które zaczynały zsuwać się z jej nosa.
Myślałem, że odpowie na moją zaczepkę. Zazwyczaj to działało; ale ona siedziała w ciszy, odwróciła wzrok i skupiła się na dużym stole, na który zaraz zaczniemy wyrzucać pieniądze, karty oraz żetony. Dopiero jak spojrzałem na to, co stało przede mną, uświadomiłem sobie, w co tak naprawdę się wpakowałem.
— Zagramy szybko, hm?
Ktoś stanął za moimi plecami. Nie zdążyłem się odwrócić, bo zaraz znalazł się w kompletnie innym miejscu. Z czarującym uśmiechem na twarzy patrzył na nas wszystkich. Wyglądał, jakby został wyjęty z bajki.
— Nie przyszedłem tutaj na krótkie gierki — odburknął ten, którego przed chwilą nazwałem „przystojnym mężczyzną”. — Zamierzasz to zacząć, czy mam czekać na twoje durne sztuczki?
— Kilka sztuczek cię nie zbawi. — Machnął ręką.
Widziałem, że na mnie patrzył. Czułem przeszywający wzrok na swoim ciele.
Od razu się rozluźniłem. Odwzajemniłem uśmiech, którym mnie uraczył. Słodki jak cukierek. O wiele lepszy od tych, z którymi miałem dzisiaj zagrać. Wolałbym, żeby siedział na miejscu tego starego buca.
— Możesz rozdać karty?
Przewrócił oczami. Uśmiech cały czas nie schodził mu z twarzy. Wyglądał jak największa…
— Powiedziałem coś — przypomniał się.
Wstał z miejsca. Krzesło szurnęło o podłogę, przechyliło się w momencie, kiedy zrobił krok ku blondynowi i upadło z głuchym łomotem na trochę brudny dywan.
Oczekiwałem szamotaniny. Chaosu. Nagłego zamieszania; bo w takich miejscach nie byłoby to niczym dziwnym, szczególnie że właśnie w takich budynkach ludzie nie raz tracą swoje majątki. Zamiast tego… blondyn znikł.
Kiedy mrugnąłem, on już stał za mną. Zaciskał dłoń na moim ramieniu.
— Chodź stąd.
Wstałem. Zupełnie nie wiedziałem, dlaczego to robiłem. Jego głos pociągnął mnie za sobą. Prosto w jakieś ustronne miejsce, gdzie żaden cholerny przemądrzały bogacz nie będzie nam przeszkadzał.
Przeczesał włosy ręką.
— Wybacz, musiałem coś z nim zrobić. Już któryś raz próbuje zaczynać w ten sposób bójki.
Puścił mi oczko.
— Nie ma sprawy, ja…
Przypomniało mi się. Przypomniało mi się, co powiedziała do mnie Martha. Jeśli dla niej wygram, to ona… będzie moja. Zostanie ze mną na zawsze. Tak właśnie powiedziała.
Poczułem nagłą złość. Zrobiło mi się gorąco w piersi i nie była to wina futra, które miałem na sobie narzucone.
— Poczekaj. — Wyciągnąłem otwartą dłoń ku niemu, jakbym kazał mu przestać coś robić, chociaż blondyn nie robił kompletnie nic. Po prostu stał i na mnie patrzył. — Ja muszę zagrać w tego pokera.
— Jesteś pewien?
— Muszę.
Odwrócił się. Spojrzał w stronę stołu, przy którym przed chwilą siedziałem.
— Mam lepszy pomysł.
Zmarszczyłem brwi. Czułem, że tracę cierpliwość. Potrzebowałem wygrać. Dla niej.
Schował ręce do kieszeni. Uśmiechnął się do mnie czarująco. Prawie mnie to kupiło.
— Najpierw musisz wygrać ze mną.
— Co to znaczy?
Mój głos zaczął drżeć. Stresowałem się. Nie. Ja się bałem, że ją stracę. Że już więcej nie spojrzę na tę piękną kobietę. Na jej długie, ciemne włosy i bordowe usta. Że już nie poczuję jej intensywnych, kwiatowych perfum.
— Pomyśl o jakiejś karcie.
Widząc moje zawahanie, zachęcił mnie do tego skinieniem głowy. Nie mogąc ruszyć się z tego miejsca, po prostu zobrazowałem sobie w myślach jedną z kart do gier. Nie znałem się na tym za bardzo, to widziałem tylko numerki oraz kolory.
— Czy karta, o której myślałeś, to ósemka pik?
Wyciągnął kartę z rękawa, jakby był moim prywatnym magikiem i przedstawiał mi swoje sztuczki.
— Chyba… nie.
Rozpromieniłem się. Myślałem, że to koniec moich problemów. Byłem przekonany, że czarujący blondyn zniknie i pozwoli mi wrócić do gry w pokera. Oczami wyobraźni widziałem siebie i Marthę.
— Och, myślę, że to musiała być ta karta.
— Nie — zaprzeczyłem twardo. — Mogę już wrócić?
Mrugnąłem. Tylko tyle wystarczyło, żeby zniknął. Zobaczyłem go przy innym stole. Dłoń miał zaciśniętą w pięść. Otworzył ją, dopiero kiedy zacząłem się do niego zbliżać. Na otwartej ręce leżało parę pogniecionych banknotów oraz kilka monet.
Od razu sprawdziłem swoje kieszenie. Puste.
— Jaka szkoda — zaśmiał się. — Potrzebujesz pieniędzy, żeby zagrać.
 
Martha znikła. Nie poczekała na mnie. Blondyn znikł z moimi pieniędzmi.
Rzeczywiście, nie różniłem się za bardzo od osób, które przychodziły do kasyna, by zagrać. Do domu wróciłem bez niczego. Moim ciałem jedynie wstrząsały dreszcze. Znowu byłem sam na sam ze swoim strachem. Bałem się, że coś mnie zabije.

────
[1465 słów: Dante otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia +13 za event]

Od Lotus — „Moneta” [Smellstober]

Lotus weszła do mieszkania ze szmacianą torbą przewieszoną przez ramię i zmęczonym uśmiechem na ustach. Ostatnie dwa tygodnie naprawdę ją przetyrały i liczyła na to, że zazna w domu chociaż odrobiny spokoju. Czekała na nią książka, która od miesiąca kurzyła się na szafce i co najmniej trzy filmy do nadrobienia. Planowała weekend w łóżku. Koniecznie z herbatą i górą słodyczy. Anina jeszcze przez parę godzin miała być w pracy, więc zamknęła za sobą drzwi na klucz i z ulgą otoczyła się znajomym zapachem.
Jej nadzieje na spokojny weekend zostały szybko rozwiane, kiedy tylko weszła w głąb mieszkania. Wyglądało, jakby przeszło po nim tornado; kuchnia była zawalona brudnymi naczyniami, w kącie walały się kawałki stłuczonej szklanki, dwa pomidory zgniły w misce. Przez jedną, ale długą chwilę była przerażona, że matce coś się stało i nikt się o tym nie dowiedział, bo przecież mieszkała sama, kiedy Lotus z nią nie było. Wciąż w butach weszła po kolei do salonu i łazienki. Prysznic wciąż był opryskany kropelkami wody. Kiepski dowód, ale musiał jej wystarczyć jako potwierdzenie, że Anina rano z niego korzystała i wszystko było z nią w porządku. Oparła dłonie na umywalce. Po chwili ochlapała twarz chłodną wodą i wyszła z łazienki.
Jej pokój był jak zwykle nieco przykurzony, ale nietknięty. Zostawiła torbę na łóżku, zakasała rękawy i zabrała się za odgruzanie mieszkania. Otworzyła wszystkie okna, wpuszczając do środka chłodne, listopadowe powietrze, tym samym pozbywając się zatęchłego smrodu. W pierwszej kolejności zajęła się kuchnią, bo była w najbardziej opłakanym stanie, a potem poszło już z górki. Kiedy skończyła, zaczynało się ściemniać.
Po prysznicu, z włosami zawiniętymi w turban (była pewna, że zostawi na nim czerwone plamy, ale nie znalazła innego), próbowała zorganizować sobie kolacje, ale lodówka świeciła pustkami. Coś tu było cholernie nie tak. Jasne, Anina zawsze była nieco roztrzepana, ale nigdy nie doprowadzała mieszkania do takiego stanu, a jakieś jedzenie zawsze się znajdowało. Wygrzebała z dna szafki paczkę makaronu. Ugotowała całą, bo była pewna, że matka wróci z pracy głodna. Ot, makaron z masłem, żadne rarytasy, ale zjeść się dało.
Anina nie wróciła w ciągu, następnej godziny, ani dwóch, ani nawet trzech. Pracę zwykle kończyła o osiemnastej, a dochodziła dwudziesta i Lotus non stop nerwowo zerkała na zegarek. To, że matka się spóźniała nie było niczym nowym, ale wszystkie te nakładające się na siebie dziwne rzeczy sprawiały, że Lotus niczego już nie była pewna. Chrobot klucza w zamku usłyszała dopiero na kilka minut przed dwudziestą pierwszą. Słysząc to, niemal wyskoczyła z łóżka.
Kobieta raczej wtoczyła się, niż weszła do mieszkania. Przez kilka chwil nawet nie zauważyła, że stoi przed nią córka. Dopiero kiedy zrzuciła ze stóp buty, podpierając się o ścianę, uniosła na nią spojrzenie przekrwionych oczu.
— …Mamo? Piłaś? — zapytała zaniepokojona Lotus, doskakując do niej w jednej chwili.
Pytanie retoryczne; odór alkoholu czuła nawet wcześniej, stojąc niemal dwa metry od matki.
— Dwa drinki — wybełkotała w odpowiedzi kobieta, nieudolnie próbując się rozebrać.
Lotus niemal rzuciła się do pomocy, ale Anina średnio panowała nad swoimi ruchami. Okrycie spadło na ziemię, monety posypały się z kieszeni maminego płaszcza. Same drobne. Żadna z nich nawet nie pochyliła się, żeby je zebrać.
— Chodź, posadzimy cię na kanapie.
Złapała matkę za rękę i zaczęła ją powoli prowadzić do salonu. Kobieta ciążyła jej na ramieniu, ale Lotus nie takie ciężary już nosiła. Usadziła ją wśród futrzanych poduszek, choć w tej chwili niezbyt do nich wizualnie pasowała. Próbowała zachować spokój - mechanicznie nastawiała wodę na rumianek, mechanicznie pomogła Aninie pójść do łazienki, żeby opłukać twarz. Pościeliła jej łóżko i zostawiła, żeby mogła się przebrać, a kiedy sobie z tym nie poradziła, z tym też jej pomogła. Potem posadziła w czystej pościeli i przytknęła do ust kubek z ciepłą herbatą.
— Co się stało? — zapytała takim głosem, jakby mówiła do dziecka. Nie była pewna, czy matka w ogóle jej słucha.
Anina zaciskała trzesące się dłonie na kubku. Lotus bała się, ża wyleje na siebie herbatę, ale matka nie chciała jej oddać naczynia. Gapiła się przed siebie, zupełnie nie zwracając na nią uwagi.
— Wyrzucili mnie z pracy, kochanie — powiedziała w końcu, niewyraźnie, niemal z trudem.
Herbata i woda pomogły, ale nie mogły jej tak łatwo wyrwać ze szponów alkoholu. Jedyne, co się zmieniło to to, że już nie słaniała się na nogach. A może to była zasługa tylko tego, że siedziała.
— Mamo…
Lotus nie zapytała dlaczego, ani kiedy. Anina raczej nie była w stanie, który pozwalałby jej na tak skomplikowane odpowiedzi. Po prostu położyła dłoń na ramieniu matki i ścisnęła je delikatnie, ale kobieta i na to nie zwróciła uwagi. Przytknęła do ust kubek. Lotus siedziała z nią, dopóki nie wypiła herbaty, a potem położyła matkę do łóżka i poprosiła, żeby ją zawołała, gdyby w nocy źle się czuła.
Z otępieniem myła zęby, ledwo patrząc na swoje odbicie w lustrze. Związała włosy i wróciła do salonu, żeby zabrać kubek do kuchni. Monety, wciąż rozsypane na podłodze pod drzwiami, odbijały światło jarzeniówek. Po chwili wahania Lotus schyliła się i zaczęła je zbierać, jedną po drugiej. Chciała się zająć czymkolwiek. Byłaby w stanie zacząć w tym momencie odmalowywać ściany mieszkania, gdyby ktoś dał jej pędzej i kubeł farby. W końcu skończyła i wrzuciła drobniaki do skrzyneczki stojącej na blacie, gdzie matka trzymała drobne na zakupy. Jeszcze raz poszła umyć ręce. A potem zajrzała do salonu, żeby sprawdzić, czy Anina aby na pewno śpi. Dopiero potem wróciła do pokoju, zapaliła lampkę stojącą na biurku i usiadła na skraju łóżka. Ręce ją świeżbiły. Zrobiło się późno, ale ochota na sen szybko jej minęła, a o żadnej książce nie chciała nawet myśleć.
Słowa Aniny wiele wyjaśniały. Kobieta kochała swoją pracę - była recepcjonistką w domu spokojnej starości. Uwielbiała na co dzień pracować z ludźmi, z własnej woli robiła nadgodziny, zaprzyjaźniała się z mieszkańcami ośrodka. Bywały tygodnie, kiedy spędzała w pracy więcej czasu, niż w domu. Nic dziwnego, że to ją podłamało. A jednak Lotus nie mogła pozbyć się podłego wrażenia, że to wszystko jest cholernie nie w porządku, że powinna być zła. Dzieci nie powinny kłaść pijanych rodziców do łóżka, ani sprzątać zdezelowanych mieszkań, ani nawet martwić się o to, że mama nie wraca do domu. Dawno już przyzwyczaiła się do niego, że Anina nie jest jak inne mamy i nigdy taka nie będzie, ale wciąż była jej matką. To dlatego jej dłonie teraz tak mocno drżały, a do oczu cisnęły się łzy frustracji.
Wstała i otworzyła okno. Przysiadła na szerokim parapecie, niemal zrzucając z niego doniczkę z podwiędniętym kwiatkiem, i podkuliła kolana pod brodę. Nie miała pojęcia, co zrobić. Jak mogła pomóc matce? Wrócić na stałe do domu? Musiała przyznać, że nie podobała się ta opcja, ale co jeżeli nie miała innego wyjścia? Bała się, że Anina spędzała w taki sposób każdy wieczór od zwolnienia, a bogowie wiedzą ile takich wieczorów już minęło. Bała się, że matka przepija oszczędności i za miesiąc nie będzie miała za co zapłacić czynszu i kupić jedzenia. Nie tak to wszystko widziała.
Wytarła nos wierzchem dłoni, czując, jak wiatr wykrada ciepło z wnętrza jej pokoju. Już miała gęsią skórkę na rękach, ale to był teraz jej najmniejszy problem. Jej głowa zawsze pełna była słów, pomysłów i rozwiązań, a teraz tkwiła w niej jedynie pustka i gąszcz splątanych emocji. Złości, bo była zła na matkę, że doprowadziła się do takiego stanu. Wstydu, bo cichy głosik w jej głowie mówił jej, że jakoś mogła temu zaradzić. Frustracji, bo drugi cichy głosik szeptał, że jest bezradna i skończyły jej się ruchy. Była piętnastolatką bez pracy i jakichkolwiek pieniędzy, którymi mogłaby wspomóc matkę. Wszystko było strasznie, okropnie do dupy.
Nie przespała ani minuty tej nocy. Co pół godziny zaglądała do salonu, żeby upewnić się, że Aninie nic nie jest. Kręciła się po pokoju, myślała. Niedługo przed świtem rozpłakała się, bo pomimo godzin spedząnych na planowaniu różnych scenariuszy, niczego sensownego nie wymyśliła. Kiedy słońce już na dobre pojawiło się na niebie, a Anina wciąż spała, Lotus postawiła na stoliku obok łóżka matki szklankę z wodą. Potem wygrzebała nieco drobnych ze skrzyneczki i wymknęła się po cichu na zakupy. Starannie zamykając za sobą drzwi.
Jeśli tak to miało od teraz wyglądać, to jakoś da sobie radę. Nie wiedziała tylko jak długo.

────
[1342 słowa: Lotus otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia +13 za event]

Od Caroline — „Moneta” [Smellstober]

Przez pewien czas po wypadku, rodzice ledwo wypuszczali Caroline z domu. Nie pomagały bluzgi i wrzaski, a że dziewczyna nie uznawała wychodzenia oknem z własnego domu, nie było dobrego rozwiązania tej sytuacji. Przez całą wiosnę była wożona i odbierana ze szkoły samochodem, znajomych przyjmowała głównie u siebie i niewiele miała do roboty. Wakacje spędziła w Obozie Herosów, a wbrew pozorom, po dwumięsięcznym braku kontaktu, jej matka się nieco uspokoiła. Poza tym, wraz z rozpoczęciem jesieni, Caroline zaczęła swój ostatni rok w liceum i zdecydowanie nie miała zamiaru przesiedzieć tego czasu w domu.
Wszędzie słyszała tylko słowo EGZAMINY i tak szczerze, to zbierało jej się na wymioty za każdym razem. Nie dlatego, że bała się oblania; poświęcała na naukę za dużo czasu, żeby się o to martwić, ale nużyło ją słuchanie o tym samym dzień w dzień. Wszyscy byli boleśnie świadomi tego, że na koniec ostatniej klasy czekają ich ostateczne testy. Nie trzeba było im o tym przypominać. Wrzesień zlał się w cztery tygodnie szkoły, zajęć pozalekcyjnych i weekendowych sesji nauki w domu Caroline lub którejś z jej przyjaciółek. Prawdopodobnie był to efekt słomianego zapału, bo w październiku zdecydowanie zwolniły z tempem nauki. Być może Alex maczała w tym palce - była w klasie niżej i któregoś wieczoru jej irytacja osiągnęła apogeum, bo ich wszystkie spotkania sprowadzały się do nauki. Nawet jeśli towarzyszyła im z własnej woli, to zwyczajnie się nudziła. Caroline musiała przyznać jej rację, bo mimo szczerych chęci, z każdym dniem coraz to nowe wiadomości mieszały jej się w głowie i miała wrażenie, że jeszcze tydzień i mózg zacznie jej parować. Wróciły do swoich starych nawyków, a naukę zostawiały w szkole. Chyba wszystkie przy tym odetchnęły.
— Kto mi zapierdolił eyeliner? — zawołała Isabelle z łazienki, w akompaniamencie głośnego przegrzebywania się przez kosmetyczkę.
— Leży na biurku. — Caroline przewróciła oczami.
Sięgnęła po pisak i zaniosła go przyjaciółce. Cały jej pokój i przylegająca do niego łazienka była pełna porozrzucanych ubrań, biżuterii i pogubionych kosmetyków. Sama zaproponowała, żeby wszystkie przygotowały się razem na imprezę, bo jej rodzice byli na kolacji, a poza tym mieszkała najbliżej znajomego, do którego się wybierały. Impreza halloweenowa może nie była jakimś wielkim wydarzeniem, ale zdecydowanie tradycją. A skoro miała to być ich ostatnia taka impreza w liceum, to przecież trzeba było ją odpowiednio uczcić.
Caroline próbowała uporać się z różowymi pasemkami, które za nic nie chciały wczepić się w jej włosy. Doczepy były boleśnie plastikowe i trochę się plątały, ale nie miała czasu, żeby wykombinować coś lepszego. Do wczoraj nie wiedziała, za kogo w końcu ma się przebrać. Chciały wybrać coś razem, we czwórkę, a to wcale nie było takie proste. Każda miała własne pomysły i wizje, co sprowadzało się głównie do tego, że nie mogły się dogadać. Kiedy w końcu zdecydowały, musiała się naprawdę nagimnastykować, żeby dostać cokolwiek, co nadawałoby się do jej stroju.
— Daj, pomogę ci — powiedziała Sabrine z przekoloryzowanym westchnieniem, stając za nią.
Rude włosy miała mocno wytapirowane i podkręcone, przez co podwoiły swoją objętość. Zabrała się za sprawne wczepianie różowych pasem między ciemne włosy Caroline. Zdecydowanie szło jej to szybciej.
— Nie będą się odznaczały, jak zrobię sobie kucyki? — zapytała z powątpiewaniem Caroline, przeglądając się w lustrze.
— Myślisz, że ktokolwiek zwróci na to uwagę? — prychnęła Alex z drugiego końca pokoju, męcząc się z elementami swojego przebrania.
Caroline wzruszyła ramionami. Pewnie nie, ale i tak nie chciała, żeby w połowie wieczoru coś się jej odczepiło. Sabrine w tym czasie skończyła mocować pasemka na jej głowie i przeczesała włosy przyjaciółki palcami.
— Piękna będzie z ciebie Draculaura — powiedziała z uśmiechem i odsunęła się.
Z łazienki w końcu wyszła Isabelle. Jasne włosy miała poprzeplatane niebieskimi pasemkami i mocno pokręcone. Przymknęła oczy, prezentując opalizujący, fioletowy cień na powiekach i pochyliła się w stronę Caroline.
— I jak? — zapytała, pokazując jej swoją twarz pod każdym możliwym kątem.
— Świetnie. Bierz się za znalezienie butów, bo Rina je gdzieś wsadziła i nie pamięta gdzie.
— Miałaś jej tego nie mówić!
— Miałaś odłożyć wszystko na miejsce.
Sabrine wymamrotała coś niezbyt kulturalnego pod nosem, kończąc wysmarowywanie się samoopalaczem. Musiała się przyciemnić, jeśli chciała uchodzić za wilkołaczycę. Co prawda brąz gryzł się z jej włosami, ale mogła to jakoś przeżyć. Caroline skończyła upinać włosy. Żałowała, że nie ma grzywki, ale nie była aż tak zaangażowana, żeby na jedną noc zmieniać permamentnie fryzurę. W przeciwieństwie do Izzy, która zrobiła sobie niebieskie pasemka poprzedniego wieczoru. Co prawda farbą, która miała spłukać się po jednym myciu, ale z farbami do włosów to nigdy nic nie wiadomo. Musiała już tylko dorysować sobie serduszko na policzku i była gotowa.
Zaczęła kręcić się po pokoju w poszukiwaniu torebki, którą raczej rzadko nosiła, ale wpasowałaby się do przebrania. Wisiała na zewnętrznej klamce drzwi garderoby, razem z kilkorgiem innym toreb. Ich paski się poplątały, przez co musiała zdjąć je wszystkie. Zaniosła je do pokoju, rozsiadła się na podłodze i zabrała za dogrzebywanie się do tej konkretnej torebki, która była jej potrzebna. Kiedy ją w końcu wydostała i rozsunęła suwak, po podłodze posypały się monety - kilka pensów, głównie centy. Ostatnio nosiła ją jeszcze w wakacje, w Ameryce. Alex wychyliła się jej przez ramię.
— Czemu tego nie wymienisz? Przecież już nie musisz jeździć na te obozy przygotowawcze.
Sabrine i Isabelle przekomarzały się przy toaletce, ale po stronie Alex i Caroline zapadła cisza. Ley zaczęła powoli zbierać monety z podłogi i wrzucać je z powrotem do torebki.
— Chyba chcę studiować w Ameryce. Nie wiem. Rodzice mówią, że to nie jest zły pomysł — powiedziała w końcu, uciszając jednocześnie wszystkich w pokoju.
Przez chwilę przestrzeń wypełniało milczenie, a potem zaczęli mówić wszyscy naraz.
— Co?
— Dopiero teraz nam o tym mówisz?
— Skąd w ogóle taki pomysł?
— Co, kurwa?
Gąszcz pytań sprawił, że Caroline miała ochotę wrzeszczeć. Bardzo chciała im powiedzieć, z każdym dniem coraz bardziej. Ale nie miała zamiaru nażać przyjaciółek na niebezpieczeństwa, jakie mogłyby je z tej racji spotkać. Kłamstwa nie były łatwiejsze do wypowiedzenia, ale do przyjęcia - z pewnością.
— Mogę mieć tam większe możliwości. Już trochę nad tym myślałam — przyznała, bawiąc się zwisającym łańcuszkiem brasnoletki. — To dobre wyjście.
— Dlaczego nic nie mówiłaś? — powtórzyła się Isabelle, opadając na fotel.
Wypełniony ekscytacją i śmiechem pokój nagle zamienił się w klatkę, w której było w dodatku cholernie duszno. Caroline wstała i otworzyła drzwi balkonowe, wpuszczając do środka zimne powietrze.
— Bo to dopiero wstępne plany. Nie podjęłam żadnej decyzji. Zresztą jest dopiero październik.
Nie za bardzo chciała o tym rozmawiać, ale sumienie gryzło ją już od jakiegoś czasu. W końcu musiała im powiedzieć. A poza tym, to skłamała mówiąc, że rodzice ją popierają. Ba, nawet nic nie wiedzieli o jej drobnych planach.
— Może zostanę w Anglii — powiedziała po chwili, czując, jak ciężka cisza wierci jej dziurę w brzuchu.
Alex obrzuciła ją badawczym spojrzeniem, po czym wstała ze skraju łóżka.
— Miejmy nadzieję. Dobra, koniec tego, ktoś musi mi pomóc zawiązać gorset. Tylko tak, żebym się nie udusiła — zastrzegła od razu.
Izzy z chęcią rzuciła się do pomocy. Najlepiej przetrawiać informacje podczas robienia czegoś. To zawsze pomaga. Caroline za to zdecydowała się jednak na wybór innej torebki. Ta nagle zrobiła się pechowa.
— …Znalazłam buty — bąknęła Rina, trzymając w dłoniach sznurowane kozaki należące do Isabelle.
— No nareszcie! — westchnęła dziewczyna.
— Ała! Miałaś mnie nie dusić.
— Cicho, bo zaraz tak cię ścisnę, że nie będziesz mogła się odezwać.
— Zdrajczyni.
— Morderczyni.
Sabrine zaśmiała się, stawiając parę butów przy biurku. Szybko wróciły do poprzedniego rytmu działania, ale świadomość przeprowadzonej rozmowy i tak tliła się w tyłach ich głów.
Caroline pomyślała, że na pewno sobie bez niej poradzą.

────
[1224 słowa: Caroline otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia +13 za event]

Od Mikołaja — „Moneta” [Smellstober]

TW: SAMOBÓJSTWO

Biegł przed siebie na oślep, pustymi uliczkami obcego miasta. Nie miał pojęcia gdzie jest, ani jak się tu znalazł. Świat wirował mu przed oczami, a w głowie huczało od ciągłych grzmotów. Nie wiedział, czy nic nie widzi z powodu ściany deszczu, czy może jednak przez łzy - prawdopodobnie oba na raz. Wiedział za to, że musi uciekać. W pędzie podążał za ścieżką, którą intuicja wskazywała mu jako prawidłową. Lewo, prawo, teraz prosto, po schodkach, znowu w prawo…
Z impetem wpadł do jednego z lokali i skulił się za barem. Nikt nie zaprotestował.
— Pomocy! — zawołał, gdy zza rogu wyłonił się jeden z kelnerów. Nic się nie wydarzyło. Mężczyzna minął go jakby nigdy nic, niosąc kawę do jednego ze stolików.
Mikołaj podążył za nim wzrokiem, nieznacznie wychylając się zza lady. Cała sala była pełna ludzi, w spokoju jedzących ciasta, dyskutujących, pijących kawę… Panowała tu dziwna cisza, spokój, nawet nie było słychać tej okropnej burzy. Zupełnie tak, jakby znalazł się w innym świecie.
Powoli podniósł się na nogach i nadal pozostając niezauważony, rozejrzał się po kawiarni.
Słyszał rozmowy klientów, ale miał wrażenie że słowa odbijają się dziwnym echem w jego głowie i z niej ulatują, nie był w stanie nic zrozumieć. Ta senna atmosfera sprawiła, że nabrał ochoty na kawę. A przecież nie znosił kawy. Wygrzebał z kieszeni kilka monet i odszukał wzrokiem menu.
Litery w ogóle nie układały się w słowa. Spędził kilka minut na próbie opanowania nieustannie zmieniających miejsca znaków, bezskutecznie. Nawet nie zauważył, gdy za oknem ponownie zrobiło się ciemno. Rozległ się głośny huk.
Mikołaj wypuścił z ręki trzymane monety i poderwał się do biegu. To znowu go doganiało.
O mało nie rozbijając stojących na ladzie szklanek, wbiegł na zaplecze. Ku jego zaskoczeniu, tym razem wszystkie twarze odwróciły się ku niemu. Było ich sześć, a w każdej z nich rozpoznał Feliksa. Zupełnie tak, jakby się sklonował.
— Zabiłeś go — odezwały się wszystkie na raz, otaczając przerażonego chłopaka.
— Zabiłem…? — przełknął ślinę, szukając drogi ucieczki.
Nagle wszystkie drzwi zniknęły. Kuchnia zmieniła się w puste, białe pomieszczenie. Panowała w nim cisza, zakłócana jedynie tykaniem zegara i głosem sześciu Feliksów. Szybko rzucił okiem na ten zegar. Jego wskazówki poruszały się szybkim tempem w dwie przeciwne strony. Sen…? Nie, na pewno nie.
— To twoja wina — głos blondyna dotarł do Mikołaja z każdej możliwej strony, wywołując zawroty głowy.
— O czym ty mówisz…?! — próbował krzyknąć, ale słowa odbiły się jedynie echem w jego głowie. Zupełnie tak, jakby był w dźwiękoszczelnej klatce.
— Zabiłeś go — powtórzył Feliks. Wyciągnął zegarek kieszonkowy i podniósł na wysokość oczu Mikołaja.
Kilkanaście sekund wpatrywał się w przyspieszające, mijające się wskazówki i nagle poczuł, jak urządzenie go wciąga. Leciał, wirując, a w jego głowie nieustannie odbijało się “zabiłeś go” oraz “to twoja wina”. Prawie sam w to uwierzył, nie wiedząc nawet o kim mowa.
W końcu wylądował w autobusie, o mało nie wywracając się, gdy ten hamował. Z ulgą ocenił, że znalazł się na dobrze sobie znanym przystanku. Zadowolony wysiadł z pojazdu i skierował się w stronę swojego domu. Już prawie zapomniał o dziwnym zdarzeniu sprzed paru minut. Wspomnienia o ucieczce przed potworem i klonach Feliksa zostały zastąpione wyjściem do kawiarni ze znajomymi, poprzedzonym występem teatralnym. Co grali? Nie pamiętał.
Odwiesił swój ulubiony czarny płaszcz na wieszak i rozsznurował trampki. Dom był dziwnie pusty i cichy.
— Jest tu ktoś? — spytał, zaświecając światło na korytarzu. Odpowiedziała mu cisza.
Sprawdził kuchnię i salon, ale nikogo nie znalazł. W łazience również było pusto. Był sam? Gdzie wszyscy się podziali? W końcu zajrzał do pokoju brata.
— Aleks? Jesteś tu?
Zlustrował pomieszczenie, a jego wzrok zatrzymał się na biurku chłopaka. Leżał na nim wianek spleciony z gałązek głogu. Rozpoznał przedmiot, dał go bratu zaraz po występie. Element stroju Pucka… Ale przecież nigdy nie graliśmy "Snu Nocy Letniej" - przyszło mu do głowy. Jedynie marzył o tym, po obejrzeniu pewnego filmu… Myśl jednak szybko wyparowała. Nieistotne.
— To twoja wina — w jego głowie po raz kolejny pojawił się głos Feliksa. Ogarnął go niepokój.
Podświadomość zaprowadziła go na ogród. W dłoni, nie wiadomo skąd, trzymał latarkę, która oświetlała mu ścieżkę przez zarośnięte podwórko. Spacer trwał dużo dłużej, niż mógłby założyć, ale w końcu dotarł do wysokiego orzecha. Zamarł.
W miejscu, w którym kiedyś wisiała huśtawka, znalazł Aleksandra. Spokojnie wisiał sobie na drzewie, delikatnie bujany przez podmuchy wiatru. Patrzył na zwłoki brata przez dobre pięć minut, nie ruszając się z miejsca ani o centymetr.
Zdrowy rozsądek kazał mu go ratować. Albo uciekać. Tak, ucieczka będzie dobrą opcją. Nagle do głowy wpadła mu pewna myśl. Musi jak najszybciej ukryć ciało. Przecież jeśli zostanie przy nim znaleziony, oskarżą go o morderstwo. Taki tok myślenia wydawał się w tej chwili najrozsądniejszy.
Podszedł do wisielca i złapał go za nogi, w celu pociągnięcia go w dół. Dlaczego? Sam nie wiedział, coś kazało mu to zrobić. Gdy tylko dotknął butów, usłyszał za sobą znajomy głos. I nie był to głos Feliksa.
— Nienawidzę cię.
Mikołaj odwrócił się i zobaczył za sobą Antoniego. Kuzyn patrzył na niego pełnym obrzydzenia wzrokiem.
— To twoja wina.
Ponownie się odwrócił i tym razem, ku niezbyt wielkiemu zaskoczeniu, za nim stał Feliks.
— Nie…! — po raz kolejny próbował krzyknąć i znowu czuł się, jakby był zamknięty w bańce.
— To ty powinieneś tu wisieć.
To był głos Aleksandra. Mikołaj odwrócił się w stronę, z której dochodził i stanął twarzą w twarz z bratem. Popatrzył w bok. Ciało nadal wisiało.
— Zawsze cię nienawidziłem. Czekałem aż zdechniesz — kontynuował, utrzymując z Mikołajem kontakt wzrokowy, przed którym ten nie był w stanie uciec. Uwolniły go dopiero słowa Antka.
— Śmierć to dla niego za mała kara — zaśmiał się. — Powinien dowiedzieć się, do czego doprowadził.
— O czym ty mówisz?! — nie uzyskał odpowiedzi. Zamiast tego, dookoła niego zaczęło pojawiać się coraz więcej osób. Rozpoznał wśród nich przyjaciół z teatru, część rodziny, kilka osób z Obozu Herosów, a nawet parę fikcyjnych postaci, do których był przywiązany przez lata dorastania. Cała grupa, jak jeden mąż, przyłożyła sobie pistolety do skroni.
— Nie!
Zaczynając od Feliksa, każdy z nich, jeden po drugim, pociągał za spust.
— Przestańcie! — krzyczał.
Usiadł na zimnej trawie, zamknął oczy i zasłonił uszy dłońmi. Wystrzały pistoletu były jednak coraz głośniejsze, a padające trupy widział mimo zaciśniętych powiek.
— Stop!
Wraz z ostatnim wystrzałem, otworzył oczy.
Nerwowo łapiąc oddech, usiadł wygodnie na miękkim materacu. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Mimo panującego półmroku udało mu się stwierdzić, że znajduje się w domku Dionizosa. Żadnych trupów dookoła, jedynie kilka łóżek i okropny ból głowy. Wszyscy żyli.
— Wszystko w porządku? Krzyczałeś przez sen — usłyszał czyjeś słowa, ale nawet ich nie zarejestrował. Piszczało mu w uszach i potrzebował dłuższej chwili aby się upewnić, że jest naprawdę bezpieczny, w prawdziwym świecie. Że nikt nie umarł. Oprzytomniał dopiero, gdy poczuł na czole dłoń współlokatora. Wzdrygnął się wystraszony i spojrzał na niego wciąż półprzytomnym wzrokiem.
— Masz gorączkę — stwierdził.

────
[1109 słów: Mikołaj otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia +13 za event]

piątek, 31 października 2025

Od Mikołaja do Setha — „Ty jesteś rudziejszy”

Mogłoby zasypać te jebane truskawki — przeszło przez myśl Mikołajowi, gdy mijał wielkie pola owoców. Spędzał zimę w obozie po raz pierwszy i nadal łudził się, że w końcu spadnie więcej niż dwa centymetry śniegu. Zresztą, nawet jeśli nie padał śnieg, kto to widział, żeby hodować truskawki w środku zimy? Ci bogowie to aż tacy desperaci?
Wraz z grupą innych obozowiczów szedł w stronę starego amfiteatru, obecnie pełniącego funkcję areny treningowej. Skąd oni mieli tyle energii tak wcześnie rano? On sam nawet nie był jeszcze w pełni obudzony, a tamci przekrzykiwali się i prześcigali.
Rozejrzał się po tłumie, szukając kogoś znajomego do rozpoczęcia rozmowy. Niestety nieskutecznie. Zostali podzieleni na inne grupy niż zwykle i Mikołaj znalazł się sam wśród obcych herosów z różnych domków. Nie uśmiechało mu się spędzenie całego treningu w ciszy, a dzisiaj jakoś niespecjalnie miał ochotę na nawiązywanie nowych znajomości. Wstyd się przyznać, ale mimo bycia tu drugi raz, w tym ostatnie kilka miesięcy bez przerwy, większości tych ludzi nawet nie kojarzył. Nie wiedział, czy to kwestia jego słabej pamięci do twarzy, czy może ignorancji.
Gdy tłum się przerzedził, wszedł do zbrojowni i odszukał swój miecz. Wziął gladiusa do ręki i spojrzał na odbicie swojej niezbyt zadowolonej miny w klindze. Uśmiechnął się do siebie ironicznie. I dlaczego miał taki problem? Pomacha przecież godzinkę tym żelastwem, udając, że coś robi gdzieś na tyle i będzie miał spokój. Albo i nie.
— Szybciej! — usłyszał głos z areny. — Dobierzcie się w pary!
Westchnął i rozejrzał się po pomieszczeniu, w poszukiwania kogoś samotnego. Czasami żałował, że nie jest synem jakiegoś Apolla, strzelającym z łuku i walczącym na dystans. I nie chodziło mu nawet o konieczność rozmowy z drugą osobą — z tym, jeśli tylko był w humorze, nie miał żadnego problemu. On po prostu nie potrafił walczyć, nawet mimo kilkumiesięcznego treningu. Jego dziecięca fascynacja rycerzykami i mieczami przeminęła wraz z przyjazdem tutaj. Gdy przychodziło mu uprawiać jakiś sport, czuł się jak największa ofiara losu. Nie ważne, czy to piłka nożna na lekcji wychowania fizycznego, czy przeróżne aktywności na obozie, nieustannie się ośmieszał. Nie zginął jeszcze chyba tylko dzięki nadmiarowi szczęściu w życiu.
Kierując się w stronę amfiteatru i nadal poszukując kompana, zauważył, że idzie za nim rudowłosy chłopak. Zatrzymał wzrok na parę sekund na jego włosach. A może to nie był rudy…? Ponownie spojrzał kolor własnych włosów w odbiciu. Tamten chłopak był zdecydowanie bardziej rudy niż on sam, a skoro Mikołaja znajomi wyzywali od rudych, to tak, on zdecydowanie był rudy. A może to była wina światła? Odwrócił głowę ponownie, aby jeszcze raz ocenić kolor, ale przypadkiem złapał z chłopakiem kontakt wzrokowy. Uśmiechnął się speszony.
— Wygląda na to, że jesteśmy razem — zagaił z nadzieją, że tamten nie zwrócił uwagi na ciut przydługą analizę.
Szybko poczuł, że będzie tego żałować. Nie, żeby miał inny wybór. Chłopak był nieco wyższy od niego, a blizna na policzku sprawiła, że nerwowo przełknął ślinę. Nie miał też zbyt przyjaznej miny. Cóż, pozostało mu się jedynie modlić o to, aby był taką samą łamagą z zerową kondycją jak on i pod luźną bluzą nie ukrywał jakichś potężnych mięśni…


Seth?
────
[508 słów: Mikołaj otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Elianne — „Moneta” [Smellstober]

Cisza w domu wydawała się zbyt intensywna, żeby uchodzić za naturalną. W obozie nigdy nie bywało cicho; w dzień zawsze coś się działo, a nocami rzadko dało się zasnąć bez słuchania prowadzonych przyciszonymi głosami rozmów. Teraz brak jakichkolwiek dźwięków sprawiał, że uwydatniały się odgłosy, które zwykle wszystkim umykały — szelest wiatru w koronach drzew za oknem, ciche skrzypienie starej elewacji, chrobot mysich łapek na strychu. Wszystko to sprawiało, że Elianne czuła się nieswojo w pustej przestrzeni i niemal odetchnęła z ulgą, kiedy kuchnię przeszył głośny gwizd czajnika. Zsunęła się z krzesła i wyłączyła kuchenkę, po czym zaczęła buszować w szafce z herbatami.
— Mi też zrobisz? Zieloną.
Niemal podskoczyła, kiedy usłyszała głos ojca tuż za sobą. Dalej nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem mężczyzna o jego posturze porusza się tak bezszelestnie. Chyba to miało coś wspólnego z odchowaniem czwórki niemowlaków, których sen potrafił być płytki. Bardzo płytki. Odwróciła się i posłała mu uśmiech. Wyjęła z szafki opakowanie z zieloną herbatą.
Po kilku chwilach postawiła dwa pełne gorącej herbaty kubki na blacie i wdrapała się z powrotem na krzesło. Ojciec usiadł naprzeciwko niej. Kubek wydawał się śmiesznie mały w jego dłoniach.
— Dziwnie, prawda? Ciężko mi przyzwyczaić się do domu bez chłopców — powiedział, postukując palcami o ceramiczne naczynie.
Trochę przesadzał. Może i Christopher faktycznie wyjechał na studia, co skutkowało pewną pustką w domu, ale Matt i Will po prostu wyszli na miasto. Camille musiała zostać do późna w pracy. Chociaż pewnie to mogła być dla niego spora zmiana; Eli sama była przyzwyczajona do tego, że dom zawsze tętni życiem. Prezentował się smutno, kiedy wypełniała go jedynie cisza. Wzruszyła ramionami.
— Przejdzie ci, kiedy wrócą — prychnęła śmiechem.
Ojciec przewrócił oczami, chociaż pewnie miała rację. Narzekał, kiedy Matt po nocach darł się do telefonu, Will nie umiał sobie odpuścić i ciągle za nim chodził, gdy miał jakąś prośbę, a Cam śpiewała w kuchni podczas gotowania. Zawsze potem się uśmiechał, ale raczej się z tym krył. Mężczyzna wstał i przeszedł się do komody, z której po chwili wygrzebał klaser. Elianne nie widziała go od wielu lat.
— Zastanawiałem się, czy tego nie sprzedać — przyznał, kładąc go na blacie i dłonią wytarł z kurzu skórzaną okładkę.
— Dlaczego?
— Leży i się kurzy. Może komuś będzie służył lepiej? Poza tym, pieniądze na czesne zawsze się przydadzą — przyznał, chociaż jasne było, że nie robi tego z wielkim entuzjazmem.
Kolekcjonował stare monety odkąd Elianne pamiętała, i jeszcze parę lat więcej. Była to jego jedyna pasja, o której wiedziała. Kiedy była młodsza, często wdrapywała mu się na kolana i razem oglądali każdy okaz po kolei, a ojciec opowiadał jej, skąd jest i ile ma lat. W pewnym momencie jej myśli bardziej zaczął zajmować obóz i chyba po prostu o tym zapomniała. Widziała jednak wyraz twarzy ojca, który zdradzał, że wcale nie chce sprzedawać swojej kolekcji. Już teraz powoli przewracał kartki klasera, z pewnym uczuciem, które ciężko było jej zrozumieć. W pewnej chwili łyk herbaty nieprzyjemnie stanął jej w gardle, kiedy dostrzegła złotego denara w jednej z kieszonek. Odkaszlnęła, wciąż wlepiając wzrok w monetę. Zaniepokojony Richard szybko uniósł wzrok na córkę i zdołał połączyć jej reakcję z widokiem, jaki miał przed sobą.
— Tę dostałem od twojej matki — powiedział w końcu, na dłużej zatrzymując wzrok na monecie.
Eli nie odpowiedziała. Jakoś nigdy nie mieli okazji o tym porozmawiać. Nie było czasu, a może po prostu żadne z nich nie miało na to ochoty. Rzadko zostawała sama z ojcem; pobyty w domu były raczej intensywne, a ich dom nieczęsto bywał pusty. Niewiele było okazji, żeby zacząć ten temat.
— Jak ją poznałeś? — zapytała z cieniem wahania w głosie. Nie była pewna, czy powinna o to pytać. Niektórych ran nie należy rozdrapywać, a ta konkretna dla niektórych domowników nawet po tylu latach była świeża. Kiedy siedziała z mamą, starała się o tym nawet nie myśleć.
Ojciec milczał dłuższą chwilę, wciąż wpatrzony w nieszczęsny denar. Elianne już pogodziła się z tym, że na to pytanie nigdy nie uzyska odpowiedzi i wlepiła wzrok w swoje dłonie trzymające kubek. Niepotrzebnie zaczęła.
— Na ulicy. Oblałem ją kawą, bo byłem spóźniony do pracy, nie patrzyłem pod nogi i potknąłem się. Była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem — przyznał, choć sprawiał wrażenie, jakby powiedzenie tego na głos sprawiało mu trudności. Kciukiem musnął obrączkę ślubną, którą zawsze nosił na palcu. — Za każdym razem, kiedy pytałem, podawała mi inne imię. Marianne, Isabelle, Chloe, Katherine. Co kilka minut była kimś innym. Ciągle się śmiała. W taki sposób, że mijający ją ludzie się odwracali. Miała w sobie coś, co przyciągało wszystkich, niezależnie od intencji.
Elianne słuchała w milczeniu. Bała się odezwać, żeby Richard nie przestał mówić, choć chyba sprawiało mu to ból. Jej też ciężko było tego słuchać, wiedząc, że zaraz do domu wróci Camille, pewnie z czymś do jedzenia i olśniewającym uśmiechem pełnym miłości. Zrobiło jej się niedobrze.
— Miała takie same włosy jak ty, tylko dłuższe. Oczy w odcieniu, którego nie widziałem nigdy wcześniej, ani nigdy później i pełno piegów. Była przy tym tak subtelnie pewna siebie, że nie miałem pojęcia, co zrobić. Nie chciała przyjąć rekompensaty w postaci zapłaty za pralnię, prosiła o pączka. Nie potrafiłem jej odmówić. Może nie chciałem — dodał z zadumą. — Spotkałem ją tylko ten jeden raz. Nigdy więcej. A potem pojawiłaś się ty.
Nie powiedział tego z wyrzutem czy choćby cieniem pretensji. Stwierdził fakt. Co wcale nie zmieniło tego, jak cholernie nieswojo poczuła się Eli. Zapadła cisza, a ona zaczęła wiercić się na krześle. Dopiero po latach dowiedziała się, że jej pojawienie się niemal zrujnowało małżeństwo rodziców, wtedy jeszcze młode i nie do końca ustabilizowane. Odkrycie tego nie było jej najprzyjemniejszym przeżyciem, ale nikt nie chciał jej okłamywać. Teraz jednak czuła się jeszcze gorzej i miała wrażenie, że wszystkie jej wnętrzności zwinęły się w jeden wielki, ciasny supeł.
— Kochałem cię od dnia, w którym się u nas zjawiłaś. I chociaż im jesteś starsza, tym bardziej widzę ją w tobie, to nigdy nie żałowałem tego, że pojawiłaś się w naszym życiu — skończył cicho Richard, po czym odchrząknął i upił łyk herbaty, żeby zrobić ze sobą cokolwiek.
Eli czuła, że łzy zaczynają szczypać ją pod powiekami. Spuściła wzrok. Wiedziała, że ojciec ją kocha, ale nie za często o tym mówił. Zawsze czuła, że przychodzi mu to z trudem, w całkowitym przeciwieństwie do Camille, która obsypywała miłością wszystkich w swoim zasięgu. Nieraz zastanawiała się, jak dwójka tak różnych od siebie ludzi zdołała stworzyć stabilne małżeństwo, które tak wiele przeżyło, ale może to była ta właściwa receptura.
Nic na to nie odpowiedziała, bo do ich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, a zaraz potem w kuchni pojawiła się Camille. Ciemne włosy miała luźno związane, a w dłoniach trzymała papierową torbę z zakupami. Uśmiechnęła się szeroko.
— Hej, co to ma być? Plotkujecie beze mnie? — zapytała i uniosła brew, odstawiając zakupy na blat.
Elianne zamrugała kilkukrotnie, żeby odgonić łzy i wstała, by pomóc kobiecie rozpakowywać zakupy.
— Nie można plotkować z osobą, o której się plotkuje — powiedziała, mniej więcej panując nad tym, żeby jej głos był stabilny.
Camille rzuciła jej oburzone spojrzenie, zakasując rękawy koszuli. Już zabierała się do nastawienia wody na makaron.
— O mnie nie wolno wam plotkować, bo zaczniecie sami sobie gotować — zagroziła, ale na jej ustach błąkał się uśmiech.
Sprawnie wymijały się nawzajem w małej przestrzeni. Robiły to już tak wiele razy, że były w tym wprawione. Eli kątem oka widziała, jak ojciec zamyka klaser i odsuwa go na bok. I tylko raz musiała wytrzeć policzki rękawem swetra, kiedy mama na nią nie patrzyła.


────
[1224 słowa: Elianne otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia +13 za event]

czwartek, 30 października 2025

Od Apollodorosa — drabble „Nuta”

— Dzień dobry, w czym mogę pomóc? — Uśmiechnął się swoim klasycznym uśmiechem pracownika obsługi klienta.
— O co chodzi z ta nową arabicą, czemu się do niej dopłaca?
— Oczywiście może pan wybrać naszą klasyczną mieszankę za niższą cenę. Ta nowa to średnio palona arabica z etiopskich ziaren o słodkawym, nieco miodowym profilu z kwiatowymi nutami, posmakiem wina oraz delikatnie czekolady. Region specjalizuje się w kawach o jakości wyżej półki i nasza kawiarnia kupuje tylko od sprzedawców z potwierdzonymi dobrymi warunkami pracy, stąd cena.
— Dobra, przesada. Po prostu zrób mi szybko espresso na wynos chłopcze. — Doros nie dostał napiwku, spodziewane po tym kliencie.


────
[100 słów: Apollodoros otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Erin — drabble „Nuta”

— No, gitarzysty to z ciebie nie będzie — stwierdził David, obserwując Erin zmagającą się od dłuższego czasu z jakąś mainstreamową piosenką na jego gitarze. — Zupełnie nie trafiasz w nuty.
— Sam jesteś nuta — prychnęła dziewczyna, po czym zaczęła od nowa. Nie ma opcji, że wyjdzie stąd, dopóki nie zagra przynajmniej w jakimś stopniu poprawnie.
Przyjaciel parsknął krótkim śmiechem i wrócił do jedzenia chipsów, przeglądając coś na telefonie.
— Ty, a nie wolisz perkusji? — Odezwał się.
— Później, jak mi wyjdzie z gitarą.
David z uśmieszkiem wzruszył ramionami i sam podszedł do perkusji. Usiadł przy bębnach i znajoma melodia wypełniła pomieszczenie. Tylko nie Zombie Lady…


────
[100 słów: Erin otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Theodore'a — drabble „Nuta”

— …Będę z tobą szczery. Było beznadziejnie — powiedziała Charlie, posyłając Theo skruszony uśmiech.
Leżał rozłożony wygodnie na łóżku przyjaciela, podczas gdy ten próbował zagrać coś na nowej gitarze. Nie szło mu zbyt dobrze i jasne, że o tym wiedział, ale i tak się skrzywił i od razu odłożył instrument do pokrowca.
— Nie było tragicznie. Jak na pierwszy raz. — Theo próbował się bronić, ale bez większego przekonania.
Charlie muzykę miał we krwi. Theo trochę mu tego zazdrościł; wyrazu skupienia i zanurzenia się w melodii, kiedy grał na skrzypcach; tego, że wcale nie musiał patrzeć na nuty, by wszyscy na sali wstrzymali oddech.


────
[100 słów: Theodore otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Elianne — drabble „Nuta”

Kiedy Eli była mała, Christopher chodził na lekcje gry na pianinie. Co prawda instrument, który mieli w domu, był wiekowy i pamiętał jeszcze ich dziadków, ale jeszcze się do czegoś nadawał. Często słyszała, jak Chris gra wieczorami pod opieką Camille, która bardzo go do tego zachęcała.
Rzadko pozwalał jej się zbliżać do pianina. Ledwo zdążyła spojrzeć na rozsypane na klapie instrumentu nuty, a już ktoś zabierał ją na drugi koniec pokoju. Tylko czasami mama brała ją na kolana i pokazywała jej czasami prostsze, czasami trudniejsze akordy, ale Elianne miała zdecydowanie zbyt małe dłonie, żeby być w stanie naśladować jej ruchy.


────
[100 słów: Elianne otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Lotus — drabble „Nuta”

Ośmioletnia Lotus patrzyła na nauczycielkę w taki sposób, jakby ta tłumaczyła jej co najmniej czarną magię. Nie rozumiała, o co chodzi ze znakami wypisanymi na tablicy i co ma niby pisać zeszycie, który był podzielony na dziwne linie.
— Tak rysujemy klucz wiolinowy. Czy ktoś chciałby spróbować?
Cichy pisk tarcia kredy o tablicę był jedynym, na co Lotus zwracała uwagę. Ciągle tylko kazali im rysować jakieś głupie ślaczki! Niezbyt przejmowała się tym, że te ślaczki były tak naprawdę nutami, które chyba powinna umieć rozróżnić.
Rysowała ołówkiem kwiatki na marginesie kartki, kiedy kobieta zajrzała jej przez ramię.
— A czemu ty nie piszesz?


────
[100 słów: Lotus otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Caroline — drabble „Nuta”

— Co ty wyprawiasz?
Caroline stanęła przed Sabrine skuloną na pluszowej kanapie i zmarszczyła brwi. Dziewczyna miała smugi rozmazanego tuszu na policzkach i wyglądała jak siedem nieszczęść. Poza tym była pijana jak kopaczka i chyba to był powód wszystkich jej problemów.
— Bo ta nuta jest chujowa — powiedziała, pociągnęła nosem i zaraz wytarła go o rękaw sukienki. Obrzydlistwo.
— Co? — zapytała Ley, siadając obok.
Piosenka była puszczona w jakości tak niskiej, że ledwo mogła rozróżnić słowa. Nie miała pojęcia, o co Sabrine chodzi, ale objęła ją ramieniem.
— No już, nie płacz. Zaraz ktoś zmieni piosenkę — dodała, zakładając jej kosmyk rudych włosów za ucho.


────
[100 słów: Caroline otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Niketasa — drabble „Dym”

– Drodzy bracia, drogie siostry, wszyscy kuzyni i wszystkie kuzynki! Półboski narodzie, mam ci coś do powiedzenia! – Głos Niketasa rozbrzmiewa na placu między domkami, jego megafon z Walmartu tak psuje jakość jego głosu, że wszyscy mogą tylko domyślać się, co mówi. – Mówię STOP slanderowi makaronu z truskawkami! Bez urazy dla dzieci Demeter, ale już wszyscy mamy serdecznie dość tego przeklętego dania! Który jest nam serwowany niemal codziennie! Herosi! Zróbcie dym, zróbcie szum! Musimy podjąć walkę!
Gdy kończy, obozowicze biją brawo, choć z jego wypowiedzi zrozumieli tyle, ile wynosi ułamek z jedynką w liczebniku i logarytmem dwójkowym z sześćdziesięciu czterech w mianowniku.


────
[100 słów: Niketas otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Sony — drabble „Nuta”

Delikatnie rozplata dłonie dziewczyny z gryfu, odbiera jej instrument. Patrzy na niego z zawodem, jakby gotowa na usłyszenie, że w ogóle sobie nie radzi.
– Popatrz, chwyć D w ten sposób, żeby potem łatwo przejść do G, widzisz? – Pokazuje jej, jak on to robi, ale Violet chyba nie do końca rozumie. Mimo tego kiwa głową i wyciąga ręce, żeby z powrotem przyjąć gitarę. – Na pewno chcesz uczyć się akordów, nie melodii?
– No… chyba?
– Bo wiesz. Będziesz musiała równocześnie grać i śpiewać, a jak się nauczysz nut, to… będziesz jakby linią melodyczną – tłumaczy pokrętnie, kręcąc młynka dłońmi.
– Ja nie umiem czytać nut…


────
[100 słów: Sony otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Kala — drabble „Nuta”

– Może dodaj jeszcze jakieś… czerwone nuty?
– Że ćwierćnuty?
– Nie, idioto. Czerwone elementy. Wiesz, zieleń, żółć i czerwień, niefajne?
– Nie – odpowiada Kal i pochyla się nad jej paznokciami. – Już mi wystarczy, że kazałaś mi narysować mrówkę na serdecznym.
– A nie jest słodka?
– Wierzę ci na słowo! – woła Mischa.
– Jesteście siebie warte – rzuca Kal, ale bez cienia rozbawienia w głosie.
– Już, spokojnie, zapłacę ci przecież!
– Nie.
Jego zapłatą okazują się pocałunek w policzek i czekolada wciśnięta w dłonie. Dziękuje za nie wymamrotanym: „Miałaś nie płacić”.

Kostka czekolady rozpływa się w jego ustach, gdy za oknem zapada ciemność, a pokój jest nieznośnie pusty.


────
[100 słów: Kal otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Kuźmy — drabble „Nuta”

Klucze szczęknęły, zawiasy skrzypnęły, drzwi ustąpiły z westchnieniem, siłą wyrwane ze ściskającej je framugi. Zatrzasnęła je, z trudem przekręciła zamykającą je gałkę. Panele trzeszczały cicho, gdy ściągała buty, a w kuchni powitał ją monotonny plusk wody powoli kropiącej z niedokręconego kranu.
To dźwięki, które znała na pamięć. Stary dom prosił o remont, zakłócając ciszę. Ona zna każdy trzask, każdy szelest, każdy szum. Mogłaby stworzyć zapis nutowy tej spokojnej melodii, która trwa nieustannie.
Była z nią przez cały ten czas. Czas samotności, zimnych obiadów i nerwowego strzyżenia uszami w oczekiwaniu na głośne, niemal alarmujące takty obecności drugiej osoby w tym domu.


────
[100 słów: Kuźma otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Vex — drabble „Kamień”

Podczas stawiania pospiesznych kroków, czuje kamienie wciśnięte w szczeliny podeszew. Nie ma czasu ich wyciągać, nie może pozwolić sobie na postój. Ścigają no jeno przeszłość i powód, przez który zaczęło zwracać uwagę na istnienie tabliczek z napisem: „Nie deptać trawników!”.
Naprawdę próbowało go unikać, ale stało się: nawiązali kontakt wzrokowy i on ruszył w jeno stronę, a ono zaczęło uciekać.
Złapał no, gdy utknęło w tłumie wolno idących legionistów. Jego dłoń ciężko spoczęła na jeno ramieniu.
– Cheryl cię woła – komunikuje z tą swoją miną, która wygląda, jakby chciał wszystkim spuścić wpierdol.
Vex odpowiada przekleństwem, bo gorzej już być nie może.


────
[100 słów: Vex otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Arnar — drabble „Nuta”

– Ostatnio dużo myślałem… – zaczyna, chcąc podzielić się czymś bardzo ważnym. Nie może, bo Lucien niemal natychmiast mu przerywa.
– O, nie.
Arnar opiera dłonie na biodrach, przybierając pozę wściekłej perfekcyjnej pani domu. Brakuje mu tylko fartuszka i wałka dzierżonego jak miecz.
– Ale kontynuuj, kontynuuj – zachęca go Lucien. Właśnie pochyla się nad krzyżówką i myśli nad czymś „u boku rzeki”, ale ani „odpływ”, ani „dopływ” nie pasuje.
– Myślałem, że może nauczę się grać na gitarze…
– Brzeg! – Olśniony wpisuje hasło w kratki. – Spokojnie, słucham cię. Gitarze i…?
– I… nie wiem już.
– Ty w ogóle wiesz, co to jest „nuta”?
– Jesteś dzisiaj jakiś wredny.


────
[100 słów: Arnar otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Anastazego — drabble „Nuta”

Nie chciał wychodzić z pokoju, gdy mieszkanie huczało od rozmów i potężnych basów. Postanowił nie ingerować w sprawy Gabriela, a przy tym zignorować nieznajomych, którzy grali w każdą istniejącą grę alkoholową.
Pomimo swoich obietnic (wzbraniania się przed uczestnictwem w imprezie), wychylił się ze swojej nory. Jakaś dziewczyna natychmiast się do niego uśmiechnęła (chyba próbowała zagadać), ale wyminął ją bez słowa.
Wystarczyło, że kliknął jeden przycisk, a piosenkę o zombie kobietach zastąpił trochę lepszy utwór.
– Ej, to była moja ulubiona nuta! – zanim wściekły koleś dopadł Anastazego, zdążył z powrotem zamknąć się w swoim pokoju. Tylko on, śmieci i simsy. Wspaniały wieczór.


────
[100 słów: Anastazy otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Raine — drabble „Nuta”

Arlo wie, co go czeka, gdy Raine wyciąga eyeliner z kosmetyczki. Ono widzi to na jego twarzy — heros nigdy nie potrafi ukryć jakiegoś dziwnego rodzaju zmęczenia i akceptacji swojego losu, który ledwo można odróżnić od jego zwykłej, beznamiętnej ekspresji.
– Tylko bez kutasów.
– Ja ci nigdy nie narysowałom kutasa! – fałszywie irytuje się Raine, które jeszcze nawet nie przyłożyło końcówki pędzelka do skóry Arlo. – Zawsze mam ambitniejsze pomysły!
Tym jeno „ambitniejszym pomysłem” okazuje się krzywo narysowany zapis nutowy „La Cucaracha”. Choć Raine czeka, aż Arlo zapyta no, czemu ono potrafi odtworzyć to z pamięci, on ogranicza się do krótkiego komentarza:
– Bardzo ładne.


────
[100 słów: Raine otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Aye — drabble „Nuta”

Pierwsze co usłyszało po wróceniu do domu i zdjęciu butów w przedpokoju była jakaś dziwna piosenka. Nigdy wcześniej nie słyszało, żeby wujek puszczał coś podobnego na głośnikach.
Odwiesiwszy kurtkę na wieszak przeszło w głąb mieszkania. Szło prawie na palcach, nie chcąc przypadkiem wystraszyć mężczyzny, który siedział na kanapie i sklejał model jakiegoś samolotu.
— Co to za piosenka?
Wujek podniósł głowę.
— Karma.
— Karma?
— Tak, od Jojo Siwy. Słyszałoś kiedyś?
Aye się skrzywiło. Nie mogło nawet odpowiedzieć na pytanie, bo przerwał jejmu chrypliwy ryk piosenkarki.
Karma's a bitch, I should've known better
If I had a wish, I would've never effed around

────
[100 słów: Aye otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Izana — drabble „Nuta”

Gwiżdżąc pod nosem jakąś dziwną melodię szedł prosto do Obozu Jupiter. W jednej ręce trzymał siatkę, a w niej dzierżył stos dokumentów, które chciał przekazać Vergilowi.
Jakie było jego zdziwienie, kiedy w biurze nie zastał pretora. Od razu pomyślał, że Vergil zwyczajnie się opierdala; bo dlaczego nie było go na miejscu w zwykły piątek trzydziestego pierwszego października o godzinie dwudziestej?
— Izan?
Za jego plecami wyrosła solidna postura Vergila. Przetarł zaspane oczy.
— O! Ha, ha! Pan śpioch! Kołysankę ci zanucić może? Znam jedną!
Vergil bez słowa przejął od Izana siatkę z dokumentami. Wszedł do biura i… zamknął drzwi przed nosem ambasadora.

────
[100 słów: Izan otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Kai — drabble „Nuta”

Usłyszała tę piosenkę na jednej ze swoich zmian. Melodia grała w jej głowie bardzo długo, za długo jak na to, ile godzin wtedy pracowała. Chciała się zapytać o tytuł, ale Oriana ciągle jej umykała, prawie uciekła spomiędzy palców.
Dogoniła złotowłosą dopiero po zamknięciu. Oriana stała w szatni i szukała czegoś w stosie rozrzuconych na podłodze ubraniach.
— Hej — zaczęła z uśmiechem. — Tak właściwie, to chciałam zapytać, jaki tytuł ma piosenka, którą dzisiaj puszczałaś.
— Która?
Kaya się zamyśliła. Nie pamiętała już słów. Mogła tylko cicho zanucić pod nosem piosenkę.
— Och, to… to akurat jest — zacięła się trochę zażenowana — uch, The Bad Touch

────
[100 słów: Kaya otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Havu — drabble „Nuta”

Zaśmiał się. Przełączał piosenki na telefonie Mii, drażniąc się z nią. Dziewczyna próbowała odzyskać swoją własność, ale Havu trzymał kurczowo urządzenie przy sobie. Tarzali się po kanapie jak dwójka dzieci.
— Daj to! — krzyknęła, próbując stłumić śmiech, by brzmieć poważniej.
— Po jednej nutce! — odkrzyknął i włączył kolejną piosenkę, którą po sekundzie zatrzymał. — Tytuł i wykonawca!
Mia przewróciła oczami.
Cinnamon Girl od Lany del Rey.
— Bingo! — oddał telefon dziewczynie. — Właściwie, w polubionych masz prawie samą Lanę. Słuchasz czegoś innego?
Złośliwy uśmieszek zawitał na jego twarzy. Mia od razu sprzedała mu kuksańca w żebra.
— Tak? A ty dalej słuchasz tylko swojego głupiego Rammsteina?

────
[100 słów: Havu otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Artema — drabble „Nuta”

To był pomysł Edgar. Od lat nie był na imprezie halloweenowej, dlatego też zdziwił się, widząc tylu przebranych ludzi w jednym miejscu. Zapomniał, jak się świętowało ten dzień i jak dobra zabawa omijała go przez te lata.
Usiedli gdzieś z dala od tłumu. Edgar zamieszało słomką w zimnym napoju. Kostki lodu obiły się o szklane ścianki.
— Pozbierajmy cukierki.
Artem parsknął śmiechem. W tle słyszał kolejną halloweenową piosenkę.
— O tutaj? W barze?
Wzruszyło ramionami. Uśmiechnęło się prowokatorsko. Artem już wiedział. Wiedział, że Edgar zaraz wstanie.
— Kto uzbiera więcej…
Przerwał im przerażający śmiech. Kolejna halloweenowa piosenka. Muzyka, której normalnie się nie słucha.

────
[100 słów: Artem otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Luciena — drabble „Nuta”

Lucien postawił na stół stare radio. Sprzęt wyglądał tak, jakby przeżył drugą wojnę światową, ale całkiem dobrze działał.
Urządzenie zachrzęściło, udławiło się przy pierwszych nutach piosenki, kiedy Lucien ustawiał stację i w końcu zagrało czystą melodię. Dumny syn Dionizosa odwrócił się do Arnara.
— Widzisz? Działa! Jak nowe.
Arnar uśmiechnął się. Podszedł do Luciena, położył dłoń na jego głowie i delikatnie przeczesał szare włosy.
— Dobra, dobra. Podoba mi się.
Bawili się radiem jeszcze chwilę, aż uznali, że zostawią je w spokoju. Ich małe mieszkanie przestało być ciche. Wypełniły je przeróżne piosenki: spokojne, skoczne oraz takie drażniące, których nie dało się słuchać.

────
[100 słów: Lucien otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Dantego — drabble „Nuta”

Kiedy był dzieckiem, mama nuciła mu do snu pewną melodię. Nigdy nie usłyszał słów tej piosenki. Zawsze przed snem, ale też w chwilach, kiedy nie radził sobie z emocjami, kobieta brała chłopca na kolana i cicho śpiewała mu do ucha. Dante usypiał w jej objęciach.
Siedział teraz przy otwartym oknie. Wdychał chłodne październikowe powietrze i nucił pod nosem tę samą melodię, którą znał od małego dziecka. Nie było już przy nim mamy. Sam musiał się uspokoić. Utwierdzić w przekonaniu, że nic nie chce go znowu zabić.
Wyciągnął papierosa. Włożył go sobie między zęby i odpalił. Nie przestawał nucić uspokajającej melodii.

────
[100 słów: Dante otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Filemona — drabble „Nuta”

Słuchawki w niczym nie pomagały. Denerwująca muzyka przedzierała się przez nie i rozpraszała Filemona, nie pozwalając mu skończyć tego, co zaczął.
Wpatrywał się w ekran. Ze zdenerwowania zaciskał zęby. Był już tak zmarszczony na twarzy, że siedzący obok kolega nie wiedział, czy może go o coś zapytać.
— Kto to puszcza? — Odwrócił się do mężczyzny, rzuciwszy słuchawkami na biurko.
— Wiesz… też się zastanawiam.
Między nimi zapadła cisza. Słychać było tylko kolejne nuty irytującej melodii.
Don't stop eating my heart out, baby
Don't stop giving me yours
Filemon zazgrzytał zębami. Wstał z fotela i nie patrząc na kolegę, powiedział:
— Zaraz znajdę źródło.

────
[100 słów: Filemon otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Edgar — drabble „Nuta”

KILKANAŚCIE LATA TEMU

Było znowu w przytulnym łóżku, gdy zostało obudzone przez światło, nieśmiało zerkające do pokoju. Lekkie, beztroskie nuty rozbrzmiewały z głośników w salonie. Nie było wokół okropnej ciszy ani chłodu, który przewidywało w swoich snach.
Już od dawna nie doznało tego uczucia, gdy jest się witanym słodkim uśmiechem i głaskaniem po głowie. Gdy mogło zjeść pachnące, aromatyczne śniadanie w akompaniamencie podśpiewującej puszczaną piosenkę Vivian.
Vivian dopełniła to, czego już nie mogła spełnić jeno matka, choć doskonale wiedziała, że nigdy jej nie przywróci, ani nigdy nią nie będzie.
Mogła jedynie sprawić, aby nigdy już nie poczuło, że nikogo przy sobie nie ma.

────
[100 słów: Edgar otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Kurta — drabble „Nuta”

Stół Drugiej Kohorty przy każdym posiłku wyglądał jak ostatni krąg piekła.
Nie mógł po prostu wziąć talerza i się oddalić. Musiał siedzieć, z tyłkiem poza krawędzią siedzenia, bo wszyscy obok niego się rozpychali. Między jego nogami leżał sapiący piekielny ogar Doriana i Kurt czuł, że w jego skarpetkach utworzyło się już jezioro śliny. Gdzieś nad jego głową przeleciała rzucona w powietrze łyżka.
Nie brał udziału w dyskusji.
— Och? Czy to nowe perfumy? Wyczuwam nutę papai…
Sięgnął pod stół i zatkał Terminatorowi nos, zanim pies zdążył teleportować wszystkich w krainę alergii. Gniewnie nadgryzając tosta, pomyślał, że powinni mu za to podziękować.


────
[100 słów: Kurt otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Judasa — drabble „Szczur”

Ciepłe światło lampek rozjaśniało pokój za zasłoniętymi żaluzjami. Ich ciała stykały się omyłkowo pod grubym kocem, podczas gdy znad dwóch kubków unosiła się para.
— Mógłbyś stąd wziąć te szczury? — spytał z westchnieniem.
W oczach Havu pojawiła się wyraźna odmowa. Zwierzę, również jak na znak niezadowolenia, zwinęło się w kulkę między nimi. Pozostała trójka rozsypała się na całej wielkości kanapy, wprawiając Judasa w dyskomfort.
— A co, jesteś zazdrosny?
Zmarszczył się tylko. Havu oparł głowę o jego ramię, a rude włosy załaskotały go w szyję. Szczur przez nagły ruch zmienił swoje położenie, przybliżając się bardziej do Judasa.
Może nie były takie złe.

────
[100 słów: Judas otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Oriany — drabble „Nuta”

Nie da się wyrazić słowami, jak bardzo nienawidziła sobót — ulubionego dnia tygodnia dla wielu, a raczej dla tych jeszcze uczących się bądź chodzących do normalnej pracy. Ale ona nie chodziła do normalnej pracy.
W największym zapierdolu, w cholerną jesień, ktoś musiał zamówić akurat cholerne pumpkin spice iced latte, a skończył się cholerny lód do tego cholernego cholerstwa. Z głośnym przeklnięciem poszła na zaplecze, gdzie miała krótką chwilę na odetchnięcie od tego całego zgiełku. A przynajmniej tak myślała, bo do jej uszu dotarły nuty piosenki, którą ktoś właśnie puścił.
Krew się w niej zagrzała.
— Kto z was puścił jebane ,,Zombie Lady”?!

 
────
[100 słów: Oriana otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Chaita — drabble „Nuta”

– Nie wierz mu, łże jak z nut. Czasami mam wrażenie, że sam w te swoje kłamstwa wierzy.
Poczuł się niesamowicie urażony. Zaczynał czuć dyskomfort, tkwiąc pod przewiercającym duszę spojrzeniem szefostwa.
– Akurat teraz ani razu nie skłamałem – zaprotestował, ale właścicielka nie wyglądała na przekonaną. – Poza tym, to powiedzenie nawet nie ma sensu. Co to niby ma znaczyć?
Tymi słowami pogrążył się jeszcze bardziej.
– Idź już. Widzę cię tu za pięć minut.
Uciekł na zaplecze, zanim zmieniła zdanie. Odkładając rzeczy do szafki i wystukując rytm na drewnianej ławce, dalej zastanawiał się, czemu za zawsze, gdy się spóźniał, zakładali, że wpadł w kłopoty.


────
[100 słów: Chait otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Arisu — drabble „Nuta”

PIĘTNAŚCIE LAT TEMU

– Pytam dla waszego dobra.
Nie musiała rozumieć, co ma na myśli. Była pewna, że żadne słowo nie jest szczere – wystarczyło, że go słyszała. Miały w sobie tę nutę teatralnego smutku, bardzo charakterystyczną, a przy tym tak wyraźnie fałszywą, że Arisu robiło się niedobrze.
– Nie potrzebujemy pomocy.
Shayel dopiero teraz przypomniał sobie o siostrze. Osłonił ją, zirytowany.
– Dzieci nie powinny kręcić się same po mieście o tej godzinie.
– Mieszkamy zaraz na końcu tej ulicy. Tata na nas czeka – skłamał Shayel, łapiąc siostrę za rękę.
Arisu doskonale wiedziała, że ojciec po nich nie wyjdzie. Nawet gdyby chciał. Wystarczyło jednak, by mężczyzna odszedł.


────
[100 słów: Arisu otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Isaiasa — drabble „Nuta”

Halloween przycichło godziny temu. Noc powoli ustępowała miejsca brzaskowi.
Drzwi zamknęły się cicho. Mieszkanie tonęło w sennym mroku. Półbóg zmęczonym półsłowem i niedbałym półgestem przywołał do życia malutki świetlik w centrum salonu. Łagodny, ciepły blask rozlał się powoli, wytyczając ścieżki między meblami.
Mężczyzna zrzucił buty, kurtkę, dzień. Wysunął z półki album Florence. Gramofon westchnął cicho, igła skrzypnęła. Rozbrzmiały pierwsze nuty.
Usiadł na kanapie ze szklanką whisky, odpalił papierosa. Świetlik zamigotał i zgasł.
Isai przymknął oczy. Harmonię muzyki zakłóciło znajome świergotanie i zaraz potem, coś wskoczyło mu na kolana. Uśmiechnął się, nie otwierając oczu.
– Hej, gatito.
Kot ułożył się i zamruczał.


────
[100 słów: Isaias otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Dahlii — drabble „Nuta”

Uruchomiła wszystkie pokłady swojej woli, byleby nie słuchać satyra gawędzącego gdzieś nad jej uchem. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do jego obecności w mieszkaniu, głównie nieproszonej. On nie mógł się przyzwyczaić do tego, że absolutnie nie chciała go słuchać.
Siedzieli tak niedopasowani, czekali na pierwsze kroki, pierwsze białe flagi.
 
Padło na Dahlię. Zaczęła odpowiadać bez emocji jego zaczepki.
— Ostatnio spotkałem dzieciaka.
— Mhm.
— Podzielił się ze mną tajemną klątwą.
— Aha.
— Próbowałaś kiedyś Sugondese?
— Sugondese?
— Sug on da nuta.
Zmarszczyła brwi i obróciła się do niego.
— Jaka… Nuta?
— Gdyby tu ktoś był, zacząłby się od razu śmiać z ciebie!
— Deez nutz, debilu.

────
[100 słów: Dahlia otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Mikołaja — drabble „Nuta”

— Co to jest? — zdezorientowany patrzył na kartki, którymi kuzyn machał mu przed twarzą.
— Zapis nutowy, idioto — odparł z pogardą, odkładając je na stolik. — W końcu nauczyłem się go czytać.
— Po co? Na niczym nie grasz — Mikołaj przyjrzał się papierom. Teraz, gdy leżały nieruchomo, rzeczywiście widział nuty. Tytułu jednak nie dostrzegł. — Co to w ogóle jest?
Antoni spojrzał mu w oczy z przebiegłym uśmiechem. Wyciągnął flet (taki, na jakim uczą się grać uczniowie we wczesnych klasach podstawówki) i zaczął w niego dmuchać. Mikołaj rozpoznał słowa w niemiłosiernie piszczącej melodii.
Don't stop eating my heart out, baby
Don't stop giving me yours…

────
[100 słów: Mikołaj otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

środa, 29 października 2025

Od Isaiasa — drabble „Widmo”

Awans. Słowo-zaklęcie, zmieniające ludzi w ich lepsze wersje. Gdy po raz pierwszy ktoś mu nim zagroził, Isai prawie się zakrztusił. Lato zdążyło ustąpić jesieni, ale to słowo wciąż wisiało nad nim niczym anioł biurokracji. Próbowało zarzucić na jego szyję aureolę administracyjnego bełkotu i udawać, że to nie jest obroża.
Podpłynęło przed początkiem zmiany. Miało twarz pana Randalla i wygłosiło niepokojące: „Senvi, jesteś niezastąpiony”.
Isai uśmiechnął się głupkowato. Zaraz potem wrzucił znalezioną w kieszeni monetę do tipboxa, patrząc bezczelnie w kamerę. Ofiara złożona bogom rozczarowań, porażek, i złamanych regulaminów.
Widmo awansu, jak przystało duchowi, zniknęło bez śladu. Przynajmniej na kolejną chwilę.


────
[100 słów: Isaias otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Erin — drabble „Widmo”

Szła ciemną, pustą ulicą, na którą ledwo padało jakiekolwiek światło lamp. Obrała szybkie jak na siebie tempo, licząc, że nie potknie się o pierwszy lepszy kamień. Czarny płaszcz mimo swojego ciepła nie sprawiał, że dziewczynie nie doskwierał chłód wieczoru.
Co jakiś czas oglądała się za siebie, sprawdzając, czy podejrzanie blisko i podejrzanie cicho nie idzie jakiś potwór, duch, czy inne widmo, albo gorzej, mężczyzna. Przynajmniej miała broń jak każdy półbóg ceniący swoje życie. No i glany. Skrzywiła się na wspomnienie dostania kopniaka z glana.
Coś zaszeleściło w wysokiej trawie. Już miała wyciągać broń, kiedy z trawy wyszedł mały, czarny kotek.


────
[100 słów: Erin otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Kala — drabble „Widmo”

Mrugający ekran starego telewizora, statyczny szum. Siedział przed ekranem, wpatrywał się w szybko zmieniające się obrazy. Zmieniały się zbyt szybko, dzielone pustymi wersami scenariusza.
Cięcie.
Nowa historia, nowi bohaterowie, nowe otoczenie. Nim się w nim odnalazł, scena się zmieniała, nadchodził kolejny akt. Mylił imiona postaci, nie rozpoznawał ich twarzy, które rozmazane migały mu przed oczami. Nie widział w nich ludzi – byli wyidealizowanymi widmami, które próbowały udowodnić mu, że powinien się z nimi identyfikować.
Ekran zgasł, odwrócił się i u progu salonu dostrzegł ojca.
– Wystarczy na dziś – powiedział, a jego uśmiech wydawał się równie nierealny i wymuszony, jak uśmiechy bohaterów seriali.


────
[100 słów: Kal otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Kuźmy — drabble „Widmo”

Siedzieli pod kocem, gdzie ciemność rozświetlała kieszonkowa latarka. Jej baterie były u schyłku życia i gdy któreś z nich choćby drgnęło, światło mrugało, grożąc ostatecznym zgaśnięciem. Za każdym razem Ricky wzdrygał się i zaciskał spocone dłonie na palcach Kuźmy.
– Gdy wyszedł za drzwi, zobaczył – dramatyczna pauza – widmo swej zmarłej siostry. Jej skóra była wilgotna, jej puste oczodoły i kąciki ust nosiły na sobie ślady zgnilizny, a wokół niej roznosił się tak obrzydliwy smród, który…
– KONIEC! – wrzasnął Ricky i błyskawicznie wyczołgał się spod koca.
– Ale dopiero zaczęło robić się ciekawie!
– Ciekawie?! Było ciekawie, jak zaczął sobie gryźć palce, dziękuję ci bardzo!


────
[100 słów: Kuźma otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]