Miasto spowiła noc. Na chodnikach przesiadywała teraz najgorsza banda z San Francisco. Kobiety przyspieszały kroku. Kurczowo ściskały pasek swojej torebki. Patrzyły przed siebie, nie pozwalały sobie na przypadkowe skrzyżowanie wzroku z bandziorami. Obserwowałem je uważnie. Podziwiałem, z jakim opanowaniem są w stanie poruszać się po mieście w takich godzinach.
Kobieta, z którą szedłem, uśmiechnęła się do mnie. Jej ciepły uśmiech rozpalił moje serce. Przyjemnie się na nią patrzyło. Na jej rozwiane ciemne włosy, umalowane oczy i bordowe usta.
Poprawiła obcisłą sukienkę, która zdążyła się jej podwinąć, odsłaniając kawałek uda. Nasze kroki zgrywały się ze sobą. Byłem prowadzony stukotaniem jej obcasów. Uwiązany na smyczy.
Martha zaprowadziła mnie do kasyna. Nigdy wcześniej nie byłem w takim miejscu. Miałem zwyczajnie za mało pieniędzy, żeby bawić się w hazard; ale jej nie mogłem odmówić. Nie tym pięknym oczom, które przez całą drogę spoglądały na mnie z ukradka.
Weszliśmy razem. Noga przy nodze. Ręka przy ręce. Martha odgarnęła włosy. Widziałem, jak opadają na jej plecy. Uśmiechnęła się do mnie. Powiedziała coś, czego nie zrozumiałem, bo przez cały czas patrzyłem na jej usta. Jak się poruszają, gdy mówi. Jak skóra na jej twarzy się rozciąga.
— Poczekaj na mnie. Muszę coś załatwić. — Musnęła moje ramię i odeszła w swoją stronę. Słyszałem tylko oddalający się stukot obcasów.
Zostałem sam pośród bogatych mężczyzn. Każdy z nich wyglądał na takiego, co ma portfel wypchany po brzegi. Pachniało tutaj cygarem. Dobrej jakości cygarem. Zapach był tak silny, że nie mogłem się oprzeć.
Podszedłem do jednej grupki.
— W co panowie grają? — zagaiłem z szerokim uśmiechem.
Potarłem dłoń o dłoń, udając, że jest mi zimno. Zazwyczaj to działało.
— Chciałbyś spróbować?
Mężczyzna wcisnął ręce w kieszenie garniturowych spodni. Patrzył na mnie z góry. Denerwowało mnie to.
Uśmiechnąłem się już nieco złośliwiej.
— Pewnie.
Westchnął. Pokręcił głową i zerknął na swoich kolegów, którzy spojrzeli na mnie w ten sam, irytujący sposób. Jakbym był tylko głupim dzieciakiem, szukający dobrej zabawy. Chociaż prawdę mówiąc, nie mylili się. Byłem głupim dzieciakiem, szukającym dobrej zabawy; zapach cygara zwabił mnie do nich, jak ćmę do światła. Podszedłem na oślep, ignorując wszystkie czerwone flagi. W moich oczach liczyło się tylko to, by trzymać w zębach cygaro.
Miałem już siadać z nimi do stołu. Ściskałem w dłoni ramę krzesła.
— Och, widzę, że nie mogę cię zostawiać.
Martha dotknęła mojego ramienia. Rozpłynąłem się pod dotykiem kobiety. Delikatnym, jakby jej dłonie zostały stworzone z czystego jedwabiu.
Zastygłem w zgięciu. Uśmiechnąłem się do mężczyzn. Jeden ich na widok kobiety zagwizdał. Poczułem obrzydzenie. Wyprostowałem się, otworzyłem usta w celu odpyskowania, ale Martha wiedziała, co chcę zrobić. Wiedziała i zdołała mnie uspokoić, zanim było za późno. Zanim zdążyłem rozpętać bójkę z silniejszymi ode mnie, nadzianymi kolesiami.
Zjechała ręką z mojego ramienia. Jej szczupłe palce splotły się z moimi. Zabrakło mi tchu.
— Chodź.
Jej miękki głos sprawił, że znów zostałem przypięty do niewidzialnej smyczy. Nawet nie spojrzałem na tych mężczyzn. Głód na cygaro minął. Byłem z nią. Chciałem z nią być.
Martha zaprowadziła mnie do innego pomieszczenia. Wszędzie stały duże kanapy. Na oparciach leżały czerwone poduszki.
Usiedliśmy na jednej z nich. Zatopiłem się w miękkości tych poduch.
— Kochany, posłuchaj — zaczęła ze spokojem. Położyła torebkę na kolanach, otworzyła zamek i zaczęła czegoś szukać. — Musisz uważać w takich miejscach — wyciągnęła puder — tacy faceci nie są mili.
Nie przykładałem dużej wagi do jej słów. Interesowało mnie, że była tutaj ze mną. Siedziała obok. Nasze kolana stykały się ze sobą.
W drugim pomieszczeniu stały stoły do gier w ruletkę. Widziałem jak kilku mężczyzn siedzi, trzyma się za głowę i obserwuje kręcącą się kulkę. Ciekawiło mnie, jak dużo pieniędzy zostawili w tym miejscu. Jak bardzo puste portfele już mieli.
— Dante. — Martha ścisnęła moją dłoń. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Wzdrygnąłem się przez ten niespodziewany dotyk. Nie potrafiłem przyzwyczaić się do jej miękkich dłoni. — Grałeś kiedyś w pokera?
Uśmiechnąłem się. Chciałem skłamać. Tak bardzo chciałem skłamać.
— Nie.
Nie potrafiłem. Nie przy niej.
— Jeśli dla mnie wygrasz, to będę twoja.
Usiadłem przy pierwszym wolnym stole. Oprócz mnie do gry włączył się jeden starszy facet z siwą brodą, wyglądający raczej jak dziadek (ale cholernie przystojny), kobieta, paląca dobrej jakości tytoń i jeszcze jeden mężczyzna.
Patrzyliśmy sobie w oczy w skupieniu. Nigdy wcześniej nie grałem w pokera. Prawdę mówiąc, zawsze najgorzej radziłem sobie w grach karcianych.
W pomieszczeniu było duszno. Dym papierosowy mieszał się z ziołem. Kręciło mi się w głowie. Przyjemne uczucie rozpaliło mnie tak samo, jak robiła to Martha. Chciałem grać. I chciałem wygrać.
Uśmiechnąłem się do starszego mężczyzny. Głaskał swoją siwą brodę. Patrzył na mnie spod byka.
— Dlaczego się w to pchasz, młody? — zapytał.
Miał naprawdę głęboki głos. Moje serce zadrżało. Nie wiem, czy ze strachu, czy z podekscytowania.
— Lubię pogrywać z przystojnymi mężczyznami. — Puściłem do niego oczko. — I z pięknymi kobietami.
Uśmiechnąłem się do jedynej kobiety. Czarnowłosa wypuściła dym z ust. Poprawiła duże okulary, które zaczynały zsuwać się z jej nosa.
Myślałem, że odpowie na moją zaczepkę. Zazwyczaj to działało; ale ona siedziała w ciszy, odwróciła wzrok i skupiła się na dużym stole, na który zaraz zaczniemy wyrzucać pieniądze, karty oraz żetony. Dopiero jak spojrzałem na to, co stało przede mną, uświadomiłem sobie, w co tak naprawdę się wpakowałem.
— Zagramy szybko, hm?
Ktoś stanął za moimi plecami. Nie zdążyłem się odwrócić, bo zaraz znalazł się w kompletnie innym miejscu. Z czarującym uśmiechem na twarzy patrzył na nas wszystkich. Wyglądał, jakby został wyjęty z bajki.
— Nie przyszedłem tutaj na krótkie gierki — odburknął ten, którego przed chwilą nazwałem „przystojnym mężczyzną”. — Zamierzasz to zacząć, czy mam czekać na twoje durne sztuczki?
— Kilka sztuczek cię nie zbawi. — Machnął ręką.
Widziałem, że na mnie patrzył. Czułem przeszywający wzrok na swoim ciele.
Od razu się rozluźniłem. Odwzajemniłem uśmiech, którym mnie uraczył. Słodki jak cukierek. O wiele lepszy od tych, z którymi miałem dzisiaj zagrać. Wolałbym, żeby siedział na miejscu tego starego buca.
— Możesz rozdać karty?
Przewrócił oczami. Uśmiech cały czas nie schodził mu z twarzy. Wyglądał jak największa…
— Powiedziałem coś — przypomniał się.
Wstał z miejsca. Krzesło szurnęło o podłogę, przechyliło się w momencie, kiedy zrobił krok ku blondynowi i upadło z głuchym łomotem na trochę brudny dywan.
Oczekiwałem szamotaniny. Chaosu. Nagłego zamieszania; bo w takich miejscach nie byłoby to niczym dziwnym, szczególnie że właśnie w takich budynkach ludzie nie raz tracą swoje majątki. Zamiast tego… blondyn znikł.
Kiedy mrugnąłem, on już stał za mną. Zaciskał dłoń na moim ramieniu.
— Chodź stąd.
Wstałem. Zupełnie nie wiedziałem, dlaczego to robiłem. Jego głos pociągnął mnie za sobą. Prosto w jakieś ustronne miejsce, gdzie żaden cholerny przemądrzały bogacz nie będzie nam przeszkadzał.
Przeczesał włosy ręką.
— Wybacz, musiałem coś z nim zrobić. Już któryś raz próbuje zaczynać w ten sposób bójki.
Puścił mi oczko.
— Nie ma sprawy, ja…
Przypomniało mi się. Przypomniało mi się, co powiedziała do mnie Martha. Jeśli dla niej wygram, to ona… będzie moja. Zostanie ze mną na zawsze. Tak właśnie powiedziała.
Poczułem nagłą złość. Zrobiło mi się gorąco w piersi i nie była to wina futra, które miałem na sobie narzucone.
— Poczekaj. — Wyciągnąłem otwartą dłoń ku niemu, jakbym kazał mu przestać coś robić, chociaż blondyn nie robił kompletnie nic. Po prostu stał i na mnie patrzył. — Ja muszę zagrać w tego pokera.
— Jesteś pewien?
— Muszę.
Odwrócił się. Spojrzał w stronę stołu, przy którym przed chwilą siedziałem.
— Mam lepszy pomysł.
Zmarszczyłem brwi. Czułem, że tracę cierpliwość. Potrzebowałem wygrać. Dla niej.
Schował ręce do kieszeni. Uśmiechnął się do mnie czarująco. Prawie mnie to kupiło.
— Najpierw musisz wygrać ze mną.
— Co to znaczy?
Mój głos zaczął drżeć. Stresowałem się. Nie. Ja się bałem, że ją stracę. Że już więcej nie spojrzę na tę piękną kobietę. Na jej długie, ciemne włosy i bordowe usta. Że już nie poczuję jej intensywnych, kwiatowych perfum.
— Pomyśl o jakiejś karcie.
Widząc moje zawahanie, zachęcił mnie do tego skinieniem głowy. Nie mogąc ruszyć się z tego miejsca, po prostu zobrazowałem sobie w myślach jedną z kart do gier. Nie znałem się na tym za bardzo, to widziałem tylko numerki oraz kolory.
— Czy karta, o której myślałeś, to ósemka pik?
Wyciągnął kartę z rękawa, jakby był moim prywatnym magikiem i przedstawiał mi swoje sztuczki.
— Chyba… nie.
Rozpromieniłem się. Myślałem, że to koniec moich problemów. Byłem przekonany, że czarujący blondyn zniknie i pozwoli mi wrócić do gry w pokera. Oczami wyobraźni widziałem siebie i Marthę.
— Och, myślę, że to musiała być ta karta.
— Nie — zaprzeczyłem twardo. — Mogę już wrócić?
Mrugnąłem. Tylko tyle wystarczyło, żeby zniknął. Zobaczyłem go przy innym stole. Dłoń miał zaciśniętą w pięść. Otworzył ją, dopiero kiedy zacząłem się do niego zbliżać. Na otwartej ręce leżało parę pogniecionych banknotów oraz kilka monet.
Od razu sprawdziłem swoje kieszenie. Puste.
— Jaka szkoda — zaśmiał się. — Potrzebujesz pieniędzy, żeby zagrać.
Martha znikła. Nie poczekała na mnie. Blondyn znikł z moimi pieniędzmi.
Rzeczywiście, nie różniłem się za bardzo od osób, które przychodziły do kasyna, by zagrać. Do domu wróciłem bez niczego. Moim ciałem jedynie wstrząsały dreszcze. Znowu byłem sam na sam ze swoim strachem. Bałem się, że coś mnie zabije.
────
[1465 słów: Dante otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia +13 za event]