poniedziałek, 15 stycznia 2024

Od Judasa CD Havu — „Ciało Chrystusa”

Poprzednie opowiadanie

— Kurwa mać, nienawidzę tego miasta.
Gdyby Judas miał powiedzieć, czego najbardziej nienawidzi, po wyliczeniu dziesiątków osób z imienia i nazwiska, jedzeniu śniadań, zapachu cynamonu i ślubach, byłyby to szczury.
Zaczynał diagnozować u siebie germofobię, bo na myśl o wszystkich zabrudzeniach, zarazkach i epidemii dżumy zbierało mu się na omdlenia i wymioty, a także kompulsywne mycie rąk dwukrotnie według sześciostopniowych schematów wywieszonych w co niektórych łazienkach. Zarazków też nienawidził.
Dostał zlecenie od duchownych najpierw dotyczące przeprowadzenia egzorcyzmu, a potem opuszczonego kościoła, w którym niby ten egzorcyzm miał się odbyć — zaczynał myśleć, że kogoś tam zamknęli bez żadnego nadzoru, ale okazało się, że jednak coś po prostu tam straszy (w co nie wierzył, oczywiście). Na końcu stwierdzili, że ma tylko zobaczyć, czy to miejsce się trzyma, czy nie ma zniszczeń ani oznak włamań, poświęcić i… posprzątać, bo dawno nikt tam nawet nie przeleciał miotłą, co wydawało się jeszcze bardziej durne, bo na cholerę miał tam sprzątać?
Dodali tylko, że to z tego powodu, iż miejsce to jest dość symboliczne i sentymentalne.
Dziwne, żeby miejsce ważne aż do rangi tych dwóch poważnych słów zaczynających się na „s” było tak po prostu pozostawione na pastwę bezdomnych i kradzieży, ale może po prostu nie rozumiał postanowień oraz decyzji swoich pobratymców z działu Konserwacji A Raczej Rozpierdalania Budynków Prawieżeśredniowiecznych.
Postanowił przejść się w nocy, nie chcąc, by mu ktokolwiek przeszkadzał nawet w drodze do kościoła, podczas której spalił trzy (ostatnie) papierosy. Na następny dzień miał zaplanowane i tak zbyt wiele rzeczy, by dopełnić go też sprzątaniem durnej bazyliki, a było to też jedno z jego niemożliwych do zrozumienia dziwactw, czyli chodzenie do kościoła nocami. Nawet do opuszczonych. Może wstydził się spojrzeć w twarz Boga przy świetle dziennym.
Wszedł do kościoła przez niczym niezabezpieczone wrota, co wywołało u niego westchnięcie i pokręcenie głową z zażenowania. Spodziewał się kaplicy rodem z horrorów, ale zamiast tego, ujrzał dość ładne, jedynie cholernie zakurzone miejsce z rozdartymi ścianami, wybitym witrażem i widocznie pustym miejscem po jednym ze świętych obrazów, bo coś wisiało w tym miejscu tak długo, że na ścianie odbiło się prostokątnym, ciemnym śladem.
Najwyraźniej (i na całe szczęście) tylko na zewnątrz znajdowały się brudne szczury, smród i porozrzucane śmieci. Oświetlił wnętrze lampami i świecami, które znalazł przy ołtarzu, bo naturalna elektryczność już dawno przestała się tu zapędzać. Jedynie jakimś cudem wielki, stary zegar nadal działał, choć wskazując złą godzinę.
Pozbierał porozrzucane, stare księgi wokół ołtarzu, złożył szarawy obrus na pół, który raczej nadawał się do wyprania i zebrał wysuszone aż, zwiędłe róże, które ktoś tam zostawił. Nienawidził róż, zwłaszcza czerwonych.
Nie miał ochoty na ścieranie kurzu ze wszystkich ław, bo pewnie robiłby to do samego rana, a po dniu wróciłyby do pierwotnego stanu. Na dodatek, cyrkulacja powietrza w budynku nie robiła wrażenia i w zakątkach było widać pleśń, z którą już nic nie da się zrobić. Było też strasznie zimno i żałował, że miał na sobie tylko płaszcz. Może powinien odnotować, żeby założyli tu jakiś monitoring, ewentualnie zabezpieczyli bardziej wejście, albo zamontowali ogrzewanie. I zabrali obrazy, bo wyglądają, jakby były naprawdę dużo warte, a jak nie, to on sam zrobi z nich dobry użytek.
Zostawił na jakiś czas brunatne ławki oraz ołtarzowe świece, by zbadać poboczne pomieszczenia. W zakrystii odnalazł białe szaty, jeszcze więcej obrazów, choć o mniejszych wymiarach, różne naczynia i kolejne Pisma Święte, modlitewniki, a także różańce. Tutaj meble były jeszcze bardziej zakurzone niż w głównym pomieszczeniu.
Wziął do ręki jedną z ksiąg, którą potrącił z komody, przez co upadła na brudną podłogę, po czym długo przyglądał się okładce i tytułowi.
Aż nagle usłyszał dźwięk i parę sekund zajęło mu zorientowanie się, że były to ludzkie kroki. Ktoś tu wszedł. Na moment podniosło się mu ciśnienie, serce stanęło w miejscu, a on przełknął ślinę, nieruchomiejąc. No kurwa jebana mać, chyba sobie żartujecie.
Judas przytulił do swojej pachy trzymany przedmiot, wyprostował się powoli i nasłuchiwał. Skrzypnięcie, kolejne, głośniejsze kroki, rozmowa dwóch osób o niewyraźnych słowach.
Jaka jest szansa, że zginie, gdy tam wyjdzie, bo okaże się, że to włamywacze o morderczych zapędach? Nie, oczywiście, że jest zerowa. Jest w kościele. Opuszczonym, ale kościele. Świętym miejscu. Opuszczonym, ale świętym. Tylko Boga mógł się obawiać.
Ostrożnie ruszył w stronę odgłosów, których winowajców szybko odnalazł. Wyglądali jak dwójka idiotów. Od razu poczuł ulgę.
— Co wy tu robicie? — spytał głośno, a ci podskoczyli w miejscu przez echo odbite od wysokich ścian kościoła.
Nie odpowiedzieli od razu. Jeden z nich chciał to zrobić, lecz zamiast tego, wyjąkał coś pod nosem i odwrócił niepewnie wzrok. Jego kolega nie wyglądał na chętnego do pomocy.
— Wezwę policję, jeśli mi zaraz nie powiecie.
Po tej długiej chwili ciszy facet o rudych, płomiennych włosach zaśmiał się. Ten śmiech brzmiał, jakby wstrzymywany był od co najmniej stuleci. Judas przysiągłby, że jeszcze nigdy nic go aż tak nie zirytowało, jak odgłos tego śmiechu.
— Po co od razu policję? — odpowiedział pewny siebie, ale ksiądz i tak wyczuł nikłą nerwowość w jego tonie. — Przecież… przecież nic się nie stało. My tylko… chcieliśmy sobie pospacerować. Nikomu nie robimy krzywdy ani nic.
— Spacer po opuszczonym kościele w nocy to niezbyt dobra wymówka.
Włamywacz traktował go jak głupiego, co jeszcze bardziej mu się nie spodobało. Mógł być wieloma przymiotnikami, ale na pewno nie zaliczało się do nich słowo głupi.
Niższy mężczyzna wyglądał, jakby chciał uciec z miejsca zdarzenia, znacznie mniej odważny od swojego pyskatego towarzysza.
— No, skoro nie chcecie mi odpowiedzieć, to będziecie się tłumaczyć komuś innemu.
— Bo? — Uśmiechnął się rudowłosy.— Czy wchodzenie do niestrzeżonych, opuszczonych miejsc jest karalne?
W głębi duszy wątpił, czy w ogóle wiedział, czy to miejsce jest strzeżone, czy nie. Tak właściwie sam nie miał do końca pojęcia.
— Niszczenie cudzego mienia jest na przykład karalne — powiedział Judas, częściowo ignorując jego pytanie.
— Widzisz tu coś zniszczonego?
— Zawsze mogę powiedzieć, że zepsuliście drzwi wejściowe. Mogę powiedzieć bardzo wiele rzeczy i mi uwierzą.
— Ja mogę zawsze powiedzieć, że to ty się tu włamałeś. — Wzruszył ramionami z wyniosłością.
— Tak się składa, że ja mogę tu być, a ty nie.
Gdyby po prostu uciekli, nie miałby jak ich zatrzymać, ale oni tu stali jak idioci, w tym jeden z nich się z nim wykłócał, nie mając nawet żadnej przewagi. Bo to Judas miał rację i ostatecznie do niego należało ostatnie słowo.
— Masz napisane jakieś szczegółowe upoważnienie od najwyższych władz? A może jesteś księdzem i calusieńki ten obskurny kościół jest twój? — parsknął.
— Może, i co teraz?
Wpatrywali się w siebie niezręcznie, bo zabrakło im słów, których mogliby użyć, by nawzajem pograć sobie jeszcze na nerwach. Judas od początku nie miał zamiaru dzwonić na policję — chciał ich tylko postraszyć — bo to byłby upierdliwy problem też dla niego samego, przez co nie wiedział teraz, jak wyjść z tej sytuacji.
Mógł po prostu dać im odejść. Ale ten rudowłosy, bezczelny bachor go zdenerwował.

Havu?
◇──◆──◇──◆
[1113 słów: Judas otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz