niedziela, 7 stycznia 2024

Od Theodore'a — „Obóz”

Theodore zajmował fotel pasażera, kiedy samochód mknął po ulicy, mijając migające za oknem drzewa. Tej nocy bał się zasnąć. Bał się, że jego głowa znowu zacznie wyrabiać dziwne rzeczy, których nie powinna być w stanie zrobić. Opierał czoło o chłodne szkło szyby, licząc na to, że to pomoże mu na bolesne pulsowanie w skroniach. Od samego początku podróży nie odezwał się do matki nawet słowem, ale miał wrażenie, że naciskające na niego napięcie zaraz go zgniecie.
— Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś? Tyle razy pytałem — powiedział w końcu, patrząc na nią z wyrzutem. Od dziecka zbywała wszystkie jego pytania o ojca.
— Bałam się, Theo. Sama do końca nie wiem, kim on jest. Powiedział mi jedynie, że jest kimś w miarę ważnym — wyjaśniła, na chwilę odrywając dłoń od kierownicy i przecierając twarz. — Kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży, szybko zniknął. Powiedział, że kiedy podrośniesz mam cię zawieźć… Tam. Po prostu pokazał mi miejsce na mapie. Patrzyłam na nią tak wiele razy, że mogę jechać z zamkniętymi oczami — dodała z bladym uśmiechem.
Nastolatek wciąż uparcie wpatrywał się w obraz za szybą. To wszystko nie miało dla niego ani grama sensu.
— Lepiej tego nie próbuj — wymamrotał, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. — Mogłaś powiedzieć mi wcześniej, wiesz? — zapytał, z westchnieniem przymykając oczy.
Ta niehamowana przy matce złość, strach i brak snu powoli go wykańczały. Cichy szum silnika mógłby go uśpić, gdyby nie był tak zawzięty, by zachować przytomność. Czuł się po prostu oszukany, i to przez własną matkę.
— Długo miałam nadzieję, że się mylił. Że to po prostu był jakiś wariat — wyjaśniła cicho Marie, wbijając wzrok w kierownicę. — Ale kiedy przyszedłeś do mnie wczoraj… Po prostu nie mogłeś wiedzieć wcześniej. A on ostrzegał, że pojawią się dziwne umiejętności, których nie będziemy w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Nie wiem, dlaczego po prostu nie został, żeby ci to wyjaśnić — mówiła dalej, niemal wbijając starannie spiłowane paznokcie w kierownicę.
— Może po prostu był debilem — mruknął brunet, odgarniając swoje włosy z czoła.
— Nie mów tak — zbeształa go natychmiast matka. — Po pierwsze to nadal twój ojciec, po drugie… Oni chyba tego nie lubią — dodała niepewnie, nie wiedząc, czy powinna to mówić.
Theodore odpowiedział jej na to jedynie milczeniem. Musiał się uspokoić, jeśli to wszystko było prawdą, a nie głupim żartem. Choć jeśli miał być szczery, ciężko mu było w to wszystko uwierzyć. Jego ojciec nie był człowiekiem, ale też do końca nie było wiadomo, czym dokładnie. Przekazał mu jakieś dziwne moce, które miał pielęgnować w obozie znajdującym się dwie godziny drogi od jego domu. Od zawsze wiedział, że jest dziwny, ale nie aż tak!
— Zaraz będziemy na miejscu — poinformowała go Marie, usilnie starając się spokojnie prowadzić samochód. Również dla niej było to okrutnie stresujące. — Prawdopodobnie ja nie będę widzieć… Tego miejsca — dodała po chwili.
— Jak to nie będziesz widzieć? — zapytał zdezorientowany nastolatek, marszcząc brwi.
— Jakieś zabezpieczenia, tak mówił twój ojciec. Po prostu mam cię odstawić w tym miejscu, a wtedy oni wyjaśnią ci resztę — powiedziała, wpatrując się w drogę. Miała nadzieję, że naprawdę poznała ją dobrze na mapie i się nie zgubi.
— Kim są „oni”? — Chłopak wyglądał na coraz bardziej skonfundowanego.
— Nie wiem — odpowiedziała kobieta szeptem, kręcąc głową.
To wszystko nie brzmiało ani trochę realnie. A jednak Marie w końcu zatrzymała się na trawiastym poboczu. Theodore położył dłoń na klamce drzwi z mocno bijącym sercem; nadal miał nadzieję, że to wszystko głupi żart. Miał problem z przełknięciem śliny, kiedy wyszedł na zewnątrz.
— Między wzgórzami — podpowiedziała kobieta, kiedy odnalazła odpowiednie miejsce, chociaż sama widziała tam jedynie pustą przestrzeń; trawę i wiatr hulający między drzewami.
Nastolatek miał wrażenie, że jego serce stanęło, gdy w końcu odwrócił się w odpowiednim kierunku. Rozciągający się przed nim widok sprawiał wrażenie obozu letniego dla dzieci nadopiekuńczych rodziców, ze zbyt dużą ilością zabezpieczeń.
— Naprawdę tego nie widzisz? — zapytał szeptem, z niedowierzaniem spoglądając na matkę.
Ta pokręciła głową. Miała łzy w oczach; syn nie potrafiłby oszukać jej do tego stopnia. Widziała iskierki strachu i podekscytowania w jego zielonych oczach. W jej głowie brzmiała zapętlona tylko jedna myśl - „Miał rację”.


◇──◆──◇──◆
[661 słów: Theodore otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz