Nawet nie byłem pewny, jak długo siedziałem pod ławką, wydawało się, że minęły już miesiące. Czułem kurz na swoich oczach, co jak można się domyślić, nie było przyjemne. Moja ceramiczna budowa nie pozwalała na mruganie, więc mogłem tylko narzekać na swój tragiczny los.
Zdążyłem zauważyć rutynę kilku mięsnych, wyższych, zwykle niebrodatych krasnali, ale też podsłuchać rozmowę kilku z nich. Zdaje się, że powinienem nazywać ich ludźmi czy herosami, choć niektórzy nazywani byli też legatariuszami bądź centurionami. Mimo tego wolałem zostać przy „ludzie”.
Pewnego dnia jednak pojawił się ktoś nowy, zobaczyłem jakiegoś niskiego człowieka o blond włosach, coś mi mówiło, że to właśnie ten człowiek uwolni mnie z mojego cierpienia zakurzonych oczu. Czułem, że jakieś robaki robią sobie na mnie mieszkanie.
Zauważyłem, że jeden z dobrze znanych mi ludzi powitał nowego, poprzez podanie ręki. Zaobserwowałem ten nietypowy tik już kilka razy, widocznie był to pewien rodzaj pozdrowienia. Nie słyszałem, co mówią, jednak ich ekspresja mówiła mi, że gdyby byli krasnalami ogrodowymi, ludzie nazwaliby ich „smętne krasnale ogrodowe”. Na szczęście, na mnie ust nie można było zobaczyć, zasłaniała je moja szara, gęsta broda. Oczy za to były dobrze widoczne i jak już podkreślałem, zakurzone.
Dwójka ludzi zaczęła się przemieszczać, widocznie Rodia, gdyż tak go nazywano, opisywał miejsca, na które sam miałem widok. Nie wiedziałem, co mówi, ale mogłem sobie wyobrazić. „Tu mieszkają ludzie o niskim statusie społecznym, a tu o wysokim. Nie mam pojęcia, co klasyfikuje ludzi, bo o wzrost na pewno nie chodzi”. Jakoś tak.
Długo nie zajęło, aby niższy człowiek dostał jakiegoś olśnienia, tak to nazywano, i podbiegł do mnie, klękając i wyciągając mnie z zacienionego piekła. Wyższy dobiegł nieco później, głównie dlatego, że nie był pewien, co się stało.
– Kurwa, kolejny krasnal? – zapytał ze śmiechem w głosie chłopak, patrząc na mnie. Miał naprawdę piękne niebieskie oczy. Mimo tego niższy człowiek szybkim ruchem ręki przetarł moje zakurzone powieki, otwierając mi oczy na światło i piękno tego świata. Nareszcie byłem w stanie zobaczyć drzewa, słońce, ptaki… Ach, gdybym tylko mógł, zapłakałbym, a słona łza spłynęłaby po mojej ceramicznej, wrażliwej brodzie. Niestety, nie jestem zdolny do płaczu, nieważne jak bardzo bym próbował. Chyba że rosa na mnie zostanie bądź będzie padać deszcz. Mimo tego, przez te miesiące nie czułem żadnego z tych zjawisk. Wydawało mi się, że pogoda zawsze pozostawała taka sama.
– UKRADLI MI KRASNALA! – krzyknął nagle ubrany na czarno człowiek, a wtedy nagle przypomniało mi się. Tak, pamiętałem! To była Heather, heroska. Widziałem ją, wydawała się o mnie kiedyś dbać tak jak o moich innych porcelanowych braci i siostry.
– Że co? – zapytał, unosząc brwi Rodia. Niemądry Rodia, mądra Heather. Skradziono mnie, ale kto to zrobił, och, kto? Kto byłby w stanie uczynić coś takiego? Szczególnie mi i miłosiernej Heather?
– No, zajebali mi krasnala! Przysięgam, miałam takiego w Obozie Herosów. Wiedziałam, że zaczyna być ich mniej! – zbulwersowała się, przecierając mnie jeszcze raz, widocznie zauważyła więcej kurzu. Mnie już kurz nie przeszkadzał, nie miałem go na oczach ani na brodzie, więc byłem zadowolony. Mimo tego Heather o mnie dbała. Heather jest miła.
– E, to wiesz, może chcesz pójść do rzeczy znalezionych, bo- – zaczął mówić, tak jak nazywano go, legatariusz, jednak przerwano mu.
– Tak, tak, wiem, nie mam matki, ale wątpię, że znajdę Nemezis w rzeczach znalezionych. Nie musisz szpanować tym, że masz obu rodziców. – machnęła ręką, jakby mając nadzieję, że Rodia się odczepi.
– Nie, chodzi mi o to, że ciągle znajdujemy jebane krasnale ogrodowe. Są w rzeczach znalezionych, możesz je stamtąd wziąć. – wytłumaczył legatariusz. – Najpierw radziłbym ci znaleźć kogokolwiek, kto podkłada i kradnie te krasnale. – zaradził herosce, która już snuła plany. Widziałem to po jej oczach, myślała co zrobić i byłem pewny, że wybierze mądrze. W końcu jest bardzo mądra.
– Dobra, macie tu dzieci Hefajstosa? W sensie Wulkana. – poprawiła się niska heroska.
– Mój dziadek to Wulkan. – wypuścił powietrze z płuc centurion, widocznie zdenerwowany. Czyżby już o tym nie wspominał? Och, Heather nie ma dobrej pamięci, ale mimo tego, jest mądra.
– To super, umiesz jakieś te… pułapki, kamery czy coś? – uniosła brwi, widocznie miała już plan. A ten plan musiał wyjść, jej plany zawsze wychodziły. Dobrze to wiedziałem, plany mądrych ludzi zawsze są mądre.
– Teoretycznie. Możemy iść do mojej mamy, będzie wiedzieć więcej. – zaproponował Heather.
– Nie, wystarczy mi. Weź mi zmontuj kilka jakichś takich małych kamer i pułapki takie… wiesz, jak z „Kevin sam w domu”, ale bardziej zaawansowane. – rozkazała rówieśnikowi, sama zaczynając coś notować. Och, znałem ten notatnik! Można było tam znaleźć wszystko, przepisy na jedzenie, notatki z lekcji, ale też wiersze z punktu widzenia rzeczy, takich jak buty czy korona króla. Nie dziwiłem się, że Heather pisała takie rzeczy, w końcu Heather umie wszystko.
Nastała noc, a ja musiałem spać w sianie, razem z moją wybawicielką, ale jej to nie przeszkadzało, bo wiedziała, że jej plan za niedługo wejdzie w życie i znajdziemy winowajcę. Znajdziemy tego, kto mnie ukradł!
Obudziłem się o świcie, kiedy to heroska o dwóch kolorach oczu zabrała mnie na poranny bieg dookoła obozu. Była to pierwsza okazja w całym moim kruchym życiu, aby poczuć wiatr w brodzie i zobaczyć jak to jest biegać. Sam nie byłem do tego zdolny. W jej szybkim spacerze przerwało jej pojawienie się prawie śpiącego centuriona, który podał jej kamery.
– Masz, pułapki muszę zamontować sam. – ziewnął, przynajmniej zakrywając usta. Może jednak zna trochę kultury, Heather nie ucierpi na rozmowie z nim. Jedynie kiwnęła zadowolona w odpowiedzi i dała mu znak ręką, aby szedł za nią. Tak zaczęła się nasza podróż przez labirynt. Nie było łatwo, ale oboje wydawali się mieć drogę wrytą w pamięć. To świadczyło o tym, że nie są tacy głupi, jacy mogliby się wydawać. Szybko znaleźliśmy się w obozie, gdzie trafiliśmy na niskiego mężczyznę z trzema moimi braciami pod pachą. Wszyscy, oprócz mnie, wydali z siebie coś między krzykiem a westchnieniem.
– ZŁODZIEJ KRASNALI! – krzyknęła Heather, a Rodia chciał już ratować moich ceramicznych braci, kiedy to winowajca rzucił nimi o ziemię i uciekł. Mimo to Rodia był bardzo szybki i dogonił go, w końcu powalając na ziemię. Heather podbiegła ze mną do niego, gdzie dopiero mu się przyjrzeli.
– Kurwa, ała… – mruknął obolały człowiek, który wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Mnie też chciało się płakać, zabił moich braci i za to należy mu się zemsta! Gdybym mógł ją zrobić. Niestety moja budowa utrudnia jakikolwiek ruch. – Nie jestem złodziejem, to moje krasnale. Ja tu byłem pierwszy, zapomniałem ich wziąć. – próbował się wytłumaczyć, ale ja w ogóle go nie pamiętałem. Nie mogłem kiedyś należeć do niego, bo nie wiedziałem kto to. Zauważył, że oboje nie są przekonani, więc kontynuował. – No, jestem synem Nemezis, ja tu mieszkałem… – z jego oczu zaczęły lecieć łzy, a ja mogłem się tylko śmiać. W myślach. Niech cierpi, zasłużył na to. Oczywiście, nie obeszło się bez porządnego pobicia go od dwójki herosów, jednak w końcu wyszedł cało, a ja zostałem odłożony na półkę tam, gdzie powinienem być. Obok Heather.
Minęło kilka dni, a obok mnie pojawili się moi bracia i siostry, którzy również zostali skradzeni przez zdrajcę Nemezis. Teraz obserwuję codziennie Heather i innych herosów, Heather upewnia się, że widzę dużo świata. Nawet czasem zostawia mnie przed drzwiami innych domków, a kiedy ktoś mnie znajdzie, odnoszą mnie do wybawicielki. To nasza zabawa, którą oboje bardzo lubimy. Zauważyłem też, że heroska lubi pisać o mnie opowiadania. Kilka razy mi je czytała i jestem dość zadowolony z tego, jak mnie przedstawiono.
[1209 słów: Heather (a raczej jej krasnal ogrodowy) otrzymują 12 PD+30]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz