sobota, 27 stycznia 2024

Od Domino — „Finalna ucieczka”

„...Wiem już, do kogo to wyślę, będzie zabawnie. [*cichy chichot, potem odchrząknięcie*] Dziennik młodego detektywa, wpis numer ostatni.
Zacznę może od tego, że tak, pomyliłem mój kubek termiczny z kubkiem Vincenta i skapnąłem się dopiero przed chwilą, po wypiciu na raz połowy zakrętki kawy, która chyba właśnie zaczyna działać.
Potwierdzam! Ma bardzo dużo energii, muszę iść… biec?... truchtem, żeby nadążyć! [*cichy chichot*]
To był Brick… który jest kozą. Znaczy nie całkowicie kozą, bo kozy nie gadają. Jest tak w połowie kozą, w sensie ma kozie nóżki. I takie śmieszne małe rogi na głowie.
Satyr, Domi. Satyr, nie pół-koza.
Oj dobra tam, człowiek-koza jesteś i tyle. No ale wracając… pani Gibbons podobno też jest albo była takim człowiekiem-kozą, jeśli wierzyć Brickowi. Wiem, to brzmi bardzo głupio. Ale to nie koniec głupich rzeczy, o nie! Panie i panowie, czy kto tam tego będzie słuchał poza państwem Maxwell, usiądźcie sobie i trzymajcie się kapeluszy, bo przyszedł czas na WIELKIE opowiadanie pod tytułem… dwóch głupich to podwójne szczęście! [*głośny śmiech*] Przepraszam… przepraszam. Po prostu mnie to rozbawiło. No więc zaczynamy opowiadanie.
Daj, ja zacznę, ty sobie poopowiadasz od psa, bo już widzę ten twój chaos. [*chwila ciszy*] A więc cofamy się w czasie do dzisiejszego ranka. Ja i Domi poszliśmy na terapię, bo podobno Gibbons poszła na zwolnienie, co jest kompletną bzdurą, ale mniejsza… i podobno pani Maxwell znalazła dla Domiego nową terapeutkę, a na pierwszą sesję nie chciał iść sam, więc zaprosił mnie jako, powiedzmy, wsparcie emocjonalne, bo jesteśmy przyjaciółmi. No i poszliśmy i usiedliśmy w takiej jakby poczekalni, żeby czekać, aż nas ktoś zawoła czy coś, bo Domi podobno miał ustaloną jakąś godzinę. Ja się nie znam, nie wiem, jak to działa, ale to mało ważne. No i siedzieliśmy tam pół godziny i nikt nie wyszedł, nie zawołał go ani ni…
To były straszneeee nudy. Brick w którymś momencie wziął sobie kilka krzeseł, ustawił w rządku i zaczął sobie chodzić między nimi slalomem.
Tak, a ty przez pół godziny siedziałeś i kręciłeś młynka kciukami. Ale nieważne. No więc nie było nic, żadnego znaku. Znudziło mi się już czekanie, bo mogliśmy równie dobrze być wtedy gdzieś w parku czy coś, więc zmusiłem tego tu głąba, żeby poszedł do środka i się zapytał, czy można wejść, ale zanim nacisnął na klamkę, w środku coś jakby wybuchło i nagle drzwi dosłownie wyleciały z zawiasów i walnęły o ścianę naprzeciwko.
Dobra, teraz ja! [*chwila ciszy*] Drzwi przeleciały mi dosłownie przed nosem i brakowało dosłownie chyba tylko centymetra, żeby walnęły mi w twarz i odkręciły głowę. Zajrzałem do środka i okazało się, że nic tam nie wybuchło, tylko… uwaga, uwaga, trzymajcie się teraz siedzeń… przez ścianę wpadł tam wielki, bardzo wielki psiur. Ale nie byle jaki psiur, o nie! Psiur z DWIEMA GŁOWAMI i wścieklizną!
Ortros, tak dla ścisłości. Chyba słychać, jaki chaos Domi ma teraz w głowie, więc będę trochę mu pomagał.
Dobra, cicho. Więc wielki psiur z aż dwiema głowami. I wścieklizną. I wielką chęcią, żeby nas zjeść. A raczej, żeby MNIE zjeść.
I znowu, tak dla ścisłości… Domi to wiadomo, ale ja nadal nie wiem, skąd Ortros się tam wziął, ale cóż… może jego pan puścił go na moment, żeby sobie coś upolował. Ale aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl.
Cicho! Co ja miałem… a, tak. A teraz epickie wymra… wymarm… wy-ma-new-rowanie wielkiego psiura!
Tylko nie takie epickie i nie wymanewrowanie.
Gadasz głupoty.
Nie, właśnie ty teraz gadasz głupoty. Te twoje opowiadanie po dwóch nieprzespanych nocach i jednej kawie to nie był dobry pomysł, mówiłem.
Dobra, nie przerywaj… a więc nie epickie i nie wymanewor… wymaneworw… wy ma new ro wa nie. To jak to nazwać?
Tchórzowska ucieczka może?
Ja bym tego tak na pewno nie nazwał, ale niech ci będzie. Więc tchórzowska ucieczka. Mam wrażenie, czy nagle jesteś na mnie zły?
Nie zły. Zmęczony trochę.
Dobra… no więc jeszcze raz. Ucieczka. Jako że jesteśmy głupi, a głupi mają szczęście, to szczęśliwie uciekliśmy psiurowi w korytarzu i potem przez dobre dziesięć minut uciekaliśmy przed nim w mieście, dopóki mnie nie złapała kolka. Dziesięć minut to dużo jak na taki sprint, a biegłem szybko, bo potrafiłem zrównać się z moim człowiekiem-kozą, a on szybko zasuwał na tych koślawych nóżkach.
Ej, ale bez takich!
Przecież żartuję!
No ja mam nadzieję. [*chwila ciszy*] O, ZOBACZ! Tam niedaleko jest już Obóz, więc się streszczaj.
To teraz tak w skrócie, bo zaraz wejdziemy do Obozu, a tam nie będę mógł wziąć dyktafonu. Więc psiura zgubiliśmy w okolicach szkoły, a jak już byliśmy pewni, że nic nas nie zje, poszliśmy do mnie do domu, ale tylko na chwilę. Byłem i nadal jestem pewny, że nie na pewno nie będę ryzykować śmiercią, więc wziąłem sobie mój ucieczkowy plecak z tym kubkiem z kawą, dyktafonem, dwiema kasetami i odrobiną żarła. Annabelle próbowała mnie zatrzymać, ale nie udało jej się. Potem poszliśmy ukraść samochód… tak, możecie mnie aresztować za to, bo to ja wybiłem szybę i ZMUSIŁEM SIŁĄ Bricka, żeby prowadził, bo podobno mieliśmy jechać daleko, więc pojechaliśmy. Oczywiście kozy, nawet jeśli nie całkowite, nie potrafią prowadzić, więc chyba tylko cudem nie zginęliśmy w wypadku, ale powiedziałem Brickowi, że zostawiamy auto i dalej idziemy na piechotę, więc samochód Vincenta będzie stał i czekał gdzieś w połowie drogi między New Haven a Nowym Jorkiem. I tu znowu wracamy do dziwności, proszę państwa! Wiem, że mi nikt nie uwierzy, bo i tak już to wszystko brzmi tak, jakbym brał narkotyki czy coś, ale i tak opowiem. Otóż proszę państwa… [*głośne westchnienie*] jestem termosem.
[*donośny śmiech*]
Z czego się tak śmiejesz?
Nie termosem, czubku, tylko herosem! [*kontynuacja śmiechu*]
Nieważne! [*śmiech, potem chwila ciszy*] Dobra, jeszcze raz… więc, drodzy państwo, zapewne policję też witam, bo jak państwo Maxwell tego posłuchają, to zgłoszą porwanie… jestem HEROSEM. Czyli dzieckiem człowieka i boga, znaczy bogini… konkretnie jakiejś greckiej, tylko nie wiadomo której. I podobno jest więcej takich jak ja w Obozie, do którego ja i Brick zaraz dotrzemy, a z którego nie zamierzam odchodzić, dopóki mnie nie wyrzucą, także widzimy się zapewne nigdy!
Ale wiesz, że po osiemnastce już nie możesz tam być?
Aha. No trudno. Ale dobra, myślisz, że powinienem to wysłać do kogoś oprócz Maxwellów?
Może zrób kopię i wyślij do tych rodzin, co lubisz.
Dobry pomysł. A więc adios seniores i senioritas! Mam nadzieję, że pana Maxwella ktoś kopnie w dupę w moim imieniu!”.


◇──◆──◇──◆
[1055 słów: Domino otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz