sobota, 31 maja 2025

Rocznicowe radio Smells Like Teen FM

Serdecznie witamy wszystkich słuchaczy radia Smells Like Teen FM w ten piękny poranek ostatniego dnia maja! Z okazji rocznicy bloga przygotowaliśmy pierwszą taką audycję specjalną — spotykamy się tutaj, aby posłuchać udzielonych nam wywiadów z gośćmi, którzy użyczyli swojego głosu, aby odpowiedzieć nam na najważniejsze, najtrudniejsze i najbardziej wyczekiwane pytania związane z ich życiem jako półbóg. Rozsiądźcie się zatem wygodnie i posłuchajcie poradnika jak osiągnąć nirwanę według dzieci Dionizosa i Bachusa albo dowiedzcie się, co potomkowie Hermesa i Merkurego ukradli noszą w kieszeniach. Przy okazji podziękujcie mamie, że to nie wy jesteście herosami i nie musicie tłumaczyć się, że przestraszyliście dziecko na ulicy, bo jesteście potomkami Fobosa (o czym też usłyszycie w dzisiejszych wywiadach). Wszystkiego najlepszego, Smellsy!
Afrodyta i Wenus
Opisz nam jak najdokładniej potrafisz swoje skincare routine. Ze szczegółami.
Kal Thompson, syn Wenus
Nie będę odpowiadać. (szepty w tle) Nie żadne „jak to”, ja po prostu nie mam zamiaru zdradzać nikomu moich, powiedzmy, tajnych… technik. Nie, nie będę wam tutaj za darmo lokować produktów, jeszcze czego, złą osobę do tego wybraliście. Co najwyżej mogę wam polecić parę sprawdzonych kremów i maseczek, tyle. Nie, ale proszę mnie nie próbować zdenerwować i podjudzić, nic wam to nie da. Aż tak bardzo chcecie zrobić ze mnie przechwalającego się swoimi sposobami na piękną buźkę narcyza? Albo niezdrowego fanatyka kosmetyków? I co jeszcze, mieliście jeszcze nadzieję, że natchnieni słuchacze zaraz pobiegną do Rossmana, wykupią wszystkie produkty i będą się łudzić, że ostatecznie będą wyglądać jak ja? Z czym do ludzi w ogóle! Przecież ja tego nie przekażę samym dźwiękiem. To trzeba naocznie się nauczyć, jak używać poszczególnych kosmetyków, a nie, powiem wszystko i voila. I do tego mam opowiadać „jak najdokładniej potrafię”? Chyba was coś boli. Myślicie, że czemu wyjście z baraku zajmuje mi dwie godziny? Zająłbym wam cały segment, bo nie mówiąc już o makijażu czy ubiorze, skincare również jest sztuką, a żadne z nas nie ma na tyle czasu, żeby to tutaj streścić. Mam na myśli to, że człowiek uczy się latami, jak robić niektóre rzeczy, jedna audycja w radiu nic nie wniesie w życie innych ludzi! Nie na taki temat! Nie, nawet nie mam zamiaru próbować, nie mam do takich rzeczy cierpliwości, i tak wytniecie najważniejsze rzeczy i wyjdzie z tego mainstreamowa miazga, nie, dziękuję.
Alma Kiss, wnuczka Wenus
Skincare? Nie robię czegoś takiego. Moja skóra jest idealna taka, jaka jest bez żadnej pielęgnacji. Jasne, myję twarz wodą i mydłem, raz na jakiś czas położę sobie ogórki na oczach i wysmaruje twarz kremem, jakaś maseczka, ach, zapomniałam o serum. Widzisz ten połysk i jak jędrne są moje policzki? Po prostu widać kto jest bardziej uzdolniony i kogo woli nasza przodkini. Proszę? Nie, przecież każdy tak robi i to nie nic dziwnego ani niespotykanego. Ah, za to dużo ludzi zapomina, że słońce jest też w zimę i to, że nie jest ciepło nie znaczy, że go nie ma. Trzeba się przed nim chronić! Cz-czemu..? No.. można mieć raka skóry, różne odbarwienia, nikt nie chce się z czymś takim potem męczyć. Ah, ty nie masz takiej rutyny? Cóż.. nie chcę być niemiła, ale trochę to widać. Te zmarszczki na czole.. ah! Aż strach patrzeć. Nie, nie, to nic takiego. (chwila ciszy, przerywana dźwiękiem mieszania gorącego napoju łyżeczką) To nie jest żaden skincare. Do tego trzeba jakichś dziwnych.. czego używają te influencerki? Eh, nie mam pojęcia. Zresztą, nie ma to znaczenia. Mam je gdzieś. (chwila ciszy) Ale będziecie jeszcze to edytować, tak?
Apollo
Jaka piosenka najlepiej opisuje twoje życie? Dlaczego akurat ta?
Keith Mishra, syn Apolla
Oh, to będzie dobre! (gdyby mógł, wstawiłby tu wymowne "XD") Gdybyście zapytali o ulubioną piosenkę, zacząłbym wymieniać tytuły szeregiem, jak wystrzał z karabinu, w którym nie kończy się amunicja. Zacząłbym, ale nie potrafiłbym skończyć. (uśmiechnął się szarmancko i puścił oczko) Byłbym nie do zatrzymania. Zamiast tego, pytacie o piosenkę opisującą moje życie i nagle moja lista zawęża się o dobre kilkaset tytułów. Aby wybrać jedną, trzeba podsumować moje krótkie, półboskie życie – na pewno drastycznie różni się od życia przeciętnego nastolatka, ale nie różni się od życia przeciętnego dzieciaka półkrwi. W najbardziej randomowym momencie mojej egzystencji pojawia się ktoś, kto usiłuje mnie zabić. Okazuje się, że ten ktoś nie jest człowiekiem, a potworem, którego możesz zobaczyć tylko ty. W taki sposób zwykle odkrywamy swoje pochodzenie. Potem jest pierwszy szok, ta sprawa z obozem, treningiem, podwójnym życiem i to, że czasem chce coś nas zeżreć. Tak, tak, wszyscy wiemy o co chodzi... To moje półboskie życie, jak każdego zresztą. "Drugim" życiem jest po prostu egzystencja przeciętnego ucznia, raczkującego muzyka po godzinach i małego buntownika. Rozgaduję się po to, aby zaznaczyć słowa kluczowe w wyborze piosenki i od razu odpowiedzieć na drugą część pytania. Sprytne, nie? Uwaga, wybieram piosenkę. "Alive" od Pearl Jam. Dlaczego? Bo jakimś jeb*nym cudem jeszcze żyję!
Apollodoros Diamandis, dziecko Apolla
Hm, jeśli tylko jedną to chyba Blood In The Wine Aurory. Już pod względem warstwy instrumentalnej, słuchając czuć energiczny balans rytmu z nutką chaosu, która pcha do przodu. Energicznym rytmem jest dla mnie łucznictwo. Daje mi tyle siły oraz motywacji, a przy tym wymaga regularności w treningach. Każda technika polerowana do perfekcji, każdy strzał to dawanie z siebie najwięcej. A strzała dynamicznie wchodzi w lot. Zacząłem trenować ten sport w wieku 10 lat, był ze mną prawie od zawsze. Części melodii, które aż zachęcają do biegania i tańca przypominają mi mój proces twórczy, to ważna część mojego życia. Powtarzane The flesh in the fruit and the blood in the wine opisuje moje półboskie doświadczenie całkiem dobrze. Gra flesh jako miąższ i tkanka oraz krwi w winie – bycie gdzieś pomiędzy miąższem ludzkim i tym ambrozyjnym boskim, krew boska wymieszana z ludzkim winem. No i co do reszty tekstu, w swoim otoczeniu często widziałem osoby, które odmawiały sobie doświadczeń czy nie robiły czegoś. Tyle że nie z powodów moralnych, czy religijnych, lecz, "bo nie wypada, co ci ludzie pomyślą”. Bogowie dali nam możliwość cieszenia się naszą fizycznością, korzystania z dóbr świata, pragnienia czegoś więcej. Czemu mamy się od tego odcinać, jeśli działaniami nie krzywdzimy? Doświadczać świata (po to spaliśmy na ziemię, po to nas ulepiono do pewnego stopnia) także przez sztukę. To zabrzmi stereotypowo, wiem, ze względu na Tatę, ale poczucie wolności, jakie daje mi ten utwór Aurory, to samo czuję w obcowaniu ze sztuką. Young rivers in your hands and glass burning in promised lands to tak bardzo opis tego, jak czuję się z możliwościami danymi mi ze względu na bycie półbogiem i tymi, które dała mi Mama w dzieciństwie do rozwoju mojego potencjału.
Sony Lyndhurst, dziecko Apolla
Ej, czekaj, czekaj, ale tak od razu mam...? I to tak z głowy...? Nie, bo jakby, wiesz. I tylko jedna? A nie mogę albo to, albo to, bo w sumie to nie wiem i się nie zdecyduję? ...A przesłuchasz, jak ci powiem? Dobra, dobra, ale słuchaj, już prawie wymyśliłam, serio! Tylko, tylko muszę sobie przypomnieć, jak to leciało, bo teraz mi przychodzą do głowy jakieś takie dramatyczne te piosenki i już samo nie wiem. Znaczy, to oczywiste raczej, że Vivaldi był dramatyczny, co nie? Oni wszyscy mieli jakąś niezdrową skłonność do dramatyczności, przyrzekam ci, jakbyśmy teraz spotkali jakiegoś twórcę muzyki klasycznej, to byłby jak taka panda, która staje na dwóch łapach, żeby wydać się dla innych groźniejsza! No, ten, taki jeden utwór od Pederewskiego byłby całkiem okej, ale chodzi mi o ten taki cover gościa, który wszystko to przerabia na taki jakiś dziwny podgatunek metalu. Wiesz, skrzypce i gitara elektryczna, w tle jeszcze perkusja i bas, no rozumiesz, o co mi chodzi! Bo łatwo byłoby mi znaleźć jakiś tekst, który mi pasuje do mojego życia, piosenki właśnie po to są pisane, co nie? Ale chyba chciałbym bardziej, tak jakby, skupić się na całej kompozycji, w sensie na jej wydźwięku, sposobie w jaki do ciebie dociera... Nie, zrobiłom się zbyt poważne, przesada! Tyle że ja naprawdę nie wiem, bo im dłużej się zastanawiam, tym więcej piosenek przychodzi mi do głowy i teraz już nie mogę...! Albo Pederewski, albo jeszcze Dubioza Kolektiv, ale oni są w opór dziwni, wiesz? Najbardziej od nich lubię piosenkę o pisaniu piosenki po francusku, jest świetna! Błagam, obiecaj, że jej posłuchasz! Chyba... chyba „Menuet” Pederewskiego, bo tutaj chodzi o wszystkie uczucia, jakie masz, gdy tego słuchasz i, eee, i tak dalej, co nie? Znaczy, pewnie da się opisać swoje życie czyimś tekstem, ale ja to bym napisało swój, żeby to jeszcze zamknąć w takiej, yy, odpowiedniej kompozycji i w ogóle! I... a, musimy kończyć? Ale ja... Ograniczenie czasu antenowego? Jakiego czasu antenowego? Co...?
Kaya Bjarnarsdóttir, córka Apolla
Tylko jedna piosenka? Nie, nie jestem w stanie wybrać tylko jednej… chyba. Momencik. Może wybiorę? (szuranie) Słucham wszystkiego. To po pierwsze. A jak słucham wszystkiego, to znaczy, że mój gust muzyczny jest trochę… no, różny. Powiedziałabym, że jedna z piosenek, która opisuje moje życie to Good luck, Babe!, bo śmiech tak się złożyło, że… mogę powiedzieć ci to jako sekret? Jebać mężczy- (urwany sygnał) Dobra, nieważne, dajcie mi powiedzieć! Ogólnie lubię energiczne piosenki. Zawsze mam energię do działania. Nigdy nie osiadam na laurach (tak się mówi?) i lubię robić dużo, czasem za dużo, i potem słysze od mojej menadżerki, żebym usiadła na dupie. Swoją drogą ona czasem też powinna usiąść na dupie. Ile można pracować? Jeszcze w gastro… Oprócz tej jednej piosenki mogłabym wskazać jeszcze parę ciekawych tytułów, ale spróbuję się ograniczyć, bo mogłabym o tym gadać przez najbliższe pięć godzin. Serio. Słyszeliście kiedyś Pink Pony Club? Co? Ta sama piosenkarka? Tak, wiem, zdaję sobie z tego sprawę, ale tak się składa, że na spotify jest w moich top wykonawcach. I idealnie opisuje moje życie, a o to pytaliście, prawda? Chcecie posłuchać? Mam tyle ciekawych piosenek i playlist… O, może jeszcze After Midnight? Oddaje moją energię jeszcze lepiej niż poprzednie. Chociaż chyba wszystkie oddają ją tak samo… Lubię jeszcze Pitbulla. Boże… przysięgam. Feel This Moment to kolejna piosenka, która krzyczy moje imię. Poszłabym aż na jakąś imprezę, żeby potańczyć do łysego. Co? Kończy nam się czas? Ale jeszcze nie skończyłam mówi— (urwany sygnał)
Ares i Mars
Jakie są według ciebie cechy idealnego wojownika? Myślisz, że je masz? Czego ci brakuje?
Izan King, syn Marsa
Cechy idealnego wojownika? Na pewno pewność siebie. Wyobrażacie sobie kogoś, kto nie ma dość pewności siebie, by stanąć do walki z silniejszym od siebie przeciwnikiem? Żałosne. Śmieszne. Pewność siebie to podstawa. Ja urodziłem się z pewnością siebie. Wiem, czego chcę i wiem, jak to osiągnąć. Nie jestem żałosny. Nie to, co niektórzy. Wojownik musi być też silny. Zawzięty. Nie może się łatwo poddawać. Nie mogę patrzeć na te pizdy, które… co? Bez przekleństw? Przecież nie przeklinam, ty mała ku… Wracając do tematu… Uważam, że wojownicy nie mogą łatwo odpuszczać. Muszą walczyć do samego końca. Po to zostaliśmy stworzeni, nie? Żeby walczyć do samego końca, żeby poświęcić swoje życia dla wyższego celu. I powtórzę raz jeszcze — uważam, że wszystkie te cechy mam. Mój ojciec, Mars, uczynił ze mnie ambasadora, bo wiedział, że mam w sobie coś więcej. Wiedział, że jestem idealnym wojownikiem. Że jestem godny jego imienia.
Vex Morton, dziecko Marsa
Idiotyzm. (cisza, parę trzasków) Proszę was, przeprowadzać wywiad? Ze mną? Dobrze się czujecie? Co ja mam wam na to niby…? Ale ja pamiętam pytanie. NIE MUSICIE MI TEGO TŁUMACZYĆ JAK MAŁEMU DZIECKU, DO KUR– (dźwięk się urywa, chwila głuchej ciszy) Nie wiem, no, cokolwiek. To pytanie raczej nie do mnie. Bo co ja mam wam powiedzieć? Na pewno istnieje jakiś archetyp takiego wojownika. No a nie? Ktoś wymyślił to długo przede mną, nie potrzebujecie do tego mojego je…go zdania. Przecież staram się, k…a, nie przeklinać, no! To wy wymyślacie swoje zasady, nakładacie jakąś pie…oną cenzurę i– (niewyraźne głosy w tle) Okej, okej, już. To, no, nie wiem, determinacja. Tego chyba oczekuje się od boha– wojowników. Jakaś taka… zawziętość. „Nie możesz się poddać Astronomiczny Wilku! Żona na ciebie czeka! Ukaż siłę swej determinacji!”. …Niedobre porównanie? Wymyślcie lepsze, proszę was bardzo. Także ten, jestem zdeterminowane. Bardzo. Jak to „nie brzmię na takie”? Jak mam na takie brzmieć, jak oczywiście MNIE DO TEGO ZMU- (rytmiczne pukanie) Dobra, tego. sfrustrowane westchnienie To jeśli chodzi o tę… no, tę determinację, to jeśli to jest kryterium, to… Wiem przecież, że są inne, ale pytacie mnie o najważniejsze, to wam k…a mówię najważniejsze! Do czego wy jeszcze macie problem?! Tak. Tyle. I brakuje mi… może, dajmy na to, roztrzaskania waszego sprzętu i nosów? Styknęłoby. Macie ładne oczy. Idealne do podbicia. (szumy, trzaski, dużo głosów na raz; po chwili wszystko gwałtownie się urywa)
Vergil Halston, syn Marsa
(nerwowe tupanie nogą) Inne dzieci Marsa chyba będą bardziej chętne, żeby odpowiedzieć na to pytanie. (zrezygnowane westchnięcie) W założeniu idealny wojownik powinien być dobrze wyszkolony i wzorowo wykonywać odgórne rozkazy. (odchrząknięcie) Że co ja, ja, konkretnie o tym myślę? Nie wiem. (chwila ciszy) Czasem mi się wydaje, że ludzie powinni zacząć myśleć za siebie, zamiast podążać ślepo za ideałami. Wiedzieć, gdzie powiedzieć stop, zwłaszcza na polu bitwy. Co walecznemu wojownikowi po wygranej wojnie, jeśli wróci z niej bez ręki i nogi, bo wolał pchać się pod miecz? (wzruszenie ramionami) Chyba sam się przekreśliłem z mojej wizji idealnego wojownika, nie? Chociaż wiele razy słyszałem, że inni legioniści powinni być bardziej jak ja. Może to po prostu ja tego nie widzę.
Kazue Yagami, dziecko Aresa
Oczywiście, że jestem idealnym wojownikiem! Co to w ogóle za pytanie? Dobry wojownik umie się bić, ma siłę w rękach, trochę w mózgu też trzeba mieć, ale jeśli nie chce się być dowódcą, to nie trzeba za dużo, trzeba mieć stalowe jaja i.. no nie wiem, to głównie tyle. Co, mam więcej mówić? A po co ryja strzępić? Aha. Niczego mi nie brakuje! No może jaj.. ale na myśli miałam metaforyczne jaja, rozumiecie. Niektórzy mają jedne, a drugich nie. Częściej niż myślicie! Dostanę za to jakiś fajny długopis? Musi dobrze pisać i każdy musi wiedzieć, że tutaj byłam. Czy będę go używać? Uh, no, czasem muszę się podpisywać. Wtedy się przyda. Można komuś wydłubać oczy, jeśli trzeba. To właśnie są metaforyczne jaja! Żeby coś takiego odpierdolić trzeba mieć niezłe jaja. Uh.. nie, jeszcze nic takiego nigdy nie zrobiłam, ale to dlatego, że nie było po co! Nie będę przecież nikogo bez powodu oczu pozbawiać, nie jestem psychopatą!
Asklepios i Eskulap
Wyobraź sobie, że — tak jak Asklepios/Eskulap — przypadkowo odkrywasz lek na wszelkie choroby, który potrafi także ożywić zmarłych. Co robisz z tym faktem?
Ivy Scarlett, dziecko Eskulapa
(długa cisza) (odchrzaknięcie) Mamy na myśli wszelkie choroby oznacza na dosłownie wszelkie, wszystkie, każdego rodzaju? Obawiałbym się o możliwe skutki uboczne, bo nie uwierzę, że coś tak potężnego mogłoby po prostu każdego wyleczyć bez dodatkowych komplikacji, skoro każdy lek może spowodować rożne symptomy. Musiałbym przetestować go na odpowiedniej ilości osób z różnymi chorobami, a kwestie etyczne związane z takimi badaniami są trudne. [...] A, mam rozważyć sytuację, gdy lek jest zupełnie nieszkodliwy? W takim razie, pokazałbym go światu. Tak, wiem, wiem, że brzmi to strasznie idealistycznie i może być ryzykowne, ale jeśli coś ma się przyczynić do dobra ludzkości, to nie ma sensu tego ukrywać. Zdrowie jest tak naprawdę najważniejsze w życiu człowieka, bo bez niego nie możemy spełnić innych potrzeb i pragnień. Jeśli ktoś twierdzi, że tak nie jest, to... to zazdroszczę nastawienia. I tego, że życie jeszcze takiej osoby nie ukatrupiło. Dodatkowo, uczyniłoby mnie to w sumie znanym. Nie zrozumcie mnie źle, nie zależy mi na sławie! Ale, tak między nami, i tylko między nami, to dodatkowa korzyść, żeby móc pokazać siebie z jak najlepszej strony, jako kogoś wyjątkowo wybitnego. Zataiłbym jednak fakt, że dzięki niemu mogę wskrzesić umarłych. Śmierć jest naturalna. Nie powinno się walczyć o przywrócenie czegoś, co już przepadło. To byłoby już wyjątkowo ryzykowne w skutkach. Poza tym, mówimy o przywróceniu do normalnej, człowieczej formy? Wiecie, po prostu pierwsze, co przychodzi mi na myśl, jak ktoś mówi o ożywaniu zmarłych, to apokalipsa Zombie... [...] Nie o to chodzi? To nieważne. Ale i tak pozostaję przy takiej decyzji.
Atena
Wyobraź sobie, że ktoś rzuca ci wyzwanie: masz dwa dni, żeby przygotować się na rekrutację do Harvardu. Jaką obejmujesz taktykę?
Oriana Ethelred, córka Ateny
Nie musiałabym się przygotowywać. Moją taktyką jest po prostu szybkie myślenie, więc dostałabym się nawet, gdybyście tutaj i teraz kazali mi pisać test, czy cokolwiek tam trzeba zrobić, żeby się dostać. Pewnie i tak nie jest to coś bardzo wymagającego. Wszystko da się zrobić na logikę. [...] …Okej. (wymowne westchnienie) Jak już byłoby to moim wielkim marzeniem, to dwa dni wystarczą, żeby nauczyć się czegokolwiek od zera, więc… znam dużo metod nauki, ale tak naprawdę wystarczy mi motywacja. I dawka kofeiny. Nie jestem fanką długiej nauki, bo jest to dla mnie strata czasu i… (zmarszczenie brwi) uhh. (głośne stukanie spowodowane podrygiwaniem nogą) Wyśpię się, porobię pomodoro i mnemotechniki, wyłączę telefon, żeby nikt mnie nie wkurzał i pewnie tyle. A tak serio, to nigdy nie chciałabym się dostawać do Harvardu. I jeszcze bardziej nie chciałoby mi się do tego przygotowywać bez konkretnego powodu. Po co mi coś takiego? Cholera jasna, czy wyglądam wam na kogoś, kto przejmowałby się jakąś durną uczelnią? (przewraca oczami) Albo kogoś, kto ma na to pieniądze? No kurw— [...] Czy… mogę już iść do domu?
Atlantiades
Gdybyś byłx Drag Queen, jaki pseudonim dla siebie byś wybrałx i jaką miałxbyś estetykę?
Adam Man, dziecko Atlantiadesa
C-co sprawia, że myślicie, że myślałem kiedyś nad czymś takim..? Haha.. spikerka myślała, że jestem starszą panią..? Uh, taki mój urok..! Heh.. Mam odpowiedzieć..? Weźcie, przecież nie musicie wiedzieć.. Wybieranie imienia do bierzmowania zajęło mi dwa lata, nie mogę się tak zdecydować od razu. Wiecie, że mam na trzecie imię Aleksander? Był taki papież, jeden z pierwszych nawet.. który dzisiaj jest? Ah! No to jego święto było kilka dni temu! Mam w końcu odpowiedzieć? Nie mogę, po prostu ja, jako ja, nie mogę na to odpowiedzieć z czystym sumieniem. Poza tym, nie jestem taki kreatywny.. hah, agh, nie wypuścicie mnie, dopóki nie odpowiem..? Dobra, dobra… (głośne stukanie paznokciami w stół) Powiedzmy, że.. Beema Fagot. Mówicie, że nie powinienem tak mówić..? Przecież to prawdziwe nazwisko, możecie sobie wyszukać. Sugerujecie, że miałem na myśli coś innego? Dobra, dobra, pomińmy już temat pseudonimu! Po co to bardziej rozgrzebywać? To nie ma drugiego dna, które sobie wymyślasz. Są gorsze imiona i nazwiska. (odchrząknięcie) Estetyka! To bardzo ciekawe pytanie, odpowiedzieć na nie jest trochę łatwiej niż na to poprzednie. Nie chciałbym przesadzać z.. hm, powiedzmy, kobiecymi cechami wyglądu, jakkolwiek głupio to brzmi.. wiecie, wolałbym zachować neutralność płciową w wyglądzie, więc poszedłbym w androgeniczność, ale w dość.. pokazowy sposób, czerwony dywan, reflektory i te sprawy.. Nie, nie, nie, broń Boże! Nie chcę, żeby tak mnie traktowano, po prostu, tak wyglądać. Przepraszam..? Um.. nie będę odpowiadać na takie pytania.
Dejmos i Formido, Fobos i Pavor
Jaki był najgłupszy powód tego, że wystraszyło się ciebie dziecko na ulicy? To było coś związanego z twoim wyglądem? Zachowaniem?
Judas Cohen, syn Formido
Ale skąd podejrzewacie, że to akurat dzieci się mnie boj... (przerywa gwałtownie) Tylko sobie żartuję, okej? Wytniecie to. Ale to nie tak, że to konkretnie mnie się boją! Uważam, że po prostu czują do mnie szacunek i są do mnie z tego powodu bardziej zdystansowane. Poza tym, często dzieci są boją obcych. Naturalnie. Ale Vincent się na przykład mnie nie boi. W pracy też nigdy nie miałem tego typu problemu. Ej, na pewno to nagrywacie? Tak? To dobrze. Chociaż… Mogłem mieć kiedyś tego typu sytuację. Bo jeśli mówimy o najgłupszym powodzie, to przypomina mi się, jak wracałem skądś po ciemku w todze i zacząłem się akurat przybliżać do grupki jakichś dzieci, a one w pewnej chwili, jak byłem jakieś parę metrów za nimi, zaczęły krzyczeć, że to jakiś Slenderman, tak głośno, że usłyszałem je przez słuchawki. Nie wiem, co je niby mogło tak wystraszyć. Czy ja wyglądam wam na kogoś strasznego? Błagam was, przecież nikogo bym nigdy nie skrzywdził. [...] Myślę, że to nie ma nic do rzeczy, że jestem synem… To nie jest istotne. (zirytowany chichot) Nie ma to żadnego związku. Nie macie ciekawszych pytań, czegoś, bym mógł się choć trochę namyśleć?
Kuźma Grzegorczyk, córka Pavora
To… nie są chyba osiągnięcia, z których powinno się być dumnym, nie? Przestraszenie dziecka nie jest trudne, przecież one boją się wszystkiego, każdy to wie. Raz ubierzesz zielone skarpetki w czerwone kropki i nagle uciekają z krzykiem. …Nigdy wam się to nie zdarzyło? Nie macie odpowiednich skarpetek. Przecież te dupoglizdy da się przestraszyć butelką wody! No a nie? Nie próbowaliście…? Z mojego doświadczenia w ogóle nie trzeba próbować. Słabi jesteście, tyle. Ja nawet się nie staram, nie żartujcie sobie nawet! Ale taka totalnie najgłupsza, to by było… Bo nie mogę wam zarzucać takich codzienności, nie przesadzajmy. Dzieci prędzej boją się tego, jak wyglądam. Nudne, ale nie zdążę nawet się jakoś zachować, a one już… Ta. To… miałam breloczek z barankiem przy torbie. Teraz już go nie noszę. … No nie, nie powiedziałabym, że to jakieś złe wspomnienie. Po prostu szłam ulicą. Wracałam ze szkoły, chyba. Miałam muzykę na słuchawkach, więc długo nie słyszałam, co się dzieje wokół mnie i tylko zobaczyłam, jak te małe ziemiolizy pokazują na mnie palcami i coś do siebie szczebioczą po swojemu. To, no, ściągnęłam słuchawki, bo pięciolatków zawsze świetnie się słucha, i usłyszałam: „Biedny baranek… przerobiła go na pluszaczka”. Nie wiem skąd taka teoria w ogóle, czy ja wyglądam na jakiegoś rzeźnika? (głośne westchnięcie) Chyba spojrzałam na nie zbyt ostro. Uciekły. Zirytowały mnie, bo co to, do cholery, miało niby być? I potem pewnie zrobiły ze mnie historyjkę opowiadaną przy zgaszonym świetle i latarce skierowanej na twarz. Nawet nie podziwiam ich za kreatywność. Wolałabym zostać przerobiona na lepszą creepypastę. Przerabianie baranków na pluszaki nikogo by nie ruszyło, dopóki nie zaczęłyby śmierdzieć. …Nie można tu poruszać takich tematów? To wy pytacie o straszne rzeczy?!
Demeter i Ceres
No dalej, przedstaw nam wszystkie swoje rośliny. Jak się nazywają? Dlaczego je tak nazwałxś? Jakie mają swoje indywidualne cechy? Nie udawaj, że ich nie nazywasz. Znamy prawdę.
Daisy Blossom, córka Demeter
Czekałam na to pytanie!!! Więc oto one! To jest Hypoestes. Nazywa się Hubert!! Jego urocze różowe listki mają przepiękne brązowe "pręgi" przynajmniej ja to tak nazywam. Druga jest monstera Marysia. Ona jest taka ogromna! Szczególnie jej liście, widzicie? Często łaskocze mnie w nos haha! A to mój ulubieniec. Kaktus Kacper. To moja pierwsza roślinka, dostałam go od mojego ojca. Bardzo prosiłam o roślinkę i dał mi kaktusa, bojąc się, że zapomnę go podlewać. Na szczęście, przez pewien czas podlewałam go zbyt często, ale już wiem, że nie powinno się aż tak często je karmić, prawda Kacp- Ała! Zapomniałam, że kaktusów się nie głaszcze! Ale za to można głaskać moją marante Magdalene! Ma bardzo gladziutkie liście, a niektóre są nawet kolorowe! Uwielbiam kolorowe roślinki. Chociaż tutaj dopiero zaczyna się jej wyjątkowość. Zdobyłam ją tutaj jako pierwsza. W sumie... Już nie pamiętam jak... Ale jest! Następna w kolejne jest skrzydłokwiat Sylwia. Bardzo lubię jej delikatne białe listki na samej górze, stąd się wyróżnia od pozostałych. Również, wyrosła mi całkiem spora, nie sądzisz? O! Jak mogłam zapomnieć o mojej dracenie Darku! Widzicie jaki ma fajny pióropusz? Wygląda jak ogon pawia! Początkowo miałam nawet nazwać Paweł, ale potem doszłam do wniosku, że zachowam spójność między pozostałymi roślinkami i są nazywane na pierwszą literę ich nazw. Fajne, nie? Wymyśliłam to gdy jechałam do obozu, bo właśnie wtedy już Darek był w mojej kolekcji. Razem z Kacprem i Fiołkiem Filemonem! To druga roślinka od mojego taty. Jedyna z kwiatkami niestety. Mam nadzieję że w przyszłości będę miała więcej roślin. Klopsik bardzo ją lubiła... Kiedyś prawie pozjadała jej kwiaty! To było niedorzeczne!
Dahlia Chestnut, córka Demeter
Uhh, nie jestem przyzwyczajona do nagrywania wywiadów, więc z góry przepraszam wszystkich za uh, błędy. Wracając do pytania, hm. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że dzieci Demeter, yy, Ceres również, są postrzegane przez innych jako wielbiciele roślinek, zielone palce i tak dalej, mieszkałam w Domku Czwartym, cięzko zapomnieć. Siostry potrafiły szczebiotać do swoich, uh, monster o nazwie Filip Macezieleński, jakichś alokazji Eutanazji, brać je pod pachę, głaskać po listkach, tak. Problem w tym, że nigdy mnie to nie pociągało. Nie wiem, rośliny nigdy jakoś do mnie nie przemawiały na swój istotny sposób… U mnie to jest bardziej prymitywna symbioza? Ot, rozpoznam kod ich wiadomości, wiem czego im brakuje, ale czy są na tyle świadome, żebym je nazywała? Wielokrotnie zbierałam plony. Żniwa kombajnem, uh, chyba wyglądają morderczo? W sumie zawsze to był cykl, zawsze zdychają po jakimś czasie, żeby wrócić na konkretną porę roku, nie wiem czy bym nazywała każdą po kolei, albo witała pole buraków "hejka, Mateuszki"? Nie wiem. Chyba mam do tego podejście, jak do zwierząt. Jasne, miałam ulubione krowy, ale potem wiesz ze to i tak symbolicznie, bo dowiadujesz co się z nią dzieje. Imiona też nie były jakieś wymyślne, były, jeśli tak to mogę zażartować, heh, na jedno kopyto. Może jakbym żyła w mieście, to bym miała inny sposób patrzenia? No, ale przyjeżdżałam do Obozu Herosów i widziałam driady, meliady, które przyjmują swoją, uhh, nazwę i są świadome. Ciężko mi taką istotę porównać do, choćby, marchewki, którą wyciągam. Albo drzewa, które akurat było zasadzone koło mojego mieszkania 40 lat temu? Mijam go codziennie, wiem, że to eukaliptus, ale na tym rozpoznawanie się kończy. A może powinnam nazywać te roślliny, które zabijam? Psianka numer 36228191238? Mam wrażenie, że im to wszystko jedno, a czy mają jakieś imię, to już w ogóle. Uh, rozgadałam się, a nie miałam zamiaru, więc w tym miejscu serdecznie się pożegnam z wszystkimi.
Terry Janssen, syn Demeter
Możesz nie w migowym? Znaczy, jesteś niemy? Bo jeśli nie, to musimy mieć dźwięk, to do radia.
To... no. Trochę roślin, yyy, mam i... lubię im nadawać imiona po postaciach. Różnych. Zazwyczaj. Robię dla nich takie, ee, takie naklejki na doniczki, żeby też każdy wiedział, jak się nazywają, bo one się nie przedstawią same. I ten, jest ich... dużo, trochę. Całkiem. Więc... nie będę chyba wymieniać ich wszystkich. Na przykład mam Stoeteldiera i on jest... to po prostu zamioculcas, ale kiedyś, jak go przywiozłem do domu, to moja... moja przyjaciółka stwierdziła że, yy, że jest bardzo ładny, więc ona mu sesję zrobi. I mu zrobiła, ale go przesadziła do garnka. Potem trochę przymierał. Ale to przez ten garnek jest Stoeteldierem. Bo on miał na głowie. Garnek, znaczy się. I tak... tak mam ze wszystkimi. Jeszcze jedną mogę... opisać, jakoś. Ona była jedną z moich pierwszych roślin. Już... już nie żyje, tak jakby, ale wciąż, ee, wciąż pamiętam o niej. Więc... nazywała się Nijntje, po tym króliczku z bajki. Skojarzyła mi się, bo była taka, taka delikatna. A, i była hoją różową. To... chyba ja już, ode mnie to już tyle, bo nie chcę też zabierać czasu i... i to chyba nie jest szczególnie interesujące.
Lexi Faulkner, dziecko Ceres
Moje, eee… Moje rośliny? (nerwowe odchrząknięcie) Na pewno nie wolicie posłuchać o zwierzętach? Jest na przykład Nugget, kurczak, który został kiedyś uprowadzony przez jedno- (pauza; poprawienie się na krześle) No dobra, nie to nie, czaję. Ale na pewno nie chcecie usłyszeć tej historii? Albo o tym, jak zwierzęta pomogły mi się zejść z moim chłopakiem, Dickiem? (kolejna pauza; naburmuszona mina, którą szybko zmienia na uprzejmy uśmiech) Okay. Rośliny. No to… Mój tata ma trochę roślin. Na przykład słoneczniki. Mój ulubiony to ten, który rośnie w samym rogu pola, bo… jest najwyższy. Ma na imię… Słoneczko. Tak, Słoneczko. Dlaczego ma tak na imię? Bo… bo to słonecznik, duh. Jest też kukurydza. Lubię kukurydzę. To znaczy, lubiłam się w niej bawić, jak byłam mała. Jeść też ją lubię. Nugget bardzo lubi kukurydzę, to jego ulubiony przysmak. Były też ziemniaki, ale dorwały się do nich dzikie świnie i w tym sezonie nici z ziemniaków. (chwila zawahania) Słucham? A, takie rośliny nie do jedzenia? Kiedyś miałam kaktusa, ale Dick zbyt często się o niego ranił, więc oddałam go Edel. Na imię miał… Igiełek. Nugget próbował go kiedyś zjeść i bardzo się wtedy o niego bałam. No bo co jakby taka igła stanęła mu w przełyku? Nie dziwię się, że Dick i Nugget tak dobrze się dogadują, obaj są bardzo podatni na dziwne wypad- (wyraźne zmieszanie, mruganie oczami) Co? Tyle wam wystarczy? No okay, skoro tak mówicie… A chcecie zobaczyć zdjęcie Nuggeta? (wyciąga z kieszeni wydruki z budki zdjęciowej, do której kiedyś, podczas wypadu do miasta, przemycili z Dickiem ulubionego [nie mówcie innym kurom] kurczaka)
Rodion Fedorov, wnuk Ceres
Moje rośliny? Jak się nazywają? Ach, ach, ach! Wiecie, zajmuję się polnymi kwiatami i innymi roślinami na terenie obozu, nie mogę przedstawić ich wszystkich, ale jest na przykład Sulla. Jest.. gatunkiem inwazyjnym, ale nie mówcie mu, że to powiedziałem, bo wyschnie. Jest chabrem wełnistym, lubi się rozprzestrzeniać, nic nie chce tego jeść, więc muszę sam go pilnować, żeby się nie rozrósł. Są także Remus i Romulus! Dwa wilczomlecze lancetowate, nazywają się tak, no bo, wilczomlecz, rozumiecie? Remus jest trochę słabszy, są bardzo inwazyjni, muszę robić to, co z Sullą, ale z nimi rozmawia się przyjemniej. Mamy też.. Marię Teresę Toskańską. Nie, nie jest z Toskanii. Jest krwawnikiem pospolitym. Jej.. roślinna babcia, tak mi się wydaje, też nazywa się Maria Teresa, ale tym razem to ta, o której myślisz. Ta pierwsza jest nieśmiała, nie mówi za dużo, w porównaniu do jej babcinej roślinki nie rozrasta się za bardzo. Starsza Maria Teresa, och, ona to się nie daje robakom i pasożytom. Nigdy nie musiałem jej pomagać oprócz okazjonalnego podlewania w trakcie suszy. No.. jest też Mikołaj II Romanow. Jest kasztanowcem kalifornijskim. To.. niezbyt pasujące imię dla gatunku, ale wyrosła na nim jemioła, którą nazwałem Włodzimierzem Leninem. Nie jestem pewien, skąd wzięła się ta jemioła, nie powinna u nas rosnąć, ale jest za wysoko, żebym ją mógł usunąć. Poza tym, Mikołaj trzyma się całkiem dobrze. Nawet ostatnio wyrosła mu mała Anastazja, zaraz obok niego! Uwierzycie w to? Jestem z niego taki dumny! Muszę uważać, żeby nie podjadała jej żadna sarna, ale myślę, że da się to zrobić. Jest też.. um.. dużo innych, ale wyglądacie, jakbyście nie chcieli już tego słuchać...
Dionizos i Bachus
Czy udało ci się kiedykolwiek osiągnąć stan nirwany? Jak to wyglądało? Jeśli nie, to jak interpretujesz stan nirwany? Jak mogłxbyś go osiągnąć?
Lucien Lavigne, dziecko Dionizosa
Nirwana… jedno z lepszych uczuć, jakich można doświadczyć. Ciężko jest go osiągnąć, ale jak już dorwiesz się tego błogiego stanu, to nie chcesz wracać do normalności. Nirwana to dla mnie stan błogości właśnie. Nirwana potocznie zwana jest helikopterem, który nie daje ci spać, ale jednocześnie zapewnia rozrywki, bo po zamknięciu oczu siedzisz w kolejce górskiej. Może trochę wina? Nie? Własnej roboty… Myślę, że zwykli ludzie mogą mieć mały problem, żeby osiągnąć nirwanę. Drugą osobą, której udało się tego dokonać jest… mój chłopak Arnar. Można powiedzieć, że zapomniałem podmienić mu piwo w bezalkoholowe na jednej imprezie. Można powiedzieć, że Arnar prawie zemdlał, a zanim upadł na podłogę to bełkotał o nirwanie i buddzie. Muszę odpowiadać na coś jeszcze? Aha… to może wina? Niestety nie prowadzę żadnych zajęć dodatkowych z osiąganiem stanu nirwany, ale jeśli jakikolwiek półbóg chciałby poznać jego tajniki to zapraszam. Ale nie lubię rozmawiać przez telefon, to proszę tylko pisać smsy, dobra?
Gabriel Kawka-Winny, syn Bachusa
..Możesz powtórzyć? (dłuższa chwila ciszy) To nie jest.. wyzwolenie się z cyklu wiecznej reinkarnacji? Uh, nie bardzo rozumiem o co pytasz.. takiego właściwego stanu nirwany chyba nigdy nie osiągnąłem, ale czuję się blisko tej, tsk, jak to nazwać.. euforii, może, kiedy wracam do mieszkania po kilkugodzinnych interakcjach z debilami po to, żeby wywalić spocone szwaje, wypić kilka kufli piwa, nie można zapomnieć o wyrzuceniu gdzieś krawata i marynarki, bez tego się nie da, zjedzenie pizzy z piekarnika i, zaraz po tym - ten moment zaraz przed snem, kiedy robi ci się ciepło, masz pełny brzuch, odczuwasz radość tak wielką, że nie da się jej określić, że ten dzień się skończył, możesz oddychać, bo nic cię nie uciska w szyję.. i chce ci się spać tak bardzo, że nawet nie wstajesz przenieść się do swojego łóżka, bo przecież wygrzałeś kanapę i jak pójdziesz gdzieś indziej, to odechce ci się spać, bo będzie zimno. Jak nie znacie tego uczucia, to tracicie w życiu. Jak to osiągnąć? Weź tak nie gadaj, bo jak wrócę do domu, to będę cię wyklinać od debili. Po prostu musisz sam to przeżyć, nie może cię nikt do tego doprowadzić, pokazać krok po kroku. Pomyśl trochę.
Hebe i Juwentas
Pokaż nam swojego ulubionego pluszaka z dzieciństwa. Przedstaw nam go!
Elianne Brimnes, córka Juwentas
Oto pan Słoik! Dwa razy zszywałam mu ucho i zgubił jedno oko, ale dalej jest uroczy. Dostałam go na pierwsze urodziny, od starszego brata. A przynajmniej przez lata mówił mi, że to od niego. Może mówił prawdę. W każdym razie, nazywa się Słoik, a nie słonik, bo nie umiałam wypowiedzieć słowa słoń. I tak już zostało, chociaż no, słoikiem nie jest. Kiedyś próbowałam szyć mu ubrania, ale okazało się, że nie mam smykałki do krawiectwa. Szczytem moich umiejętności było zszywanie rozerwanych uszu. Mieszka ze mną w baraku, ale do tej pory zawsze zostawiałam go w dzień pod kołdrą, żeby nikt go nie widział. Trudno, teraz będzie mógł zostać atrakcją. Każdy powinien podziwiać pana Słoika!
Alma Kiss, wnuczka Juwentas
Pluszak z dzieciństwa? Kto w ogóle miał pluszaki? Ha, na pewno nie ja. Pluszaki są dla beks. Nie, nie każdy miał pluszaki w dzieciństwie. Jedyne co miałam to koc i poduszka! Po prostu moja mama jest taka.. wiecie, bardzo lubi porządek i te sprawy..
A ten pluszak kotka z świecącymi oczyma?
HUH? Skąd o tym wiesz?! W-wcale takiego nie mam! I.. ani innych! Ugh, dobra.. on ma na imię Justin, moja mama go nazwała.. Uh.. okej, okej! Przyznaję się, mam ich więcej.. o wiele więcej.. mam wymieniać..? Jest miś polarny, ona nazywa się Elsa.. um.. to okropne! Czy wy się nade mną znęcacie? Psychicznie? Dlaczego? Myślicie, że to zabawne, że będziecie mieć więcej.. wyświetleń, odsłuchań, czegokolwiek co wy tam używacie?! Nie uspokoję się, czy ja podpisywałam coś, że mogą to opublikować? Boże, mam nadzieję, że nie.. (nierozpoznawalne szepty)
Hefajstos i Wulkan
Nie ogranicza cię czas, zasoby ani wielkość twojego projektu — możesz zbudować wszystko, co tylko zechcesz. Jak wygląda twój wymarzony wynalazek?
Aye Tanutchai Darayon, dziecko Hefajstosa
Zawsze marzyłom, żeby stworzyć coś wielkiego. Już raz w Obozie Herosów zaczęłom konstruować lokomotywę, ale to wciąż nie było to. Chciałobym znowu podjąć się tego wyzwania. Wyzwania, żeby stworzyć moją wymarzoną lokomotywę. Maszyna, o której mówię to EMD DDA40X "Centennial". Już spieszę z wyjaśnieniem, bo nie każdy musi interesować się koleją. Maszyna, o której wspomniałom, to najsilniejsza lokomotywa spalinowa na świecie. Została wyprodukowana w Stanach Zjednoczonych przez firmę Union Pacific Railroad. Sam fakt, że lokomotywa ma 30 metrów nie jest problemem. Problemem jest fakt, ile waży. 247 ton metali i innych elementów już przyprawia o ból głowy, a to nawet nie jest początek. Lokomotywa powszechnie nazywana była lokomotywą „dieslową”, chociaż w rzeczywistości napędzane były elektrycznie. Silnik napędzał generator, który wytwarzał energię elektryczną do zasilania silników elektrycznych zamontowanych na osiach lokomotywy. Brzmi skomplikowanie? Może odrobinkę. Na pewno mniej skomplikowane, niż naprawa zepsutych rur kanalizacyjnych. Brudna robota. Tutaj ubrudzić można się co najwyżej smarem. Moja wersja byłaby trochę lżejsza. Inaczej przekładałaby się siła nacisku na tory, bo z mojej wiedzy oryginalne lokomotyw przy 8 osiach i nacisku większym niż 30 ton/oś niszczyła tory i właśnie dlatego długo nie utrzymały się na rynku. Planuję wprowadzić jakieś ulepszenia, które też zwiększyłyby prędkość maksymalną, bo oryginały rozpędzały się jedynie do około 140 km/h, co nie wzbudza aż takiego podziwu. Ile daje sobie czasu? Ciężko stwierdzić. Jako dziecko Hefajstosa mogłobym stworzyć cokolwiek z jednej nitki i igły, to też ten projekt jest zbyt duży, by uwinąć się w jeden dzień czy też tydzień. Potrzebowałobym na to około dwóch miesięcy ciężkiej pracy.
Laira Groft, córka Hefajstosa
Ooo, dobra, to ja już to mam w głowie od lat, ba! Od kiedy byłam gówniarzem srającym w pieluchy! Gdybym mogła zbudować cokolwiek — bez ograniczeń? No ba, oczywiście, że byłby to Najbardziej Wypasiony System Wędkarski Wszech Czasów! Taki ultra wypasiony kombajn wędkarski 5000. Wyobraź sobie: składany jak Optimus Prime, lekki jak długopis, ale z funkcjami NASA i żywotny jak ta upierdliwa sąsiadka, co umrzeć nie chce. Podstawą byłby pływający, samonaprowadzający się ponton, taki z napędem hybrydowym i wbudowaną opcją wykrywania idealnych łowisk. Najlepszy echosondarowy sprzęt wspomagany sztuczną inteligencją. Mówię tu o systemie, który analizuje ruch ryb, ciśnienie atmosferyczne, temperaturę wody, a nawet humor jesiotra czy stężenie tlenu w wodzie, serio. I oczywiście miałby też wmontowane głośniki, dzięki którym mogłabym otrzymywać od niego wskazówki w czasie rzeczywistym! Wiecie, coś pokroju "użyj jako przynęty woblera" czy "ustaw się bardziej w kierunku zachodnim" Oh i jedno z ważniejszych rzeczy, automatyczny podbierak, który nie tylko sam wyciąga rybę, ale jeszcze dzięki wbudowanemu aparatowi, zrobi ci zdjęcie z nią, zanim wypuścisz ją z powrotem. Ah i gwiazda tego przedsięwzięcia, wędka! Modułowa, rozkładana i zrobiona z włókna węglowego, aby zoptymalizować wytrzymałość. No i system antyzaplątaniowy w kołowrotku. Bo to cholery idzie dostać, jak się żyłka zaplącze. No i automatyczny termos. Zawsze pełen kawy lub herbaty. Zawsze gorący. Nigdy nie wycieka. I gra muzykę, jak chce się zrelaksować. Budowa tego cudeńka pewnie by mi trochę zajęła patrząc, że chciałabym skonsultować kwestię muzyczne z Sony. Obstawiam jednak, że coś koło miesiąca? Żeby mieć czas na testy i ewentualnie poprawki!
Mihal Golovin, dziecko Hefajstosa
Wow, ale tu.. dużo.. rzeczy, haha! Mogę zrobić co chcę i nic nie jest ograniczeniem? Wybrać JEDNO? Nie no.. nie da rady. Nie jestem na tyle zdecydowany. Jakby powiedzieć, że może być wielofunkcyjne, to.. idealny rydwan! Taki, którego nie da się pokonać w wyścigu, którego ciągną lśniące w słońcu, mechaniczne rumaki, znacznie szybsze niż prawdziwe konie, sam rydwan ozdobiony, pozwalający na komfortową jazdę dwóch osób, z pasami, żeby nie odlecieć. Przy okazji, mógłby robić za robota sprzątającego, schowek na wszystko, co można sobie wymarzyć. Dzieciakom Afrodyty muszą aż opaść kopary na widok tego rydwanu, taki ma być piękny. Powinien móc zwalić z nóg.. albo, bardziej pasuje, kół, każdy inny rydwan, gwarantując wygraną domku Hefajstosa, też renomę, za tak świetny i piękny rydwan.
Rodion Fedorov, wnuk Wulkana
To.. pytanie niezbyt dla mnie. Wiecie, nie wdałem się zbytnio w tą część tworzenia i wymyślania nowych rzeczy. Raczej.. wiem jak coś działa, niekoniecznie wiem jak coś zrobić. Jeśli muszę wybrać, to jakaś broń albo coś, co ułatwiłoby zwykłym ludziom pielęgnację nad ich ogrodami. Są te wszystkie kosiarki do trawy, które jeżdżą sobie samemu po trawniku, ale czyż to nie trochę smutne patrzeć na nisko skoszoną, wysuszoną trawę, na której mogłyby rosnąć piękne i pachnące kwiaty? Nie rozumiałem nigdy czemu w Ameryce tak wyglądają trawniki. Znaczy, um, nigdy nie widziałam, ale podejrzewam, że w innych krajach ludzie bardziej dbają o lokalny ekosystem. Mogę się mylić, geografem nie jestem, ale jak można tak nienawidzić siebie i rośliny? Co? Schodzę z tematu? To wracając, jakaś maszyna, która poprzestawia dobre kabelki w mózgu takich ludzi? Może to byłoby całkiem użyteczne. Przejeżdżanie przez przedmieścia przestałoby być dołujące.
Anastazy Matera, syn Hefajstosa
Chyba najbardziej lubię wynalazki, które, no, wiecie, ułatwiają ludziom życie. Nie, żebym nie chciał osiągnąć czegoś wyjątkowego, to oczywiste, że każdy mój projekt jest jak najbardziej wyjątkowy, ale, umm, wyjątkowość łączy się z użytecznością, bo gdyby nikt nie czerpał… korzyści z mojego wynalazku, to… no, skończyłby na śmietniku. I na pewno nie byłby wielki i wspaniały. Zarzucano mi, że tworzę rzeczy nie do końca… potrzebne innym, bo po co mikrofalówce połączenie z wi-fi? Oni po prostu nie rozumieją mojej wizji. Dlatego, hm, zawsze byłem… zawsze fanta… fancy… facy… interesował mnie koncept samochodu Pana Samochodzika. Z tych polskich książek. Nie znacie…? No cóż, w każdym razie, nikt nie szanował tego… auta. Bo wyglądało mizernie. Ale potrafiło pływać i wokół tego głównie rozchodziła się jego nadzwyczajność… Rozumiecie, co mam na myśli? W każdym… w każdym razie, gdybym mógł, to… chciałbym stworzyć urządzenie pozwalające na obsługiwanie urządzeń bez konieczności dotykania ich. …Widzę po waszych minach, jak to brzmi. Idzie o to, że w głowie mam bardziej projekt specjalnych naklejek na przedmioty, które łączyłyby się z rękawiczkami albo samymi nakładkami na palce, które dałyby człowiekowi coś w rodzaju telepatycznych zdolności. Nie, że od razu zachęcam do lenistwa i nie ruszania się z kanapy, ale wyobrażają państwo sobie, jak epicko musiałoby to wyglądać, jakby ktoś w ten sposób gotował obiad? Istna magia! …Nie, ale to nie jest aż takie nierealne, bez przesady. Zachowujecie się, jakby technologia stała w miejscu. …No, dobra, jeśli nie to, skonstruowałbym samochód Pana Samochodzika, ale na pewno poprawiłbym jego wygląd, to akurat oczywiste, powinien naprawdę wyglądać jak niesamowita maszyna, i, co za tym też idzie, to dlaczego tylko zatrzymujemy się na pływaniu? Skoro już tworzyłbym tak epicki samochód, to raczej byłby uniwersalnym środkiem transportu po wszelkich powierzchniach. Tory, powietrze, woda, wszystko! …Jak to to też jest nierealne…?
Hekate i Trivia
Wolałxbyś zamienić kogoś w Godzillę czy komara? Dlaczego?
Silas Amrehn, syn Trivii
(syk otwieranej puszki) (...) Piwo? Nie, nie. Somersby! Cydr. (gulgot napoju) Tak, ja na serio. (odchrząknięcie) Ale że już? To miało być pytanie? Zatem, ad rem - to oczywiście zależy, kogo. Jeśli to ktoś, kogo nie lubię, oczywistą odpowiedzią jest komar - wtedy dana osoba miałaby kilka sekund nadziei, ostatnie momenty, w których mogłaby latać i niemalże uciec, aby potem zostać zgnieciona miedzy moimi palcami. Obiektywnie zabawniejszą odpowiedzią jest Godzilla, ale jednocześnie... stworzenie czegoś tak gigantycznego jest męczące i bardzo, bardzo niepraktyczne. Wyobraźcie sobie, drodzy słuchacze, wielką, rozjuszoną Karynę w postaci kilkunastometrowego potwora. Mówię to z całym szacunkiem do wszystkich miłych Karyn, kocham was. (...) Tak, uważam na kable. To nie mój pierwszy raz, (chich) wiem co robię. Ale to w pewnym sensie mój pierwszy raz po tej stronie wywiadu. Jestem bardzo wdzięczny za tą ofertę, wiecie. Zmianę perspektywy. Wracając, praktyczną opcją jest komar, zabawną Godzilla. Nie mam tym na myśli, że nie dałbym sobie rady z tym drugim, brońcie bogowie. (pstryknięcie palców)Powalało się już większe stwory. (...) (serdeczny śmiech) Tak, to ogień. Mówię, że wiem, co robię. Komar dla wrogów, Godzilla dla komedii. Dziękuję wszystkim słuchaczom za uwagę. (...) Masz po tym wszystkim jakieś plany? Znam dobry bar, nie więcej niż dwa bloki od tego studia.
Violet Sanderson, córka Hekate
(mruga oczami zdumiona) Oh- To takie dziwne pytanie z bardzo skomplikowaną odpowiedzią. Najzabawniejsze jest to, że znam odpowiedź. (zachichotała nerwowo) To zależy od humoru i sytuacji. Wyobraźcie sobie Lairę obok mnie. To jedyna osoba, którą zamieniłabym w Godzillę. Nikogo więcej. Laira zawsze bierze moją stronę i wystarczy powiedzieć, że ktoś mnie wkurzył i w tej samej minucie widzisz ją szarżującą z młotem w kierunku drzwi. Ale po co się wysilać, jeśli mogę ją zamienić w Godzillę? Pójdzie na to multum energii, w końcu mówimy tu o nieodmierzalnej wielością bestii. A po wszystkim pójdzie wędkować, nie zwracając uwagi na to, w jakiej jest postaci. Myślicie, że budują lodzie takiego rozmiaru czy Laira zrzuciłaby drzewo, aby na nim dryfować i łowić ryby? Każdą inną wkurzającą istotę zamieniłabym w komara. Dlaczego? Bo można je łatwo pacnąć albo przynajmniej odgonić. Jak widzicie, z czarownicami się nie zadziera. Swoją drogą, zamienianie ludzi w małe rzeczy zawsze działa, zaufajcie mi.
Hermes i Merkury
Tylko dla nas: opróżnij zawartość swoich kieszeni. Nie, nie powiemy innym. Tak, wyciągnij wszystko. Co wyciągnąłxś?
Edgar Schultz, dziecko Merkurego
Że wszystkie kieszenie? (patrzy po sobie) Mam ich dość sporo, ale... skoro tak bardzo chcecie. Ostrzegam, że mam... raczej bezużyteczne rzeczy. [...] Jaka torba? Nie no, po co mi jakaś torba, jak mam kieszenie. W spodniach mam słuchawki. Paragon. Gumy do żucia. Klucze. Nic ambitnego. Ten brelok z bananem nie jest mój, przysięgam. Znaczy… ekhem, zabrałom go komuś. Okej, może właściwie ukradłom, ale to długa historia. Oprócz tego, jakieś parę spinek, pomadka. Papierosy. Zapalniczka. A, druga zapalniczka. Zapominam właściwie, że ją mam, bo akurat tej nie używam. [...] Czemu? (uśmiecha się lekko) Cóż, dostałom ją od… kogoś i jakoś mi chyba szkoda, żeby się szybko zmarnowała. W kurtce mam… eee. O, trzysta dolarów. Każdy czasem nosi… duże sumy pieniędzy w gotówce, no nie? W-Wiecie, nie noszę portfela, dlatego... No bo po co mi w sumie portfel? O dowód mnie nie pytają, więc… (pot zlewa się jejmu z czoła) Ej, no, mówię serio… A, to jest naszyjnik, tak, on… wiecie, z rana zbytnio się spieszyłom, żeby go założyć, więc wrzuciłom go na szybko do kieszeni. Tak, dokładnie tak było. Wracając do rzeczy. [...] To jest… przysięgam, nie pamiętam skąd go mam. Przestańcie się tak na mnie patrzeć. Praca mnie stresuje, potrzebuje jakiegoś antystresowego gniotka, okej? Musimy wnikać w jego kształt? Cycka nigdy nie widzieliście? A to? Och. Kompletnie o tym zapomniałom. (podnosi się szybko z krzesła, wkładając rzeczy z powrotem do kieszeni) Wybaczcie, trochę się spieszę. Nie zwracajcie na to uwagi, to… nic takiego.
Niketas Aghatangelou, syn Hermesa
Te spodnie nie mają kieszeni. Serio mówię! Takie dizajnerskie. Co kręcę, jak ja nic nie kręcę! Wygodne są, to w nich chodzę. Może w kurtce miałbym jakieś soczki truskawkowe i trochę kalkulatorów, ale no, kurtkę zostawiłem w domku, ciepło jest. Chyba nie chcecie tracić czasu na to, żebym po nią wracał…? No właśnie. Hm, no, ten, tego, mam scyzoryk w bucie. Proste, tak zawsze robią złodzieje w fanta– Nie, żebym był złodziejem. Ja raczej aspiruję do… poważnych biznesów. Żadnego złodziejstwa, o nie. To tyle? Spoko, fajnie, nie ma za co.
Arnar Bakke, dziecko Hermesa
A zmieści wam się to wszystko na stole? (śmiech) No, tak, bez żartów. Na pierwszy rzut… talia kart. Talie. Wystarczająco, żeby zagrać jedną w barze z nieznajomymi, jedną z przyjaciółmi i żeby sobie pasjansa w kącie poukładać, rozumiecie. Każdy potrzebuje paru talii kart do szczęścia. Tak, kolekcjonuję, takie hobby! Te to w ogóle mają brokatowe rewersy… A, no tak, dalej… bransoletki z tych takich… koralików. Brat mi zrobił. Ma talent… chłopak. Nie założyłem, bo w pracy mi zakazują nosić ozdóbek i jakoś tak… O, wow, a to… Nie jestem wcale zaskoczony, wiedziałem, co tu mam! To Andrew. Ruchomy brelok-rekin. Druk 3D, wiecie. No, nie, nie mam swojej drukarki, kolega informatyk mi wydrukował u siebie. Miło z jego strony. Tutaj klucze i breloczki, wiem, dużo ich, ale po prostu nie mam innych miejsc do przypinania, a żeby się tak kurzyły w szafie… O, parę odpadło, jak widać… Tutaj w kurtce jeszcze… nic wielkiego, drobniaki w papierowych rurkach. Posegregowane po, eee, już patrzę… dwadzieścia dolców. Chciałem wymienić w sklepie na grubsze, trochę się nazbierało w domu, w kieszeniach, na dnach portfeli, wiecie, jak to jest. Bo skąd indziej miałbym je mieć? Z okradania automatów z batonikami? Śmieszne. A tu ołówek. Z Ikei. Znaczy się, ołówki. Dużo razy bywałem… w Ikei. Ot, co.
Atlas Walker, syn Merkurego
Tak po prostu? Mam pokazać co mam w kieszeniach? Przecież nie mam broni, sprawdzano mnie już na wejściu—... a, to już jest to pytanie? Wytniecie to, prawda? Prawda? [...] (podejrzanie grzechoczące poklepywanie się po kieszeniach) O, hej, zapomniałem o tym. To figurka postaci z Minecrafta. Taka gra, kojarzycie. Nie no, nigdy nie grałem, jestem przecież herosem. Znalazłem kiedyś na przystanku autobusowym. Nie ukradłem, przysięgam. Wyglądam wam kogoś, kto okrada dzieci? Tak, tę Kinder Niespodziankę też kupiłem, ale nie spodobała mi się zabawka, więc po prostu ją noszę, bo lubię mieć co obracać w palcach. Poza tym to żółte pudełko wydaje fajne dźwięki, jak się je zamyka. To? To jest piłka kauczukowa. Była niebieska. Utknęły mi palce, jak próbowałem ją wyciągnąć z automatu-... znaczy, jak próbowałem za nią zapłacić… znaczy… Ile mam lat? Yyy, dwadzieścia. (szelest papieru i odgłos zagryzania cukierka) Ciągutki. Wolę kruche. Wziąłem je z jakiegoś stoiska. Z tego samego stoiska mam też to. (rozwijanie zwiniętej w rulonik ulotki) To chyba z biura nieruchomości w San Francisco. (wzruszenie ramionami) Mam w ogóle strasznie dużo papierów w tych kieszeniach. Papierki po cukierkach. Chyba sprzed pięciu lat. No i instrukcja składania Lego z jakiegoś magazynu. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, czy mam gdzieś ten zestaw Lego, ale przynajmniej mam instrukcję. (rozkładanie dużej kartki papieru) Mapa San Francisco z Walentynek. Tak, to można wyrzucić. I spalić. I jeszcze raz zdeptać dla pewności. O, tu jakiś grosz się zapodział. I yyy… paragony? Ja mam jakieś paragony? To… to akurat dziwne. [...] Hej, nie wyrzucajcie tego! No nie, nie jest mi to potrzebne. Ale muszę mieć coś w kieszeniach, czuję się, jakbyście zabierali mi osobowość… To jest tak, że zazwyczaj nie opuszczam Obozu Jupiter, ale jeśli już to robię, to muszę zabrać ze sobą pamiątki. Trochę jak prowadzenie własnego dziennika, tylko z papierkami po cukierkach.
Ricky Haru, syn Merkurego
Serio, akurat dziś dostaję takie pytanie? Zostawiłem w drugich spodniach świetny model atomu, sam go skleiłem, chętnie bym się pochwalił! Okej, no to… wiem, trochę pogniecione, trochę zalane, tak, to chyba osmalone, ale - w sumie sam już nie pamiętam, co tu pisało. Może był to jakiś rysunek? O, tu jest mój rysunek - ja i Maria Skłodowska-Curie. Narysowałem go fenoloftaleiną, więc go nie widzicie, ale o, tu mam w buteleczce taki roztwór, mogę spryskać i zobaczycie. Nie otwierać? Ale to jest wszystko bezpieczne, przecież mamy trochę miejsca jeszcze na stole… Tutaj moja chusteczka. W miejscu tej dziury był Kaczor Donald. No nie, w tej kieszeni miałem drobne, ale zrobiła się dziura… no ale dobrze, w tej kieszeni mam jeszcze pół drożdżówki. Może się podzielić? Chętnie przygarnąłbym w zamian tą gaśnicę, co ją teraz tak ściskasz. No choćby pożyczyć... oddam, przysięgam... A tej kieszeni lepiej nie będę otwierał. Reakcja jej zawartości z tlenem zwykle nie przypada ludziom do gustu.
Iris i Arcus
Dobra, przyznaj się, nikomu nie wyjawimy tego sekretu. Co według ciebie znajduje się na drugim końcu tęczy albo co chciałxbyś, żeby się znajdowało?
Edel Fischer, córka Arcus
Czasem wydaje mi się, że tam niczego nie ma. Serio! Trochę to paradoksalne, ale chyba łatwiej jest sobie powiedzieć, że nie ma nic, niż że coś jest, nie? Łatwiej to sobie wyobrazić i... trudniej jest się rozczarować, gdy niczego nie oczekujesz, chociaż to trochę... trochę to mdłe i do kitu, więc... jak czasem tak o tym myślę i patrzę na tę tęczę, a zazwyczaj patrzę, szczególnie wtedy, gdy jest wyraźna i taka naprawdę piękna, to... dochodzi do mnie, że raczej każdy chce myśleć, że coś tam jest. I ludzie za tym gonią, znaczy dzieci dosłownie, dorośli bardziej w tych swoich legendach i przekazach. Dlatego kiedyś mi przyszło do głowy, że może tam, w tym wielkim kotle, który na nas czeka, zamiast złota czy masy czekoladowej, znajdują się wszystkie niespełnione marzenia osób, które nie potrafią ich złapać, dogonić, czy, dajmy na to, nadążyć za nimi? Tak, wiem, nie jest to jakiś... najbardziej spektakularny pomysł, ale czy nie wydaje się to nawet prawdopodobne? Nigdy nie dogonisz tęczy, nigdy nie dosięgniesz żadnego z jej końców i czeka tam na ciebie największy skarb. Oczywiście, to mogłoby być wieczne szczęście i inne bzdury, które nam wszyscy wciskają, ale nawet jeśli ta... um, istota szczęścia... gdzieś istnieje i jesteśmy w stanie ją odczuć, to czy jednak nie byłoby dla ludzi większym skarbem osiągnąć to, czego nigdy nie mogli osiągnąć? Dostać w prezencie największe spełnienie, przypomnieć sobie o rzeczach, które kiedyś były dla nich najważniejsze, po czym zostały zakopane, hm, wśród innych... pomysłów na siebie, które przyszły z czasem. Nie takie to głupie, prawda? Chyba że biorę to pytanie zbyt... nie wiem. Ale mam drugą odpowiedź: jak byłam dzieckiem, myślałam, że na są tam takie wielkie reflektory, jak te z filmów o Batmanie. Sterowały nimi jednorożce i gnomy, gdy chciały oślepić swojego wroga po drugiej stronie. Nie wiem, kto po prawdzie mógłby być ich wrogiem, ale przynajmniej różni się od tych typowych wyobrażeń, prawda? Szczególnie dziecięcych...
Chait Murray, syn Iris
Na drugim końcu tęczy? Wiesz, to chyba zabronione. Rozmawianie o tym. Hmm, kto wie... Na pewno wszyscy słyszeli teorię, że to garniec złota. Kto by takiego nie chciał? No, ja bym nie ryzykował starcia ze skrzatem... (śmiech) Może tak naprawdę to gniazdo jednorożców? Korzystają z tęczy jako zjeżdżalni i miejsca do zabaw. Och, albo może tajemniczy, magiczny ogród we wszystkich kolorach świata, ze studnią, która spełni twoje jedno życzenie? Może to kraina skrzatów, miasteczko niewidoczne dla większości dorosłych, pełne śmiechu i zabawy. Miejsce, w którym powstają wszystkie kolory, albo wielki most między światami. Albo domek tęczowej wróżki. Wielka fabryka, w której produkują nowe smaki lodów. O, albo to tam właśnie piorą chmury i to z tego bierze się deszcz. Tęczowe jezioro ze skrzydlatymi rybami, które samo gra muzykę. Biblioteka z nieskończoną liczbą opowieści... Przesadziłem? (śmiech) No ej, to dużo ciekawsze odpowiedzi od „to tylko zjawisko optyczne i meteorologiczne, które nie dotyka ziemi”. Przynajmniej dzieciaki bardziej je lubią. Co naprawdę myślę? Raczej się nad tym nie zastanawiam... Ale wydaje mi się, że na końcu tęczy nie ma nic. No, ma pewno nic namacalnego. Może nadzieja? W końcu masz nadzieję, że coś na jej końcu znajdziesz. Nie wiem, czy to trochę nie za proste. Dojście aż na drugi koniec tęczy to też pewnie jakaś obietnica nowego początku. Sama ta podróż i wytrwałość może być uznana za nagrodę. A może to jakiś most do niebios, do innego świata, takie połączenie między dwoma różnymi światami. Obietnica ponownego spotkania? (...) Hm, nie, wiesz co, myślę, że jednak jedyną poprawną odpowiedzią jest tęczowa poczta. Tęczą przenosi się wiadomości od krasnoludków do jednorożców. Tak, to na pewno to.
Philip Morris, córka Arcus
Widziałam wczoraj tęczę. Leżałam na kocu, na kolanach mojej dziewczyny, właściwie to spałam, i obudziła mnie, żebym spojrzała na tęczę. Tęcza jak tęcza, ale pogłaskała mnie po włosach i się tak zaśmiała… nie nagrywacie tego, prawda? Jakie było pytanie? Coś się rozproszyłam, hm, nie obchodzi mnie to za bardzo, Wanda kiedyś coś mówiła o tych karłach z pieniędzmi. Nie pamiętam za bardzo, chyba opowiadała jakiś żart. Ma taki piękny śmiech… ej, ty się śmiejesz? Dobra. Moim zdaniem na końcu tęczy.. nie wiem w sumie, mogłoby być coś fajnego. Mówiłam, nie obchodzi mnie to zbytnio. Mam teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Nemezis i Invidia
Jaka była najgorsza forma zemsty, jakiej kiedykolwiek dokonałxś? Czy po takim czasie, według ciebie, była słuszna?
Ademir Flores, syn Invidii
Najgorsza forma zemsty? Cóż, uważam, że żadna forma zemsty nie jest dobra ani przyjemna. Zemsta ma być skuteczna. Ma być właśnie najgorsza, by zapadła w pamięć. Przynajmniej z takiego założenia wychodzę. Musiałbym sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co uznałbym za najgorsze. Albo za najgłupsze. Drugie z tych słów znacząco lepiej opisuje to, o czym rozmawiamy. (siorbanie) Kto przygotowywał kawę? Bardzo dobra. Wydaje mi się, że miało to miejsce jeszcze w obozie. W mieście jestem stosunkowo od niedawna, więc większość moich wspomnień ulokowana jest jeszcze własnie tam. Miałem do czynienia z niesamowicie denerwującym dzieckiem. Tak denerwującym, że nie mogłem na niego patrzeć. I zawsze dręczył słabszych od siebie. Byłem świadkiem, jak popychał dwunastolatka i się nad nim pastwił. Nie było w tym żadnej sprawiedliwości. Nie byli sobie równi. To było zwykłe nękanie młodszego oraz słabszego. Skończyło się to tak, że nazbierałem karaluchów i w nocy podrzuciłem temu dręczycielowi robale pod poduszkę. Robactwo rozlało się po całym jego ciele, a parę z nich nawet wlazło mu do ust. Obrzydliwe? Zapewne. Najgorsze? Raczej nie. Najgłupsze? Trochę, bo później szukali winnego przez następny miesiąc. Czy żałuje? W życiu. Nigdy wcześniej nie słyszałem głośniejszego wrzasku i płaczu. Powtórzyłbym to, gdybym tylko mógł. Mogę dostać jeszcze jedno latte? Bardzo dobre i jeśli jesteście zainteresowani to pracuje…
Dorian Walsh, syn Invidii
Ha! Żadnej swojej zemsty nie uznaje za najgorszą. Każda jest sprawiedliwa. Tego poniekąd się trzymam. Pamiętam jednak czasy, kiedy ktoś się wyśmiewał ze mnie. Z tego, że jestem niewidomy. Samo nasłanie Terminatora na nic by się nie zdało…
Avatar
Hau, hau!
Więc postanowiłem załatwić to własnoręcznie. Złapałem tego gówniarza i przywiązałem do drzewa. Wysmarowałem mu włosy lodami, a twarz czymś innym, lepkim. Nie wiem, bo nie widziałem, a ufałem, że Terminator wie, co mi podaje do ręki. Gdy skończyłem, wygrzebałem z mrowiska stado mrówek. Mrówki lubią słodkie, tak samo, jak inne owady. Szybko go oblazły. Szkoda, że nie mogłem tego widzieć, ale sam płacz mi wystarczył.
Avatar
Hau, hau!
Oczywiście była słuszna. Chcielibyście, żeby się ktoś z was naśmiewał? Nie ma lepszej zemsty niż zemsta na takich przemądrzałych gówniarzach, którzy myślą, że są panami świata. To, że nie widzę, nie sprawia, że nie zareaguje. A samo rozgrzebanie mrowiska i gniazda os… co? Nie wspominałem o osach? Nieważne. Samo rozgrzebanie mrowiska i przywołanie os to tylko wierzchołek góry lodowej.
Heather Spots, dziecko Nemezis
Najgorsza zemsta, jakiej dokonałam? Pobicie kogoś. Za co? Uh… nie pamiętam. Nie wiem. Zasłużył sobie, to pamiętam. To musiało być coś sporego. (dłuższa cisza) Nie było nic gorszego. Może nie będzie, a może będzie. Um.. zabić? Tylko potwory. Um. Nie zgłosił tego nigdzie. Uh. Oprócz tego, to, um, zalanie plecaka. Całego. Um. Tak. (dźwięki otwierania butelki gazowanej wody) Tyle. Ah. Nie żałuję. Zrobiłabym znowu. Nie wiem, czy tej samej osobie. Nie pamiętam.
Nike i Wiktoria
Co robisz ze wszystkimi nagrodami, które wygrywasz w konkursach? Oddajesz komuś? Chowasz po szafkach? Gromadzisz kolekcję? Czy jakaś nagroda jest przez ciebie szczególnie uwielbiana?
Arisu Hayashi, córka Wiktorii
Zależy od nagrody. Zbieranie i kolekcjonowanie raczej nie są moją mocną stroną. Bardzo często zmieniałam miejsce zamieszkania, dużo podróżowałam z ojcem i bratem, więc ostatecznie wszystko, co posiadałam, kończyło albo w kartonach, albo zgubione. Teraz w obozie też szkoda mi miejsca na takie pierdoły. (...) Co? Symbole wygranej? Niektórzy naprawdę mają tak niską pewność siebie? To trochę żałosne. Nie potrzebuję codziennie patrzeć na potwierdzenie mojego zwycięstwa, skoro doskonale wiem, że wygrałam. (...) To, że łapią kurz nie znaczy, że trzeba je wyrzucać. Wiesz, ile śmieci rocznie trafia do mórz i oceanów? To między innymi wina bezmyślnego wyrzucania i śmiecenia. I to tym głupszego, że znalazło się na to proste rozwiązanie. Część moich nagród jest wśród rzeczy Shayela. To właśnie mój brat. Jakieś książki, notatniki, no i te bardziej specyficzne, jako pamiątki z miejsc, które odwiedziliśmy. Nie pamiętam szczegółów większości tych konkursów i wyzwań. Nikomu innemu bym ich nie powierzyła. Pewnie trzyma je w mieszkaniu albo gdzieś po skrytkach na wynajem. Czy to podchodzi pod chowanie po szafkach? Jeśli tak, to masz odpowiedź. Sobie zostawiłam tak naprawdę tylko kilka. Na przykład ten sznurek, którym wiążę włosy, był częścią nagrody. Nie pamiętam, co to było, chyba przetrwały z tego tylko dwa sznurki? To było dawno. Drugi też ma Shayel. Zabrałam od niego egzemplarze Rok 1984 i Władcy much. Nie pamiętam za co je dostałam, ale to wydania kieszonkowe, więc nie zajmują dużo miejsca, a są całkiem praktyczne. Co jeszcze…? Hmpf. Gdzieś wala się ten cholerny pluszak za grę w golfa. Jego akurat chętnie bym wyrzuciła. Gdyby to nie było mało ekologiczne. (…) Ha? Nie, nie oddam go. Jest… On też jest przydatny. Jest świetnym workiem do bicia. Zresztą, nie zamierzam sprowadzać na siebie gniewu bogini z powodu idiotycznej maskotki. Tutaj kończymy rozmowę.
Tanatos i Mors
Gdybyś nagle stałx się duchem, co byś zrobiłx? Nawiedziłxbyś kogoś? Próbowałx dostać się do Podziemi? Wrócić do swojego ciała?
Ezra van Asperen, dziecko Tanatosa
Eee... co? (...) W ten mikrofon? Przepraszam. Nie? Jakbym był duchem... tak bez powodu? Po co miałobym kogokolwiek nawiedzać? To dziwne. I poza tym, to nie tak, że wszystkie duchy nawiedzają ludzi bez powodu! Większość po prostu nie wie, że zmarła. Albo nie wie, co zrobić, albo się zgubili (...) A ja? Chyba końcem są Podziemia, nie? To jest, celem. Jak umieramy, tam spędzamy resztę życia... nie, nie życia. Śmierci? Czasu. Resztę czasu. Ale nie znam się na tym. Nie byłom nigdy w Podziemiach, nie do końca znam mojego ojca. To jest- znam, ale nie twarzą w twarz, ale też... nieważne. Nigdy nie zabrał mnie na spacer po Elizjum. A moje ciało... to tak działa? Mógłbym wrócić do ciała? Jakbym zamienił się w ducha bez powodu, spontanicznie, i to nie byłaby śmierć- w sensie, zaplanowana śmierć, przeznaczenie, cokolwiek, pewnie chciałobym wrócić do ciała. Moje życie jest na tyle okej, że chciałbym do niego wrócić. W tym momencie. Podziemia muszą być nieskończenie nudne. A po drodze... Po drodze może nawiedziłbym kilka osób. Niektórzy ludzie zasługują na nauczkę, albo inaczej- lekcję. Ale nie byłoby to nawiedzanie z nienawiści, tylko z chęci pomocy. Albo zemsty. Konstruktywnej zemsty! Konstruktywna krytyka ich niecnych czynów. (...) Tak więc chyba chciałobym wrócić do życia, ale przedtem wykorzystać to, że mogę troszeczkę uprzykrzyć komuś ich życie. Ale, końcowo duchy mają przekichaną egzystencję i zamiast pałętać się po świecie w eterycznej formie, preferowałbym włóczenie się po nim w mojej aktualnej. Jest... w porządku.
Havu Koskinen, syn Morsa
(śmiech) Gdybym stał się duchem? To stanie się na pewno. Prędzej czy później. Każdy w końcu umrze i każdy w końcu opuści swoje fizyczne ciało, nie ma w tym nic niezwykłego. Gdyby jednak ktoś użył na mnie swoich czarów i zamieniłby mnie w ducha na jeden dzień, to miałbym najlepszą zabawę w całym swoim życiu. Wyobrażacie sobie, że możecie bezkarnie straszyć obce dzieci? Brzmi lepiej niż niejedna gra. Jeśli jednak zostałbym duchem z przyczyn naturalnych (albo nienaturalnych?), to chyba nikogo nie zdziwi, że poszedłbym nawiedzać każdego, kogo spotkałbym na swojej drodze. Tak dla zabawy. W końcu ludzie mieliby trochę rozrywki, prawda? A potem poszedłbym straszyć Judasa do momentu, aż wezwałby pogromców duchów. Pojawiałbym się w odbiciach jego luster, łapałbym go za kostki w nocy i zrzucałbym randomowe naczynia. Wszystko po to, żeby uprzykrzyć mu życie do samego końca. To tak… z wyrazu sympatii. Na końcu chciałbym go też zabić, ale… o tym chyba nie było mowy w pytaniu. A tak swoją drogą, chciałbym, żeby wraz z moim objawieniem w formie duchowej puszczano muzykę z najgłupszych horrorów. Tak dla podkręcenia atmosfery.
Lynn Tsvetova, wnuczka Tanatosa
(kobieta skuliła się, a na jej twarzy odmalował się strach. Przerażenie. Zaczęła mówić po dłuższej chwili, posługując się urywkami słów, można było odnieść wrażenie, że jest na granicy szlochu) Według wielu ludzi śmierć to ukojenie, ale nie dla mnie. Znam śmierć, czuję ją w każdej chwili, czuję, jak teraz ciemność zaciska mi palce na szyi. Wiem, że śmierć… duchy… nie chcę stawać się częścią tego wszystkiego. Moje życie jest tragiczne, ale resztkami sił się go trzymam, bo boję się cierpienia, jakiego zaznam po śmierci. (cichy płacz) Boję się zemsty. (dalszy płacz, jednak kobieta spróbowała się uspokoić, żeby udzielić jasnej odpowiedzi) Gdybym nagle stała się duchem, zaszyłabym się w najdalszym zakątku nieznanego, udawałabym, że mnie nie ma, i czekałabym, aż zniknę. Nie różniłoby się to w sumie za bardzo od życia, które teraz prowadzę.
Tyche i Fortuna
Z dnia na dzień zostajesz multimiliarderem. Co robisz lub kupujesz jako pierwsza rzecz? Dlaczego?
Blanche Lemieux, córka Tyche
Gdybym z dnia na dzień została multimilarderem… Zacznijmy od tego, że nie chciałabym być multimilarderem. Mam wystarczająco pieniędzy, by żyć komfortowo, nie potrzebuję więcej. Nie zachowałabym ich więc. Rozsądne byłoby zainwestowanie ich w coś, żeby je dodatkowo pomnożyć, ale… po co mi jeszcze więcej? (wypuszczenie powietrza nosem w lekkim rozbawieniu) No dobrze, wracając do właściwego tematu… Nie wiem, pewnie oddałabym to na jakiś cel charytatywny. Najlepiej związany z dziećmi, czy to dom dziecka, czy jakaś fundacja. Anonimowo, bez szumu. W życiu półboga zdecydowanie nie jest potrzebny szum. [...] Słucham? Czy oddałabym całość tego nowego bogactwa? (uniesienie brwi) Pewnie tak. Ewentualnie zostawiłabym niewielką część i kupiła coś swoim bliskim. (wzruszenie ramionami) Czy to już wszystko? Spieszę się na spotka- (dźwięk dzwoniącego telefonu) Przepraszam, myślałam, że go wyciszyłam… (spojrzenie na wyświetlacz; delikatne zmarszczenie brwi) Muszę to odebrać, wybaczą państwo. (dźwięk odsuwanego krzesła; jej głos staje się mniej wyraźny) Halo? Winter? Czekaj, powoli… Co? Jak to znowu przypadkowo kogoś zamroziłeś?! (trzask sygnalizujący zakończenie transmisji dźwięku audycji)
Dick Marsh, syn Fortuny
Nawet wyobrażenie sobie takiego trafu szczęścia jest dla mnie nieosiągalne. Co robię? Patrz na moją rękę, możesz nawet podpisać się na gipsie. Ale ostrożnie, nadal boli… a tu, kurwa, boli, mówiłem, ostrożnie! Przepraszam, nie powinienem tak się szarpać. Ból to nieodłączna część mojego życia. Powinienem się do niego przyzwyczaić, tak jak do tego, że słoń zawsze zjadał mi prace domowe w podstawówce i absolutnie nikt mi nie wierzył, bo jakim trzeba być pechowcem? No na przykład takim jak ja, zdarzyło ci się kiedyś wdepnąć w osiemnaście niespodzianek na trawniku w trakcie pięciu minut? Świeżo skoszonym trawniku? Patrząc na to, że jedyny pies w okolicy ledwo ruszał się z posłania? Powinienem się z tym pogodzić, ale nie chcę. Dlatego kupiłbym sobie ubezpieczenie zdrowotne. I wybudowałbym klinikę, całą dla siebie. (Dick podniósł z biurka mikrofon) Zatrudniłbym najlepszych lekarzy, i ochronę, ochronę… (nie było dane dokończyć mu zdania, gdyż upuścił sobie mikrofon na stopę, uderzył czołem w biurko i zemdlał)