piątek, 10 lutego 2023

Od Ricky'ego do Wandy — „Samoczytająca gazela”

Ricky parę dni temu natknął się na książkę, szumnym tytułem „Poradnik małego alchemika”. Jako że „alchemik” brzmiało prawie identycznie jak „chemik”, nie można tego było po prostu zostawić. Ricky zaangażował więc wszystkie swoje szare komórki i wyobraźnię (księgę bowiem nadżarł ząb czasu albo zapalniczka jakiejś romantyziary, i części słów należało się domyślać), żeby poznać tajemnice owego dzieła.
Usiadł w letnim, palącym słońcu na stopniu przed obozową stajnią (dzisiaj wyjątkowo przesadził z kremem przeciwsłonecznym i po rękach, twarzy i nogach spływały mu białe plamy) i zajął się głośnym sylabizowaniem. Przekartkował już dzielnie przepisy na nieśmiertelną torebkę herbaty, samoskładające się skarpetki, różowy miecz świecący w ciemności i pierogi.
— Jak sprawić, żeby twoja… gazela? Jak sprawić, żeby twoja gazela sama się czyta…
— Raczej gazeta — przerwał mu ktoś niespodziewanie.
Ricky wyrwał się z transu i uniósł wzrok. Siedziała obok niego jasnowłosa dziewczyna, z chyba zielonymi oczami. Chyba siedziała tu od jakiegoś czasu... zresztą naprawdę trudno było to stwierdzić. Równie dobrze mogła przygalopować na stepującym wielbłądzie, a Ricky by to zignorował.
— Albo i gazela… Może gazele potrafią czytać — kontynuowała, odbierając chwilowe zawieszenie Merkurątka za konsternację. Nasunięte na nos okulary wędkarskie (opalizujące na zielono, żółto i różowo) utrudniały odbiór emocji ich posiadacza. Podobnie jak równie wędkarska czapeczka (w ochronie przed słońcem Ricky podejmował środki albo przesadne, albo żadne).
— Jeden syn Ceres znał kiedyś gadającego jelenia. Ale gazela?
— Jak w ogóle wyglądają gazele?
— Nie wiem... brzmią, jakby miały skrzydła…
— Załóżmy nawet, że umieją latać. I umieją czytać. Ale czy umieją czytać same siebie?
— Gdyby tak umiały, to chyba nie byłoby na to magicznego przepisu, nie? — doszła do konkluzji nieznajoma.
— Faktycznie! — krzyknął Ricky. — To ma sens. Chcę taką samoczytającą gazelę.
Dziewczyna zaśmiała się.
— W ogóle, cześć — wyciągnęła do niego rękę. — Jestem Wanda.
— A ja Ricky — ów jak prawdziwy dżentelmen odwzajemnił uścisk dłoni. — Wanda... skądś kojarzę to imię. Jesteś może z Pierwszej Kohorty i lubisz jabłka?
— Znaczy, lubię jabłka, ale…
— Racja, tamta miała trzykolorowe włosy. To skąd jesteś, Wanda? Nie kojarzę cię zbytnio...
— Z Obozu Herosów. Domek Aresa.
— O, to... super. Córka Marsa — odpowiedział Ricky. — Skąd tu się w ogóle wzięłaś?
— Przyszłam w odwiedziny do Philip.
W tym momencie w mózgu Rickiego coś zatrybiło. Wanda. Philip. Wprawdzie według opowieści tego fauna Wanda miała sześć rąk i niebieską skórę, ale to była to tylko jedna z wielu plotek na temat towarzyszki centurionki Piątej Kohorty.
— Ta... Wanda? Polka? Od pierogów? Dziewczyna Philip Morris?
Wanda otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć i jej twarz oblała się rumieńcem.
— Nie wiem, co jeszcze o nas mówią w Obozie Jupiter, ale możesz przekazać swoim kolegom, że jesteśmy tylko… — zaczęła mówić szybko, na jednym wydechu, kiedy tylko odzyskała głos — tylko przyjaciółkami. Bardzo dobrymi.
Gdyby na miejscu Rickiego był ktokolwiek inny, z pewnością zwątpiłby w prawdziwość tych słów z co najmniej paru powodów, i może drążyłby dalej. Jednak małego chemika nie interesowały, szczerze mówiąc te wszystkie romantyczne niuanse. Jeśli te dwie zamierzają być razem, to świetnie. Jeśli nie, to też super. Choć, gdyby się tak zastanowić, faktycznie do siebie pasowały…
— Okej, zrozumiałem. To, poszukasz ze mną tych składników? Pierwszy na liście jest kłębek fioletowego mchu.


WĄTEK ZAMKNIĘTY PRZEZ MG 29.04.23. (BRAK AKTYWNOŚCI).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz