LATO
Z centurionką Piątej Kohorty, Philip Morris mogło się kojarzyć wiele słów. Gdyby zrobić sondę w Obozie Jupiter, pewnie większość z nich byłaby niecenzuralna, odnosiła się do dziwnego fetyszu pegazów, kija w dupie i tym podobnych. Niektórzy pewnie powstrzymali się od głosu. Ciekawe, co powiedziałaby Wanda Flis.
„Ciekawe, co o mnie myśli” — rozważała Philip, jednocześnie ziewając. Pora na sen.
Wstawała wcześnie, więc kłaść musiała się też wcześnie. Wanda i tak przesiedziała u niej długo, choć Philip Morris nigdy by tego nie powiedziała, ani tym bardziej temu zaprotestowała. Już zdążyła się za nią stęsknić, i miała wrażenie, że ostatnie przytulenie na pożegnanie było wiele wieków temu.
Posiedzi jeszcze chwilkę u Juana. Przyniosła mu piękną derkę o odcieniu, który centurionka wolała nazywać różowym, nie wchodząc w te skomplikowane systemy nazewnictw zawierające takie potwory jak „fuksja” czy „biskupi”. Juan jednak, zamiast przytulić się do niej na dobranoc, wiercił się w kółko. Był czymś zaniepokojony. Ale czym? Nie było słychać żadnych dziwnych odgłosów.
— Juan? Wszystko w porządku?
Juan w odpowiedzi popchnął drzwiczki do boksu nosem. Philip bez wahania je otwarła. Pegaz zerwał się jak oparzony, i wybiegł przez drzwi stajni. Centurionka pobiegła za nim. Nie bała się, że Juan ucieknie — nigdy by tak nie zrobił. Bała się, że stało się coś poważnego. Może legionista został zakopany pod gruzami jakiegoś ćwiczebnego budynku? Juan w takich sytuacjach zachowywał się jak pies ratunkowy, brakowało mu tylko na szyi malutkiego pojemniczka z ambrozją.
Kiedy Juan się zatrzymał, na chwilę zatrzymała się też Philip. Ponieważ zauważyła, przy kim się zatrzymał. Zatrzymała się jednak na bardzo krótko, i ruszyła biegiem od razu.
— Wando, Wando, nic ci nie jest? — Powstrzymywała się z całych sił od objęcia dziewczyny. Co jeśli ma złamany kręgosłup?
Na szczęście okazało się, według słów Polki, że to „tylko” kostka okaleczona zdradziecko ukrytym kamieniem. Wtedy Philip bez wyrzutów sumienia przytuliła się do Wandy Flis i wcale nie miała zamiaru puszczać. Przez parę minut przeżyła całą gamę emocji, głównie przerażenia. Nigdy, nawet kiedy sama czekała na diagnozę medyka, nie czuła takiego strachu. Hm, tak, strasznie by było stracić tak dobrą przyjaciółkę. Philip wzmocniła uścisk.
— Słuchaj, nawet jeśli nie mam przetrąconego rdzenia kręgowego, to z pewnością za chwilę będę miała pogruchotane żebra — mruknęła w końcu Wanda i Philip była zmuszona ją puścić. Obie jednak nie były zadowolone z tego faktu.
— Idziemy do mnie — zadecydowała centurionka.
— Cóż, bardzo chętnie bym poszła…
Philip Morris bez słowa chwyciła Polkę w ramiona i zaczęła iść. Juan, jak i dźwigana byli pod wrażeniem siły Francuzki, jak i nieco przestraszeni, czy da sobie radę.
— Pfh, nie z takimi rzeczami ja dawałam sobie radę — odpowiedziała centurionka Piątej Kohorty, dziękując bogom, że noc ukrywa jej spocone od wysiłku czoło i udaje jej się powstrzymać stękanie ze zmęczenia.
— Na pewno mam jakieś ubrania na zmianę, a rano zabiorę cię, żeby ktoś obejrzał tę kostkę. O, Arcus, jak jestem wdzięczna, że nic ci nie jest. Nigdy bym sobie nie wybaczyła.
Juan parsknął do Wandy pocieszająco. Coś w stylu „Kostkę może i przebolejesz, ale jak przytuli cię w guście wdzięczności jeszcze raz, to może faktycznie zaczniemy się martwić o te twoje żebra”.
Koniec wątku Wandy i Philip.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz