Wpatrywałem się w okrutne oczy potworzycy, doskonale rozumiejąc, że nie mam żadnej alternatywy. A przynajmniej, że jest ona zbyt koszmarna, by móc ją w ogóle brać pod uwagę jako alternatywę.
Albo sprowadzę potworzycy niewinne dziecko, albo zostanę zniewolony przez nią na resztę moich dni, albo po prostu umrę, pozwalając, by zabiła mnie trucizna Lamii.
Opcja z niewolą nie wchodzi w grę. Za nic nie zgodziłbym się zostać zabranym przez Lamię, tym bardziej że wreszcie zyskałem w tej kwestii jakikolwiek wybór. W zasadzie pozwala mi ona odejść, co mi akurat jak najbardziej pasuje.
Kłopot w tym, że jeśli do niej nie wrócę, wypełniwszy wcześniej jej misję, to niechybnie zginę. A ja nie chcę zginąć. Myślę, że nie byłbym w stanie wybrać tej opcji.
Czy jestem zbyt wybredny? Dostałem wreszcie jakiś wybór, który sprawił, że muszę decydować między wydaniem dziecka potworzycy, od której próbuję uciec, a własną śmiercią.
I jakże kusząca wydaje mi się pierwsza opcja. Praktycznie żadnych zobowiązań z mojej strony. Nieraz szukałem już zaginionych herosów. Jedyna różnica polega na tym, że miast do bezpiecznego obozu mam ją sprowadzić w zabójczą pułapkę.
Nie powinienem nawet rozważać zrobienia tego dziecku. Dlaczego mojej życie ma być ważniejsze od niej?
Ponieważ jest twoje. Usłyszałem łagodny głos w swojej głowie i jakkolwiek trudne nie byłoby dla mnie podjęcie tej decyzji, znałem już drogę, którą wybiorę.
— Mogę chociaż wiedzieć, czym ona jest? — Spytałem Lamię, zmuszając siebie, by myśleć o niej jako o „czymś”. Nie „ktoś”, a „coś”. Może tak będzie łatwiej. — Wygląda mi na herosa — stwierdziłem, zaciskając zęby, gdyż trucizna wciąż mnie parzyła, choć już nieco mniej. — Chciałbym wiedzieć, kto był jej boskim rodzicem. Tak na wszelki wypadek, aby wiedzieć, jakich umiejętności mogę się po niej spodziewać.
Nieprawda. Tak naprawdę wciąż łudziłem się, że może to dziecko nie jest potomkinią Hery, jak się spodziewałem, a jakiegokolwiek innego boga, a Lamię chce ją schwytać z całkowicie pacyfistycznego i niegroźnego powodu.
No jasne.
Lamia uśmiechnęła się, odsłaniając kły, ale nie uraczyła mnie odpowiedzią.
— Taki dzielny heros, a boi się początkującego dziecka — zadrwiła. — Oj nie, herosku, nie spodziewaj się już ode mnie żadnej pomocy w tej kwestii. Niech tożsamość Jo pozostanie niespodzianką.
Zacisnąłem powieki. Więc to Jo. Nie potrzebowałem, by Lamia nazywała ją po imieniu. Łatwiej byłoby wtedy nie myśleć o niej jak o osobie.
Chociaż, może nie wszystko stracone. Gdy ukończę misję Lamii, zdążę odzyskać już wszystkie zmysły. Może uda mi się odebrać Lamii antidotum, po czym uratować Jo. Tak, to brzmi jak plan. A potem odprowadzę ją do Obozu Herosów. Tak, może ta historia będzie jeszcze miała szczęśliwe zakończenie.
Skinąłem głową, dając znać Lamii, że się zgadzam (jakbym miał jeszcze jakiś wybór). Nie chciałem też już z nią rozmawiać. Dała mi do zrozumienia, że niczego więcej się od niej nie dowiem.
Lamia przeciągnęła się, po czym przykryła mnie kocem (tak, potworzyca przykryła mnie kocem, sam byłem zaskoczony), po czym podeszła do drzwi.
— Postaraj się przespać, póki nie przyzwyczaisz się do trucizny. — powiedziała, a ja uśmiechnąłem się cynicznie w duchu na to sformułowanie. — Obudzę cię, gdy to nastąpi. — Po tym słowach, potworzyca z premedytacją zgasiła światło, po czym wyszła, zamykając drzwi do składzika. Zostałem sam w kompletnej ciemności, a ból i myśli i nadchodzącej akcji, które mnie nawiedzały, nie pozwalały mi nawet marzyć i śnić.
Ledwie akapit temu pochwaliłem ją za to, że przykryła mnie kocem. Ale mogła zostawić mi jeszcze zaświecone światło. Czy oczekuję zbyt wiele?
Zgodnie z obietnicą, Lamia przyszła mnie obudzić, ale sam nie zmrużyłem oka, wpatrując się ślepo w pustkę i zastanawiając się, czy jestem złym człowiekiem, decydując się na narażenie niewinnego dziecka, by ratować skórę.
Potworzyca zdawała się nie być nawet zdziwiona, widząc, że nie spałem. Musiała się tego spodziewać.
Niemniej, zgodnie z jej słowami trucizna przestała już sprawiać mi ból, a ja wracałem już do pełni sił. Nie mogłem jednak zapomnieć o jej przestrodze. Jeśli nie dostanę antidotum na czas… Nie, nie mogłem do tego dopuścić.
Lamia poprowadziła mnie do drzwi wyjściowych, trzymając za ramię, a gdy w końcu tam dotarliśmy, oddała mi mój xiphos.
Zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie powinienem jej już teraz zaatakować, ale wciąż czułem pewne zmęczenie tymi wydarzeniami. Może powinienem był się zmusić do snu? Tak czy inaczej, w swym obecnym stanie w dalszym ciągu nie miałbym z nią szans.
Już miałem wyjść za próg, kiedy Lamia mnie jeszcze zatrzymała.
— Weź jeszcze to — powiedziała mi, podając do ręki niewielką strzykawkę z zielonym płynem w środku. — To kolejna dawka trucizny. Podejrzewam, że będziesz tak zdeterminowany na ukończenie swej misji, że zapomnisz o upływie czasu i nie wrócisz do mnie w porę. Nie chciałabym, abyś umarł. Jeśli poczujesz, że brak trucizny cię zabija, wstrzyknij sobie to. Sprawi to, że nie uratuje cię już nawet antidotum, ale zyskasz na czasie, by móc do mnie wrócić.
Skinąłem głową i wziąłem strzykawkę. Wiedziałem, że jej nie użyję. Ale wciąż może się do czegoś przydać.
Bez słowa wyszedłem za próg i wyruszyłem na poszukiwania Jo.
[812 słów: Andrew otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz