Niedziela rano, a dokładniej 6 NAD ranem, większość dzieci w Nowym Jorku jeszcze spała, ale nie Sou. Sou jest z Azjatyckiego domostwa w Azjatyckim sąsiedztwie, o tej godzinie wszyscy już byli na nogach, czy tego chcą, czy nie. Starsza sąsiadka, która co rano przychodziła pomóc mu i mamie, z impetem weszła do pokoju z odkurzaczem napierdalającym na pełnej, krzycząc do niego coś o byciu leniem i że jest tu syf. Chłopak nawet nie mógł sprawdzić godziny na telefonie, bo już go ta baba wyganiała do ubrania się! Sou szybko wziął coś do ubrania i uciekł do łazienki, gdzie mógł się ubrać w długie czarne spodnie ze skórzanym paskiem, białą koszulkę i czarną koszulę ze wzorem w Garfielda. To, że musiał ubierać się przyzwoicie, nie oznacza, że nie mógł ociekać dripem.
Souksakhone wyszedł z łazienki, wkładając koszulkę do spodni, i poszedł do kuchni, która była połączona z dużym pokojem i jadalnią. Od razu można było poczuć ostry zapach przypraw, który mógł nie jednego zwalić z nóg.
– Cześć, mamo, potrzebujesz czegoś? – Sou pochylił się do swojej opiekunki, by ją przytulić na dzień dobry.
– Tak, ułóż wszystko na stół, proszę. Tylko ostrożnie, błagam – od kiedy Sou stłukł 8 misek i 2 talerze w wieku 12 lat, jego mama nie daje mu spokoju i zawsze błaga go o ostrożność za każdy razem, gdy chłopak miał choćby najmniejszą styczność ze szkłem i porcelaną. – a i zawołaj panią Santos i resztę, okej?
– PANI SANTOS! – Souksakhone krzyknął, ale szybko poczuł siłę laczka mamusi na sobie.
– Idź do niej!
Z westchnieniem od niechcenia, mężczyzna poszedł do pokoju obok i poinformował kobietę o śniadaniu, a potem wyszedł z mieszkania, by powiedzieć to samo panu Santos i ich synowi. Albo wnukowi, kto wie, oni wyglądają, jakby mogli mieć prawnuków nawet.
Sou zazwyczaj jadł wszystkie posiłki z sąsiadami, nie tylko to dawało jego mamie poczucie, że nie jest sama, ale także było tańsze! Rzadko kiedy zostawało jedzenie na talerzu.
Śniadanie szybko i przyjemnie minęło, po wszystkim państwo Santos wróciło do siebie, Sou wziął się za sprzątanie, a jego matka ustawiła swój laptop na stole, aby dokończyć swój projekt, który miał być skończony na wtorek. Dzień jak co dzień, dopóki jego mama nie zaczęła gadać.
– Kochanie, Pamiętasz żula Mietka spod sklepiku osiedlowego?
– Kogo? – na te słowa jego mama spojrzała na niego krzywo, chociaż nie było to nic obraźliwego… Ale to nawet najstarsi górale nie wiedzą, dlaczego mamy takie są.
– Tego, co od lat opowiada każdemu, kto chce wysłuchać historie o wróżkach, czy leprechaunach, które ukradły mu drobniaki na piwo…
– A, on… No pamiętam – niech ona nawet nie kontynuuje, jemu tak się nie chciało sprawdzać żadnych problemów związanego z jego bożą stroną.
– ale jego ostatnia opowieść o kolczastych stworach, które spaliły mu już koc, czapkę i kufajkę brzmi trochę zbyt realistycznie. Myślę, że ktoś powinien się tym zainteresować.
– Yhm… – chłopak kiwnął głową, udając, że nie wie, o co chodzi.
– Tak, mówię o Tobie, Souksakhone.
– Ale- – Sou obrócił się w stronę matki.
– Żadnego „ale”! A, jeszcze możesz panu Mietkowi zanieść to pudełko z jedzeniem.
Chłopak jęknął i wyłączył wodę. Odstawił mokre naczynia na bok i poszurał w stronę drzwi, po drodze biorąc posiłek dla Mieczysława, aby włożyć buty i wyjść z domu. Na korytarzu była para nastolatków, która została zmuszona przez rodziców zrobić szybkie zakupy czy wynieść śmieci, przez chwilę z nimi porozmawiał podczas schodzenia na dół.
Na zewnątrz było zimno, zbyt zimno na zwykłą koszulę, ale już zszedł na dół, a nie chciało mu się wlec po schodach na piętro, więc chłopak po prostu wolał pocierpieć. Szybko ruszył w stronę sklepiku, przy którym zazwyczaj można było spotkać dobrze wszystkim znanego Mietka (chyba że straż go wygoniła). Dzisiaj jednak straż nawet nie chciała go prosić o pójście, z zaciekawieniem słuchali zeznań mężczyzny. Miejscowy bezdomny aż gubił się w słowach ze złości, pokazując straży jego zniszczony koc, z którego już teoretycznie nic nie było, ale jedynie co mogli zrobić to tylko coś wpisać w notatnik, wzruszyć ramionami i pójść sobie. Może i jego rzeczy zostały zniszczone, ale nikt mu nadal nie potrafi uwierzyć w jakieś stworki-potworki. Kiedy straż miejska już sobie poszła, Sou podszedł do mężczyzny.
– Dzień dobry, mam nadzieję, że nie przeszkadzam – zaczął, podając pudełko z jeszcze ciepłym śniadaniem – czy chciałby Pan powiedzieć, co się wydarzyło jeszcze raz? Ja totalnie Panu wierzę, dlatego chciałbym się dowiedzieć więcej.
[714 słów: Sou otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia + 30 za rozpoczęcie zlecenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz