Poprzednie opowiadanie
LATO, ROK TEMU
Najpierw myślała, że się przesłyszała. Później — wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, pomiędzy mruknięciem a niedowierzającym wciągnięciem powietrza. Finalnie wydała z siebie ciche „aha” i wyciągnęła z reklamówki słodką bułkę z serem, którą wcisnęła Friedrichowi do rąk, zanim zdążyła w ogóle zapaść między nimi niezręczna cisza.
Była to jedyna słodka bułka z serem, o czym niezaprzeczalnie wiedziała, wyjmując suchą kajzerkę z torby. I chociaż umyślnie był to jej sposób okazania sympatii, to w głębi duszy miała nadzieję, że Friedrich nie przykuje do tego większej uwagi.
•
Bogowie jedni wiedzą, czego się spodziewali, ale na pewno nie tego, że jezioro Merritt okaże się aż tak duże i aż tak gęsto uczęszczane. Na zielonych pagórkach ludzie rozkładali koce, opalali się w najlepsze i — co najgorsze — spacerowali po chodniku wzdłuż brzegu, jakby nie mieli nic lepszego do roboty niż wystawiać się na pożarcie.
Friedrich szybko otrząsnął się po Rydwanie Potępienia. Chociaż Cherry myślała, że już zdążyła o tym zapomnieć, jeden kęs suchej bułki przypomniał jej o istnieniu już i tak poturbowanej zawartości żołądka. Nie odważyła się zabrać już za drugi kęs, ale Friedrichowi najwyraźniej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, pod wpływem bułki, którą mu oddała, wydawał się bardziej zadowolony.
— Od czego zaczynamy? — zagaił, odrywając kolejnego gryza.
Cherry złapała się pod boki, omiatając wzrokiem promenadę.
— Szczerze mówiąc, to nie wiem — westchnęła. Friedrich przewrócił oczami. — Chodźmy na spacer.
— Spacer? Ohne Scheiß, potrzebujesz rozchodzić mózg na powietrzu?
— Nie, kretynie — warknęła, popychając go nieco zbyt agresywnie w plecy, kierując prosto w stronę chodnika. — I tak mamy się nie rzucać w oczy śmiertelnikom. Pospacerujemy, pogadamy, może przy okazji na coś trafimy.
— Nie mam zamiaru z tobą gadać. — Bardzo głośno przełknął bułkę. Nie skomentowała tego. — Poza tym, czy ty widzisz, jakie to cholerne jezioro jest duże? Nie mam zamiaru obchodzić go na nogach. Zresztą, miałem nadzieję, że wyrobimy się do godziny 23. Później gram rankeda i…
— Do 23 to ja mam nadzieję, że cię nie zabiję — burknęła.
Kończąc bułkę, Friedrich zmiażdżył papierową torebkę w kulkę i próbował cisnąć ją do kosza ze średnim powodzeniem.
— Ohne Scheiß — bąknął, wpychając dłonie do kieszeni spodni i — jakby nigdy nic — ruszył dalej.
— Jaja sobie robisz? Będziesz śmiecił?
Wzruszył ramionami.
Wytrzymywała wyzwiska. Wytrzymała wszystkie jego humorki, zachowywanie się jak pieprzony gówniarz, terroryzowanie niewinnych dzieci w centrum Oakland, spóźnienia i bycie kompletnym idiotą; na to wszystko mogła się uodpornić. Ale zdecydowanie nie na śmiecenie.
Stanęła mu na drodze, promieniejąc wręcz złością i wystawionym palcem wskazującym dźgnęła go agresywnie w klatkę piersiową.
— Podnieś to. I wyrzuć.
— Das kannst du dir in den Arsch stecken — prychnął Friedrich.
Za grosz nie znała niemieckiego. W ciągu jednego dnia zdążyła za to poznać Friedricha i dałaby sobie uciąć wszystkie palce prawej ręki, że nie było to nic miłego.
Pchnęła go w stronę kosza jak niegrzeczne dziecko, ale chłopak złapał ją za ramię i w ten sposób „niezwracanie na siebie uwagi” przemieniło się w „będziemy szarpać się na środku promenady, bo mój kolega jest złośliwym kretynem”.
Teoretycznie, gdyby oboje nie byli kretynami, misja w ogóle mogłaby się nie udać.
Kto stanął na studzience — nie wiadomo, ale nie to było w tym momencie najważniejsze. Mało ważne po chwili stało się nawet to, że dwójka dorosłych ludzi szarpała się na chodniku o jednego śmiecia. Nie trwało to bowiem nawet sekundy, a studzienka odwróciła się o 360 stopni pod ciężarem i — ewidentnie umyślnie — wcisnęła ich w kanały.
Zmuszona była szybko oprzytomnieć, zanim coś, co wciągnęło ich w kanały, mogło zdążyć ich zjeść — ale kiedy uniosła się na łokciu (równocześnie dalej leżąc na Friedrichu po upadku, który z obrzydzeniem zrzucał z ręki jakąś niezidentyfikowaną, śmierdzącą maź), wokół otaczał ich chyba szum wody.
Wszystko trwało tylko ułamek sekundy. Była pewna, że śmiertelnicy nawet nie zauważyli zapadającej się pod nimi studzienki; a jeśli tak, to ilość Mgły, od której aż bolała ją głowa, skutecznie to retuszowała. Cholerny potwór wiedział o ich istnieniu. I czekał.
Wyciągnęła rękę przed siebie wierzchem do dołu, ale zaraz zawahała się. Friedrich strzepnął z siebie resztki śluzu i z jeszcze większym obrzydzeniem omiótł wzrokiem Cherry.
— No i po co tak machasz ręką?
— Serio, spadliśmy do kanału, a to dla ciebie najdziwniejsza rzecz, jaka nam się dzisiaj przydarzyła?
Uniósł brew, najwyraźniej dalej oczekując wyjaśnień.
Westchnęła.
— Umiem świecić.
— Aha.
— Ale nie wiem, czy używanie mocy będzie w tej chwili potrzebne. Może zaraz będę potrzebować sił, jeśli będziemy walczyć z potworem.
— Za dużo myślisz — bąknął, a potem bez pytania chwycił ją za rękę. Cherry poczuła tylko impuls elektryczny, pod którego wpływem drgnęła zaskoczona, a Friedrich od razu ją puścił. Kilka sekund później jej ciało pokryła jasna poświata.
Czasami zapominała, że Friedrich był wnukiem Jupitera. Nie umiał może co prawda ciskać piorunami i latać jak dziecko Jowisza, które kiedyś widziała, ale szybko zrozumiała, że przesłany przez niego impuls elektryczny był w zasadzie najdelikatniejszy, na jaki go było stać. Może jednak nie musiała się bać. Może jednak potwór nie miał najmniejszych szans.
— Lampka nocna — parsknął.
Podnosząc się, zdzieliła go z łokcia w bok.
(*・ω・)ノ”┌iii┐♡
◇──◆──◇──◆
[814 słów: Cherry otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]