sobota, 21 czerwca 2025

Od Dahlii CD Dantego i Ishy — „Podróż przez kręgi piekieł"

Poprzednie opowiadanie

Wczorajsze miarowe tykanie zegara jeszcze nigdy nie było tak irytujące. I powolne.
 
Tyk. Tyk. Tyyyyyyyk.
 
Ta knajpa była jedynym otwartym przybytkiem w tej okolicy, w którym mogła w spokoju zebrać swoje notatki, świstki, zapisy wczorajszych chwil. "Przynieść na jutro fakt-" przykryte notką "horses are so cool". Sprawozdania, ciągi cyfr, które w tamtej chwili wiły się przed jej oczami niczym węże. Rzadko miewała problemy ze skupieniem się, więc zaskoczył ją ten nagły opór linii i wykresów.
 
Cisza przerywana tykaniem zegara, brak ludzi, wyostrzone zmysły, tyk, tyk, pustawo, jest normalny wyjście z budynku i poprzez kuchnię prawdopodobnie. Tyk, tyk, musi być, półbóg w stanie gotowości do wojny, tyk tyk, krew pulsuje gęściej w skroniach, tyk, tyk, gdzie jest potwór? Drzwi zamknięte. Wściekle czerwone oraz błękitne oparcia ułożone w równych rządkach dawały potencjalne schronienie. Lada wyjęta niczym z filmów z lat 90 nie wyglądała na stabilną, a jedyną pomocą w walce byłaby mizerna oskubana miętka. Tyk, tyk, lampy dawały przyjemne światło, jednak nie było mocne. Co najwyżej klimatyczne.
 
Wszystkie potencjalne scenariusze rozgrywały się jej przed oczami, a sama strategicznie przycupnęła w miejscu, w którym mogła schować się przed potworem, jednocześnie mając widok na całą salę. Przy tej części baru mruczały lodówki, a zapach zagrożenia mieszał się z zapachem kawy, która stała jakby przygotowana dla anonimowego gościa. W tych okolicznościach odezwał się mały dzwonek w drzwiach, niczym kpina w uszach Dahlii, która próbowała wcześniej otworzyć i wyważyć, bądź co bądź, solidne drzwi. Mężczyzna, wyglądający na bywalca nocnych barów, usiadł przy neonie. Różowe litery układały się albo w "24/7 Coffee" albo "danger" i obu wersji była pewna. Chyba przyciągał go ten kolor, bo zauważyła różowe pasemka oraz okulary.
 
Gdy się przed nią pojawił kolejnego, słonecznego dnia, wzdrygnęła się. Czy się go spodziewała? Niby tak, tylko sądziła, że bliżej wieczora. I rzeczywiście ją odszukał, dzięki czemu na liście znanych jej osób przesuwał się powoli w kierunku etykietki "czubek". Aura tego miejsca stała się ciężka, nieco przytłaczająca dla zmysłów i zastanawiała się, czy Dante czuje to samo. Dalej nie było pewności co do niego, czy jest średnio ogarniętym herosem czy potworem, który wyjątkowo dobrze operuje Mgłą.
 
– Wygrałeś, hm, jakiegoś szejka truskawkowego? – wymruczała zrezygnowana i szybko zamówiła. Uważnie śledziła twarz gościa, szukając jakiegokolwiek znaku emocji. Gdy jednak zobaczyła, jak kryształki na jego zębach błyszczą i odbijają promienie słońca, przewróciła oczami i w myślach przesunęła go zdecydowanie bliżej czubków.
– Wciąż mnie podrywasz.
– Oczekujesz, że za którymś razem odpowiem ci tak?
– Próbować zawsze warto – Oparł się nonszalancko o oparcie i zrobił zachwyconą minę na widok szejka z bitą śmietaną.
– Czy ty w ogóle pracujesz, czy masz jakiś urlop? – Nie zamierzała się poddawać. Aura gęstniała, a jej ciało przygotowało się do boju.
– Trochę tu, trochę tam, gdzie się dało. Czy wiesz, ile tracisz bez dostępu do internetu, Danielle?
Uniosła brew. Dużo istot boskich czy potwornych miało kontakt z internetem, co zdecydowanie nie pomagało w identyfikacji jegomościa, a z drugiej strony ten tatuaż…
– Nazywam się Dahlia, tak tylko przypomnę. Domyślam się, ile tracę. Rolki, stories, możliwość sprawdzenia informacji w każdej sekundzie. Filmy. – Nagle usłyszała cichy pomruk, jakby nucił coś pod nosem. – Czy oczekujesz czegoś ode mnie, Dante?
– Tylko wyśmienitego towarzystwa.
– Wyśmienite towarzystwo właśnie się zastanawia, czy cię nie wyrzucić przez okno. Powiedzmy, że w jakiś sposób kojarzę twój tatuaż, ale próbuję dociec skąd. Jakaś subkultura? – Nie było czasu na miłe rozmowy dookoła tematu, ale też ciężko było z bezpośredniością.
– Widzę, że lubisz inne flirty. Mówiłem ci wczoraj, nie pamiętam. Próbuję sobie przypomnieć. – Wzruszył ramionami, po czym zrobił minę zbitego szczeniaczka. – Czy ta odpowiedź sprawi, że wyrzucisz mnie przez okno?
 
Zamieszała z głuchym łoskotem łyżką w filiżance. Gdyby był potworem, to niezwykle cierpliwym. Gdyby był herosem, to tak cholernie średnio ogarniętym, bo na tym etapie zwykle wyczuwało się wzajemnie, nawet z tego drugiego, bardziej sztywnego obozu. Śmiertelnik…? Kim ty jesteś, Dante? Nie miała problemu z przebywaniem w jego obecności, spotykała zdecydowanie gorszych/głupszych (niepotrzebne skreśl) ludzi na swojej drodze i on był po prostu… specyficzny. Prezentował się schludnie.
– Co ty, myślisz, że mam pieniądze na pokrycie kosztów nowej, dużej szyby?
– Nie miałaś problemu z "pożyczeniem" alkoholu, duh. – Odpowiedział wesoło. Heroska zamrugała oczami.
– Jakie pożyczenie alkoholu?
– No, wczoraj poczęstowałaś nas alkoholem zza tamtej lady.
– Kolego, chyba za bardzo się zamotałeś. To ty zdecydowałeś, że "pożyczysz", a ja ci tylko poradziłam, że jak już to niskie procenty.
– Widzisz, przyznajesz się do uczestnictwa i współpracy!
Pokręciła tylko głową z uśmiechem mówiącym "no, czubek". Chyba wczoraj za dużo wypił i ubzdurał sobie. Może i Hermesiaki kradły na okrągło, ale nie przyznawała się do udziału w tego typu akcjach. Za dużo krwi można było komuś napsuć.
 
Wraz z kolejną osobą w drzwiach, światła neonów zaczynały pomrugiwać. Lodówki szumiały niejednostajnie, co jakiś czas wydzielając trzask. Dahlia odwróciła się od razu, żeby zmierzyć wzrokiem nowo przybyłą osobę, ale na szczęście to była po prostu ładna kobieta bez ogona, ostrych zębów czy rogów. Standardy córki Demeter sięgnęły podłogi. No, chyba że pokaże kryształki i heroska odkryje wtedy nowy gatunek potworów ze szmaragdowym uzębieniem, to wtedy wstanie z siebie i wyjdzie obok. Oknem.
 
Odwróciła się do mężczyzny. Ten na widok nowej osoby rozpromienił się, w akompaniamencie szumu zamrażarki wygramolił się zza stolika. Ewidentnie znajoma twarz. Ciekawe, ile osób już podrywał, albo (z mocnym dystansem) ile osób go podrywało. W tym momencie neony z głośnym trzaskiem przestały działać, bar opustoszał w kilka sekund. Za pierwszym razem można było przypuszczać, że roztargnieni pracownicy zostawili w pośpiechu bar, ale tutaj? To już nie mógł być przypadek. Możemy mieć przejebane.

Isha? 
──── 
[905 słów: Dahlia otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

czwartek, 19 czerwca 2025

Od Edgara CD Artema — „High to death"

Poprzednie opowiadanie

Przechylający się nieustannie, wibrujący obraz przede mną skupił się na jednym punkcie, którym był Artem i na pewien czas zatrzymał się na nim, doprowadzając mnie do głębokiego zamyślenia. Zaraz po nim moją uwagę zwróciły po kolei wytarte, stare ściany, ozdobny kredens nadający barowi średniowieczny styl oraz podłoga, dokładnie w miejscu, w którym wcześniej — czyli parę dni temu — leżało martwe ciało, co mogłobym rozpoznać już po samym przypomnieniu sobie zdjęcia i kątach, pod jakimi zostało ono zrobione.
— Tak serio, to sam nie wiem.
Mężczyzna po kolei domknął wargę i zbliżył do siebie brwi, tworząc na swoim czole zdenerwowaną, ostrzegawczą zmarszczkę.
— Zaczynam myśleć, że jesteś tu po coś innego.
Parsknęłom czymś pomiędzy śmiechem, wykpieniem a pogardą.
— Masz tak wysokie ego? Nie jesteś pępkiem świata, Artem. Jedyne, co możesz zrobić, to possać mi chuja.
Wymamrotał coś pod nosem, ale po tym zamilkł, jakby udawał, że w ogóle nie usłyszał moich słów (choć wiedziałom, że nim wzburzyły, ale prawdopodobnie uznał, że to tylko moje nietrzeźwe odzywki).
— Jesteś pewien, że zrobił to człowiek?
— Wyśmiewasz się ze mnie?
— Nie. Pytam serio. Ale chyba jesteś w takim stanie, że i tak nic nie dociera do twojej zapijaczonej głowy.
— W tym momencie to ty brzmisz jak zapijaczony.
— To nie ja jestem cholernym alkoholikiem.
Mogłom na niego splunąć. Mogłom z łatwością go powalić na ziemię kopnięciem, gdy był w tej pozycji. Mogłom pociągnąć go za te ciemne, kręcone włosy, po czym przyorać tą jego piękną, zabliźnioną twarzyczką o ziemię, aby przyozdobić ją kolejną raną. I zapewne bym to zrobiło, gdybym nie traciło co chwilę równowagi i gdybym nie czuło takiego dystansu między nami.
— A kto niby miał to zrobić? — warknąłem z wyrzutem. — Wróżki przyleciały i zmasakrowały mu ciało? Chcesz coś ukryć?
Jego twarz mówiła jedno — w każdej chwili jest gotowy sprawić siłą, abym wyleciał za drzwi. Właściwie to (wiedząc, jaki jest) zdziwiło mnie, że tego jeszcze nie zrobił.
— Widziałeś, co się z nim stało i nadal próbujesz sobie wmówić, że ja miałbym to zrobić. To jakiś twój kolejny mechanizm obronny? Myślałem, że- — Uciął tak ostro, jakby właśnie ugryzł się w język, byleby powstrzymać potok słów. — Powiem ci po prostu, jak dla mnie to wygląda. — Podniósł się z przyklęknięcia. — Po pierwsze, jesteś pierdoloną ofiarą losu, która nie radzi sobie sama z dosłownie niczym. Po drugie, nic nie było widać na kamerach, bo nie zrobił tego człowiek. Po trzecie, co już budzi pewne niewiadome, w przeciwieństwie do dwóch pierwszych rzeczy, powinieneś coś widzieć przez mgłę, ale i tak nie widziałeś.
— O, boże! — stęknęłom. — Pierdol się.
— Skupiłeś się na reszcie tego, co powiedziałem, czy tylko się obraziłeś o oczywisty fakt? Zachowujesz się jak pierdolone dziecko. Ile ty masz lat, chłopie?
— Wymyślasz rzeczy z dupy, dziwisz się?
— Kopiesz pod sobą grób. Jeszcze słowo i zgłoszę cię, że podrabiasz sobie odznakę. Tego chcesz?
— Mam przewagę w tej sytua-
— Chuja masz, idioto, a nie przewagę! — warknął, wymachując ręką, jakby miał zamiar mnie uderzyć, ale że byłem zbyt daleko, to jego cios spotkał się z powietrzem. — Nieważne. Czy ty robisz to z jakiegoś poczucia obowiązku? Nie wierzę, że aż tak ci zależy na samej pracy. Może próbujesz odkupić swoje winy?
Ze skrzyżowanymi na piersi ramionami odwróciłom się do niego plecami i oparłom o bar, prychając pod nosem. Czułom przy tym na sobie jego ciążący wzrok, jak gdyby rzeczywiście oczekiwał na odpowiedź.
— No, wiedziałem. Sam nie wiesz. I tak naprawdę nic, co robisz, nie ma większego sensu. Wypierdalaj stąd — powiedział w końcu i po stanowczości tych słów wiedziałem, jak długo je dusił w sobie.
— Nadal mam sposoby, żeby cię wrobić.
— Wypierdalaj stąd!
— To, że mnie odsunęli od tej sprawy, działa na twoją niekorzyść. Tak jak mówiłem…
— Wypie-
— Co jeśli zemdleje po drodze?
— Nie zemdlejesz, jesteś pieprzonym kłamcą.
— Tak po prostu pozwolisz mi iść samemu w środku nocy? — spytałom, słysząc kroki zmierzające w moją stronę. — A myślałem, że masz dobre serce.
Nagłe, bolesne ściśnięcie za ramię sprawiło, że z odruchu próby wyrwania się, gdyby nie mocny chwyt, zatoczyłbym się w miejscu.
— Moje dobre serce do ciebie się skończyło.
Spojrzałom na twarz mężczyzny i napłynęło do mnie wcześniejsze, prawie niemożliwe do powstrzymania pobudzenie — rosnące stopniowo ciepło chciało wylać się z mocą, która sprawiłaby, że to wszystko skończyłoby się jeszcze gorzej, niż wcześniej. Chciałom tak bardzo znowu powiedzieć mu te słowa, sprowokować go, zobaczyć jego gniew — wyrzucić mu prosto w twarz, że jeśli znowu zamierza mnie zostawić, to będzie mnie mieć na sumieniu.
Przy wzięciu niezbyt dyskretnego, głębokiego wdechu, znowu wbiłom wzrok w podłogę. Poczułom, jak moja szczęka powoli odzyskuje luz.
— Nie miałem innego wyboru. Nie chcę wszystkiego sobie zepsuć, wiesz?
Moje gardło zabolało, jakbym wypluło z siebie gwoździe. Nie miałem tego nawet na myśli. Znowu wyszło ze mnie coś tak głupiego, tak kłamliwego, że chciałem zapaść się pod ziemię.
Miał rację, że jestem kłamcą. Szczególnie do samego siebie. Wobec wszystkiego, co mówiłem. Nie było to zgodne z niczym, co rzeczywiście czułem i tak naprawdę skończyło się kolejną próbą prania mu mózgu, tworzenia w oczach Artema niewinnego obrazu mnie, żeby nie widział mnie jako tak okropnego człowieka.
Przygotowywałam się na odpowiedź, na finalne odrzucenie, czując, jak jego uścisk rozluźnia się, a potem kompletnie odpuszcza. Zawrócił się za bar, zgasił światła, brzęknął pękiem kluczy, zarzucił torbę na ramię i nie obarczając mojej osoby żadnym spojrzeniem, prędko mnie minął i ruszył do drzwi wyjściowych.
Otworzył je z piskiem, a przez dźwięk przejeżdżających z dala samochodów oraz powiewu nocnego wiatru zaszumiało mi w uszach, co sprawiło, że poczułam nagłe mdłości. Długi moment nie byłam w stanie podnieść nóg, pójść za nim, czy przynajmniej ruszyć się choć o milimetr — dopiero jego głos sprawił, że się otrząsnęłom.

 
— Powiedz mi coś.
Zatrzymałem się gwałtownie przy drzwiach bloku. Cisza o tej późnej porze spowodowała, że akcent Artema rozbrzmiał z potrojoną siłą w mojej głowie. Przełknąłem ślinę, odwracając się do oświetlanej przez lampę twarzy mężczyzny.
Parę sekund nic nie mówił, poniekąd z wyrazem zamyślenia, powodując, że zaczęłom odczuwać zaniepokojenie, a ta niepewność kazała mi wrócić jak najszybciej do mieszkania, byleby nie słuchać jego dalszych słów.
— Nigdy mnie nie zostawisz w spokoju, co?
Brązowe oczy uciekły w bok, na co się niepowstrzymanie uśmiechnąłem.
— Jesteś na mnie skazany do końca życia. Nie powiedziałem ci? Gdy raz ugryzę, nigdy nie odpuszczam.

Artem? 
──── 
[1020 słów: Edgar otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

wtorek, 17 czerwca 2025

Od Apollodorsa — ,,Spóźnienie"

Czemu on to sobie zrobił? Co na niego nasłało te nieszczęsne pokusy? Znaczy, brzmiały dobrze i miały mało wad, ale te wady do mało ważnych nie należały. Ile jeszcze mu zostało tego dojazdu? Akurat dziś parę linii metra musi być w stanie niefunkcjonalnym? Akurat dzisiaj, kiedy się umówił z absolwentami swojego kierunku na noc gier planszowych? Przygotował nawet kilka kart postaci (każda innej klasy i o innych statystykach), jakby w trakcie sesji coś poszło nie tak. No i tak się złożyło, że akurat mieszkał najdalej ze wszystkich w grupie od miejsca spotkania. Co zwykle nie stanowiło problemu, słowo klucz zwykle. Kiedy transport publiczny stoi po jego stronie.
Chyba zobaczą wiadomości o utrudnieniach? Prawda? Powinni zrozumieć i zacząć od gier, które nie wymagały od wszystkich wcześniejszych przygotowań. Albo może zrobią kilka mniejszych kampanii? Ewentualnie no… zaczną bez niego… mimo wszystko patrzenie na ich nieszczęśliwe rzuty kostkami może być śmieszne. No i ma dodatkowo taki plus, że może się zająć robieniem małych rysunków znajomych, postaci, czy opisywanych lokacji bez poczucia potrzeby udzielania się w samym odgrywaniu swojej postaci i jej decyzji. Zawsze lubił takie szkice na szybko (zwłaszcza kiedy w pracy, ruch był bliższy kilku osobom robiącym powoli zakupy lub gadających nad kawą już drugą godzinę).
I tak doceniał swoje położenie, w wagonie nie było aż tak tłoczno, no i te lokalne szczury giganty nie łaziły mu po stopach. Jego najgorsze wspomnienie z jazdy metrem to wtedy, kiedy w super zatłoczonym wagonie nagle znalazł się szczur. Do tego nie taki maciupki o nie, tak wielki, że aż się człowiek zastanawiał, co to aby na pewno jest. I gonił między pasażerami, próbował podkradać im jedzenie. Później w tym samym wagonie znalazła się grupa dzieciaków, która nie rozumiała pojęcia szacunku do innych. Już pal licho jakby z ich słuchawek było coś słychać, słabo zrobiony sprzęt, ale nieeee. Puszczali muzykę na głośnikach. Więc no cóż, może i stał w wagonie metra, który zatrzymał się między stacjami, racja. Za to było względnie (jak na miejsce) spokojnie, cicho, żadnego szczura w zasięgu wzroku. Co jakiś czas mają komunikaty o stanie opóźnień. Nie no, mogło być gorzej. Poza tym, niektórzy z tych znajomych mieli tendencje do gorszych spóźnień.
Kiedy w końcu wyszedł z miejskich podziemi i poszedł przez park do domu kumpla, to był spóźniony, prawda, ale tylko półtorej godziny. Rekordziści przyszli od pół godziny do godziny po nim. Poza tym jego półboskie szczęście się chyba odezwało, bo grupa, która była przed nim na miejscu, oglądała film w trakcie czekania na spóźnialskich. Sesja poszła całkiem całkiem, mógł pograć swoim elfim magiem, no może walki nie poszły idealnie, ale nikt nie zginął z drużyny. 

 ─── 
[435 słów: Apollodoros otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Od Niketasa CD Violet — ,,Ten redbull naprawdę dodaje skrzydeł"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Ulf delikatnie ciągnie Niketasa za rękaw, jego wzrok krzyczy: ,,Mogę sobie już iść?”, jak wzrok piekielnie znudzonego dziecka, które wreszcie podniosło się znad rysowania wąsów paniom na okładkach krzyżówek pani sąsiadki, podczas gdy jego mama po raz kilkudziesiętny omawia z panią Wiesią zeszłomiesięczne zalanie mieszkania Kowalskich przez pana Kazimierza z drugiego piętra.
Niketas, również posługując się tylko oczami (ukrytymi za ciemnymi szkłami, więc ten sposób wymiany informacji jest w jego wykonaniu praktycznie bezskuteczny), nakazuje mu siedzieć cicho i dalej odgrywać rolę ,,wsparcia emocjonalnego”, którego oboje wiedzą, że wcale nie potrzebuje. Ulf chyba rozumie aluzję (palce już bolą go od ściskania szkatułki z pieniędzmi, a nadgarstki odzywają się po godzinach prowadzenia ,,biurokracji”, jak to określił jego brat) i zaciska zęby, patrząc gdzieś przed siebie, ale na pewno nie na Violet. Chyba myśli o tym, jak obalić obecną władzę w domku Hermesa.
— Proszę bardzo. — Niketas, z o wiele łagodniejszym wyrazem twarzy, z powrotem zwraca się do Violet. Wyciąga ręce po ściskaną przez Ulfa szkatułkę, który orientuje się o ułamek sekundy za późno, żeby przekazanie jej odbyło się płynnie. Niketas odnotowuje to w głowie, podczas gdy Ulf wpycha dłonie w kieszenie i udaje, że wcale go tu nie ma.
— Okej, to ja tu wszystko… przeliczę — zapewnia ich Violet, przy czym Niketas dobrze wie, że ona wciąż mu nie ufa i węszy kolejne przekręty. Sprzedawał te soczki po prawie uczciwej cenie, no już bez przesady!
— Super, no i wszystko gra i śpiewa! Masz tam dołączoną karteczkę z całą taką tam, księgowością. Matematyką i cyferkami, bez dowodów sprzedaży, bo jeszcze nie ogarnąłem paragonów, wiesz, jak jest. — Uśmiecha się szeroko, jakby to on sporządził ową karteczkę i doskonale wiedział, co na niej jest. W pośpiechu (on nigdy nie ma czasu) nawet na nią nie spojrzał, więc tylko ma nadzieję, że Ulf nie zakodował tam żadnej wiadomości w stylu ,,POMOCY ON MNIE WYKORZYSTUJE” i że w Violet nie obudzi się heroiczna wyzwoleńczyni wyzyskiwanych pracowników (którzy i tak dostali się do prosperującej firmy Niketasa przez nepotyzm, powinni być choć trochę, kurczę blaszka, wdzięczni).
— To wróć, gdy będę mieć kolejny towar, dobra? Wtedy się rozliczymy.
(Niketas dusi w sobie jęk rozpaczy).
— Spoko, spokojna głowa. Ja dotrzymuję każdego terminu — mówi z profesjonalnym uśmiechem, który codziennie ćwiczy przed lustrem, razem z mowami motywacyjnymi do swoich pracowników, siebie oraz partnerów biznesowych. Zazwyczaj w przygotowaniach do czwartej mowy skierowanej do jakichkolwiek służb, które stwierdzą, że jego działalność nie wygląda na najbardziej legalną, przerywa mu zirytowane dudnienie w drzwi łazienki. Nazywa to atakami terrorystycznymi i buntem pracowników.
Violet tylko kiwa głową z miną podobną do tej, którą czasem ma Ulf. Z miną osoby, która żałuje swoich wyborów życiowych.

 
— Nie, Ulf, daj spokój — zirytowany Niketas podejmuje najwyraźniej dręczący go temat, gdy tylko znajdują się poza zasięgiem słuchu Violet. — Jak biorę cię ze sobą jako przedstawiciela naszej firmy, to weź się, chociaż zachowuj tak, jakby cię to interesowało! Chociaż pozornie! W życiu nie wytrzymałbyś jako grupowy, kompletnie nie nadajesz się do jakiejkolwiek dyplomacji i już więcej nadziei mógłbym pokładać w Carillie, gdybym kiedyś zainteresował się wciąganiem jej w jakieś biznesy. Co ja mówię, Elliot już by się lepiej zachował!
— Usnąłby.
— On przynajmniej potrafi spać z otwartymi oczami. To się ceni. Nie wiem, kiedy jest przytomny, dobry sposób, żeby oszukać mnie, że ciągle pracuje.
Ulf sceptycznie unosi brwi, próbując racjonalnie wytłumaczyć sobie, jakim cudem jego młodszy brat podbił cały domek Hermesa i wszystkich znajdujących się tam obozowiczów i wciąż ma dość tupetu, żeby odgrywać zadufanego w sobie szefa wielkiej korporacji, która istnieje tylko w jego głowie. Pewnie nazwał ją czymś w stylu ,,Skrzydlate buty. Hermes sp. z o.o.” i uważa to za szczyt ludzkiej kreatywności.
— Nie wydaje mi się, żeby to było jego celem. Wiesz, on po prostu… śpi.
— Pomniejsi pracownicy nie mają prawa kwestionowania zdania swoich przełożonych.
Czy Ulf mógłby pozwać swojego brata za mobbing…?
— Wciąż nie rozumiem, czemu poszliśmy do niej, podczas gdy nie sprzedałeś całości.
Niketas rzuca mu jakieś spojrzenie zza okularów. Ulf nie potrafi zdecydować się pomiędzy tym, że właśnie jest strofowany a tym, że Niketas po prostu jest podekscytowany i zaskoczony, że Ulf w ogóle zapytał.
— Proste. Odjąłeś cenę tych Boskich Fulli, które sobie zatrzymałem, od mojej wypłaty. Pozostaje mi już tylko użytek prywatny albo tak zwany reselling na moje konto, a dobrze wiesz, że gdy coś aktualnie niedostępnego sprzedawane jest z drugiej ręki, można sprzedać to drożej. Wiesz, sprzedawanie głupoty za siedemdziesiąt dolców, podczas gdy jej oryginalną wartością były tylko dwie dychy, takie sprawy — tłumaczy to z taką pewnością siebie, jak uczeń odpowiadający przy tablicy na równanie ,,x² = 1”, przy czym i tak jakimś cudem podany przez niego wynik okazuje się zły.
— To zbyt głupie i naiwne nawet jak na ciebie.
Niketas beztrosko wzrusza ramionami.
— Skoro działa, to jaki problem?
Ulfowi aż szkoda jest powiedzieć bratu, że Violet nie jest w stanie nie zauważyć, że coś jej się nie zgadza. Albo po prostu już wie, że niczemu nie zaradzi i Niketas nigdy go nie posłucha, nieważne jak bardzo będzie próbował zagrać jego głos rozsądku. 

Violet? 
──── 
 [824 słowa: Niketas otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Od Terry'ego CD Violet — ,,Nostradamusie zlituj się"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

,,Nie i nigdy nie będę.”
Super, koniec, do widzenia.
Po co coś robić, kiedy można tego nie robić? Zostawić wszystko w tyle, udać, że niczego nie było. Odejść w swoją stronę, zapomnieć, że w ogóle kiedykolwiek się spotkali, zapomnieć, czego dotyczyła ich rozmowa.
Terry boleśnie przygryza wargę, wybierając pomiędzy zamilknięciem a podjęciem próby zwierzenia się. Gdyby nie wydawało mu się, że nieważne, co wybierze, i tak na tym straci, wybór może byłby trochę łatwiejszy. Nie pomaga chwila na zastanowienie się, on już nie pamięta połowy zadanych mu pytań, zlepionych w jednej wypowiedzi, nie potrafi odtworzyć ich w głowie, słowa klucze rozbiegły się na wszystkie strony, pozostawiając marne ,,co, czemu, po co”.
Nie wie, ale jak ma powiedzieć, że nie wie?
Chciałby potrafić się zdecydować.
Świat byłby łatwiejszy, gdyby nikt nie zmuszał go do zabierania głosu. Wszystko i tak wyjdzie zbyt chaotycznie, żeby Violet go zrozumiała. Skrawek potoku jego myśli wyszarpany na zewnątrz będzie równie logiczny, co rebusy, które z jakiegoś powodu z założenia mają być nierozwiązywalne.

 
Nie wie, ile czasu już minęło. Jak długo wisi nad nimi ta cisza, a im dłużej ona trwa, tym jemu będzie trudniej się odezwać, spróbować przerwać ten niematerialny mur swoją siłą woli, której absolutnie nie posiada. Albo posiada jej niezwykle mało.
Violet też siedzi cicho. Może myśli, że to mu pomoże? Nic dziwnego. Zna go tylko przez chwilę. Jenny w takich momentach zawsze przejmuje inicjatywę…
Zresztą, przy niej Terry może tylko słuchać. Monologi to jej specjalność.

 
Kiedyś był u psychologa. Zapytał go kiedyś, czy mógłby wydusić z siebie choćby jedną głoskę.
Sama propozycja sprawiła, że Terry nie był w stanie odezwać się przez całą sesję. Jak głupio człowiek musi wyglądać, próbując wydusić z siebie krótkie ,,a”, podczas gdy ktoś wbija w niego swój wzrok, analizuje jego zachowanie, zapisuje coś w swoim notatniczku i, nawet jeśli nieświadomie, niemożliwie go stresuje.
Nigdy nie wymyślili sposobu, jak pokonać jego niemoc mówienia, bo Terry nigdy nie wrócił na terapię.

 
Terry unosi drżące dłonie, nie patrząc na Violet, miga jedno zdanie. Dobrze wie, że ona i tak go nie zrozumie, ale może przynajmniej domyśli się, o co może mu chodzić.
Serce bije mu zaskakująco szybko. Nie pomaga jakakolwiek racjonalna próba wytłumaczenia sobie, że przecież nic się nie dzieje. Nie pomaga powiedzenie sobie, że to sukces, że przynajmniej się poruszył i wysłał jakikolwiek znak, że w jakiś… pokrętny sposób uwolnił się od przymusu mówienia, niekoniecznie uciekając od samej Violet (co również chciałby zrobić, ale zamiganie ,,muszę iść” wydaje się w tej sytuacji co najmniej nietaktowne).
,,Nie mogę mówić” w tym wypadku pasuje znacznie lepiej.
Jego myśli próbują udowodnić mu, że Violet go nie zrozumie. Że znaki w migowym nie są na tyle proste do odczytania, gdy się ich nie zna, żeby dziewczyna miała, chociaż mgliste pojęcie, na temat tego, co się dzieje. Już więcej potrafią osoby, które różnymi środkami zmuszały go do nauczenia ich bezsensownych zlepków słów, jak na przykład ,,mężczyzna lody” i tym podobne. Przynajmniej rozpoznaliby, że nie chodzi ani o mężczyznę, ani o lody.
Odczuwanie irracjonalnego strachu przed odezwaniem się.
Terry nawet nie wie, czy to ma jakąś swoją nazwę. 

  Violet? 
──── 
[512 słowa: Terry otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Od Judasa CD Havu — „Take me to church"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Zapach wilgotnej gleby przywracał do zmysłów myśli o chłodnym wieczorze w środku lata, gdy stopni jest już tyle, że można zanurzyć się z komfortem w zimnym, opuszczonym jeziorze i nie dostać przy tym hipotermicznych ciarek. Duchota w powietrzu spierała się z tym wrażeniem, jakby kłócąc o swoje miejsce w świecie, dając do zrozumienia, że tylko jedno z nich może istnieć w tej samej czasoprzestrzeni równocześnie. Z tego powodu wszystko wokół wydawało się zniekształcone, jak w stanie głębokiej derealizacji, jak gdyby ciało należące do konkretnego kogoś stawało się podmiotem, a nie przedmiotem, który owy podmiot przecież powinien obsługiwać.
Havu pachniał podobnie. Jak świeży podmuch ciepła, jak orzeźwiające krople pierwszego deszczu po długim czasie uporczywej suszy, jak słońce przykryte przez nieliczne chmury — wszystko tak bardzo oddalone i niedostępne, widziane przez wszechobecną, aczkolwiek rzadką mgłę. Jak coś, co go poskramiało, czego nie mógł ująć bezpośrednio w ręce, choć mógł tego dotknąć (a raczej tylko wydawało się mu, iż jest w stanie to zrobić).
Słaba poświata przenikająca przez witraże oświetlała pomieszczenie, które o tej porze było całkowicie opustoszałe, a co za tym idzie, ciche, jakby nie zostało nigdy naznaczone ludzkimi głosami, mówiącymi modły, za którymi i tak nie kryło się nic czystego.
— Dziwnie się tutaj na ciebie patrzy — powiedział Havu, przyciskając bardziej skrzyżowane ramiona do klatki piersiowej.
Judas oparł się o mensę ołtarzową.
— No, wiesz… — Uciął i zamilkł, jakby zdanie, które formułował, tak po prostu uciekło mu z głowy. — Nosisz dosłownie sukienkę. — Tutaj spuścił wzrok, a jego wargi zadrżały.
— Masz jakąś traumę, o której nie wiem?
— Co? — Uśmiechnął się, lustrując twarz Judasa w poszukiwaniu odpowiedzi na to, co miał w ogóle na myśli (widząc jednak odwzajemniony — zapewne w innej intencji — uśmiech, powinien sam sobie odpowiedzieć) zadając to pytanie. — Nie. A ty? — parsknął czymś zawierającym w sobie zarówno żart, jak i wyrzut.
— Nie, nie mam.
Havu musiał wyjątkowo żałować przyjścia tutaj i tego, że niekiedy bez żadnej dogłębnej analizy poddaje się niektórym słowom mężczyzny, robiąc to, co ten nawet nie powie wprost, a zasugeruje — czy to jest nawet głupie zrobienie czegoś z nim, czy pójście w konkretne miejsce.
Ksiądz nic nie powiedział. Sprzątnął ostatnie rzeczy przy ołtarzowym stole. Wytarł i odłożył złote kielichy na swoje miejsce, poprawił czysty, biały obrus, zdmuchnął świece tego samego koloru — miejsce wyglądało znowu dokładnie tak, jak wygląda w stanie oczekującym na następną mszę. Drugi mężczyzna obserwował jego ruchy z dozą zaniepokojonej uwagi, nierozumiejąc, jak ktoś może czuć się dobrze i naturalnie w takim miejscu.
— Chciałeś coś, tak w ogóle? — spytał Havu.
— A, nie — bąknął. — Często po ciebie przychodzę i pomyślałem, że to będzie miłe, jak zrobisz to samo dla mnie.
Mężczyzna mrugnął na niego i o mało co nie westchnął, ale zamiast tego, skrzywił się na twarzy — nie wiedział, czy go obraża, obwinia za coś, czy żadne z tych, co oznaczałoby, że musiałby się domyślać o istne niewiadome, czego po prostu nie cierpiał, a co było kwintesencją przebywania z Judasem.
— W takim razie robię to ostatni raz.
— Nie wiem, o co ci chodzi.
Havu rozłożyłby ręce, ale chyba uznał, że nie będzie aż tak dramatyczny.
— Zastanów się czasem, Judas. Dosłownie… jesteś księdzem. I robisz takie rzeczy, których ksiądz raczej nie powinien robić — wyrzucił te słowa z ledwo słyszalnym pretekstem i szorstkością, którą ukazywał właściwie tylko przy półbogu. — To powinno być dla ciebie oczywiste, czemu coś jest dziwaczne.
Pierwszy raz poruszył ten temat. Byli dorosłymi facetami, więc pewnie powinni zrobić to wcześniej.
— Mi tam to nie przeszkadza. — powiedział Judas, wprowadzając Havu w pewne zwątpienie i jeszcze większe niezrozumienie.
— Mówisz serio?
Przytaknął skinieniem głowy.
— Nie myślisz, że twojemu Bogu przeszkadza?
Wzruszył ramionami.
— Gdybym miał wybrać między tobą a Bogiem, to i tak wybrałbym Boga.
Havu nawet nie drgnął, a raczej drgnęło coś w jego środku, czego nawet poprzez reakcje fizjologiczne nie mógł wykazać zewnętrznie.
— Wiesz co? Pierdol się.
Nie odszedł. Nie spuścił wzroku z mężczyzny. Judas złapał nadgarstek rudowłosego, który ten próbował w pierwszej chwili wyszarpnąć, a w drugiej wyprostował się, spinając ramiona, czując, jak ten dotyk nie jest ani w jednej jednostce procentowej natarczywy. Jednocześnie powodował, że czuł się osaczony, czego skutkiem była ambiwalentna, nieruchoma reakcja. Pozwolił na szarpnięcie, które przesunęło go do ołtarzowego stołu. Od razu uciekł od jego spojrzenia, tak samo, jak i od dotyku, gdy przybliżył się do niego, jakby miał zamiar albo oprzeć swoje czoło o jego, albo otrzeć się o policzek jak stęskniony kot.
— Nie powiedział, że muszę to robić. — Uśmiechnął się i przez te słowa w Havu jeszcze bardziej zawrzało.
— Gadasz jak potłuczony — warknął. — A raczej jak skurwysyn.
Nie wiedział, gdzie ich relacja dokładnie się mieści na spektrum bliskości, gdzie po jednym krańcu siebie nie znosili, a na drugim nie mogli bez siebie żyć. I przeczuwał, iż niestety są po zupełnie oddzielnych stronach tej skali i nie mogli się z nich ruszyć.
Wcześniejsze wydarzenia sprawiły jednak, że przywłaszczył sobie prawo do posiadania Havu, tak jak i miał prawo czegoś od niego oczekiwać. A tego nie dostawał i budziło to irytację, rosnącą coraz bardziej z dnia na dzień, gdy miał go obok siebie, gdy dostawał na przemian spazmów nadziei oraz rezygnacji.
I nic więcej. Nie starczyła mu sama obecność — był to minimalny wysiłek, którego każdy by mógł dokonać. Chciał wpełznąć pod skórę Havu i tam zamieszkać, sprawić, aby codziennie, nieustannie czuł, że coś się w nim gnieździ i nigdy nie opuści.
Pocałował go, pierwszy raz od dłuższego czasu i mógł przysiąc, jak rozlewa się pod nim strumień błogostanu. Wplótł dłoń w ogniste włosy, odchylając delikatnie powieki, by móc rozkoszować się widokiem drgających, długich rzęs Havu.
— Cholera, weź przestań — wybąkał Havu spomiędzy ich ust, czując dotyk na swojej nagiej skórze. — Jestem na ciebie w tej chwili zły, jeśli nie zauważyłeś.
Naparł na mężczyznę ciałem, omiatając rękoma szczupłą talię. Ignorując natarczywy, zniesmaczony wzrok Havu, pocałunki przeniósł na brodę i szyję. Ten spiął się pod nim, jakby chcąc przygotować się do ucieczki, przy czym wydał z siebie grymas mogący zakomunikować dyskomfort, a nawet ból, który nie dotarł jednak do Judasa (a raczej go do siebie nie dopuścił). Zbyt szybko zamotał się w tym odczuciu, za którym tak tęsknił, pomimo że nie dostawał go tak często, więc lgnął jak do prawie nieznanego — i najchętniej rozszarpałby Havu za wzbudzanie w nim takiego oczekiwania.
— Nie besztasz teraz swojego Boga, Judas? Możesz mnie puścić?
W odpowiedzi objął plecy mężczyzny. Były tak wątłe, tak kruche, że mógłby je złamać w pół tu i teraz. Mógłby wtedy przytrzymać go, zgiętego w pół i rzeczywiście poczuć, że go posiada, że jest w posiadaniu jego istnienia, bo Havu już i tak nic z nim nie zrobi.
Musnął palcami wyeksponowaną, kościstą łopatkę, zagłębiając twarz w jego szyję.
Pachniał deszczem. Deszcz po długotrwałej suszy. Deszcz opadający na spragnioną ziemię.
Wolał nie odpowiadać na to pytanie.

Chawu?
───
[1106 słów: Judas otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

wtorek, 10 czerwca 2025

Od Dantego do Dahlii — „Podróż przez kręgi piekieł"

— Jest po zamknięciu.
Czyjś głos odbijał się echem po pustym lokalu. Spodziewałem się, że mogę kogoś jeszcze tutaj zastać.
— Drzwi były otwarte — odpowiedziałem komuś, bo nie udało mi się namierzyć właściciela(ki) tajemniczego głosu.
Przespacerowałem się pomiędzy wygodnymi fotelami z czerwonymi, skórzanymi obiciami. Na niektórych stolikach wciąż stały szklanki, jakby pracownicy mieli na dzisiaj dosyć i wszystkiego nie uprzątnęli. W mojej pracy było to bardzo częste. Zostawiało się na rano to, czego nie zdążyliśmy zrobić w wyznaczonym na zamknięcie czasie. Potem w godzinach porannych, kiedy normalni ludzie przekręcali się na drugi bok, ja odpalałem restauracyjną zmywarkę z wyparzarką i na szybko czyściłem nocne pozostałości.
Usiadłem przy kontuarze. Słyszałem, jak ktoś przemieszcza się za moimi plecami, próbując podejść bliżej. Nie odwróciłem się. Czekałem, aż tajemniczy głos usiądzie obok i pozwoli mi spojrzeć sobie w oczy.
— Pracownicy zazwyczaj zamykają za sobą drzwi, kiedy kończą pracę.
Oparłem brodę na ręce. Część niesfornej grzywki opadła na moje czoło i oczy, zasłaniając mi widok na obcą twarz.
— Może zapomnieli — odpowiedziałem niewzruszony. — Gdyby było zamknięte, to bym tutaj nie wszedł.
Usłyszałem głośne westchnięcie, przepełnione zawodem i poirytowaniem. Poczułem się przez moment, jakbym rozmawiał ze zmęczoną wychowawczynią nieznośnej klasy.
— Czego tutaj szukasz?
— Hmm, spokoju? — mruknąłem znudzony. Nie podobało mi się, że zaczynała mnie tak przepytywać.
— W pustej restauracji po godzinach zamknięcia? — parsknęła śmiechem. — Jak jesteś złodziejem, to możesz mi powiedzieć.
— Hej! Nikogo nie okradam! — Poderwałem głowę i dopiero wtedy, od początku naszej rozmowy, spojrzałem w oczy obcej kobiety. — A bynajmniej nie okradam pustych restauracji. To byłoby zbyt nudne. I za łatwe.
Przewróciła oczami. Wyglądała na zmęczoną, jakbym wybudził ją ze snu. Może sypiała w takich miejscach? Wkradała się do restauracji, których pracownicy zapominali zamknąć na klucz i urządzała sobie wielki pokój do odpoczynku?
— A ty — uśmiechnąłem się — czego szukasz?
Nie odpowiedziała od razu. Najpierw przejrzała mi się bliżej, lustrując zaciekawionym wzrokiem moją osobę od stóp do głowy i kiedy uznała mnie za godnego kandydata do rozmowy, mruknęła:
— Szukałam czegoś.
— Ahaa.
— Co? Niezbyt ciekawa historyjka?
— Wyglądasz, jakby cię ktoś tutaj przez przypadek zamknął.
Westchnęła. Znowu. Już nie wiem który raz, bo przestałem liczyć po trzech.
— Najwyraźniej nie zdarza się to tylko na filmach. — Wzruszyła ramionami. — Zapomniałam, że niedługo zamykają, a nikt nie przeszedł się po lokalu, by sprawdzić, czy wszyscy klienci wyszli. I tak sobie zostałam.
— Nie masz ze sobą telefonu? — Zdziwiłem się. — Mogłabyś po prostu zadzwonić na policję. Albo do kogoś bliskiego.
Pokręciła głową.
— Nie używasz.
— Telefonu?
— Ty też nie powinieneś.
Uśmiechnąłem się głupkowato nagle zbity z tropu.
— Podrywasz mnie?
Najwidoczniej nie spodobała się jej ta odpowiedź, bo odwróciła się na chwilę, po czym skierowała na mnie wzrok przepełniony zażenowaniem i jeszcze innymi emocjami, których nie potrafiłem rozczytać w spowijającym mroku restaurację.
— Skąd masz ten tatuaż? — Wskazała na moją rękę. Byłem na tyle skonfundowany szybkością, z jaką zmieniała temat do rozmów, że nawet nie próbowałem iść na przekór, tylko płynąłem w tym chaosie razem z nią.
— Nie pamiętam. — Spoglądałem na czarny malunek, który nosiłem na skórze od dobrych kilku(nastu) lat. — Możliwe, że zrobiłem go gdzieś po pijaku.
Nie było to coś, czym lubiłem się chwalić. Nie potrafiłem sobie przypomnieć dnia, godziny, roku, właściwie to niczego. Kiedy myślałem o tym tatuażu, to w głowie znajdowałem tylko pustkę i może jakieś mgliste wspomnienie bólu z tym związanym.
Nie kwestionowała nawet mojej odpowiedzi; pokiwała głową i zwróciła twarz ku ściance z butelkami przeróżnego alkoholu.
— Chciałbyś może coś ukraść?
— I pytasz o to akurat mnie? — zachichotałem. Zsunąłem się ze stołka i wszedłem za barek. — Co podać?
Kobieta wskazała na dwie butelki i zaczęła instruować, w jaki sposób mam przygotować dwa drinki. Wybrała akurat słabsze trunki, ale można tak będzie lepiej. Szczególnie że siedzieliśmy w tej restauracji, przy barku, w kompletnych ciemnościach po godzinach zamknięcia i gdyby ktoś spostrzegł dwie ciemne postacie w środku lokal, to zapewne wezwałby policję.
— Nie wiem, gdzie trzymają lód — postawiłem dwie szklanki na drewnianym blacie kontuaru — ale nawet bez tego powinno być okej.
Mruknęła w odpowiedzi ciche „dziękuję”, co uznałem za największy komplement, bo podczas tych pół godziny traktowała mnie jak największego dziwaka na świecie.
— Jak masz w ogóle na imię? — zapytałem. — Nie przedstawiłaś się jeszcze.
— Ty też — wytknęła, uśmiechając się delikatnie. — Dahlia.
— Ładne imię. Takie… kwiatowe. — Wyciągnąłem otwartą dłoń ku niej. — Jestem Dante.
— Który to już krąg piekła? — Odstawiła pustą szklankę.
— Szósty.
 
— Posprzątaj to — rozkazała, kiedy skończyliśmy bawić się na niekorzyść restauracji. Przewracałem tylko oczyma, widząc, że rzeczywiście pilnuje, czy domywam naczynia do końca.
— Ej, zostaw mi swój numer.
— Mówiłam, że nie korzystam z telefonu.
— Ile ty masz lat? — Na mojej twarzy od razu zagościł smutek. Nie wierzyłem, że w takim wieku można stronić od technologii czy internetu. Nie potrafiłem sobie wyobrazić funkcjonowania bez tych podstawowych elementów w życiu każdego człowieka. Co z codziennym oglądaniem głupich filmików? Totalna nuda.
— Umiesz się kiedyś zamknąć?
— Czy ty mnie dalej podrywasz?
Załamała ręce.
— Wyjdźmy już stąd.
Tak też zrobiłem, pozostawiwszy po sobie umyte dwie szklanki i ładnie zasunięte stołki przy kontuarze. Nie narobiliśmy żadnego syfu, nie musiałem przesadzać z alkoholem, bo Dahlia miała trochę więcej szarych komórek i wybrała niskoprocentowe napoje. Trafiłem pierwszy raz od niedawna na względnie odpowiedzialną osobę, jeśli zignoruję fakt, że została przypadkiem zamknięta tutaj po godzinach otwarta i czekała spokojnie na poranek, żeby się stąd uwolnić.
— Chciałbym się z tobą jeszcze kiedyś spotkać… ale nie wiem, jak mam to zrobić, skoro nie korzystasz z podstawowych technologii. — Odgarnąłem niesforne kosmyki włosów z twarzy. — Przyjmujesz może pocztę pantoflową albo gołębie?
— Jak mnie znajdziesz — uśmiechnęła się prowokująco — to będę naprawdę pełna podziwu.
— Dużo niepotrzebuje. — Puściłem do niej oczko.
 
Już następnego dnia stałem przed wejściem do tej samej restauracji, przeczuwając, że to właśnie tutaj ją znajdę — podczas normalnych godzin otwarcia, kiedy w środku będą kręcić się pracownicy i inni klienci.
Czasem moje przeczucia się sprawdzały. Czasem zawodziły. Ale tym razem wiedziałem, że nigdzie indziej nie znajdę kogoś, kto nie korzysta z telefonów i najwidoczniej stroni od internetu.
Przeszedłem się po lokalu dwa razy, aż dostrzegłem kępkę krótkich, kręconych włosów.
— Co wygrałem?
To było pierwsze, co powiedziałem, kiedy usiadłem naprzeciwko kobiety przy dwuosobowym stoliku. To było też pierwsze, co najwyraźniej ją przeraziło tego dnia i ostatnie, czego się spodziewała; bo raczej nie uważała mnie za aż takiego szaleńca, który rzeczywiście pokusiłby się o szukanie obcej kobiety w mieście, jakim było San Francisco.

 Dahlia? 
─── 
[1033 słowa: Dante otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

niedziela, 8 czerwca 2025

Od Ishy — „Sleepover"

Nie miała szczególnej ochoty na wieczór z winem w ręku i serialem lecącym w tle. Takie wieczory były dla niej zbyt ciche, zbyt spokojne, a ostatnio zbyt wiele czasu spędzała we własnej głowie. Ale obiecała to Elio — a danego słowa nie rzucała na wiatr. Nie widzieli się od dłuższego czasu, głównie przez to, że Elio od kilku dni leżał rozłożony jak placek, dramatycznie twierdząc, że umiera na dżumę, czarną ospę lub inne historyczne paskudztwo.
Isha podejrzewała jednak, że to po prostu zwykłe przeziębienie i jej przyjaciel jak zwykle dramatyzuje. Elio był mistrzem przesady, zwłaszcza kiedy chodziło o jego własne samopoczucie. Ostatnim razem, gdy miał ból gardła, napisał testament i wysłał go do niej mailem zatytułowanym „W ostatnich chwilach mojego istnienia”.
Mimo wszystko — brakowało jej go. Ich rozmów, wspólnego narzekania na świat, sarkazmu i przekomarzanek, które były dla niej formą domowego ciepła. Więc zebrała się, kupiła butelkę Pepsi (które ostatnio cholernie podrożało) i ruszyła do jego mieszkania, po drodze jeszcze przypominając mu wiadomością, żeby chociaż otworzył okno i przewietrzył „swoją umieralnię”.
 
Ich rozmowa już dawno zeszła z tematu Drag Race, które leciało w tle, zagłuszane co chwilę przez śmiech publiczności i przesadnie dramatyczne komentarze uczestników. Kolorowe peruki migotały na ekranie, ale żadne z nich nie zwracało już na to większej uwagi. Elio, leżący na kanapie jak wymęczony kot w swoim ulubionym kocu, uznał, że to doskonały moment, by wtrącić coś o życiu miłosnym Ishy — jakby był jej osobistym terapeutą, a nie zawodowym kretynem.
— Powinnaś wyjść trochę do ludzi, poznać nowe osoby, które-
— Które co, nie będą chciały mnie przelecieć? — przerwała mu Isha, unosząc brew z udawaną powagą i parskając śmiechem. Siedziała na podłodze z nogami podkulonymi pod siebie, ze słomką wetkniętą między zęby. Zamieszała w swojej szklance, gdzie Pepsi z lodem już dawno straciło swój pierwotny blask. Kostki lodu zadźwięczały cicho, jakby i one nie były przekonane, czy chcą uczestniczyć w tej rozmowie.
Elio siedział na końcu kanapy, z nogą podwiniętą pod siebie, ubrany w za duży sweter w kolorze przygaszonej lawendy. Zmarszczył nos, a potem westchnął teatralnie, jakby robił to po raz tysięczny.
— Nie będę cię slut-shamingować i ty też nie powinnaś tego robić samej sobie — mruknął, nie patrząc na nią, tylko na ekran telewizora. Pilot obracał w dłoni jak różdżkę. — Ale serio, Isha… to chyba nie do końca zdrowe, kiedy jedynym wspólnym mianownikiem twoich znajomości jest łóżko. Czasem, może, warto kogoś poznać… bez zdejmowania mu spodni?
Na ekranie kolorowe światła migały, a drag queen w cekinach krzyczała coś entuzjastycznie do publiczności. Śmiech i muzyka rozbrzmiewały jak z innego świata, zbyt jaskrawego i obcego w porównaniu do tej rozmowy.
— Jezu, Elio, nazwij to po imieniu — westchnęła Isha, opierając łokcie o blat niskiego stolika. — Rucham się z kim popadnie. Uprawiam seks. Nie musisz tego owijać w bawełnę. Ja tego nie robię. Wiem, co robię. Nie jestem głupia.
Jej głos był twardszy niż zamierzała. W oczach miała coś między wyzwaniem a zmęczeniem, które trudno było zignorować. Elio ściszył telewizor, chociaż nie odrywał wzroku od ekranu. Milczał przez chwilę, jakby szukał właściwych słów — takich, które nie zostaną od razu odrzucone.
— Nie chodzi o to, że robisz coś źle — powiedział w końcu cicho, z tą miękkością w głosie, która czasem ją wkurzała bardziej niż krzyk. — Tylko… mam wrażenie, że robisz to, żeby coś zagłuszyć. A nie żeby coś poczuć.
W pokoju zapanowała cisza. Powietrze było ciężkie, jakby wszystko wstrzymało oddech — nawet lodówki z sąsiedniego pokoju zdawały się ucichnąć. Isha siedziała sztywno, jakby nagle zrobiło jej się zimno. Wzrok wbijała w topniejące kostki lodu w szklance.
— Może tak jest — przyznała po chwili, głosem cichym jak szept. — Ale lepsze to niż siedzenie samotnie i udawanie, że wszystko gra.
Elio w końcu spojrzał na nią. Jego oczy były ciemne i łagodne. Znał ją zbyt długo, żeby dała radę udawać.
— Może nie musisz nic udawać. Może wystarczy, że pozwolisz komuś cię poznać. Tak naprawdę. Nie przez pryzmat twojego ciała, tylko ciebie. Twoich żartów. Twojej historii. Nawet twojej obsesji na punkcie pizzy z ananasem.
Isha zaśmiała się krótko, choć dźwięk ten był bardziej drwiący niż wesoły. Oparła głowę na dłoni, spoglądając w bok — na parapet, gdzie stał zasuszony kaktus i półpusta butelka wina…
— Łatwiej powiedzieć, niż zrobić — mruknęła. — Próbowałam. I wiesz, co się stało? Pocałowałam dziewczynę, ba! Randkowałam z nią, pizda zaczęła mnie ghostować a po pytaniu, czy wszystko okej powiedziała, że chciała tylko sprawdzić, czy naprawdę podobają jej się baby. Spoiler: nie podobają.
Elio skrzywił się, jakby właśnie ugryzł cytrynę.
— Okej. To chujowe. Ale to nie znaczy, że każdy człowiek, którego poznasz, będzie cię traktować jak eksperyment. Po prostu… nie rezygnuj z siebie zanim ktoś naprawdę cię zobaczy.
W jego głosie było coś pokrzepiającego, choć nie naiwnego. Jakby wiedział, jak bardzo świat potrafi być okrutny, ale mimo wszystko wierzył, że warto próbować.
— Dobra, pomyślę o tym — rzuciła w końcu Isha z udawaną nonszalancją, sięgając po szklankę i wypijając ostatni łyk. — Ale tylko dlatego, że to powiedziałeś w trakcie Drag Race. Wiadomo, że to momenty pełne mądrości.
Półbóg parsknął śmiechem, udając zamyślenie. Isha jednak znała AŻ za dobrze jego wredny uśmieszek.
— Ej, właściwie… dlaczego ty jesteś lesba? — mruknął Elio, marszcząc nos w udawanym zamyśleniu. Isha prychnęła, jakby właśnie zapytał, czy niebo naprawdę jest niebieskie.
— Bo cycki… są poezją. Są rzeźbą. Jak dwie katedry piękna, zawieszone przez boską architekturę nad sercem. To jedyne ciało niebieskie, na które warto patrzeć. Jak symetria boskości. Jak…
— Dobra, dobra, już! — przerwał jej Elio, kręcąc głową z rozbawieniem i opierając się o jej ramię. — Zawsze wiedziałem, że jesteś artystką, ale nie chcę wiedzieć, co cycki robią ci w tej twojej głowie.
— To nie jest żadna wyobraźnia — westchnęła z namaszczeniem. — To sztuka. Cycki są jak renesansowe malarstwo. A penisy to jak graffiti w publicznej toalecie.
— Jesteś niemożliwa — mruknął Elio, ale jego uśmiech sięgał aż uszu.
— Masz za swoje, gnoju jeden. Trzeba było nie pytać — skwitowała z wrednym uśmiechem, unosząc szklankę w geście toastu. Może teraz jej trochę odpuści. Chociaż trochę.

─── 
[974 słowa: Isha otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

sobota, 7 czerwca 2025

Od Ezry CD Violet — „Kawa z półboga"

Poprzednie opowiadanie

Ah. Lato. Czas na dopięcie ostatnich ocen, pożegnanie się z jedynym znajomym, jakiego ma się w szkole (z woźnym) i zawiązanie zielonego fartuszka z syreną wokół talii.
 
— Szczęśliwego pride month — bąknął Ezra, przechodząc obok Steph i Violet. Obie, chociaż skupione na majaczącej kobiecie, zachichotały pod nosem.
Heros podszedł do kranu i nalał do plastikowego kubka w rozmiarze grande lodowatej wody. Chwilę zastanawiało się nad ćwiartkami cytryn, ale końcowo stwierdziło, że nie – Karyna nie zasługuje na cytryny.
Ignorując niewyraźne słowa o Jezusie, o kościele, o tym, że jej zięć to załatwi, o Bogu i znowu o Jezusie, Ezra pomógł kobiecie położyć nogi na krześle, a pod głowę wepchnął jej poduszkę z krzesła, na której musiały siedzieć już setki gości. Ha! Spełniło się jej gderanie o brudzie.
Postawił wodę obok, żeby omdlała mogła napić się, gdy ocknie się chociaż trochę i nie zmieniając wyrazu twarzy, wrócił do wycierania szyby. Klęcząc przy pani Karynie, ujrzało pod słońce kilka smug na szkle, które przeoczyło.
W tym czasie mały piesek, który wyskoczył z rąk właścicielki chwilę przed jej upadkiem, zaczął powarkiwać, przestępując z łapy na łapę obok wykrzywionej z bólu twarzy kobiety. Ezra wykonało kolejną rundę wzdłuż sklepu, aby napełnić plastikową tackę wodą i podstawić ją pod krzywą mordkę zwierzaka, który zaczął radośnie chłeptać.
 
Przez dobrą chwilę w lokalu słychać było tylko spokojny jazz, skrzypienie szmaty o szkło, plask różowego języczka i szum ulicy.
— Fuj! Nawet nie wiem czy to guma do żucia, czy to plastelina — przerwał Ezra, krzywiąc się do różowej, lepkiej masy. W odpowiedzi poszkodowana klientka wznowiła swoje ochy i achy. Że zginie na sepsę od tego wszystkiego, od tych bakterii, że wszyscy zginą. Jak mogli zatrudnić takich brudasów i narkomanów i punków.
Steph otarła czoło wierzchem ręki.
— Karetka będzie za parę minut. Kurwa, muszę zapalić. — Wychrypiała i zakręciła się na pięcie. Ponownie otarła pot z twarzy. Potem ostrożnie spod oczu, aby nie rozmazać makijażu. Następnie opadła na krzesło w samym kącie kawiarni, nerwowo stukając palcami o blat, w drugiej ręce dzierżąc firmowy telefon.
Ezra wykorzystało to, że oddaliła się od nich, aby pokiwać głową do wypolerowanej wystawki z wypiekami i uklęknąć przy wzdychającej i przeklinającej wszystko, co szatańskie i satanistyczne kobiety.
— Czy ona…? — Zaczęła niepewnie Violet.
— Nie. — Wyszeptało w odpowiedzi Ezra. — Ale czy… wszystko w porządku? Nie uderzyła się za mocno w głowę? Nie możesz…?
— Chyba nie.
— Co wy tam szepczecie pod nosem, smarkacze? — Wyskrzeczała bestia.
— Czy pani pies może zjeść pup cup? — Zapytał Ezra najsłodszym głosem, na jaki było go stać.
— Papkap? Co to ma być papkap? — Kobieta nareszcie podniosła głowę, a potem usiadła na podłodze, sycząc i przykładając dłoń do czoła. Chwyciła zimną wodę i zaczęła zawzięcie łykać po co najmniej ćwierć kubka na raz. Woda zaczęła cięknąć z kącika jej ust, ciągnąc za sobą śliwkową pomadkę.
— Niesłodzona bita śmietana — wyjaśniła Violet. Piesek w odpowiedzi radośnie wskoczył na kolana właścicielki. Mimo tego, że miał zdecydowaną nadwagę, krzywe, wyłupiaste oczy, krzywe uszy i brakowało mu co najmniej jednego kła, a jego język wystawał z boku kufy, a do tego wszystkiego natura obdarzyła go bardzo skąpą szatą biało-szarych włosków, Ezra uznało go za bardzo uroczego.
 
Niestety, szczur nie doczekał się swojego papkapa. Przez drzwi wparowała para sanitariuszy, którzy bardzo prędko zabrali pacjentkę razem z pieskiem (zapewne bali się tego, co by zrobiła, gdyby odmówili) ze sobą, wysłuchali całej trójki pracowników i prędko odjechali w stronę najbliższego szpitala.
 
— Kochani, idę zapalić — oznajmiła Steph i nim jej słowa wybrzmiały do końca, już zniknęła za drzwiami.
Ezra i Violet milczeli przez dokładnie trzy sekundy, zanim ich spojrzenia nie spotkały się i oboje nie wybuchnęli śmiechem.
— Widziałeś jej szpony? Wygląda jak harpia. — Wydusiła Violet. — Typiara nie jest w stanie zrobić nic sama, dlatego jest taka zgorzkniała.
Heros uderzył dłonią o blat, z trudem łykając powietrze. — Nie mów tak– nie mów– bo trafisz podwójnie do piekła.
— Co ty, potrójnie. Przecież oprócz tego, że jestem satanistką i ją obrażam, jestem też elgiebetem.
Ezra wydało z siebie przeciągliwy, cichy pisk, za którym zalała go salwa śmiechu. Zaczął klaskać w swoje uda, przez chichot z trudem powtarzając, że nie może oddychać.
 
Minęło dobrych parę chwil, zanim dwójka pozbierała się na tyle, aby móc sprzątnąć wszystko z podłogi i doprowadzić lokal do stanu używalności. Violet wróciła do starannego czyszczenia ekspresu do kawy, a Ezra stanął na palcach, by móc wycierać z kurzu i układać butelki z syropami na półkach.
— Hej, tak à propos elgiebetów. — Zaczęło półgłosem. — Steph rzucił chłopak.
— Ten, jak mu było? Stephen? — Violet nie podnosiła wzroku znad ekspresu.
— Nie do końca. Nie chcesz się z nią umówić?
Violet zamarła, trzymając w jednej dłoni szmatkę, a w drugiej tackę ociekową. — To nie ta…
Nie dane było jej dokończyć, gdyż drzwi wejściowe otworzyły się z wdzięcznym brzękiem dzwoneczka. Do środka wkroczyła kobieta o pięknych, długich włosach, iskrzących się w promieniach słońca. Zdjęła z wyrazistego, rzymskiego nosa kwadratowe okulary przeciwsłoneczne, które zaraz osadziła na na głowie.
Violet pierwsza zorientowała się, że coś było nie tak. Zamilkła, a szmatkę rzuciła na blat.
Ezra po chwili również zauważyło to, co ona. Płaszcz, w który była owinięta wcale nie był płaszczem, a parą gigantycznych skrzydeł. Jej kozaki były szponiastymi łapami, a nos przypominał ptasi dziób.
— Kurwa, znowu? Wykrakałaś tą harpię! — Wycedził Ezra przez zaciśnięte zęby.
— Co masz na myśli przez znowu? — Wyszeptała. — Serdecznie witamy w Star—
— Co ty… Eee, co pani tu robi? — Przerwał jej heros. Jego dłoń spoczywała na zaklętym xiphosie, zwisającym z łańcucha na jejgo szyi.

Harpia przerzuciła włosy przez ramię, wydobując z nich miedziany blask. Sięgały jej do pasa, a każde pasmo było wręcz idealne.
— Latte z sojowym mlekiem, poproszę. — Jej głos był miękkszy, niż rysy jej twarzy. Niemalże przyjemny.
Jej nonszalancja sprawiły, że Ezra zacisnął mocniej zęby.
— Kto cię tu przysłał, hę? Obóz? Zeu—
Violet płynnym ruchem wzięła szmatę z blatu i trzępnęła go z całej siły w udo.
— Ezra, proszę cię. Grande, venti czy trenta? — Dziewczyna wyczarowała na swojej twarzy swój najszerszy, najbardziej starbucksowy uśmiech.
— Co ty robisz? — Sapnęło półboże w odpowiedzi.
— Swoją robotę. Opanuj się, na Bogów! — Wyszeptała karcącym tonem.
Harpia odchrząknęła i ponownie potrząsnęła lokami.
Venti, poproszę. I syrop waniliowy, jeśli można.

 Violet? 
─── 
[1005 słów: Ezra otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Od Violet CD Terry'ego — „Nostradamusie zlituj się"

Poprzednie opowiadanie

Violet pospiesznie chwyciła chłopaka za ręce. Jakkolwiek ten pomysł wydawał się absurdalny, pomyślała, że ciepło jej dłoni będzie działać uspokajająco, jednak efekt wcale nie przychodził tak łatwo. Terry cały drżał, mogąc z łatwością przybrać formę wiertarki, gdyby było mu dane posiadać moc zmiennokształtnego, ale tak zdecydowanie zamieniłby się w wiertarkę lub zabawkowego robaka na baterie, zaś w międzyczasie wyglądał, jakby jego dusza desperacko próbowała opuścić ciało i samodzielnie odlecieć do Hadesu tuż pod oblicze samego Pana Podziemi.
Gdyby ręce bruneta nie były unieruchomione przez czarodziejkę, przetarłby oczy z zaskoczenia, nie mając pojęcia co się właściwie dzieje i co starsza obozowiczka miała na myśli. Natomiast wsłuchał się w powoli wypowiadane słowa, uciekając oczyma, gdzie popadnie, byle nie złapać kontaktu wzrokowego z nią.
— Wiem, że rozmawiamy ze sobą pierwszy raz i nie ufasz mi na tyle, aby powiedzieć mi wszystko, jak leci. Wiem też, że bardzo trudno rozmawia się o takich sprawach i być może potrzebujesz czasu, aby sam sobie odpowiedzieć na kilka pytań. Ale jeśli mam ci pomóc, musisz się otworzyć i po kolei wyrzucić to, co wadzi ci na wątrobie. Zauważ, że nie powiedziałam “wszystko”. Nie musisz mówić wszystkiego, Terry. Powiedz mi to, co jest najważniejsze, a szczegóły możesz sobie zostawić, jeśli są niewygodne. Tylko dzięki temu, mogę coś zdziałać po magicznemu, lub nie. Obiecuję, że nie zrobię twojej przyjaciółce krzywdy. Chyba, że będzie uparta jak osioł.
Chłopak od Demeter już miał zaprotestować przerażony, ale Violet kontynuowała.
— No dobrze, niech ci będzie. Włos z jej głowy nie spadnie. W każdym razie przyniosę ci szklankę wody księżycowej. Pozwoli ci oczyścić umysł. W międzyczasie, daj sobie czas na zastanowienie się.
— Co właściwie chcesz wiedzieć? — zapytał w końcu. Dało się wyczuć, iż wciąż ma wątpliwości, czy powinien się otworzyć przed obcą. Nie jest to dziwne, jeśli oboje na co dzień widzą się jedynie gdzieś w tle, wśród mnóstwa innych obozowiczów.
— Czy twoja przyjaciółka jest półboginią? Czego wzięcie ci proponuje? Dlaczego nie jesteś w stanie się od niej odciąć? I co niby ma się z nią dziać i co się dzieje z tobą przez nią? Co ona ci zrobiła?
Tak wiele pytań wymagało ogromnej szklanki wody na poczekanie. Terry potrzebował mnóstwo czasu dla siebie, aby przywoić sobie burze pytań i przemyśleć swoje odpowiedzi. Zatem jak obiecała, wstała z miejsca i ruszyła w kierunku szafki, w której rezydenci domku Hekate trzymali naczynia. Pod nos chłopaka podsunęła pełną już szklankę z wodą. Księżycową, jak obiecała.
— Gotowy?

 Terry? 
─── 
[400 słów: Violet otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

czwartek, 5 czerwca 2025

wtorek, 3 czerwca 2025

Od Rickiego CD Kuźmy — „I was thinking... Maybe you and I should partner up”

ZIMA

Wchodzą w końcu do jaskini. Ricky w momencie, kiedy ostatnie promyki słońca głaszczą mu plecy, zamyka jeszcze oczy, wyobraża sobie, że nadal stoi na zewnątrz. Trzyma się ramienia Kuźmy i wszystko jest w porządku. Dopóki się nie potyka — wtedy musi już otworzyć oczy. Przełyka ślinę, jest za ciemno! Za ciemno!!! Moment, który zajmuje mu przyzwyczajenie się do ciemności, przedłuża się w nieskończoność. Nawet kiedy widzi już ściany, a także pochyłą, kamienistą powierzchnię pod ich stopami, nie poprawia mu to zbytnio humoru. Gdyby mógł jeszcze mocniej uczepić się Kuźmy, zrobiłby to, ale i tak już jest bardzo blisko odcięcia krążenia w jej ramieniu, mocniej nie da rady. Gdyby Kuźma teraz się potknęła, poleciałby razem z nią, pewnie na samo dno jaskini. Sama myśl o tym sprawiła, że zatrząsł się ze strachu. Ale jakoś idą do przodu, Może nie czeka ich wcale taka długa droga, szybko zbiorą grzyby, a potem już będą mogli wracać na powierzchnię. Bogowie, jeśli dacie mi wrócić na powierzchnię, będę nosić rękawiczki ochronne i przestanę wylewać kwasy do szuflad ludzi, którzy mnie denerwują.
Kuźma zatrzymuje się? Co się stało? Bogowie, wiem, że to mało prawdopodobne, ale naprawdę, przysięgam, zwrócę do biblioteki wszystkie komiksy o Asteriksie i Obeliksie, jakie chowam pod łóżkiem. A te, które się spaliły, odkupię. Przysięgam. Sprzedam…
— Czemu zrobiło się tak różowo?
Wokół półbogów pojawiła się mgła o intensywnym różowym zabarwieniu. Mózg Rickiego szybko przestawił się z chaotycznej paniki na zastanawianie się nad jej pochodzeniem. Czy to jakiś opar? Może ma omamy wzrokowe wywołane jakimiś toksycznymi porostami? Były to znacznie bardziej pozytywne myśli niż błaganie bogów o ocalenie i pomogło to synowi Merkurego stawiać kroki z większą pewnością, ponieważ ciekawie rozglądał się w poszukiwaniu źródła tajemniczych chmurek. Kuźma twierdziła, że to chmurki, ale Ricky jej nie wierzył. Wyciągnął z kieszeni probówkę i spróbował zebrać troszkę, żeby w baraku się przekonać, ale było to dosyć trudne zadanie. Chmurki gwałtownie reagowały i uciekały, zanim wylot probówki ich dosięgnąć, ale Ricky się nie poddawał. Okazywał irytujący (dla Kuźmy), ale też godny podziwu (dla niego samego) upór. Cytując klasyka — to, co robił, było mądre, ale też niebezpieczne. Szanuję to.
Dalsza droga nie była już taka zła, choć Ricky nadal nie wypuścił ramienia Kuźmy z kurczowego uścisku. Bał się, nadal strasznie się bał. Schodzenie do ciemnej jaskini było w scenariuszach wielu jego koszmarów. Schodzenie do ciemnej jaskini, ale z kimś? Taki sen nie musiałby mieć koniecznie złego zakończenia.
Młody chemik obserwował też wszelkie możliwe powierzchnie. Znalazł już parę grzybów i krzyczał za każdym razem, i za każdym razem Kuźma miała ochotę go udusić.
— Są! Mam je! — Szarpnął dziewczynę. — Tym razem naprawdę, jestem pewien!
Puścił rękę Kuźmy i wyciągnął z kieszeni pomięty rysunek.
— Są fioletowe, widzisz? Z tymi plamkami! To one! To one! 

  Kuźma? 
─── 
[451 słów: Ricky otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]