— Ta, piaskiem — burknął, choć w sumie był całkiem blisko uwierzenia Eli, że właśnie tak się to robi. — Żebym ciebie nim nie obsypał — dodał nieco niepewnie, nie czując nawet, jakim tonem powinien był to powiedzieć.
Dziewczyna tylko prychnęła cichym śmiechem pod nosem, więc Kal uznał to za powodzenie jego wartościowej wypowiedzi. Eli wróciła do pracy, nawet nie racząc Kala choćby zerknięciem. Uznał to za niesprawiedliwe, że okno dostaje więcej atencji niż on. W czym niby było lepsze? On był o wiele piękniejszy, schludniejszy, czystszy… Na bogów, czy on zaczął porównywać się do okna?
Spróbował nie skupiać się na tych głupich myślach i poczłapał do swojego najgorszego wroga — zabrudzonej szyby, która było ledwo co zmoczona wodą. Nadal coś było przez nią widać, więc nie widział problemu w pozostawieniu jej takim, jakim było. Powinno się zaakceptować ją taką, jaką jest, a nie wymuszać na niej zmiany. Poza tym, każdy w tym obozie to jakiś jebany perfekcjonista! Nie, żeby Kal był jakimś hipokrytą. On jest perfekcyjny w rzeczach, które są naprawdę ważne.
Sięgnął po ścierkę, po czym zdał sobie sprawę, że żeby po nią sięgnąć, musiałby wyskoczyć przez okno. Aktualnie była to niezwykle kusząca propozycja, jednak po chwili namysłu Kal stwierdził, że nie ma na tyle dość, żeby podjąć się takiego czynu. Pewnie by się przy tym ubrudził i tyle byłoby po jego pięknych i błyszczących włosach. Jeszcze nie słyszał o technice mycia ich ziemią i wolał z tym nie eksperymentować.
— Mamy zapasowe ścierki? — rzucił tym pytaniem z kompletną rezygnacją i żeby po prostu spytać, a mentalnie już przygotowywał się na wędrówkę po szmatę.
— Nie — bez wahania odparła Eli, wykonując zamaszyste ruchy swoją ścierką. — Ewentualnie możesz się rozebrać i będziemy mieć kilka dodatkowych.
— Ty wiesz, ile to kosztowało? — wyrzucił jej Kal, wskazując na golf, na który narzucił koszulkę obozową. — Bo rozumiem, że koszulka może być śmieciem, ale raczej nie dacie mi kolejnej, gdy powiem, że brzydzę się nosić czegoś, czym myłem okna.
— Nawet jakby była wyprana? — spytała rozbawiona.
— Nawet jakby — odwarknął.
Eli przewróciła oczami i zeszła z parapetu, żeby przystąpić do mycia kolejnej szyby. Widok ten niemal wprawił Kala w stan przedzawałowy, bo on nadal nie miał za sobą ani jednego okna, a perspektywa zostania tutaj bez Eli nie była dla niego czymś szczególnie przyjemnym.
— No i co tak stoisz? — spytała, podpierając się o parapet. — Chyba że czekasz, aż ja skończę, i wtedy po prostu weźmiesz sobie moją szmatę?
— Nie — mruknął Kal, ale nadal stał bez ruchu. — Chodź ze mną — powiedział szybko, patrząc gdzieś w bok Eli zgadywała, że studiuje rysy na ścianach, o ile jakieś tam były.
Kal za to próbował nie żałować ledwo co wypowiedzianych słów i nie wymyślać w swojej głowie okropnej odpowiedzi Elianne, która zawierała w sobie zwyzywanie go od idiotów i że co on w ogóle sobie myślał, że ona z nim pójdzie? Po szmatę? Którą sam bezmyślnie wyrzucił przez okno? Kal czuł się jak pies, który prosi swojego pana o rzucenie mu patyka. Jako dziecko Wenus, które potrafi powiedzieć, co czuje dana osoba powinien być bardziej pewny siebie. Powinien potrafić normalnie rozmawiać i proponować różne rzeczy, a nie uciekać od ludzi z podkulonym ogonem. Poza tym znał Eli, wiedział, że prędzej zapłonie w niej entuzjazm dla pomysłu ogromnej i ciekawej przygody, którą będzie misja po ścierę. I spodziewał się tego, choć nawet nie patrzył na przyjaciółkę. Wiedział, że wcale nie czuła się urażona tą prośbą, ani nie była na niego wściekła z niewiadomego powodu, ani nic takiego. Nie miała najmniejszej rzeczy, przez którą mogłaby się nie zgodzić, a która byłaby czymś, przez co Kal do wieczora chodziłby zdruzgotany swoim zachowaniem, a potem wysłałby jej wiadomość o treści “przepraszam” dziesięć milionów razy. Prędzej powiedziałaby, że okna same się nie umyją, albo że jej się najzwyczajniej w świecie nie chce. Oczywiście, wkurzyłby się na nią, gdyby coś takiego powiedziała.
Mimo tego Kal i tak mocno zacisnął pięści, spodziewając się tej najgorszej z możliwych odpowiedzi.
— Jasne — odparła Eli, rzucając gumowe rękawice na parapet. — Chodźmy. I rozluźnij ręce — dodała lekko i wyszła z pomieszczenia.
Kal poszedł za nią, udając, że wcale nie czuje się dogłębnie urażony zwróceniem mu uwagi i wcale nie odbiło się to na jego dumie. Spodziewał się, że Eli prędzej czy później zauważy, że zawsze, gdy za dużo myśli, wbija paznokcie w dłonie, ale w żadnym razie nie spodziewał się, że zwróci mu uwagę tak bezpośrednio. Nie lubił tego. Nienawidził wręcz, gdy ludzie mówili mu wprost o rzeczach, które powinien zrobić inaczej, bo wtedy przeprosiny same cisnęły mu się na usta.
Teraz nie było inaczej.
— Przepraszam — mruknął, wlokąc się za Eli i cały czas patrząc wszędzie, byle nie na nią.
— Za co niby? — To pytanie nie należało do jego ulubionych. Czuł, że musi przeprosić. Czy wiedział, za co? Oj, powodów do tego było wiele, łącznie z jego ulubionym, cudownym “przepraszam za to, że przepraszam”.
— Za to, że w ogóle proszę — spróbował na początku nie mówić tego, za co czuł się najgorzej, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi, więc nabrał powietrza, żeby brnąć w to dalej i kontynuować: — i za to, że…
— O, patrz, jest! — Elianne tryumfalnie podniosła z ziemi biedną ścierkę, której Kal nie zamierzał wziąć do rąk. Wyglądała tak, jakby miała zamiar znowu położyć się na podłożu i stać się nawozem dla tutejszych roślinek. Absolutnie odrażające.
[904 słowa: Kal otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
— Super. — Głos Kala ociekał sarkazmem, a jego oczy badały twarz Eli, wyczekując odpowiedzi na jego… próbę powiedzenia, za co tak właściwie czuł się winny. Chociaż małe “wybaczam”? Albo, co gorsza, “pierdol się”? Jakby to powiedzieć… cokolwiek?
Elianne?
────[904 słowa: Kal otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz