WIOSNA
— Jasne — odparł Ezra. — Odwróć się.
Violet zmarszczyła brwi, a jej szczupłe dłonie, splecione na wysokości jej mostka opadły. Końcowo odwróciła się, powoli wypuszczając powietrze przez usta.
— To twoja pierwsza praca? — Głos Ezry był chrapliwy, jakby dopiero co się obudził – albo gorzej, czuwał całą noc.
— Mhm — wydukała dziewczyna, niezręcznie maskując wzdrygnięcie, które wstrząsnęło jej plecami, gdy Ezra sięgnęło po kokardkę, zawiązaną z przodu fartucha na szybko zbyt podekscytowanymi dłońmi, rozwiązało ją i ponownie złączyło wstążki na plecach Violet, zaciągając supeł na tyle ciasno, aby zabezpieczyć materiał, lecz na tyle luźno, aby nie sprawić jej dyskomfortu.
— Nie przejmuj się. Nie zaspałaś i nie wymiotowałaś na ladę, więc jesteś lepsza od większości świeżaków.
Czarnowłosa odwróciła się z piskiem gumowych podeszw, szorujących o podłogę. Jej policzki zaokrągliły się, zupełnie jakby wyobraziła sobie jej poprzedników, wbiegających przez drzwi kawiarni i puszczających pawia, opierając się o blat.
— Musisz zdjąć pierścionki. — Komentarz Ezry zmył uśmiech z warg dziewczyny. W odpowiedzi otrzymała jedynie wzruszenie ramionami. Ezra podążył czubkiem języka wzdłuż wnętrza ust, uwydatniając dwie małe dziurki po kolczykach. Violet wzięła głęboki wdech i zsunęła każdy z pierścionków, błyszczących w świetle wschodzącego słońca, kąpiącego wnętrze kapitalistycznego piekła, wysysającego pieniądze z kont ludzi, obdarowując ich w zamian kofeiną i tonami cukrowo–tłustych napojów ciepłym, wręcz złotym światłem, tak miękkim, że przez ten moment Starbucks wydawał się mieć duszę. Być oddychającą, kochaną, rodzinną kawiarenką.
Czar prysł, gdy szklane drzwi uzyskały kolejny tłustawy odcisk pulchnej dłoni na swojej i tak brudnej powierzchni, a do środka wkroczyła wysoka kobieta, pchająca przed sobą gigantyczny – zdaniem Ezry – wózek, w którym, między okruchami, kawałkami bułek i papierkami po cukierkach, siedziało dziecko, za duże – skromnym zdaniem Ezry – na poruszanie się w wózku dla dzieci.
— Dzień dobry, — wyćwierkało Ezra, zmuszając się do swojego najbardziej przyjaznego, radosnego głosu. — Co mogę—...
Wrzask dziecka zagłuszył jego następne słowa.
— Mama! — Huknęło na cały sklep. — Bajgiel!
— Co mogę podać? — Powtórzyło Ezra, nie tracąc niewzruszonego i szczerze zmęczonego wyrazu twarzy.
— No już — fuknęła kobieta. — Dzieciaki w tych czasach.
Klientka oparła dłoń na biodrze, drugą uniosła, aby obetrzeć pot z czoła, tym samym ścierając z niego warstwę brązowo–pomarańczowego podkładu.
Violet przysunęła się do Ezry, jakby chciała uchronić się przed wzrokiem kobiety, aktualnie patrolującym menu, znajdujące się na ścianie. Pierścionki, schowane w jej kieszeni szczęknęły o siebie.
— Okej — wysapała końcowo kobieta. — Wezmę Summer Skies Refresher– z prawdziwą śmietanką zamiast tego liberalnego mleka z owsa czy innego nasienia–...
— Bajgiel! — Wrzasnęło ponownie dziecko. Ezra przestąpił z nogi na nogę.
— Dobrze. Ten Refresher w rozmiarze grande, potem bajgiel z serkiem… nie, dwa. Trzy bajgle, z tostera, ten ostatni z łososiem. I kawałek sernika, i dwa takie ciastka… są wegańskie? Tak? To nie chcę tych ciastek. Dwa serniki. Zamiast ciastek. I truskawkowe Frappuccino, venti, z dodatkową śmietaną i podwójnym słodzikiem.
— To tyle? — Zapytało Ezra, zmuszając swoje blade wargi do rozciągnięcia się w uśmiechu – a raczej półuśmiechu, ściągającego jejgo zbliźnioną skórę.
— Co to za głupie pytanie? — Odparła kobieta i wytarła wnętrza dłoni o spodnie, kręcąc głową. — Zabierzcie się do roboty, mam jeszcze sprawy do załatwienia.
Violet ponownie zrobiła krok w stronę Ezry.
— Jak mogę pomóc? — Wyszeptała, obserwując klientkę, wściekle uderzającą w ekran telefonu kątem oka.
— Bajgiel! — Krzyknęło dziecko.
— Możesz… — Ezra podszedł do zlewu. — Możesz umyć ręce i wrzucić te bajgle do opiekacza. W tamtym kącie zapali się zielona lampka, kiedy będą gotowe. Resztą zajmę się ja.
Nie wszystko wychodziło w życiu Ezry. Był niezręczny, był nieśmiały, niezdarny. Ale gdy miał na sobie ten zielony fartuch niepasujący do jego włosów, gdy czuł zaklęty w naszyjnik xiphos, uderzający o jego pierś, nieco cięższy niż oczekiwałoby się po takiej zawieszce, i kiedy przez jejgo ciało płynęła za słodka i za mocna kawa, gdy miał zadanie do wykonania – nic nie mogło go powstrzymać. Był najlepszym baristą w całym Manhattanie. Wlewało mleko i śmietanę i syropy o toksycznie nasyconych kolorach do plastikowych kubków, miksowało składniki, parzyło kawę ze sprawnością wirtuoza Starbucksa. Wkrótce na blacie stały dwa kubki, obok dwie papierowe słomki i zapakowane w zielone, papierowe pudełko porcje sernika.
— Zapakować je w torebkę? — Zapytała Violet.
— Co? Tak, w tą średnią.
Obok napojów i ciast na drewno trafiły pachnące, ciepłe bajgle w biało–zielonej, papierowej torebce.
— To będzie… — Ezra stuknęło w ekran. — Trzydzieści siedem dolarów, osiemdziesiąt centów.
Kobieta prychnęła w odpowiedzi, oklepując spodnie dłońmi. Wpierw przednie, potem tylne kieszenie.
— Okej. Kartą. — Westchnęła, marszcząc nos, patrząc się w ekran telefonu. Ezra pokiwało głową z tym udawanym pół-grymasem, pół-uśmiechem, gdy zirytowana wpisała okrągłe zero dolarów w pole podpisane ‘napiwek’ i przyłożyła telefon do terminalu. Radosne kliknięcie przerwało głuchą ciszę, która zawisła w powietrzu. Ekran, skierowany w stronę klientów rozświetliła wiadomość ‘Zostali Państwo obsłużeni przez: Ezra’.
— Ezra? — Klientka po raz pierwszy od przekroczenia progu kawiarni spojrzała na obsługujące ją osoby. — Nie brzmi za bardzo dziewczęco.
— Smacznego i miłego dnia — wyszczebiotało Ezra. Kobieta chwyciła swoje zamówienie, umieściła je w koszyku pod wózkiem i – ku zgrozie nastolatków, stojących za ladą – wetknęła niebiesko–różową lemoniadę w pulchne rączki dziecka.
— Idziemy stąd, Kyle — oznajmiła. — Nie będziemy siedzieć w takich lokalach. Następnym razem, jak tu przyjdę, za kasą będzie stał jakiś więzień albo inny liberalny…
— BAJGIEL! — Ryknął Kyle w odpowiedzi.
Ezra i Violet nie odezwali się ani słowem, dopóki drzwi nie zatrzasnęły się za klientką i jej wózkiem.
— Hej, Ezra — zaczęła Violet, przełknąwszy ślinę. — Tak jest zawsze?
— M-mh. Większość ludzi jest normalna. A to… — wzruszył ramionami. — Była ta z normalniejszych Karyn.
— Czterdzieści dolarów? — Dziewczyna oparła się dłonią o blat. — To… dużo.
Ezra znowu wzruszyło ramionami. Na szczęście Violet została uwolniona z ciężaru prowadzenia rozmowy, gdyż zza drzwi dla personelu wychyliła się głowa Steph.
— Jak się mają moje dzielne, pracowite pszczółki? — Zakrzyknęła z tym swoim wielkim, lśniącym uśmiechem.
— Chcę podwyżkę — odburknęło Ezra.
Steph zmarszczyła brwi i wyłoniła się zza drzwi w całej swej podkreślanej makijażem, butami na platformie i kabaretkami krasie. Wydęła pociągnięte czarną, matową szminką usta i podeszła do chłopaka, aby go przytulić.
— Dusisz mnie, Steph. — Wymamrotał.
— Nie marudź. Ludzie zapłaciliby za połowę tego, co dostajesz ode mnie za darmo. — Zielonowłosa zmierzwiła grzywkę Ezry i posłała mu oczko, widząc jejgo skwaszoną minę. — A ty, skowroneczku? — Puściła Ezrę i odwróciła się w stronę Violet. — Potrzebujesz się przytulić? Udało ci się zrobić twoją dziewiczą kawę?
────
[1012 słów: Ezra otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz