poniedziałek, 1 lipca 2024

Od Wandy — „Aresiakowy rytuał”

– Więc witaj u nas! – blondynka o perłowym odcieniu włosów, poklepała parę razy nową córkę Aresa w plecy.
Wanda niepewnie stanęła ze swoim bagażem u progu drzwi. Wszystkie oczy były skierowane w jej kierunku. Ciche szepty, uśmiechy na twarzy. Do jej nosa doleciał zapach wilgoci i potu, który wyraźnie podrażniał zmysły.
Polka wyprostowała się, chociaż jej kroki wciąż były bez śmiałości, stawiając je ostrożnie, jakby się bała, że nadepnie w pułapkę. Ujrzawszy wolne łóżko, podbiegła, wskakując z całej siły na materac. Zamknęła oczy, wzdychając. To był ciężki dzień. Jedyne, o czym teraz marzyła to sen lub co najmniej odpoczynek.
– To nie czas na leżakowanie – usłyszała chrapliwy chłopięcy głos. Zajrzała za siebie, gdzie ten trzymał ją za nogę. Pociągnął za sobą, przez co upadła na podłogę. – Zanim to będzie twoje, musisz przejść nasz rytuał. Rytuał dziecka boga wojny, brutalności, samego Aresa.
W całym domku rozniósł się krzyk. Nowo uznana wstała i mimo iż czuła, jakby jej kolana były z galarety, szła za resztą, patrząc na dziury w ścianach czy porozwalane przedmioty dookoła.
– Adiel, leć po jakąś ofiarę. Pora na chrzest świeżaka! – ponownie nastąpiła wrzawa, jeszcze głośniejsza niż ta przed chwilą.
Cofnęła się parę kroków do tyłu, aż poczuła czyjąś dłoń trzymającą jej koszulkę za kark.
Pozostałe dzieci Aresa otworzyły drzwi do toalety. Polka zahamowała, czując, co się zaraz wydarzy. Uparta jak osioł, trzymała się odstającej kafelki. Policzki automatycznie się zaczerwieniły, czując jak całą ją rwie od środka.
– Na serio, nie możesz sobie poradzić z jakąś małą dziewczynką? – rozczochrany chłopak podszedł do niej, chcąc pomóc swojemu kumplowi, jednak ta, napluła mu prosto w oczy. Odsunął się na bok, sycząc poprzez szczypanie oczu.
– Jakim cudem Ares was uznał??! – umięśniony potomek, chwyciło nową z całej siły za kark. Paznokcie przeciwnika wbiły się skórę, sprawiając, że z ust wydostał się pisk. Czuła się jak małe kocię, które jastrząb porwał. Chwyciła się szybko za deskę, nie chcąc doznać tego przeżycia. Starała się oprzeć reszcie osiłkom, choć, już na dłuższą metę, było wiadome, że z nimi przegra.
Głowa dziewczynki zanurkowała w wodzie. Zamknęła oczy i buzię, jednakże co pół minuty, ponownie próbowała wydostać się z łapsk rodzeństwa. Ciężar i siła starszych, nie pozwalała jej się uwolnić. Była pewna, że jeszcze chwila i rozwali ten kibel, a jak wyjdzie na wierzch, wywali każdemu, kto brał w tym udział. Czas na sekundę się zatrzymał. Uległa własnemu rodzeństwu. Nawet pod wodą, doskonale słyszała darcie mord.
– Już dość! – krzyknął ktoś z tłumu.
Podniosła głowę. Mokre, jasnobrązowe falowane włosy były przemoknięte, podobnie jak zielona koszulka, którą miała na sobie. Zaczęła nabierać głębokie oddechy, przekręcając głowę na bok, by woda z uszu się wylała, przetarła parę razy oczy. Podeszła do zlewu, wpatrując się w swoje odbicie. Dziwny posmak w gardle po toaletowej wodzie jej przeszkadzał, drapał i szczypał. Napiłaby się nawet tej z kranu.
– Jesteś bardzo zaciekła – dziewczyna, ta co wcześniej ją zaprowadziła do domku, pochwaliła Wandę. – Ale to jeszcze nie koniec. Teraz pora byś pokazała, ile TY dasz radę kogoś tak poddtopić.
– Słucham? – zapytała niepewnie. – Ja… ?
– A chcesz znowu?
Na samo wspomnienie sprzed chwili, jej twarz znowu się zaczerwieniła. Obróciła się, a już stała ofiara.
Niski, blady chłopak, którego czerwone włosy zasłaniały pół twarzy. Z tak małej odległości łatwo było zauważyć, jak jego oddech jest nierówny, a on sam, potyka się o własne nogi. Chwyciła go za włosy, prosto wrzucając w środek toalety. Próbował się wyrwać, choć ona już miała na niego sposób. Lewą nogą przycisnęła plecy ofermy, kopiąc go. Ryk aresiaków rozniósł się po całym obozie. Z toalety docierały do jej uszu błagalne bulgotania pod wodą, z prośbą o wypuszczenie.
– Puść go, jest cały fioletowy, a zgonów nie chcemy – tym razem odezwał się ten sam czarnowłosy chłopak co wcześniej. Teraz zauważyła, jak bardzo ma ciemne oczy i bladą skórę.
Biedak, którego puściła, od razu wybiegł. Blondynka, która najwidoczniej była grupową, złapała Wandę za dłoń, którą uniosła ku górze. Ścisnęła ją tak mocno, że zrobiła się cała czerwona. Młoda w tym czasie przyjrzała się przewodniczącej jej domku. Blizna, przebiegająca wzdłuż twarzy dawała jej dziwnego uroku. Z jednej strony, dodawała charakteru, z drugiej, zbeształa drobny nosek, dorodne usteczka i duże oczy. Zerknęła na swoją, na dłoni. Nie podobała się jej, a jednak taki, znak uznania. Koniec jakiegoś etapu w życiu, bycia tym dzieckiem, które wysyłali do psychologów, rodzice przynosili papiery do szkoły, a ona, kozłem ofiarnym nauczycieli, bo przecież była idealna, żeby sfrustrowana baba od angielskiego, mogła wyładować swoje emocje na dziecku, którym była Wanda.
– Teraz, oficjalnie, jesteś jednym z nas! – krzyknęła, zerkając czekoladowymi oczami w jej kierunku. – Gratuluję mała. Przypomnij mi, jak się nazywasz?
Na twarzy Polki był uśmiech. Szczery uśmiech. Została uznana jako córka Aresa, mimo iż sama skończyła z głową w kiblu. Jej twarz z wesołej, zmieniła się. Uśmiech przybrał zadziorną formę, obniżyła brwi, barki wzięła do tyłu, prostując się jak strzała.
– Jestem Wanda. Wanda Flis, ale mówcie na mnie po imieniu.

***
Parę lat później. Teraz.

– Patrz na mnie, Elijah – zwróciłam mu uwagę. – nie możesz odwracać wzroku od wroga. Musisz go mieć na oku, widzieć każdy, nawet najmniejszy ruch.
– Możemy zrobić małą przerwę? – zapytał zadyszany, kuląc się.
Zgodziłam się. Usiedliśmy pod drzewem. Cień ochładzał nasze ciała. Oparłam się o korę, obserwując resztę.
– Czemu jest nas tak mało? – zerknął w moim kierunku.
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Powiedziałam jasno, „wychodzimy na pole”, Caroline – odwróciłam się w kierunku siostry. – Biegnij po resztę, a teraz, wstajemy, koniec przerwy.
– Dopiero usiadłem – westchnął zażenowany, biorąc broń do ręki.
– Na wojnie nie będziesz mieć czasu na przerwy – przypomniałam. Rozwiązałam bandanę, którą miałam wokół czoła. – Masz, będzie ci łatwiej.
Otworzył szeroko oczy, najwidoczniej zdezorientowany.
– Danke! – przytaknął, związując ją.
– Lepiej sobie przypomnij, co ci mówiłam. Patrz na mnie, obserwuj mój każdy ruch. Musisz szybciej przewidzieć zamiary przeciwnika.
Napięłam mięśnie, ściskając mocno spathę. Złota broń błysnęła w słonecznym świetle. Zmarszczył brwi, faktycznie przyglądając się mojemu ruchu ciała. Widząc, że nie ma zamiaru atakować pierwszy, zrobiłam to ja. Najwidoczniej nie spodziewał się mojego takiego ruchu, ponieważ trzask metalu sprawił, że odskoczył. Zamachał mieczem odrobinę za wysoko, przez co ostrze dotknęło mojej lewej ręki. Syknęłam z bólu, czując, jak spływa delikatna strużka krwi. Klatka piersiowa Niemca chodziła szybko. Zaczął cofać się, na nogach z galarety, widząc jak jego przeciwniczka, mimo rany, nie poddała się. Dotknął plecami kory drzewa w ślepym zaułku. Na jego szczęście, udało mu się unieść miecz w odpowiednim momencie, aby zapobiec atakowi. Młody nie miał zamiaru się ruszać spod bezpiecznego miejsca, w którym jedynie sobie wymachiwał bronią. Czuł się tutaj pewnie, dlatego, kopnęłam go butem w kolano. Zwinął się, łapiąc za prawe kolano. Broń upadła koło niego.
– Po pierwsze, nigdy nie chodź do miejsc, gdzie nie masz jak uciec, właśnie dlatego. Wróg może cię skopać, ciesz się, że tylko lekko kopnęłam. Reszta nie byłaby wobec ciebie taka delikatna, nawet reszta twojego rodzeństwa. Po drugie, podnoś miecz, koniec na dzisiaj.
Elijah przykucnął, podnosząc swoją rzecz.
– Tak swoją drogą, widzę u ciebie postępy. Jeszcze parę treningów i będzie nieźle.
W oczach Niemca zauważyłam radość. Uśmiechnął się delikatnie, biegnąc do reszty, która przyszła.
Skończyłam bandażować rękę. Elijah przyłożył lód do kolana, obserwując fioletowego siniaka.
– Jest lepiej?
Przytaknął.
Rozejrzałam się wokół. Wszyscy kończyli swoje treningi, jednak kogoś mi brakowało.
– Gdzie do jasnej cholery jest Kazue?! – wstałam w tej chwili, oczekując odpowiedzi pozostałych.
Nic. Nikt nic nie wiedział. Oprócz Caroline.
– Wydaje mi się, że ostatnio widziałam, jak się z kimś bije w samym centrum Obozu.
– Popilnuj reszty, ja idę po nią – wstałam, przekazując informacje siostrze. – Jak jej kiedyś kurwa chyba tak zapierdolę, że matka ją nie pozna. Parę osób obok się zaśmiało, ale mi do śmiechu nie było.
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku wszystkich domków w Obozie Herosów. Czym bardziej się zbliżałam, tym słyszałam krzyki ludzi. Podbiegłam tam, widząc nic innego jak właśnie nią, z jakimś dzieckiem. Na razie to była jedynie szarpanina, ale znając temperament siostry, wiedziałam, że to się tak nie skończy. Gdy miałam odciągać siostrę, jak na moje oko, nowego, ten uderzył ją w brzuch, przez co się przewróciła prosto na plecy. Wszyscy zaniemówili, tym bardziej, kiedy zobaczyli, co pojawiło się nad głową chłopca, z którym się biła. Znak boskiego uznania. Ares go uznał i jak na to wskazuje, jest moim nowym bratem.
– Gratuluję, pokonałeś największy postrach w Obozie Herosów – pogratulowałam mu. Kazue otrzepała spodnie, szydząc zęby w kierunku chłopca. Ten wystawił jej język, pokazując środkowego palca. – Jak pewnie widzisz, zostałeś uznany przez Aresa. Witaj, bracie.
Teraz miałam okazję się mu przyjrzeć. Na oko miał jakieś trzynaście lat. Kruczoczarne, roztrzepane włosy wlatywały mu do oczu, koloru prawie że również czarnego. Czerwone, pulchniutkie policzki sprawiały wrażenie wcale nie takiego zimnego, na jakiego wygląda i zapewne agresywnego. Większej objętości ramiona i uda, choć sam, niskiego wzrostu. Patrzył na ludzi spod byka, jakby każdy go denerwował.

***

– Poznajcie nowego w naszym domku, Marshalla!
Nowy uśmiechnął się, zerkając, aż będę mówić dalej.
– Zasad jest parę – przerwałam głośne okrzyki rodzeństwa. – Po pierwsze, słuchasz się każdego, kto spędził tutaj więcej niż rok, a najbardziej, mnie – wskazałam na siebie palcem. – Druga, nie ma ciszy nocnej. Trzecia, możesz mieć syf, pod warunkiem, że nie zamieszkają tu karaluchy. Czwarta, nie niszcz nikogo rzeczy. Masz zły humor? Nie wiem, pobij tam kogoś, ale nie mnie, ani żadnej mojej lub twojego rodzeństwa rzeczy. Piąta, nie ma piątej, to już koniec. To co, gotowy na rytuał?
– Jaki rytuał? – zapytał z żalem w głosie.
– To, że jesteś jednym z nas. Kazue! Weź go.
Marshall, widząc siostrę, z którą już zdążył się NIE polubić, cały się zazielenił. Zaprowadziła go do toalety. Biedny, będzie musiał przeżyć tę najgorszą część.
– Elijah – zwróciłam się do młodszego brata. – Chcesz zadanie?
Od razu podniósł głowę, mrugając parę razy.
– Znajdź kogoś, kogo nowy może podtopić.
– Słucham?
– Przyprowadź tutaj kogoś zaraz.
Przełknął nerwowo ślinę, kierując się w stronę wyjścia. Ja udałam się w przeciwną, do toalety. Zabawa w topienie nowego szła w najlepsze. Darł się wniebogłosy, krzycząc, jakimi my jesteśmy barbarzyńcami, frajerami, bandziorami i pełna ilość innych przezwisk.
– Wróciłem! – Elijah wszedł do ubikacji, ciągnąc za sobą „ofiarę”.
Zastanawiałam się, czy ono wie, co tutaj się zaraz wydarzy. Dzieciak o promiennym uśmiechu, w zielonych dredach, patrzyło z ekscytacją na całą sytuację tutaj. Ustało na piętach, zerkając zza pleców aresiaków.
– Powiedziałeś, że będę od razu – zwrócił uwagę Niemcowi. – I co?
Podrapał się po karku, odwracając wzrok od Sony.
– Kazue, dość. Teraz pora by świeżak pokazał, co umie.
Puściła go, mówiąc coś, że teraz pora by ten podtopił tego tam, co stoi. Dosyć brutalnie jeno chwycił, wkładając głowę prosto do kibla.
Wszyscy zamarli. Dosłownie. Sony nic, żadnych słów sprzeciwu. Jedynie ciche blup, blup, blup.
– Może ono nie żyje?
Odwróciłam się w kierunku debila, który to powiedział.
– Przecież mamy prostą zasadę. Nikogo nie mordujemy. Jakbyśmy naprawdę topili, my wszyscy już byśmy byli na liście przestępców lub siedzieli w kryminale. Wyobraźcie to sobie, taki nagłówek w gazecie, „przestępcy z Nowego Jorku, topiący dzieci w kiblu”.
– My już byliśmy za kratami – wtrąciła Kazue.
– Przez ten twój chujowy czołg i przez ciebie Elijah nabawił się traumy.
– Przeze mnie? To ty go terroryzujesz!
– Ja terroryzuję?!
Marshall puścił Sony, skupiając się bardziej na sprzeczce wokół nas.
– Ja chcę jeszcze raz! – dziecko podskoczyło parę razy.
Ucichłyśmy.
– Mogę? – spytało. – Proszę! Jest tak gorąco, a tu, woda jest taka… świeża.
– Powinniśmy pozwolić – Kazue wtrąciła swoje zdanie.
– Jestem za.
– Niech wam będzie – zadecydowałam. – Ale! Z umiarem!

***

Marshall oficjalnie został jednym z nas. Dostał swoje łóżko obok Elijaha, w końcu są w podobnym wieku. Został tylko ostatni etap.
– Trzymaj – podałam mu spray. – Narysuj tu coś.
Chłopak potrząsnął puszką i po lewej stronie kilkoma chaotycznymi ruchami namalował, piłkę nożną. Koło niego Sony również kończyło swój. Taa, stwierdziłam, że skoro już tak bardzo polubiło nasze, trochę zjebane towarzystwo, niech też pozostawi coś po sobie.
– Co to? – ktoś zapytał.
– Dinozaur! I patrz, trzyma kwiatka!
Słodki rysunek przedstawiającego T-rexa ze stokrotką w dłoni, niedaleko męskiego przyrodzenia, narysowane przez Kazue, oficjalnie ozdobił ścianę domku piątego.
Przeszłam się wzdłuż, oglądając rysunki, mające swoją historię, ich twórców. Jedni przeżyli, drudzy nie, inni spędzają tu dopiero miesiąc, drudzy, opuścili nas z parę lat temu.
– Czemu się tak przyglądasz? – spytałam brata, wpatrującego się w ścianę.
– Że… to już zaraz pół roku, odkąd tu jestem – odpowiedział, dotykając dłonią rysunek, stworzony przez niego. Fioletowa gąsienica.
– Dołączyłam, jak byłam niewiele starsza od ciebie – westchnęłam, zerkając obok. – Pamiętasz ten obrazek? – wskazałam na malunek pieska, z czerwoną bandaną. – Jak ci o nim opowiadałam?
– Tak, że narysowałaś swojego psa. – wzruszyłam ramionami. – Pewnie znowu klopsy z sosem pomidorowym. Dlaczego go?
– To był mój jedyny bliższy przyjaciel, znaczy, miałam koleżanki – zaczęłam opowiadać. – Jednak mało który rodzic chciał, by jego córka zadawała się ze mną, „chłopczycą”, rozrabiaką, kiepsko się uczącą. Moje koleżeństwa trwały maks pół roku, potem mówiły mi w twarz, „mama zakazała mi się z tobą zadawać” – ramiona mi opadły, siadając na łóżku. Elijah usiadł koło mnie. – On i Irmina byli ze mną zawsze.
– Kim była Irmina?
Teraz tego pożałowałam. Spojrzałam na twarz chłopca. Irmina była wysoka i chudziutka. Jej twarz smukła, po ojczymie. Blond, złociste włosy, opadały na jej oczy, miała grzywkę, ale wplotła je w warkocze, które związywała gumkami, w biedronki.
– To… długa historia. Patrz, nasi już idą na kolację, choć, wszystko nam zaraz zjedzą! – pociągnęłam pospiesznie Niemca za dłoń, wyprowadzając go z domku piątego.
Zabiłaś ją. Nie wyprzesz tego, że twoim ojcem jest okrutny bóg. Nawet jak tego nie chcesz, twoim przeznaczeniem jest siać konflikt i zniszczenie. Nie uciekniesz od przeznaczenia. To jest mój demon.
To były słowa mojej mamy, wyznającej mi prawdę. Nie zapomnę tego. Nie chcę, żeby to była prawda.
Przepraszam cię, Irminko.


────
[2213 słów: Wanda otrzymuje 22 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz