WIOSNA
Dorośli ludzie raczej nie wałęsają się po cmentarzach w środku nocy. Zazwyczaj dorośli nie wyglądają też na złodziei zniczy, bo przecież przyszli tu we dwójkę, stali na środku alejki i rozmawiali o czymś, czego zwykły śmiertelnik nie mógłby zrozumieć. Gdyby trafił się jakiś podejrzliwy — albo co gorsza — samotny grabarz, który postanowił akurat o północy doglądnąć tego miejsca, to zaraz wezwałbym policję; a z policją już mieli zgrzyty i Havu raczej nie marzył się kolejny pobyć na komendzie.
Odwrócił się, by rozejrzeć się po okolicy i gdy nie zauważył niczego niepokojącego, wrócił wzrokiem na Judasa; na jego roztrzepane przez wiatr włosy, które wyglądały, jakby tańczyły na wietrze do spokojnej, ha ha, grobowej muzyki. Po wyrazie twarzy mógł stwierdzić, że towarzysz czuje się w pewien sposób nieswojo, jakby próbował się stąd ewakuować, ale nie mógł już zrobić, bo był to jego pomysł.
Rudowłosy obserwował otoczenie, spoglądając co jakiś czas na Judasa, jakby próbował go nieświadomie odepchnąć, odsunąć albo zniknąć we własnych oczach.
Mógł odmówić. Mógł powiedzieć, że nie ma nawet takiej opcji i pójść jak człowiek spać; a jednak tutaj był. Na cmentarzu. Stał na środku alejki otoczony przez nagrobki.
— Może go tutaj już nie być — mruknął pod nosem do samego siebie. — I może marnuję teraz swój czas.
Jednak Judas nie chciał odpuścić. Był zdesperowany.
Złapał Havu za nadgarstek, patrząc mężczyźnie w oczy. Spojrzenie księdza przypominało spojrzenie szaleńca.
— Nawet nie spróbowałeś.
Havu uśmiechnął się kącikiem ust. Poczuł się niekomfortowo. W ciągu tych dwudziestu ośmiu lat jeszcze nikt tak bardzo nie błagał go (prawie na kolanach), by podjął komunikację z jakimś trupem.
Wyślizgnął się z nieprzyjemnego, wręcz parzącego, uścisku i rozejrzał się po grobowcach. Pomiędzy kamiennymi krzyżami przemykało kilka przezroczystych postaci: każda wyglądała na zmęczoną życiem (a raczej śmiercią). Nigdzie jednak nie zauważył tego martwego księdza. Szykował się już, by oznajmić Judasowi, że muszą rozejść się do domów, ale wtedy spostrzegł znajomą figurę: chociaż dusze nie mogą przypominać jeden do jeden siebie za czasów żywych, to tego cholernie przerażającego trupa rozpoznał od razu.
Białe ślepia, wyglądały jeszcze gorzej, niż wczoraj, a dłonie wydłużyły mu się chyba pięciokrotnie. Przypominał postacie z najgorszych horrorów, które później nie pozwalały człowiekowi spać, bo postanawiały przemykać do spokojnych marzeń sennych.
Z początku się zdziwił — czy nie powinien trafić już do podziemi? Dlaczego dalej krążył po tym cmentarzu razem z innymi nieżywymi? Czy tak bardzo pragnął sprawiedliwości, że siłą rzeczy pozostał tutaj, aż sprawa jego morderstwa nie zostanie rozwiązana?
Judas świdrował wzrokiem rudowłosego. Szalony, zdesperowany wzrok. Wywiercał dziurę w czarnej koszulce i czarnych spodniach cargo, by zaraz przewiercić się przez piegowate policzki Havu.
— Słuchaj — zaczął niepewnie. — Dziwi mnie, że on dalej tutaj jest.
Judas się rozejrzał.
— Nie zobaczysz go, idioto — burknął.
Przecisnął się pomiędzy ostrymi krzewami. Gałęzie plątały mu się we włosach, a wystraszone, śpiące ptaki odlatywały z ćwierkiem. Musiał podejść bliżej, by z nim porozmawiać.
Żółte światło zniczy tworzyło ładny obraz cmentarza. Był na pewno śliczny dla osoby, która nie wiedziała, jakie truchła tutaj chodzą, zanim nie zostaną odprowadzone do podziemi. Kiedy się widziało tych wszystkich zmarłych, to żółta poświata w niczym nie pomagała. I tak było brzydko.
— Pamiętasz mnie? — zapytał, patrząc na zmarłego. — Podejdź bliżej.
Od razu pożałował tych słów. Brzydka, zniekształcone dusza zbliżyła się do Havu na tak małą odległość, że rudowłosy czuł chłód na całym ciele. Temperatura dzisiejszej nocy nie spadała poniżej dwudziestu pięciu stopni, a on czuł się, jakby trafił na Alaskę.
Wyżarte przez robale oczy wpatrywały się w zielone tęczówki półboga.
— Znalazłeś go?
Chropowaty głos zjawy przyprawił go o dreszcze.
— Nie. Wróciłem, bo potrzebuję więcej szczegółów.
Nie ruszył się na centymetr, kiedy zjawa dotykała jego dłoni. Nie ruszył się, kiedy smród zgnilizny prawie powalił go na kolana.
— Nie jestem jednak sam. — Skinął głową w stronę Judasa. Ksiądz miał szczęście, że nie musiał patrzeć na to, jak obrzydliwie po śmierci wyglądała jedna z najważniejszych osób w jego życiu. — On chce poznać prawdę.
Dusza wydawała się wibrować. Podekscytowanie? Czy zmarli odczuwają jeszcze jakiekolwiek emocje?
Ktoś, kto kiedyś nazywał się Aidenem, zbliżył się do Judasa. Dotykał nieświadomego księdza po rękach, twarzy oraz włosach.
— Czy on mnie dotyka?
— Szybko się zorientowałeś. — Havu wzruszył ramionami.
Zjawa odsunęła się od Judasa i białymi ślepiami wróciła do rudowłosego.
— Odpowiedz mi na pytania. — Dawno nie wydawał takich komend zmarłym. Zazwyczaj każe im spierdalać. — Jak wyglądał twój morderca?
— Niezbyt wysoki. — Dusza ponownie wydawała się wibrować. — Dobrze zbudowany.
Havu przewrócił oczami. Po takim opisie mógł podejrzewać całe miasto.
— Podaj więcej szczegółów.
Zjawa zbliżyła się do Havu. Chciała patrzeć mu w oczy.
— Po pięćdziesiątce. Blizna na dłoni. Przerażające spojrzenie — charczała poirytowana.
— Blizna po oparzeniu?
— Znasz go.
To nie było pytanie. Havu przełknął ślinę, ale zachował neutralny wyraz twarzy.
— Przedstawił ci się? — Nie chciał wierzyć, że chodzi o tego, o kim myślał. Chciał się mylić. Chciał być głupi.
— Hale. Więcej nie pamiętam. Zabił mnie.
Havu miał ochotę się rozpłakać. Dusza by go nie okłamała. One nie potrafią kłamać. Są szczere do bólu.
— Wiem, że go znasz. — Zimna dłoń zacisnęła się po ramieniu rudowłosego. — Znajdź go dla mnie.
Judas nie był pierwszym półbogiem, którego spotkał w tym mieście po odejściu z obozu. Był jeszcze jeden. Najgorszy z nich wszystkich. Paskudny, obrzydliwy skurwysyn.
Zazwyczaj idąc ulicą, nie myślimy o tym, czy ktoś kogoś nie morduje w budynku, który mijamy. Nie zastanawiamy się też, czy ktoś w samochodzie w bagażniku nie przewozi zwłok ani nie podejrzewamy każdego o czyny niemoralne.
Ludzie, którzy dokonują pewnych… czynów wydają się z tego dumni; a przynajmniej na takich próbują uchodzić, nawet jeśli w środku się łamią, bo psychika zmusza ich do krzywdzenia innych.
On taki właśnie był. Pewny siebie, wesoły i uśmiechnięty, nawet jeśli pół twarzy miał we krwi. Z niczego się nie tłumaczył. O niczym nie chciał rozmawiać. Umyje się i zapomni, bo to nie pierwsza i ostatnia ofiara.
Havu spotkał go przypadkiem, kiedy w jednym z popularniejszych barów chciał się odprężyć, a później przypadkowo wylądował w opuszczonym magazynie. Zbyt pijany na to, by wyjść i wrócić do domu, postanowił przejrzeć rzeczy, które się tam znajdowały; a podczas tej śmiesznej sytuacji, ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
Dwa uderzenia.
Kolejne dwa silne uderzenia.
Zatoczył się za puste, zakurzone kartony i próbował nie oddychać.
Do pomieszczenia wpadł niski mężczyzna z ładną, młodą kobietą. Długie, brązowe włosy podkreślały jej kasztanową karnację.
Oboje się śmiali i żartowali, a Havu zaczął wyobrażać sobie, jak zaraz dojdzie tutaj do ostrej kopulacji, na jego oczach. Zapewne dwójka obcych ludzi uprawiająca seks na jego oczach byłaby o wiele lepszą historią.
Kiedy kobieta odwróciła się plecami do starszego, ten niepostrzeżenie wyciągnął z kieszeni naostrzony nóż. Havu jęknął, ale będąc zbyt pijanym, nie mógł nic zrobić. Mógł tylko patrzeć, jak niski, dobrze zbudowany facet dźga piękna ledwo dziewiętnastoletnią dziewczynę.
Zamordował ją na jego oczach. Brutalnie.
— Jak się już napatrzyłeś, to wyjdź.
Havu przycisnął dłoń do ust. Czuł się jak dziecko, a przecież był kimś więcej, niż zwykłym człowiekiem. Szkoda tylko, że pijany półbóg jest tyle samo wart, co starzec na wózku inwalidzkim.
— Nikomu nic nie powiem, stary — starał się żartować, ale martwa dziewczyna na podłodze skąpana we własnej krwi w niczym nie pomagała.
Odkopał się z kartonów i chwiejnym krokiem próbował przecisnąć do drzwi. Dusiło go w gardle.
— Hm, czy pozwoliłem ci wyjść?
— Mam to, mówiąc szczerze, w piździe — zaśmiał się słabo, szarpiąc za klamkę.
Zakluczył drzwi.
— Cóż, zlecenie było tylko na nią, ale ty…
Patrząc Havu w oczy, delikatnie się uśmiechał. Rudowłosego ogarnęło dziwne przerażenie. Ten mężczyzna nie był normalny. Wyglądał na kogoś, kto uciekł z Tartaru.
— Mój ojciec to posprząta — wybełkotał niewyraźnie, próbując ponownie wyjść przez zamknięte drzwi.
Odwrócenie się plecami do niego było największym błędem. Dostał czymś twardym w tył głowy.
Ciemność. Myślał, że umarł i zaraz spotka się z własnym ojcem, a nie marzył o tym, by patrzeć mu w twarz.
Havu jednak obudził się w barze. Na brudnej, klejącej się od słodkich alkoholi podłodze. W kieszeni znalazł za to pogniecioną karteczce, na której ktoś napisał ładnym, kaligraficznym pismem: ,,Nasze następne spotkanie zakończy się krwawo. Dla ciebie albo najbliższej ci osoby. Peter Hale”.
— Kim on jest? — dopytywał Judas, kiedy kierowali się w stronę wyjścia z cmentarza.
Havu mu nie odpowiadał. Próbował o tym nie myśleć. Ponowne spotkanie z tym skurwysynem może nie pójść tak gładko, jak wtedy.
— Odpowiesz mi?
Poczuł, jak skoczyło mu ciśnienie.
— Zamknij się — warknął. — Przyjechałeś tu samochodem? To ci powiem w środku.
I Judas otworzył auto bez zbędnych pytań, a Havu od razu władował się na miejsce pasażera. Chwilę wpatrywał się poirytowany przed siebie, chociaż niczego nie dało się zauważyć przed wszechobecną ciemność.
— Ten typ nie jest normalny. Nie powinniśmy się w to mieszać.
— Wiesz, gdzie mieszka?
— Czy ty mnie słuchasz? — Spojrzał na Judasa widocznie poddenerwowany. Ksiądz wyglądał dla niego już na kompletnego szaleńca. Kompletnie poskradał zmysły. — Czaję, że to była ważna osoba dla ciebie, ale co chcesz zrobić? Mówię ci, że ten gość nie jest normalny.
Judas zacisnął palce na kierownicy.
— Nie wiem, co chcę zrobić, ale czuję, że muszę go zobaczyć.
Havu westchnął. I tak nie miał szans, by przekonać mężczyznę do czegokolwiek. Żałował, że z nim przyszedł.
— Jest krawcem. Ma pracownię na Carroll Ave. — Chciał dodać coś jeszcze, ale wtedy Judas bez ostrzeżenia odpalił samochód i z piskiem opon ruszył przed siebie, niemal nie zabijając Havu, który zapomniał zapiąć pasy.
Była pierwsza trzydzieści, kiedy zaparkowali pod obskurnym budynkiem, przypominającym magazyn, ubity z dużych metalowych płyt.
— I co dalej?
— Wejdę tam.
— Ty jesteś pojebany.
Judas jednak nie słyszał. Chyba nikogo by nie posłuchał, nawet jakby stanął przed nim sam Jezus, czy ktoś inny, w kogo wierzy.
Havu przeklął i wyszedł za księdzem, który stał już pod starymi, metalowymi drzwiami.
— Już się napatrzyłeś? Możemy wracać?
— Wejdę do środka.
Rudowłosy czuł się jak z nieposłusznym dzieckiem — ilekroć mówił, by Judas sobie odpuścił, ten wydawał się robić mu na złość. Przyjechał pod ten cholerny adres, a teraz w środku nocy chce włamać się do czyjejś pracowni. Jakby mężczyzna tęsknił za komendą lub rozmowami z nadętymi funkcjonariuszami.
Drzwi nie były zamknięte. Odtworzyły się od razu z cichym stęknięciem.
Judas wszedł pierwszy (kto by się spodziewał), a Havu sunął tuż za nim niechętnie. Na dodatek dopadało go powoli zmęczenie, które zaraz zacznie doskwierać mężczyźnie jeszcze bardziej.
Ksiądz obserwował korytarz, starając się znaleźć włącznik światła na ścianie lub dopatrzyć lampki. Nikt z nich nie pomyślał, by oświetlić sobie pomieszczenie w jakiś inny sposób, na przykład, latarką w telefonie.
— Widzisz? Nie ma go. Możemy wracać.
— Czuję czyjąś obecność.
— Co?
Ktoś zapalił światło. Havu skrzywił się, mrużąc oczy. Oczy przyzwyczajone do półmroku potrzebowały chwili, by przyzwyczaić się do jasności.
Cofnął się o dwa kroki, przejeżdżając dłonią po chłodnej ścianie. Chciał wyjść. Wydostać się.
— Klienci o takiej godzinie?
Od razu rozpoznał ten głos. Głęboki, obrzydliwy, a o tej godzinie dodatkowo ochrypnięty, jakby mężczyzna tutaj nocował i wybudził się ze snu przez dwójkę włamywaczy.
— Już wychodzimy — zaśmiał się Havu, łapiąc Judasa za skrawek koszulki. — Pomyłka.
Jednak Peter go rozpoznał. Nie zapomniałby tych ognistych, roztrzepanych włosów. Ma dobrą pamięć. Za dobrą.
— Obawiam się, że ciebie wypuścić nie mogę. Pamiętasz, na co się umawialiśmy?
Serce podeszło mu do gardła. Nie wiedział, czy powinien wyciągnąć broń, czy udawać głupiego.
— Halo, my się znamy? — Uśmiech totalnego przygłupa w tym wypadku zdał się na nic.
Peter wygrzebał z kieszeni sztylet i cisnął nim w stronę rudowłosego, który z wrzaskiem odskoczył na bok. Przerażone spojrzenie skrzyżował z rozwścieczonym wzrokiem Judasa.
Prędko wykopał z kieszeni spodni ołówek i po zdarciu niewielkiej ilości grafitu w dłoni wyrósł mu oszczep. Broń o wiele większa od tego śmiesznego sztyletu Petera; ale Peter nie polegał jedynie na śmiesznych ostrzach.
Starszy mężczyzna ociężałym ruchem wyciągnął niewielki pistolet. Najprawdziwszy z prawdziwych.
— Jesteś psychiczny gościu. Lecz się. — Ścisnął w dłoni swój, śmieszny, w porównaniu z bronią palną, oszczep.
Stojący obok Judas z własną bronią myślał, jak pozbyć się problemu niebezpiecznego mordercy. Obydwoje czuli się jak przygnieceni przez pułapkę na myszy. A wszystko przez to, że Peter miał pistolet.
— Błagam, debilu, nie rób nic głupiego — warknął do Judasa, który spokojnym krokiem, zbliżał się do Petera. Skupienie na twarzy świadczyło o tym, że próbował wykorzystać własne umiejętności; i nie było to wcale głupim pomysłem — Peter opuścił dłoń, w której ściskał glocka.
Havu poczuł, że to jest ten moment. Rzucił oszczepem, który trafił idealnie w stopę starszego mężczyzny.
Głośny wrzask obudziłby nawet niedźwiedzia ze snu zimowego. Tyle dobrego, że w tej okolicy nikt nie mieszkał, chyba że doliczamy bezdomnych.
Judas użył miecza, którym ugodził mężczyznę w rękę, a później udo.
— Hej, uważaj! — Rudowłosy wrzasnął do towarzysza, widząc, że Peter wyrwał się z transu i naciska palcem na spust.
Strzał.
Drugi strzał.
Kolejne strzały.
Strzeliła żarówka. Zapanowała ciemność.
Havu myślał, że umiera, chociaż nie czuł bólu.
Adrenalina?
Wiedział, że leży na podłodze wśród odłamków szkła po rozbitej żarówce oraz lustrze. Dłońmi brodził w ostrych elementach, co chwilę się raniąc.
Judas nie żyje?
— Hej? Debilu? — Chodząc na kolanach, po omacku szukał księdza. — Japierdolę, nie będę wygrzebywać cię z tych zasranych podziemi, jeśli umarłeś — klął głośno, próbując uspokoić szalejące serce.
Wiedział, żeby tutaj nie przychodzić.
Ktoś złapał go za ramię. Ciepła dłoń. Przyjemna.
— Wstawaj.
— Kurwo, mogłeś mi odpowiedzieć! — wrzasnął, odpychając od siebie Judasa. — Jesteś najgorszy, naprawdę. — Wytarł twarz w przepoconą koszulkę.
— Nie słyszę go. Wstawaj, musimy go znaleźć. — Odpowiedział, ignorując wcześniejsze słowa rudowłosego. Wciąż wydawał się zafiksowany na tego mężczyznę.
I Havu chwiejnym krokiem podniósł się, by przeszukać niewielką pracownię. Nie znaleźli jednak niczego oprócz ogromnej plamy krwi, kolejnych porozbijanych elementów i kilka łusek po nabojach.
Peter wystrzelał cały magazynek.
— Pewnie się wykrwawił — westchnął. — Stracił dużo krwi.
— Mógł też uciec.
— Daj sobie spokój. — Oparł się o wyższego mężczyznę. Ta różnica wzrostu na coś się przydawała.
Judas?
────
[2234 słów: Havu otrzymuje 22 Punkty Doświadczenia]