Problemy Arnar zaczęły się dopiero wtedy, gdy zaczęło chodzić do szkoły. Chociaż nikt tak naprawdę nie wie, kiedy te kłopoty się zaczęły… może wcześniej po prostu nikt tego nie zauważał? Albo młodsze dzieci na tyle nie pilnowały swoich rzeczy, że zniknięcie jednej czy dwóch wcale nie było czymś przerażająco dziwnym.
— Nie ukradłem tego! — zapierał się, jak tylko mógł. — Naprawdę! Przecież… to tylko tak na chwilę. Miałem oddać. Słowo!
Freyja patrzyła na swoje dziecko z niezbyt wesołą miną. Wychowawczyni tylko poprawiła okulary i spojrzała na kilka rzeczy wyłożonych na biurku. Większość nie była szczególnie wartościowych, jakieś figurki (akurat w tamtym czasie bardzo popularne), mały pluszak… i inne przedmioty, które mają tylko wartość sentymentalną dla właścicieli. Nie znaczy to jednak, że nikt się nie skarżył i tego nie zgłaszał.
— Arnar. — Freyja patrzyła prosto w czerwone od płaczu oczy dziecka. — Co jeszcze ukradłeś?
— Nic! — dalej się zapierało. — Przecież już grzebałaś we wszystkim, co mam — mówiło załamującym się głosem. Miało tego dość. Dobrze, może i no przyłapano, ale to nie znaczy, że te wszystkie rzeczy to nie wszystko. Co niby jeszcze miało ukraść? Nie było więcej ogłoszeń… a to według nich zostało przeszukane.
— Posłuchaj, Arnar — odezwała się jego wychowawczyni. — Ray stwierdził, że widział bardzo dobrze, jak podbierasz coś z plecaka Alice. I gdyby nie to wątpię, że byłbyś w tej sytuacji.
Arnar popatrzył na nią ze złością. Gdyby ukradł coś więcej, to chyba by to zauważono, prawda? Skoro inni się skarżyli, to nie ma sensu dalsze przepytywanie go. Żadnego sensu.
— Nic nie mam — załkał, chcąc, żeby go w końcu stąd wypuścili i położyli kres tej sprawie. — Wszystko jest tutaj. — Wskazał na biurko pani Ainsworth, a raczej na wszystkie przedmioty tam zgromadzone. Jego mama tylko pokręciła głową z żalem.
— Wiesz, że i tak nie możemy tego tak zostawić? — zwróciła mu uwagę pani Ainsworth. — Mimo że to zwróciłeś, to nie z własnej woli.
Arnar miał ochotę wyjść z pomieszczenia i zatrzasnąć za sobą drzwi jak najgłośniej. Świetnie, jeszcze szykuje się pogadanka na temat jego kradzieży, która wcale nie jest takim wielkim problemem. Im dłużej tutaj będzie, pewnie tym bardziej będzie mieć chęć zrobić wszystkim na złość i znowu coś ukraść. Zacisnęło jednak wargi i wpatrzyło się w nauczycielkę, która zaczęła nu coś tłumaczyć, na co nie bardzo zwracało uwagę. Trochę nie mogło skupić się na jej słowach, i co jakiś czas zezowało na mamę tylko po to, żeby rzucić jej pełne wściekłości spojrzenie. Nie reagowała na nie, nie wiadomo nawet, czy to widziała, ale liczą się chęci.
Wreszcie Arnara wyproszono (pewnie teraz Freyja miała kazanie skierowane tylko do niej) i musiał czekać na wyjście mamy na szkolnym korytarzu. Otarł oczy, choć nadal miał ochotę jeszcze popłakać. To niesprawiedliwe! Nawet najgorsze osoby w jego klasie nigdy nie miały takich spraw za śmianie się z innych! W czym to gorsze od kradzieży kilku niewielkich zabawek? Poza tym, Arnar naprawdę bardzo chciał mieć te figurki. A mama mówiła, że przecież się nimi za chwilę znudzi. Żeby to ona wiedziała, jak bardzo się myliła!
Freyja raczej nie żałowała tego, „jak bardzo się myliła” i Arnar i tak dostało szlaban. I kolejną pogadankę w domu. Oraz kolejne pokłady złości. Dopiero kiedy jeno mama powiedziała, że właśnie tego się po niem spodziewała, zmarszczyło brwi i początkowo tylko wpatrywało się w nią bez słowa. Raczej nie chciała kontynuować.
— Czego się spodziewałaś. — Nie zabrzmiało to nawet ja pytanie, ale Arnar było zbyt wkurzone, żeby zwrócić na to jakąś szczególną uwagę.
Freyja nu nie odpowiedziała, tylko kazała iść do swojego pokoju (albo po prostu zejść jej z oczu).
Oczywiście, Arnar czuł się trochę źle, będąc rozczarowaniem matki, a jak się później okazało, również ojczyma, który oczywiście że też musiał sobie z nim pogadać. Jedyne co pod koniec tego (okropnego) dnia mógł zrobić, to w złości położyć się spać.
Następnego dnia poszedł do szkoły.
Nie spodziewał się aż takiej zmiany.
Wszyscy, nawet jego najlepsi przyjaciele, patrzyli na niego trochę krzywo. I nie zapraszali go do wspólnych zabaw, co dogłębnie Arnara zraniło. Jakim cudem ta sprawa tak szybko się rozeszła po szkole, i czemu jest teraz jakimś wyrzutkiem? Pewnie połowa z tych wszystkich, którzy się od niego odwrócili również mieli coś na sumieniu. Miało ochotę przyłożyć temu głupiemu Rayowi za to, że no wydał, skarżypyta jeden. Arnar nawet mu nic nigdy nie zwinęło, nie ma powodów do nienawiści!
Gdy wróciło ze szkoły do domu, na zwyczajowe pytanie mamy „jak było?” odpowiedziało, że tragicznie, fatalnie i okropnie, po czym jak większość obrażonych na świat dzieciaków przestało się do niej odzywać. Freyja próbowała no jakoś pocieszyć, ale Arnar się nie dało przekonać nawet jeno ulubioną czekoladą.
Następnego dnia nie chciało iść na lekcje.
W końcu zmuszone przez ojczyma (Noah powiedział, że jak nie pójdzie, to nie dostanie prezentu na urodziny) i było znacznie gorzej niż dnia wcześniejszego.
Inni uczniowie zamiast wołać Arnara po imieniu, zaczęli mówić na niego tylko „złodziej”. Mało kreatywne, co dzieciak od razu zauważył, ale nikt się tym jakoś nie przejął. Wszyscy jakoś bardziej pilnowali swoich rzeczy, a gdy Arnar próbował z kimś porozmawiać, ta osoba zaraz szła gdzie indziej.
Nie mógł już tego wytrzymać!
Dlatego mama przepisała go do innej szkoły, bo codziennie trzeba było go z całych sił zmuszać, żeby wstał i się ruszył. Oceny, nawet jak na ośmiolatka, pogorszyły mu się niemożliwie, więc rodzice chwycili ostatnią deskę ratunku.
W nowej szkole było lepiej — Arnar nie miało już tej okropnej reputacji złodzieja, ale jak zawsze początki były trudne.
Jak mawiają, wszystko co dobre, musi się skończyć.
Tym razem jednak nakryto go znacznie później, miał już jedenaście lat, w ostatniej klasie. Nie zmieniło to jednak faktu, że Arnar nie miał już takich dobrych wspomnień z tej placówki, a i przyjaciół… no, po prostu nie miał. Dotrwał jakoś do końca roku, ale po wakacjach, idąc do następnej szkoły nie miał jakichś wielkich oczekiwań. Tak naprawdę sam nie wiedział, dlaczego tak go ciągnie do kradzieży, nawet przedmiotów, które nie mają dla niego jakiejś szczególnej wartości. Nie zastanawiał się nad tym wiele... po prostu to robił. Freyja cały czas patrzyła na niego ze smutkiem, kiedy okazywało się, że komuś zginęło coś nowego, a Noah tylko się irytował. Ale Arnar nadal robiło swoje.
W wakacje, jeszcze przed pójściem do kolejnej szkoły, Freyja wysłała Arnara do sklepu. Zwyczajne zajęcie, po prostu w domu znowu chleba zabrakło. Przynajmniej było zwyczajne, dopóki w jeden z alejek Arnar nie zobaczył wielkiej nietoperzycy, która jak gdyby nigdy nic wybierała opakowanie kaszy gryczanej na jednej z półek (osobiście Arnar uważało to za bezguście. Jak można jeść kaszę gryczaną?). Z początku się tylko na to coś gapił, zastanawiając się, jak to zostało wpuszczone do tego biednego sklepu, chyba że to nadzwyczajnie dobry cosplay, dopóki to coś go nie zobaczyło. A po ujrzeniu tych wyłupiastych ślepi świdrujących no wzrokiem, Arnar było już przekonane, że to nie jest bardzo dobre przebranie.
Stworzenie rzuciło swoją kaszą (i bardzo dobrze, tam jej miejsce), po czym z dzikim wrzaskiem rzuciło się na Arnara.
Co niby miał zrobić? Rzucił się do ucieczki między alejkami.
I był to okropny pomysł.
Nie żeby cokolwiek innego było lepsze, ale alejki w sklepie naprawdę nie są stworzone do biegania, o czym Arnar przekonało się bardzo szybko. Próbując jakkolwiek zwiększyć dystans między nietoperzycą a sobą samym, trochę za często skręcał. Chociaż „trochę” to mało powiedziane, bo ilość opakowań ze wszystkim i niczym, które zrzuciło z półek była niewyobrażalnie duża. Przy majestatycznym finiszu obok kas udało nawet mu się potrącić jakąś kobietę wraz z jej wózkiem, w którym na szczęście nie było żadnego dziecka.
— Przepraszam! — krzyknął tylko, nawet się nie odwracając, choć pewnie brzmiało to bardziej jak przerażony pisk i wybiegł z supermarketu, nie płacąc za chleb.
Oprócz wściekłego stworzenia zaczęła ścigać go również ochrona sklepu, ale on naprawdę miał inne, poważniejsze zmartwienia. Może i ochroniarze byli straszni, w tych swoich mundurach, wrzeszczący, żeby zatrzymać złodzieja i przepychając się między ludźmi na ulicy, ale dziwny potwór był w kompletnie innej kategorii rzeczy przerażających. Arnar z całej siły zmuszało się do biegu, a także do nie krzyczenia ze strachu, żeby się jeszcze bardziej nie pogrążyć, jeśli to było możliwe. Ludzie patrzyli na niego z irytacją, kiedy się między nimi przepychał, ale on nie to miał w głowie. Nawet nie oglądał się za siebie, tylko próbował uciec jak najdalej od tego dziwnego czegoś.
Faceci z ochrony chyba nie mieli aż tak dobrej kondycji, bo w pewnym momencie znacząco zwolnili, mrucząc do siebie coś o świrniętym dzieciaku. W tym czasie świrnięty dzieciak stwierdził, że to chyba jego koniec.
Mało brakowało, a to coś przygwoździłoby Arnara do chodnika, gdyby nie jakiś chłopak w cosplayu Sherlocka Holmesa, który stanął mu na drodze. Arnar oczywiście było bardzo mu wdzięczne, ale oczywiście nie oznaczało to, że się zatrzymało. Biegło dalej, słysząc za sobą niezbyt przyjemne krzyki pełne bólu (brzmiały zbyt zwierzęco, żeby to był ten chłopak, naprawdę!). Nie oglądając się za siebie, przebiegło jeszcze parę przecznic, aż wreszcie zatrzymało się w jakimś zaułku, dysząc ciężko. Okazało się, że ten głupi chleb nadal ściskało w dłoniach, jakby to była niemożliwie ważna rzecz, ale przynajmniej żyło. Oprócz tego, że nie mogło już się w tym sklepie raczej pokazać.
Gdy próbowało zebrać siły na dotarcie do domu, nagle tuż przed niem stanął Sherlock. Ten, co się rzucił na potwora.
Po pierwsze, Arnar odetchnęło z ulgą, że jednak żyje. Po drugie, chłopak miał kopyta.
Z powodu tych kopyt, Arnar zaklęło głośno i odskoczyło od chłopaka tak sprawnie, że potknęło się i aż przysiadło na ziemi (trochę zbyt gwałtownie). Sherlock tylko uniósł brew z uśmiechem.
— Aż taki jestem straszny?
— Masz kopyta — odpowiedział Arnar, jakby to wszystko wyjaśniało.
Sprawiło to jedynie, że Sherlock się roześmiał, za co Arnar raczej nie mogło go szczególnie winić, chociaż jenu do śmiechu nie było. Nieznajomy prychnął ostatni raz i z uśmiechem wyciągnął dłoń do Arnara.
— Wstawaj — rzucił. — Odstawię cię do domu, a potem do Obozu.
— W tym roku miałem na żaden nie jechać — automatycznie zaooponował Arnar, ale przyjął wyciągniętą dłoń.
— Zmiana planów! — zaśmiał się Sherlock i nie puścił dłoni Arnar, tylko pociągnął no za sobą, w stronę jeno własnego mieszkania.
— A co z tym? — spytał Arnar, wskazując na bochenek skradzionego (przez przypadek!) chleba. Przecież nie tylko to coś ich ścigało!
— A — bąknął Sherlock, jakby nie mógł wymyślić nic innego. — No to w tył zwrot.
„W tył zwrot” potrwał nieco dłużej, bo Sherlock stwierdził, że jeżeli mają wracać całą tę drogę to musi mieć buty na kopytach. Arnar jedynie mu przytaknęło, bo i ono nie chciało ich widzieć.
— Jak masz na imię? — zapytał Sherlock podczas wciskania się w wypchane gąbką glany.
No, Arnar nie spodziewał się tak normalnego pytania w momencie kiedy chłopak przebrany za detektywa wpycha na swoje kopyta wysokie buciory.
— Arnar — odpowiedział jednak, żeby nie wyjść na niekulturalnego gbura. — Ale kim ty w ogóle jesteś?
— Jestem Oswald, miło poznać — mruknął Sherlock, unosząc na chwilę głowę znad sznurowadeł, żeby rzucić okiem na Arnara (i czy nadal tam w ogóle jest).
— To znaczy — Arnar usilnie próbowało znaleźć jakieś słowa, które by Oswalda nie uraziły — czym dokładnie jesteś?
— Satyrem — burknął chłopak, jakby to było coś oczywistego.
Arnar tylko uniósł wysoko brwi i poczekał spokojnie, aż Oswald upora się z założeniem butów.
W sklepie nie było zbyt przyjemnie (Oswald stwierdził, że Arnar sobie sam poradzi, więc tylko pokazywał mu uniesione w górę kciuki przez szybę), ale Arnar i tak musiał dzwonić po mamę, żeby wszystko to wyjaśniła.
Zbulwersowana Freyja wkroczyła do sklepu, zirytowana tym, że jej dziecko znowu coś zwędziło. Arnar spróbowało się do niej uśmiechnąć, ale ona chyba miała ochotę mu przyłożyć.
Sprawę chleba udało się jej jakoś wyjaśnić. A Arnar wolało nie pytać, jak dokładnie.
— Przecież dałam ci pieniądze — warknęła Freyja, gdy wychodzili z supermarketu.
— Tak, ale to nie moja wina! Miałem zapłacić, tylko...
— To nigdy nie jest twoja wina — stwierdziła kobieta, kierując się do krzywo zaparkowanego samochodu. Do tego żałobnego pochodu skocznym krokiem dołączył się uśmiechnięty Oswald.
— Tym razem to naprawdę nie on — zauważył, broniąc Arnara. — Tylko ta kera, która go zaatakowała.
Arnar myślało, że mamę zamuruje, albo przynajmniej będzie zszokowana... a ona nic, tylko westchnęła i pokręciła głową. Nie oponowała też, gdy Oswald władował się do ich samochodu jak do swojego własnego (co Arnar uznało za stanowcze przegięcie). Tylko satyr coś mówił podczas jazdy, a Freyja okazjonalnie mu potakiwała. Arnar wolało siedzieć cicho, żeby nikt no nie zamordował.
W domu okazało się, że czego na pogadanka. Na którą naprawdę nie miało ochoty.
Freyja zaprosiła Oswalda i Arnara do salonu (gdyby niczego nie szykowała, pozwoliłaby im iść do pokoju Arnara), po czym sama usiadła przy stole. Oswald za to rozłożył się na kanapie. A Arnar nie miało pojęcia, co ze sobą zrobić, więc po chwili stania na środku pokoju usiadło obok Oswalda, żeby nie być tak blisko pola rażenia matki. Chociaż ona nie wyglądała, jakby miała ochotę na tę rozmowę.
— To może ja zacznę! — oznajmił wesoło Oswald, który po wypiciu reszty wody mineralnej zaczął jeść butelkę. — Jesteś herosem, ja jestem satyrem, jedziemy do Obozu Herosów, żeby cię nic nie atakowało.
— Aha? — wydusiło z siebie Arnar, patrząc na mamę i próbując powiedzieć jej: „czemu wpuściłaś tu tego dziwaka?”.
— Tak — stwiedziła Freyja, nie odpowiadając na ani jedną wątpliwość Arnara. — Jesteś półkrwi. Półbogiem. Twój tata... no, nie był człowiekiem.
Arnar patrzył na nią jakby postradała rozum, co chyba całkiem możliwe. Kto normalny opowiada takie rzeczy? Spojrzał znów na Oswalda, który ze smakiem zajadał butelkę i chyba nie bardzo go obchodziło to, czy Arnar coś rozumiał, czy nie. W końcu na deser połknął zakrętkę i uśmiechnął się szeroko.
— No to co? — zapytał, jakby każde z nich miało przygotowaną na to odpowiedź. — Pakujemy się i jedziemy?
— Gdzie? — wtrąciło się Arnar. — I po co?
— Do Obozu, już mówiłem. — Oswald przewrócił oczami, jakby Arnar powinno wiedzieć wszystko o tym całym „Obozie”. — Żeby cię nic nie atakowało. Zawsze byłem beznadziejny w tym tłumaczeniu — westchnął ciężko.
Później Arnar nie bardzo miał co do gadania, nakazano mu spakować manatki i wpakować się z tym wszystkim do samochodu mamy, która nadal mu nic więcej nie wytłumaczyła. A on przez całe życie brał ją za normalną osobę!
Gdy dotarli na miejsce, Oswald zabrał walizkę Arnara, a Freyja mocno go przytuliła, żegnając się z nim ze łzami w oczach. Arnar nadal nie bardzo coś z tego wszystkiego rozumiał, ale powiedział, że to przecież wakacyjny obóz, więc szybko wróci i żeby się tak nie rozklejała tutaj...
Po pożegnaniu się, Oswald poprowadził go przez wzgórze, aż Arnar zobaczył cały ten Obóz.
I naprawdę, nie wyglądał on jak żaden, na jakim Arnar kiedykolwiek był.
◇──◆──◇──◆
[2383 słowa: Arnar otrzymuje 23 Punkty Doświadczenia]