piątek, 31 października 2025

Od Mikołaja do Setha — „Ty jesteś rudziejszy”

Mogłoby zasypać te jebane truskawki — przeszło przez myśl Mikołajowi, gdy mijał wielkie pola owoców. Spędzał zimę w obozie po raz pierwszy i nadal łudził się, że w końcu spadnie więcej niż dwa centymetry śniegu. Zresztą, nawet jeśli nie padał śnieg, kto to widział, żeby hodować truskawki w środku zimy? Ci bogowie to aż tacy desperaci?
Wraz z grupą innych obozowiczów szedł w stronę starego amfiteatru, obecnie pełniącego funkcję areny treningowej. Skąd oni mieli tyle energii tak wcześnie rano? On sam nawet nie był jeszcze w pełni obudzony, a tamci przekrzykiwali się i prześcigali.
Rozejrzał się po tłumie, szukając kogoś znajomego do rozpoczęcia rozmowy. Niestety nieskutecznie. Zostali podzieleni na inne grupy niż zwykle i Mikołaj znalazł się sam wśród obcych herosów z różnych domków. Nie uśmiechało mu się spędzenie całego treningu w ciszy, a dzisiaj jakoś niespecjalnie miał ochotę na nawiązywanie nowych znajomości. Wstyd się przyznać, ale mimo bycia tu drugi raz, w tym ostatnie kilka miesięcy bez przerwy, większości tych ludzi nawet nie kojarzył. Nie wiedział, czy to kwestia jego słabej pamięci do twarzy, czy może ignorancji.
Gdy tłum się przerzedził, wszedł do zbrojowni i odszukał swój miecz. Wziął gladiusa do ręki i spojrzał na odbicie swojej niezbyt zadowolonej miny w klindze. Uśmiechnął się do siebie ironicznie. I dlaczego miał taki problem? Pomacha przecież godzinkę tym żelastwem, udając, że coś robi gdzieś na tyle i będzie miał spokój. Albo i nie.
— Szybciej! — usłyszał głos z areny. — Dobierzcie się w pary!
Westchnął i rozejrzał się po pomieszczeniu, w poszukiwania kogoś samotnego. Czasami żałował, że nie jest synem jakiegoś Apolla, strzelającym z łuku i walczącym na dystans. I nie chodziło mu nawet o konieczność rozmowy z drugą osobą — z tym, jeśli tylko był w humorze, nie miał żadnego problemu. On po prostu nie potrafił walczyć, nawet mimo kilkumiesięcznego treningu. Jego dziecięca fascynacja rycerzykami i mieczami przeminęła wraz z przyjazdem tutaj. Gdy przychodziło mu uprawiać jakiś sport, czuł się jak największa ofiara losu. Nie ważne, czy to piłka nożna na lekcji wychowania fizycznego, czy przeróżne aktywności na obozie, nieustannie się ośmieszał. Nie zginął jeszcze chyba tylko dzięki nadmiarowi szczęściu w życiu.
Kierując się w stronę amfiteatru i nadal poszukując kompana, zauważył, że idzie za nim rudowłosy chłopak. Zatrzymał wzrok na parę sekund na jego włosach. A może to nie był rudy…? Ponownie spojrzał kolor własnych włosów w odbiciu. Tamten chłopak był zdecydowanie bardziej rudy niż on sam, a skoro Mikołaja znajomi wyzywali od rudych, to tak, on zdecydowanie był rudy. A może to była wina światła? Odwrócił głowę ponownie, aby jeszcze raz ocenić kolor, ale przypadkiem złapał z chłopakiem kontakt wzrokowy. Uśmiechnął się speszony.
— Wygląda na to, że jesteśmy razem — zagaił z nadzieją, że tamten nie zwrócił uwagi na ciut przydługą analizę.
Szybko poczuł, że będzie tego żałować. Nie, żeby miał inny wybór. Chłopak był nieco wyższy od niego, a blizna na policzku sprawiła, że nerwowo przełknął ślinę. Nie miał też zbyt przyjaznej miny. Cóż, pozostało mu się jedynie modlić o to, aby był taką samą łamagą z zerową kondycją jak on i pod luźną bluzą nie ukrywał jakichś potężnych mięśni…


Seth?
────
[508 słów: Mikołaj otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Elianne — „Moneta” [Smellstober]

Cisza w domu wydawała się zbyt intensywna, żeby uchodzić za naturalną. W obozie nigdy nie bywało cicho; w dzień zawsze coś się działo, a nocami rzadko dało się zasnąć bez słuchania prowadzonych przyciszonymi głosami rozmów. Teraz brak jakichkolwiek dźwięków sprawiał, że uwydatniały się odgłosy, które zwykle wszystkim umykały — szelest wiatru w koronach drzew za oknem, ciche skrzypienie starej elewacji, chrobot mysich łapek na strychu. Wszystko to sprawiało, że Elianne czuła się nieswojo w pustej przestrzeni i niemal odetchnęła z ulgą, kiedy kuchnię przeszył głośny gwizd czajnika. Zsunęła się z krzesła i wyłączyła kuchenkę, po czym zaczęła buszować w szafce z herbatami.
— Mi też zrobisz? Zieloną.
Niemal podskoczyła, kiedy usłyszała głos ojca tuż za sobą. Dalej nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem mężczyzna o jego posturze porusza się tak bezszelestnie. Chyba to miało coś wspólnego z odchowaniem czwórki niemowlaków, których sen potrafił być płytki. Bardzo płytki. Odwróciła się i posłała mu uśmiech. Wyjęła z szafki opakowanie z zieloną herbatą.
Po kilku chwilach postawiła dwa pełne gorącej herbaty kubki na blacie i wdrapała się z powrotem na krzesło. Ojciec usiadł naprzeciwko niej. Kubek wydawał się śmiesznie mały w jego dłoniach.
— Dziwnie, prawda? Ciężko mi przyzwyczaić się do domu bez chłopców — powiedział, postukując palcami o ceramiczne naczynie.
Trochę przesadzał. Może i Christopher faktycznie wyjechał na studia, co skutkowało pewną pustką w domu, ale Matt i Will po prostu wyszli na miasto. Camille musiała zostać do późna w pracy. Chociaż pewnie to mogła być dla niego spora zmiana; Eli sama była przyzwyczajona do tego, że dom zawsze tętni życiem. Prezentował się smutno, kiedy wypełniała go jedynie cisza. Wzruszyła ramionami.
— Przejdzie ci, kiedy wrócą — prychnęła śmiechem.
Ojciec przewrócił oczami, chociaż pewnie miała rację. Narzekał, kiedy Matt po nocach darł się do telefonu, Will nie umiał sobie odpuścić i ciągle za nim chodził, gdy miał jakąś prośbę, a Cam śpiewała w kuchni podczas gotowania. Zawsze potem się uśmiechał, ale raczej się z tym krył. Mężczyzna wstał i przeszedł się do komody, z której po chwili wygrzebał klaser. Elianne nie widziała go od wielu lat.
— Zastanawiałem się, czy tego nie sprzedać — przyznał, kładąc go na blacie i dłonią wytarł z kurzu skórzaną okładkę.
— Dlaczego?
— Leży i się kurzy. Może komuś będzie służył lepiej? Poza tym, pieniądze na czesne zawsze się przydadzą — przyznał, chociaż jasne było, że nie robi tego z wielkim entuzjazmem.
Kolekcjonował stare monety odkąd Elianne pamiętała, i jeszcze parę lat więcej. Była to jego jedyna pasja, o której wiedziała. Kiedy była młodsza, często wdrapywała mu się na kolana i razem oglądali każdy okaz po kolei, a ojciec opowiadał jej, skąd jest i ile ma lat. W pewnym momencie jej myśli bardziej zaczął zajmować obóz i chyba po prostu o tym zapomniała. Widziała jednak wyraz twarzy ojca, który zdradzał, że wcale nie chce sprzedawać swojej kolekcji. Już teraz powoli przewracał kartki klasera, z pewnym uczuciem, które ciężko było jej zrozumieć. W pewnej chwili łyk herbaty nieprzyjemnie stanął jej w gardle, kiedy dostrzegła złotego denara w jednej z kieszonek. Odkaszlnęła, wciąż wlepiając wzrok w monetę. Zaniepokojony Richard szybko uniósł wzrok na córkę i zdołał połączyć jej reakcję z widokiem, jaki miał przed sobą.
— Tę dostałem od twojej matki — powiedział w końcu, na dłużej zatrzymując wzrok na monecie.
Eli nie odpowiedziała. Jakoś nigdy nie mieli okazji o tym porozmawiać. Nie było czasu, a może po prostu żadne z nich nie miało na to ochoty. Rzadko zostawała sama z ojcem; pobyty w domu były raczej intensywne, a ich dom nieczęsto bywał pusty. Niewiele było okazji, żeby zacząć ten temat.
— Jak ją poznałeś? — zapytała z cieniem wahania w głosie. Nie była pewna, czy powinna o to pytać. Niektórych ran nie należy rozdrapywać, a ta konkretna dla niektórych domowników nawet po tylu latach była świeża. Kiedy siedziała z mamą, starała się o tym nawet nie myśleć.
Ojciec milczał dłuższą chwilę, wciąż wpatrzony w nieszczęsny denar. Elianne już pogodziła się z tym, że na to pytanie nigdy nie uzyska odpowiedzi i wlepiła wzrok w swoje dłonie trzymające kubek. Niepotrzebnie zaczęła.
— Na ulicy. Oblałem ją kawą, bo byłem spóźniony do pracy, nie patrzyłem pod nogi i potknąłem się. Była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem — przyznał, choć sprawiał wrażenie, jakby powiedzenie tego na głos sprawiało mu trudności. Kciukiem musnął obrączkę ślubną, którą zawsze nosił na palcu. — Za każdym razem, kiedy pytałem, podawała mi inne imię. Marianne, Isabelle, Chloe, Katherine. Co kilka minut była kimś innym. Ciągle się śmiała. W taki sposób, że mijający ją ludzie się odwracali. Miała w sobie coś, co przyciągało wszystkich, niezależnie od intencji.
Elianne słuchała w milczeniu. Bała się odezwać, żeby Richard nie przestał mówić, choć chyba sprawiało mu to ból. Jej też ciężko było tego słuchać, wiedząc, że zaraz do domu wróci Camille, pewnie z czymś do jedzenia i olśniewającym uśmiechem pełnym miłości. Zrobiło jej się niedobrze.
— Miała takie same włosy jak ty, tylko dłuższe. Oczy w odcieniu, którego nie widziałem nigdy wcześniej, ani nigdy później i pełno piegów. Była przy tym tak subtelnie pewna siebie, że nie miałem pojęcia, co zrobić. Nie chciała przyjąć rekompensaty w postaci zapłaty za pralnię, prosiła o pączka. Nie potrafiłem jej odmówić. Może nie chciałem — dodał z zadumą. — Spotkałem ją tylko ten jeden raz. Nigdy więcej. A potem pojawiłaś się ty.
Nie powiedział tego z wyrzutem czy choćby cieniem pretensji. Stwierdził fakt. Co wcale nie zmieniło tego, jak cholernie nieswojo poczuła się Eli. Zapadła cisza, a ona zaczęła wiercić się na krześle. Dopiero po latach dowiedziała się, że jej pojawienie się niemal zrujnowało małżeństwo rodziców, wtedy jeszcze młode i nie do końca ustabilizowane. Odkrycie tego nie było jej najprzyjemniejszym przeżyciem, ale nikt nie chciał jej okłamywać. Teraz jednak czuła się jeszcze gorzej i miała wrażenie, że wszystkie jej wnętrzności zwinęły się w jeden wielki, ciasny supeł.
— Kochałem cię od dnia, w którym się u nas zjawiłaś. I chociaż im jesteś starsza, tym bardziej widzę ją w tobie, to nigdy nie żałowałem tego, że pojawiłaś się w naszym życiu — skończył cicho Richard, po czym odchrząknął i upił łyk herbaty, żeby zrobić ze sobą cokolwiek.
Eli czuła, że łzy zaczynają szczypać ją pod powiekami. Spuściła wzrok. Wiedziała, że ojciec ją kocha, ale nie za często o tym mówił. Zawsze czuła, że przychodzi mu to z trudem, w całkowitym przeciwieństwie do Camille, która obsypywała miłością wszystkich w swoim zasięgu. Nieraz zastanawiała się, jak dwójka tak różnych od siebie ludzi zdołała stworzyć stabilne małżeństwo, które tak wiele przeżyło, ale może to była ta właściwa receptura.
Nic na to nie odpowiedziała, bo do ich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, a zaraz potem w kuchni pojawiła się Camille. Ciemne włosy miała luźno związane, a w dłoniach trzymała papierową torbę z zakupami. Uśmiechnęła się szeroko.
— Hej, co to ma być? Plotkujecie beze mnie? — zapytała i uniosła brew, odstawiając zakupy na blat.
Elianne zamrugała kilkukrotnie, żeby odgonić łzy i wstała, by pomóc kobiecie rozpakowywać zakupy.
— Nie można plotkować z osobą, o której się plotkuje — powiedziała, mniej więcej panując nad tym, żeby jej głos był stabilny.
Camille rzuciła jej oburzone spojrzenie, zakasując rękawy koszuli. Już zabierała się do nastawienia wody na makaron.
— O mnie nie wolno wam plotkować, bo zaczniecie sami sobie gotować — zagroziła, ale na jej ustach błąkał się uśmiech.
Sprawnie wymijały się nawzajem w małej przestrzeni. Robiły to już tak wiele razy, że były w tym wprawione. Eli kątem oka widziała, jak ojciec zamyka klaser i odsuwa go na bok. I tylko raz musiała wytrzeć policzki rękawem swetra, kiedy mama na nią nie patrzyła.


────
[1224 słowa: Elianne otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia +13 za event]

czwartek, 30 października 2025

Od Apollodorosa — drabble „Nuta”

— Dzień dobry, w czym mogę pomóc? — Uśmiechnął się swoim klasycznym uśmiechem pracownika obsługi klienta.
— O co chodzi z ta nową arabicą, czemu się do niej dopłaca?
— Oczywiście może pan wybrać naszą klasyczną mieszankę za niższą cenę. Ta nowa to średnio palona arabica z etiopskich ziaren o słodkawym, nieco miodowym profilu z kwiatowymi nutami, posmakiem wina oraz delikatnie czekolady. Region specjalizuje się w kawach o jakości wyżej półki i nasza kawiarnia kupuje tylko od sprzedawców z potwierdzonymi dobrymi warunkami pracy, stąd cena.
— Dobra, przesada. Po prostu zrób mi szybko espresso na wynos chłopcze. — Doros nie dostał napiwku, spodziewane po tym kliencie.


────
[100 słów: Apollodoros otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Erin — drabble „Nuta”

— No, gitarzysty to z ciebie nie będzie — stwierdził David, obserwując Erin zmagającą się od dłuższego czasu z jakąś mainstreamową piosenką na jego gitarze. — Zupełnie nie trafiasz w nuty.
— Sam jesteś nuta — prychnęła dziewczyna, po czym zaczęła od nowa. Nie ma opcji, że wyjdzie stąd, dopóki nie zagra przynajmniej w jakimś stopniu poprawnie.
Przyjaciel parsknął krótkim śmiechem i wrócił do jedzenia chipsów, przeglądając coś na telefonie.
— Ty, a nie wolisz perkusji? — Odezwał się.
— Później, jak mi wyjdzie z gitarą.
David z uśmieszkiem wzruszył ramionami i sam podszedł do perkusji. Usiadł przy bębnach i znajoma melodia wypełniła pomieszczenie. Tylko nie Zombie Lady…


────
[100 słów: Erin otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Theodore'a — drabble „Nuta”

— …Będę z tobą szczery. Było beznadziejnie — powiedziała Charlie, posyłając Theo skruszony uśmiech.
Leżał rozłożony wygodnie na łóżku przyjaciela, podczas gdy ten próbował zagrać coś na nowej gitarze. Nie szło mu zbyt dobrze i jasne, że o tym wiedział, ale i tak się skrzywił i od razu odłożył instrument do pokrowca.
— Nie było tragicznie. Jak na pierwszy raz. — Theo próbował się bronić, ale bez większego przekonania.
Charlie muzykę miał we krwi. Theo trochę mu tego zazdrościł; wyrazu skupienia i zanurzenia się w melodii, kiedy grał na skrzypcach; tego, że wcale nie musiał patrzeć na nuty, by wszyscy na sali wstrzymali oddech.


────
[100 słów: Theodore otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Elianne — drabble „Nuta”

Kiedy Eli była mała, Christopher chodził na lekcje gry na pianinie. Co prawda instrument, który mieli w domu, był wiekowy i pamiętał jeszcze ich dziadków, ale jeszcze się do czegoś nadawał. Często słyszała, jak Chris gra wieczorami pod opieką Camille, która bardzo go do tego zachęcała.
Rzadko pozwalał jej się zbliżać do pianina. Ledwo zdążyła spojrzeć na rozsypane na klapie instrumentu nuty, a już ktoś zabierał ją na drugi koniec pokoju. Tylko czasami mama brała ją na kolana i pokazywała jej czasami prostsze, czasami trudniejsze akordy, ale Elianne miała zdecydowanie zbyt małe dłonie, żeby być w stanie naśladować jej ruchy.


────
[100 słów: Elianne otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Od Lotus — drabble „Nuta”

Ośmioletnia Lotus patrzyła na nauczycielkę w taki sposób, jakby ta tłumaczyła jej co najmniej czarną magię. Nie rozumiała, o co chodzi ze znakami wypisanymi na tablicy i co ma niby pisać zeszycie, który był podzielony na dziwne linie.
— Tak rysujemy klucz wiolinowy. Czy ktoś chciałby spróbować?
Cichy pisk tarcia kredy o tablicę był jedynym, na co Lotus zwracała uwagę. Ciągle tylko kazali im rysować jakieś głupie ślaczki! Niezbyt przejmowała się tym, że te ślaczki były tak naprawdę nutami, które chyba powinna umieć rozróżnić.
Rysowała ołówkiem kwiatki na marginesie kartki, kiedy kobieta zajrzała jej przez ramię.
— A czemu ty nie piszesz?


────
[100 słów: Lotus otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]