JESIEŃ
Eli częściowo rozmyślała nad tym, czy świnka morska aby na pewno nie przenosi pod pazurkami jakiegoś paskudnego choróbska. Jej pozostała uwaga skupiała się na pytaniu, czy ten dziwny facet musi wiecznie zachodzić jej drogę w najbardziej krytycznych momentach. Albo po prostu był irytującym gościem, który wiecznie wtyka nos w nie swoje sprawy i zatruwa wszystkim życie. Raczej obstawiała to drugie. Co wcale nie zmieniało faktu, że pomimo jej pokaźnych pokładów cierpliwości, z każdym kolejnym spotkaniem irytował ją coraz bardziej.
Przez parę chwil patrzyła śwince w oczy. Ot, siedziała sobie na trawie, co chwilę marszczyła nosek i chyba niewiele sobie robiła z kapiącej z pyska Terminatora śliny. Elianne rozważała, czy byłaby w stanie ją dogonić, jeśli teraz rzuciłaby się do biegu. Szanse były marne. Zaczęła przegrzebywać kieszenie, ale znalazła tam tylko paragon i cukierek. Nic, co zechciałaby zjeść świnka. W końcu przyklęknęła, czując jak rosa przemaka jej przez spodnie na kolanach i wyciągnęła ręce w kierunku zwierzątka.
— Cip cip, taka słodka świnka, no chodź tutaj — zaszczebiotała, lekko potrząsającym ułożonymi w koszyczek dłońmi, jakby miała tam przysmaki.
Nie miała pojęcia, jak się woła świnki morskie. Mogła mieć tyle nadzieję, że zwierzątko też tego nie wie.
— Co ty robisz? Dlaczego nie-
— Cicho. Wołam ją po dobroci.
Gdzieś za jej plecami rozległo się poirytowane westchnięcie. Doskonale czuła, że Dorian jest zmęczony, zirytowany i pewnie chciał by już wrócić do swoich zajęć. Zupełnie jak ona! Po prostu nie chciała patrzeć, jak Terminator zagryza Matyldę na śmierć, co pewnie by się stało, gdyby chcieli pójść na łatwiznę.
— No, Matylda, hop, hop. Szybciutko. Chodź, to dam ci coś dobrego.
Eli gadała tak do świnki, aż ta podniosła swoją puszystą dupę z trawy i zrobiła kilka drobnych kroczków w jej kierunku. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.
— Widzisz? Działa! — szepnęła z entuzjazmem.
Radość nie trwała zbyt długo, bo Terminator najwidoczniej też był podekscytowany. Wydał z siebie dźwięk będący czymś pomiędzy szczeknięciem a skomleniem, na co świnka niemal podskoczyła i biegem ruszyła w przeciwnym kierunku.
— Cholera jasna — mruknęła pod nosem Elianne, podrywając się z trawy.
Matylda na szczęście nie wbiegła do łazienek (Eli naprawdę nie chciała się czołgać po bogowie wiedzą w czym umazanej podłodze), tylko dała nura w rosnące za budynkiem krzaki. Dziewczyna złapała za ramię Doriana, który puścił Terminatora. Pies wyrwał się do przodu, ryjąc nosem po ziemi, bo rude futerko świnki łatwo zginęło wśród kolorowych liści.
— Jesteś pewien, że nie możemy tego zgłosić? — zapytała, szukając mniej zarośniętego przejścia. — Uważaj na gałęzie — dodała.
Krzewy nie były szczególnie gęste, ale chyba miały ciernie. Eli z frustracją próbowała przedrzeć się przez nie tak, żeby się nie pokaleczyć.
— Nie.
— Na pewno?
— Na pewno — uciął uparcie Dorian, rękami odtrącając gałązki, które mu się nawinęły.
Eli westchnęła i wepchnęła się w nieco mniej zakrzaczony zakątek, gdzie mignął jej ogon Terminatora. Na szczęście wielki ogar był trudniejszy do zgubienia, niż gryzoń.
— Teraz to ona może być wszędzie. Albo już w ogóle jej tu nie ma — powiedziała z frustracją Eli, czując, jak coś drapie ją po policzku.
Musiała trafić na jeden z kolców, bo kiedy przetarła twarz wierzchem dłoni, roztarła po skórze odrobinę krwi. Cholerne zielsko. Syknęła z irytacją i zatrzymała się po kilku krokach.
— Wcale nie musimy przedzierać się przez te chaszcze. Terminator sam ją znajdzie — zauważył dość trafnie Dorian. Zatrzymał się, kiedy przestał słyszeć gałązki pękające pod butami Elianne.
— I pewnie ją zje — burknęła pod nosem Eli.
— Nie zje. Chyba.
— Chyba robi dużą różnicę. — Rozejrzała się ze zrezygnowaniem po otaczających ich dookoła, identycznych krzewach. — Dobra, wychodzimy. Siedzenie tutaj nie ma sensu. Chodźmy… Tamtędy.
Złapała Doriana za ramię i wyprowadziła ich - jak miała nadzieję - tą samą drogą, którą tutaj weszli. Jeszcze tylko kilka chwil spędzonych wśród wkurwiających krzaków i znaleźli się z powrotem na wolnej przestrzeni. No, oprócz tego, że teraz niemal przylegali plecami do ścian latryn. Cudowne otoczenie.
— A może to naprawdę jest tylko zwykła świnka morska? — bąknęła w końcu, rozglądając się za Terminatorem, którego nie było ani widać, ani słychać.
Dorian prychnął pod nosem.
— Jak cholera. To potwór, nie zwierzę.
— A jednak wygląda całkiem jak zwierzątko. Ale chyba warto sprawdzić.
Nie minęła nawet minuta, gdy od strony krzewów rozległy się odgłosy godne słonia przedzierającego się przez las, a po chwili tuż przed nimi wyhamował Terminator, niemal ryjąc zadem o trawę. W pysku trzymał coś co było bardzo futrzaste, bardzo obślinione i bardzo piszczące. Matylda chyba nie była w swojej najlepszej torbie, za to pies był z siebie cholernie dumny. Tak zawzięcie merdał ogonem, że z każdym jego uderzeniem o ziemię rozlegało się głuche stuknięcie.
— Dobry piesek — powiedziała Eli z uśmiechem, klepiąc ogara po głowie.
Dziwna rzecz do powiedzenia stworzeniu, które dosłownie urwało się z piekła, ale Terminatorowi to najwidoczniej nie przeszkadzało. Eli nie wiedziała, czy bardziej cieszy się z tego, że pies znalazł Matyldę, czy że nie podrzucił im jej ciałka pod nogi. Pomimo wszystko, chyba bardziej cieszyła się z tej pierwszej informacji. Miała dość biegania po całym obozie, a jej sweterek już był poprzetykany miniaturowymi gałązkami.
— No i co my mamy z nią teraz zrobić, jak nie oddać Vergilowi?
Dorian?
────
[827 słów: Elianne otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]