Początki… są trudne, wykańczające, bolesne. Zawsze jej to mówili, wbijali jej do głowy najróżniejsze wariacje tych słów, pocieszająco klepiąc ją w ramię, gdy oczy piekły ją od powstrzymywanych łez, twarz rumieniła ze wstydu, a dłonie zaciskały się na materiale spodni. Nikt nigdy swoimi gdybaniami nie wyszedł poza okres, który nazywali „początkiem”, nikt nigdy nie mówił jej, że potem będzie jeszcze trudniej, jeszcze bardziej wykańczająco, jeszcze bardziej boleśnie. W miarę budowania… nie można tego nazwać autorytetem, raczej jest to coś w rodzaju „pozycji”, która w zamierzeniu miała być respektowana, ale jak na razie dopiero sukcesywnie zaczyna być akceptowana przez większość legionistów, stres Edel tylko rósł. Rósł do tego stopnia, że przestawała rozumieć, co się wokół niej dzieje, nagle wydawało jej się, że porusza się zbyt szybko w stosunku do świata, do tego, co rozgrywa się przed jej oczami, albo to jej oczy poruszają się zbyt wolno i nie nadążają za jej ciałem. Kręciło jej się w głowie, jąkała się, trzęsły jej się dłonie… słowem, traciła kontrolę, a tego od zawsze bała się najbardziej. Każdego dnia, gdy zrywała się z łóżka pełna energii napędzanej stresem i ogólnym zdenerwowaniem, jej głowę zajmowały burzliwe, ciemne myśli, zmuszające ją do wyobrażania sobie katastrofy, którą spowoduje samą swoją egzystencją. Cudem je ignoruje i kieruje swój umysł na zupełnie inny tor, całkowicie dając się pochłonąć codziennym, obozowym zajęciom, poświęcając im znacznie więcej uwagi, niż większość legionistów. Jedynym, czym wykazuje się wśród innych, czymś, w czym naprawdę czuje, że jest choć trochę lepsza, jest umiejętność bezgranicznego skupienia się na wykonywanym zadaniu. Świadomość, że robi to tylko po to, żeby nie złamać się i nie wybuchnąć płaczem od nakładających się na siebie myśli, zawsze okazuje się tak samo druzgocąca.
Momenty, w których zamyśla się i ginie we własnym umyśle są najgorsze, bo gdy znowu koncentruje się na otaczającym ją świecie, wita ją kompletny chaos.
Stoi na uboczu, prawie poza Polami Marsowymi, i dopiero po kilku sekundach przypomina sobie, że miała nadzorować trenujących legionistów. Podczas kilku sekund zamyślenia, tego krótkiego momentu zawahania, jej stopy zdążyły wrosnąć w ziemię, prawie tak, jakby miała zostawić za sobą niewielkie wgłębienie w suchej, pylącej się nawierzchni, gdy tylko postanowi się ruszyć. Mruga dwa razy, starając się skupić na obserwowaniu legionistów, którzy przez moment wyglądali dla niej jak rozmazane plamy, poruszające się tak chaotycznie i nie do rytmu, każda całkowicie inaczej, że w jej głowie zbijają się w ogromną, drżącą masę. Wyglądają jak grupa taneczna, której choreograf z pewnością miał jakąś wizję, ale ta wizja nadawała się tylko do jednej ze scen w psychodelicznej grze, bo szybko okazało się, że nie pasuje do żadnego podkładu muzycznego i kreuje sobą iście groteskowy obraz.
Wtedy zauważa coś nowego albo coś, co towarzyszy jej już od dawna, ale dopiero teraz udaje jej się dostrzec, czym dokładnie jest. Jej wzrok przeskakuje między legionistami, aż nagle spotyka się ze spojrzeniem przenikliwych, niebieskich oczu jednego z nich. Wiejącym pogardą i czymś na kształt głębokiej nienawiści spojrzeniem rzuconym spod przymrużonych powiek. Legionista stoi nieruchomo, na chwilę zatrzymany w czasie, podczas gdy jego przeciwnik najwyraźniej akceptuje swój los statysty w jego filmie. Wpatruje się w Edel, gapi się w nią, ale ona łamie kontakt wzrokowy po kilku sekundach, gdy jej wnętrzności zaczynają się wykręcać pod wpływem napięcia. Kiedy wraca wzrokiem w to samo miejsce, legionista już zdążył zniknąć wśród ogólnego chaosu i tumanów kurzu wzbijających się ponad głowy niższych z walczących. Edel postanawia się tym nie przejmować, chociaż od postanowienia daleko do wykonania. Jednak poczucie bycia obserwowaną chyba nie zamierza ją opuścić, bo towarzyszy jej przez cały czas pozostały do końca treningu. Za każdym razem, gdy pozwala sobie na szybkie rozejrzenie się dookoła, ani razu nie udaje jej się wyłapać w tłumie osoby, której wzrok łaskocze ją w kark.
Potem jest coraz gorzej.
Nie może otrząsnąć się z dziwnego niepokoju, który ciągle powtarza jej, że coś zrobiła źle, że czymś podpadła albo że ktoś po prostu ma wobec niej mordercze zamiary. To po pierwsze. Po drugie, coraz częściej udaje jej się wyłapać rzucane w jej stronę spojrzenia, zawsze tak pełne pogardy i urazy, że Edel jest w stanie uwierzyć, że zabiła tej osobie całą rodzinę.
W pewnym momencie udaje jej się skupić na tyle mocno, że w ciągu tych kilku sekund, gdy ich oczy znowu się na siebie nabijają, Edel wreszcie łączy niebieskie tęczówki z jednym z legionistów z jej kohorty. Również w tym momencie zaczynają się jej prawdziwe problemy, nierozerwalnie związane z Kurtem i, co za tym idzie, jego bratem, a oboje są tak samo przerażający i zazwyczaj samo przywitanie się z nimi sprawia, że w klatce piersiowej Edel wybucha dobrze jej znane uczucie niepokoju.
Edel staje więc przed dylematem moralnym, z którego raczej nie ma dobrego wyjścia. Debatuje ze sobą, próbując zdecydować pomiędzy siedzeniem cicho i znoszeniem nieszkodzących nikomu spojrzeń a bezpośrednią konfrontacją z Kurtem, gdzie najzwyczajniej zapytałaby, jaki ma do niej problem, co prawdopodobnie nie skończy się dla niej dobrze, bo samo wyduszenie z siebie takiego pytania będzie dla Edel rzeczą praktycznie niemożliwą. Dlatego zbiera w sobie wszystkie siły, jakie jest w stanie sobie wykrzesać, i gnana narastającym niepokojem, ze zdenerwowaniem skubiąc skórki wokół paznokci, postanawia… grzecznie porozmawiać z Kurtem, wyjaśnić sobie to i owo i… żyć dalej w spokoju. Pociesza się w myślach tym optymistycznym planem, który z łatwością mógłby być zanegowany przez kogokolwiek, kto zna Kurta trochę lepiej, niż Edel. Ktoś taki pewnie zaśmiałby jej się w twarz i poradził, żeby się tak nie oszukiwała, bo na pewno nie wyjdzie jej to na dobre. Gdyby otrzymała taką radę, z pewnością byłaby bardzo wdzięczna, bo gdy udaje jej się podejść… całkiem blisko do Kurta, zaczyna kwestionować swój wybór. Chłopakowi towarzyszy Dorian, a Dorianowi towarzyszy jego pies. Przesłodki, rozkoszny i pocieszny Terminator. Edel chyba już wie, co czują postacie w książkach, gdy stwierdzają, że trzęsą im się kolana.
Na jej nieszczęście, nie jest w stanie się już wycofać. Znowu wpatrują się w nią już dobrze jej znane, niebieskie tęczówki, które powoli zaczyna darzyć nienawiścią. Uczuciem, które zwykła chować w sobie bardzo głęboko, od kiedy jej celem stało się bycie miłą dla wszystkich. Niezależnie od tego, jacy oni są dla niej. Postanawia się tego trzymać, bardzo mocno trzymać, podczas najbliższej rozmowy, którą (czego już zaczyna żałować) sama wywołała.
— Jakiś problem? — W jej uszy wbija się pytanie i Edel już czuje, że traci jakąkolwiek kontrolę nad rozmową.
— Nie, tylko… — Skoro istnieje jakieś „tylko”, to chyba nie powinna była zaprzeczać? — Tylko zauważyłam, że od jakiegoś czasu, wydaje mi się, że… może czymś cię uraziłam? — pyta, kulawo próbując dobrać na tyle dobre słowa, żeby nie brzmiało to jak jakaś dziwna reprymenda.
────
[1087 słów: Edel otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]>/center>