Otwieram oczy i zamiast wyraźnego obrazu widzę jedynie rozmywające się plamy. Kilkukrotnie mrugam, ale to nic nie daje. Podnoszę się z podłogi i chwytam za skroń; sączy się z niej ciepła krew, której dotyk powoduje we mnie mdłości.
Podchodzę więc do lustra — zakurzone zwierciadło znów próbuje mnie oszukać. To przecież nie jestem ja, nie wyglądam tak! Z irytacji łapię za nocną lampkę i uderzam nią we własny zakrzywiony wizerunek. Odłamki szkła wbijają się w moją nagą skórę, a ja osuwam się z powrotem na ziemię.
Nie chcę tu być. Nikt mi nawet nie dał wyboru.
***
Gdybym miał wymienić trzy rzeczy, które w ostatnim czasie sprawiły, że się uśmiechnąłem, nie byłbym w stanie — to nie tak, że nie czułem kompletnie żadnego przywiązania do zewnętrznego świata, po prostu przez większość czasu spędzonego w obozie byłem zajęty odsypianiem każdego przeżytego dotychczas dnia.
Istniały jednak skromne chwile, kiedy czułem, że może jednak życie wcale nie jest takie złe, jak próbuję sobie wmówić, przecież innym wcale nie było tak trudno dostosować się do jego rytmu. Zazwyczaj patrzyłem wtedy z daleka na rówieśników, którzy zajęci codziennymi treningami lub też zwyczajnymi rozmowami z osobami, które sprawiały, że kwitnęli jak wiosenne stokrotki. Ich widok napełniał mnie nadzieją na lepsze czasy, chociaż nie było ich wyraźnie widać na horyzoncie.
Jednakże mimo ciepłego przywitania oraz odnalezienia przeze mnie momentów oderwania się od szarej rzeczywistości, wciąż, jak na zawołanie, nieustannie dręczyły mnie nieprzyjemne myśli, których gama rozciągała się daleko poza moje rozumienie. Praktycznie każdego dnia do kolekcji dochodziły kolejne paranoje oraz obsesje, których sensu nie jestem sobie w stanie wytłumaczyć. Naturalnie część z nich były wynikiem spędzenia wielu lat intensywnego rozwoju psychiki w domu pełnym wszelkiego zła i goryczy, jednak wiele samoistnie pojawiło się we mnie na tle stresowym, coraz bardziej izolując mnie od normalności. Czułem nie tylko stres związany z przeszłością, ale i strach przed przyszłością — nikt bowiem raczej nie mógłby zrozumieć tego, co siedziało mi w głowie, szczególnie że sam do końca nie potrafiłem zidentyfikować wszystkich tych uczuć. Tak więc przez większość czasu nadal pozostawałem w samotności, unikając otwierania się jak starcia z ogniem.
***
Przechodziłem wtedy między znajomymi drzewami, szukając jednej z moich ulubionych miejscówek, w której często ukrywałem się podczas pory obiadowej. Mogłem wtedy w spokoju przełknąć kęsy jedzenia, nie martwiąc się tym, że na samą myśl o domowym posiłku dostaję odruchu wymiotnego.
Tego dnia dostaliśmy porcję spaghetti, którego sos wydawał się wyjątkowo czerwony. Szybko jednak myśl o nim wyparowała mi z głowy, ponieważ nieopodal pnia drzewa, na którym zazwyczaj przysiadałem, pojawił się niewielki czarny kot. Powoli zbliżyłem się do niego i wystawiłem rękę.
Zwierzę ochoczo podeszło do mojej dłoni, a następnie dokładnie ją obwąchało. Odłożyłem miskę na ziemię i uklęknąłem na uschniętej trawie. Kot uznał moje zachowanie za zaproszenie do wskoczenia mi na kolana, a ja postanowiłem zacząć go delikatnie głaskać. Jednak po niedługiej chwili poczułem łaskotliwe uszczypnięcie, które diametralnie zmieniło się w doskwierający ból. Popatrzyłem się w dół, gdzie zastałem widok zakrwawionej ręki, której stworzenie mocno się uczepiło. Próbowałem zrzucić je z siebie, jednak jego kły zatopiły się głęboko w mojej skórze; walka z nim spowodowała, że przewróciłem się na plecy, uderzając głową o drzewo. Chwilę po tym, jak złapałem się za obolałe miejsce, przestrzeń zalała ciemność. Rozejrzałem się dookoła, jednak nie zdołałem zobaczyć nikogo, ani niczego.
— Halo? Kto tam jest? — wymamrotałem, podnosząc się z ziemi. O dziwo podłoże nie było już przykryte warstwą jesiennych liści, a miękkim dywanem, którego tekstura łudząco przypominała ten znajdujący się w moim rodzinnym domu.
Poruszając się w głąb ciemności, wspomagałem się ścianami, by nie zabłądzić. Czułem pod palcami każde wyżłobienie odstającej tapety, której ułożenie znałem na pamięć. Mieliśmy kiedyś z Carrie taką grę — kazała zamykać mi oczy, zaciskając powieki najbardziej, jak mogłem, i dojść do mojego pokoju w taki sposób, by nie widzieć niczego. Szkoda tylko, że nadal mogłem wszystko słyszeć.
Zręcznie wymacałem klamkę, jednak drzwi były zamknięte. Gdy bez skutku próbowałem desperacko je otworzyć, do moich uszu dotarł przeraźliwy śmiech, którego dźwięk bardzo dobrze znałem.
Oślepiło mnie wtedy jasne światło latarki, którą matka zaświeciła w moją stronę. Zdążyłem jeszcze tylko zauważyć jej demoniczne oczy, które z podnieceniem wpatrywały się we mnie jak w upolowaną ofiarę.
Bez zastanowienia ruszyłem w stronę salonu, gdzie każdy możliwy stołek lub krzesło przewracałem prosto pod jej nogi, chcąc ją spowolnić. Ta jednak nie dawała za wygraną, zwinnie omijając pozostawione przeze mnie przeszkody.
Dzięki wciąż rzucanym przez nią świetle latarki zdołałem zauważyć na wpół otwarte drzwi do łazienki, dlatego pospiesznie rzuciłem się w ich stronę. Niemal wskoczyłem do pomieszczenia, łapiąc za klamkę, a następnie szybko się zatrzasnąłem. Drżącymi dłońmi wciąż przytrzymywałem szarpane przez nią wejście, lecz nie miałem zamiaru odpuścić. Po chwili jednak przestała walczyć — odeszła. Wtedy dopiero powoli opuściłem ręce i popatrzyłem na nie. Nie widziałem już żadnej rany po ugryzieniu ani lejącej się ciurkiem krwi; byłem czysty.
Minęło kilka minut od ostatniego dźwięku po drugiej stronie. Już myślałem, że będę mógł stamtąd
wyjść, lecz poczułem lekkie drżenie. Nie było to wcale ze strachu o własne życie, a dochodziło ono z zewnątrz. Przyłożyłem głowę do drzwi, nasłuchując jakiegokolwiek brzmienia. Nie musiałem jednak długo na nie czekać; nagle w całym pomieszczeniu słychać było jedynie poprzedzone straszliwym wrzaskiem uderzenia wprost w sam środek wejścia. Zadrżałem na całym ciele, próbując uspokoić krzyczące we mnie myśli, jednak lecące na mnie odłamki drewna skutecznie nakręcały moją panikę. Przez szparę, którą zdążyła wyżłobić, widziałem jej połyskujące oczy, które szaleńczo się do mnie uśmiechały, a ja, jakbym kompletnie stracił wszelką możliwość poruszania kończynami, zamarłem. Moje wzrok z przerażeniem wbijał się w pękające deski, a serce szarżowało nieustannie. To koniec, już po mnie.
Głośne trzaski stawały się coraz częstsze, aż w końcu przerodziły się w uporczywe wysokie brzmienia. Wraz z ciężkim oddechem otworzyłem oczy, gwałtownie podnosząc się do góry.
— McCallister, wyłącz ten cholerny budzik! — rozkazał głos, dochodzący z drugiego pokoju.
───
[958 słów: Claude otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]