LATO
Dla TJ chłopak przed nią nie wydawał się aż tak wrogo nastawiony, jak mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. Tym bardziej że nie wyglądał na Hermesiątko, więc raczej nie był jednym z nich. Dodając dwa do dwóch, w głowie TJ pojawiła się śmiała teoria, że stojący przed nią chłopak również został wrzucony tutaj dla żartu.
— Wybacz za te słowa na początku. — uśmiechnęła się niezręcznie i podrapała się w tył głowy z zażenowania własnym osądem. — Jestem TJ, nowa w obozie. Nie wiem, co się stało, ale ktoś mnie tu wrzucił, gdy tu spałam. Czy mógłbyś mi pomóc jakoś stąd wyjść? — spojrzała jeszcze raz na niego, zachowując dystans. Próbowała zrozumieć co do niej mówił, gdy używał jakiegoś dziwnego języka. Odrobinę się jej to skojarzyło z afrikanas, ale mimo jej miernej znajomości tego języka potrafiła stwierdzić, że to nie było to.
— A ty czasem nie mówiłeś po holendersku? Sorka, jeśli źle oceniłam. Słabo mówię inaczej niż po angielsku. — w dalszej mierze szeroko uśmiechnięta przykucnęła do plecaka i zaczęła w nim grzebać. Nie wyjęła z niego jednak niczego poza swoją brązową skórzaną kurtką, którą zarzuciła na siebie, a pusty rękaw wcisnęła w kieszeń.
— Orientujesz się w ogóle gdzie jesteśmy? To jakaś piwnica czy jak? — zapytała się dziewczyna, spoglądając na sufit.
— Po holendersku? — powtórzył tylko zdziwiony.
Jak widać, nie mówiła jednak po niemiecku, ale jej nastawienie kompletnie się zmieniło. Była teraz milutka, za miła.
Przedstawiła mu się i powiedziała, że jest z obozu, ale zgadywał, że nie jego, bo by od razu wiedział o niej. Jedna z ważniejszych postaci w obozie przecież.
— To był niemiecki. — Burknął. — Jesteśmy w labiryncie, który dzieli dwa obozy. Twój i mój, pani TJ. Friderich jestem.
Jak się uśmiechała, to tym bardziej nie wyglądała na groźną. Przez to Franciszek się wyprostował i spojrzał na nią z góry. Labrys trzymał już tylko w jednej ręce, ale gotowy, aby machnąć nim.
— Ty serio nie masz pojęcia, gdzie jesteś. — powiedział do niej, ale również do siebie. — No cóż, powodzenia.
Wzruszył ramionami i zrobił krok w tył.
Afrykanerka w ogóle nie wyłapywała ironii płynącej z ust Friedricha. Odbierała to jako wyrazy grzeczności oraz przyjazne gesty, które nie miały złego wydźwięku, dlatego tak ciepło go odebrała.
— Pani TJ. Hoho. Fajnie to brzmi, ale wystarczy samo TJ. — odparła przyjacielsko i z radością.
Kiedy chłopak przyznał się do tego, że mówił po niemiecku, blondynkę kusiło by powiedzieć mu ciekawostkę o relacji jej rodziny z Niemcami. A dokładniej jej pradziadka, który zestrzelił kilku Niemców, kiedy służył w brytyjskiej armii w czasie II Wojny Światowej. Pradziadek zmarł, kiedy dziewczyna miała zaledwie siedem lat, ale pamiętała bardzo dobrze, kiedy opowiadał o tym, jak zestrzelił dwa Schmetterlingi (czy jak nazywały się te myśliwce) i to w czasie jednego zwrotu.
Po czym rozejrzała się dookoła, kiedy usłyszała nazwę tego miejsca i się zdumiała. Bynajmniej nie z powodu tego, że była w labiryncie, ale z powodu tego, że jest inny obóz dla takich jak ona.
Właśnie wkładała buty kiedy to do niej dotarło i zawołała głośno.
— Jesteś z innego obozu? — nagle zerwała się na równe nogi i szybko niczym błyskawica znalazła się przed Franciszkiem. — BŁAGAM! Zabierz mnie do niego. Ja chyba oszaleję z tymi ciotami w rurkach. Już pierwszego dnia mnie okradli, od miesięcy śpię na ziemi, każdy tam z każdym sobie dupę liże, a całym tym burdelem rządzi alkoholik i gość co zdecydowanie za dużo naoglądał się kucyków pony. — mówiąc to wszystko, coraz bardziej się zbliżała do chłopaka, jakby się spoufalała aż za bardzo oraz bardzo gwałtownie gestykulowała.
— Co? — powiedział tylko, szybko cofając się od niej. TJ niestety zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że zaraz dosłownie na nim się położy z ekscytacji.
Spróbował odsunąć ją palcem od siebie, uderzając delikatnie w czoło, ale jak było widać, ona nie odpuszczała.
— Dobra! Na Jowisza! — usiadł na ziemi lekko zrezygnowany, ale co mógł zrobić? Nie dałaby mu pewnie spokoju.
A skąd miał wiedzieć, od jakiego boga tam u niej jest. Nie wygląda na żadnego, do tego kompletnie się nie zna na niczym tutaj. Wiadomość o drugim obozie to raczej pierwszy raz usłyszała. Mógł rozwalić sobie myszkę lub klawiaturę grając w League of Legends, bo dobrego teamu nie potrafi dobrać, ale przyszedł tutaj i spotkał tę… dziewczynkę, czy coś. Jak wróci, to pewnie się skończy, że będzie grać drafty, przez to będzie grać z jakimś silverem, katorga! Przynajmniej z rangi nie spadnie. Ano tak! Już nie jest w goldzie i musi grać rankedy, aby nie spaść z dywizji. Całego misternego planu już nie było.
— Gdybym tylko wiedział, od jakiego boga jesteś, czy coś w tym rodzaju byłoby lepiej. — powiedział w końcu.
Wziął labrys w obie ręce i ruszył w stronę powrotną. Co mógł powiedzieć innym? Znalazł ją tak po prostu i postanowił, że ją przyprowadzi? A może spróbuję zgubić ją gdzieś po drodze? No tak czy siak, zapowiadała się długa droga z tą gadułą. Westchnął raz pod nosem, próbując skupić się na tym, co pewnie zacznie wygadywać TJ.
Stuknięcie w czoło wydawało się nietypowym zachowaniem. Dziewczyna zmrużyła oczy, a potem gwałtownie nimi zamrugała, kiedy to się stało, robiąc dwa kroki w tył, ustępując miejsca wielkiemu chłopakowi przed nią. Gdy jednak zgodził się ją wyprowadzić z labiryntu, TJ aż podskoczyła z radości.
— Leker! Dzięki wielkie china. Jestem ci wdzięczna, a uwierz mi, potrafię się świetnie odwdzięczać. — kiedy Friedrich siadł na ziemię, by uspokoić myśli, blondynka dalej stała, nic sobie z tego nie robiąc i kontynuowała monolog o tym, jak kiedyś odwdzięczyła się pewnemu chłopakowi, którego matką jest jakaś antena, ale nie miała pojęcia jak antena może mieć dzieci, co podkreśliła w swoim wywodzie.
Słowotok przerwała dopiero, kiedy jej towarzysz wrócił na równe nogi. Puściła go przodem i na moment zamilkła, aby nie rozpraszać go w odnalezieniu drogi powrotnej do obozu. Po drodze podziwiała, jak sceneria się zmieniła. Tym razem zamiast wszechobecnego drewna pojawił się ciosany kamień, z których szczelin przebijał się mech i porosty.
Gdy padło pytanie co do boga, od którego jest TJ, nie pomyślała o innej odpowiedzi jak tylko o jednej.
— Jestem od Jezusa Chrystusa. — powiedziała dumnie, z uśmiechem na twarzy i zrównując się krokiem z chłopakiem obok. — A dokładniej jestem kalwinistką. Powinieneś wiedzieć co to takiego. W szkole mówili nam, że kalwiniści są z Niemiec… czy źle mi się to kojarzy? — podrapała się po głowie, próbując sobie coś przypomnieć z lekcji historii, ale szybko z tego zrezygnowała, okazując to potrząśnięciem głową. — A zresztą, do czego ci akurat to potrzebne? W czym ci to pomoże? — zapytała, licząc na konkretną odpowiedź, przy tym patrząc się mu w oczy.
— Odpowiedz jak jest naprawdę. — Burknął, nie spoglądając nawet na nią. — To, że śmiertelnicy byli i są głupi, że wierzą w tego całego Jezusa Chrystusa to nie moja wina.
Od Jezusa Chrystusa, gdyby on jeszcze tylko istniał. Niektórzy powinni się naprawdę zastanowić. Jasne, Mgła i tak dalej, ale żeby robić kościoły i tam się modlić do czegoś, czego nie było i nie ma?
— Po co mi to? Masz rację, od razu lepiej stwierdzić, że jesteś od jakiegoś nieistotnego boga, jak Nike. — Parsknął pod nosem.
Szczerze wątpił, że od niej jest. A nawet jeśli to trudno, niech wie, jaka jest jej wartość.
Spojrzał na nią po chwili. Ona dosłownie patrzyła w jego oczy. Zdziwił się i przewrócił oczami. Wiedział, że ma przepiękne oczy. On ogólnie przecież jest taki wspaniały i przystojny, ale nie musiała tego aż tak okazywać.
— Ej, gościu! — odpowiedziała TJ na komentarz odnośnie do jej religii. — Może zważaj na słowa. Nie chcę ci nic mówić, ale to właśnie wyznawcy Jezusa Chrystusa wykorzenili tę waszą śmieszną religię, gdzie gostek z piorunami rucha wszystko, co oddycha. Osobiście wolę słuchać rad człowieka, który żył 2000 lat temu niż bogów, którzy mają bardziej zrytą psychę niż nastolatki z discorda. — blondynka nigdy szczególnie nie była obrończynią wiary. Może dlatego, że niemal każdy z jej otoczenia wierzył w Boga, a w obozie nikt nie przykładał do tego wagi, przez co miała spokój. Mimo wszystko było jej źle z tego powodu, że ktoś bez powodu naskoczył na jej ideały, które kształtują jej życie i które wielokrotnie pomagały jej w ciężkich chwilach.
Po chwili namysłu i po przeanalizowaniu słów Friedricha zrozumiała, o co mu chodziło.
— Aaaaa, chodzi ci o mojego rodzica. No to nie wiem. Nie jestem ani uznana, ani nie mam jakichś wskazówek, od kogo pochodzę. Ale raczej nie od kogoś, kto się nazywa jak buty. Hehe, Nike. Ale se imię wybrał. — zaśmiała się ponownie, przypominając sobie to imię. Było dla niej strasznie zabawne, tym bardziej że przez większość życia używa butów i ciuchów marki Nike.
— A tak w ogóle to daleko jeszcze? Jakoś dziwnie się czuję, gdy chodzę po tej dziwnej plątaninie korytarzy. Na pewno wiesz, gdzie idziemy? — wywód Afrykanerki przerwał jakiś tajemniczy i niezidentyfikowany ryk z oddali. — O cholera. Co to było? — zapytała i zaczęła grzebać w plecaku, z którego po chwili wyjęła pugio.
Friedrich zdawał się nie brać na poważnie tego, co mówi TJ, tym bardziej, kiedy zaczęła tarabanić na temat religii. Nie zdawała się szczególnie bystra, więc na coś tak bardzo głębokiego i wymagające otwartego umysłu jak filozofia i poglądy religijne, nie mogły być jej dobrą stroną. Dlatego odpowiedział jedynie na te pytania, na które mógł udzielić krótkiej i niewymagającej dużego nakładu energii odpowiedzi.
— Tak, daleko i tak, wiem, gdzie idziemy. — zamilkł na moment, zanim dodał kolejną odpowiedź i uważnie przysłuchał się rykowi z oddali. On doskonale wiedział, co mogło wydać taki okrzyk, lecz zamiast cokolwiek mówić, zmarszczył brwi oraz zacisnął dłoń mocniej na labrysie.
— Gdybym ci powiedział, co to jest, zdechłabyś ze strachu. — zamilkł na moment i obrócił się do rozmówczyni. — Zanim zeżarłby cię stregi...
TJ słysząc nazwę, która nigdy wcześniej nie obiła jej się o uszy, jedynie zamrugała kilkakrotnie. Wydawało się to żartem, lecz jakoś jej nie było do śmiechu. Na jednej z lekcji o potworach słyszała o wielu dziwnych kreaturach, ale nie spodziewała się, że będzie musiała z którymś z nich walczyć tak wcześnie. Przecież jeszcze kilka dni temu dostała do ręki swoją pierwszą broń, która była w dodatku tak mała, że jakiegoś potwora w wielkości auta musiałaby dźgać chyba cały dzień, by padł.
— No dobra, panie odważny. Sprężaj krok i w drogę, zanim to coś nas spotka. — powiedziała, po czym przyspieszyła tak, że stawiała każdy krok przed swoim przewodnikiem.
W pewnym momencie natrafili na ślepy zaułek. Wkurzona Afrykanerka spojrzała wymownie na niemieckiego towarzysza.
— Brawo szefie. Widzę, że świetnie się spisałeś. — gdy tylko skończyła, gdzieś w korytarzu za nimi słychać było ponownie jakiś ryk. Najprawdopodobniej wydało je to samo stworzenie albo cała ich zgraja. Odgłos ten zdawał się zbliżać, lecz w ciemnych korytarzach nie było widać jaka odległość dzieli herosów od ich potencjalnej zguby.
Friedrich stanął przed ścianą spokojnie, jakby dokładnie wiedział, co robi i zaczął powoli naciskać na różne elementy ściany.
Widząc, jak wolno to postępuje, TJ aż całą trzęsło od stresu. Nie miała pojęcia co się zbliża i co takiego robi jej znajomy. Cała ta niepewność i brak kontroli zjadały ją żywcem. Gdyby nie to, że ma jasne włosy, zapewne osiwiałaby, widząc, jak jakaś wielka żywa chmura o kolorze obsydianowej czerni niemalże połyka światło, jakie tliło się w labiryncie. Z każdą chwilą coraz mniejsza ilość latarni oddzielała ją od czegoś, co powoli w jej oczach formowało się w stado ptaków. Ich złote i czerwone elementy wraz z malejącym dystansem malowały się coraz bardziej złowieszczo i śmiercionośnie. Jako jedyne wyjście, jakie widziała w tej sytuacji, było przeżegnanie się. Zrobiła więc znak krzyża i wyciągnęła sztylet, pokładając całą nadzieję w Bogu, kiedy nagle odpowiedział Franciszek.
— Ekhem. To idziesz czy będziesz tak stała jak kołek? — mówiąc to, wskazywał na drzwi, których wcześniej na tej ścianie nie było. TJ bez chwili zastanowienia rzuciła się w ucieczkę, a tuż za nią przeszedł spokojnym krokiem Niemiec, który zamknął za sobą drzwi. Lecz kiedy blondynka się odwróciła i chciała spojrzeć czy ptaszyska nie przebiły się przez drewniane wrota, ponownie zobaczyła kamienną ścianę.
— A teraz chodź. Odpoczniesz chwilę w Obozie i potem zdecydujesz, co dalej będziesz robić. — powiedział chłopak i poprowadził dziewczynę ku wyjściu z podziemi.
Po opuszczeniu jaskini błękitne oczka TJ zostały potraktowane ostrym słońcem, a kiedy szok świetlny opadł, ukazał się jej w pełnej krasie Obóz Jupiter.
◇──◆──◇──◆
[1999 słów (lol): TJ otrzymuje 19 Punktów Doświadczenia]