poniedziałek, 26 września 2022

Od TJ CD Friedricha — „Pierwsze koty... do labiryntu”

Poprzednie opowiadanie

LATO

Dla TJ chłopak przed nią nie wydawał się aż tak wrogo nastawiony, jak mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. Tym bardziej że nie wyglądał na Hermesiątko, więc raczej nie był jednym z nich. Dodając dwa do dwóch, w głowie TJ pojawiła się śmiała teoria, że stojący przed nią chłopak również został wrzucony tutaj dla żartu.
— Wybacz za te słowa na początku. — uśmiechnęła się niezręcznie i podrapała się w tył głowy z zażenowania własnym osądem. — Jestem TJ, nowa w obozie. Nie wiem, co się stało, ale ktoś mnie tu wrzucił, gdy tu spałam. Czy mógłbyś mi pomóc jakoś stąd wyjść? — spojrzała jeszcze raz na niego, zachowując dystans. Próbowała zrozumieć co do niej mówił, gdy używał jakiegoś dziwnego języka. Odrobinę się jej to skojarzyło z afrikanas, ale mimo jej miernej znajomości tego języka potrafiła stwierdzić, że to nie było to.
— A ty czasem nie mówiłeś po holendersku? Sorka, jeśli źle oceniłam. Słabo mówię inaczej niż po angielsku. — w dalszej mierze szeroko uśmiechnięta przykucnęła do plecaka i zaczęła w nim grzebać. Nie wyjęła z niego jednak niczego poza swoją brązową skórzaną kurtką, którą zarzuciła na siebie, a pusty rękaw wcisnęła w kieszeń.
— Orientujesz się w ogóle gdzie jesteśmy? To jakaś piwnica czy jak? — zapytała się dziewczyna, spoglądając na sufit.
— Po holendersku? — powtórzył tylko zdziwiony.
Jak widać, nie mówiła jednak po niemiecku, ale jej nastawienie kompletnie się zmieniło. Była teraz milutka, za miła.
Przedstawiła mu się i powiedziała, że jest z obozu, ale zgadywał, że nie jego, bo by od razu wiedział o niej. Jedna z ważniejszych postaci w obozie przecież.
— To był niemiecki. — Burknął. — Jesteśmy w labiryncie, który dzieli dwa obozy. Twój i mój, pani TJ. Friderich jestem.
Jak się uśmiechała, to tym bardziej nie wyglądała na groźną. Przez to Franciszek się wyprostował i spojrzał na nią z góry. Labrys trzymał już tylko w jednej ręce, ale gotowy, aby machnąć nim.
— Ty serio nie masz pojęcia, gdzie jesteś. — powiedział do niej, ale również do siebie. — No cóż, powodzenia.
Wzruszył ramionami i zrobił krok w tył.
Afrykanerka w ogóle nie wyłapywała ironii płynącej z ust Friedricha. Odbierała to jako wyrazy grzeczności oraz przyjazne gesty, które nie miały złego wydźwięku, dlatego tak ciepło go odebrała.
— Pani TJ. Hoho. Fajnie to brzmi, ale wystarczy samo TJ. — odparła przyjacielsko i z radością.
Kiedy chłopak przyznał się do tego, że mówił po niemiecku, blondynkę kusiło by powiedzieć mu ciekawostkę o relacji jej rodziny z Niemcami. A dokładniej jej pradziadka, który zestrzelił kilku Niemców, kiedy służył w brytyjskiej armii w czasie II Wojny Światowej. Pradziadek zmarł, kiedy dziewczyna miała zaledwie siedem lat, ale pamiętała bardzo dobrze, kiedy opowiadał o tym, jak zestrzelił dwa Schmetterlingi (czy jak nazywały się te myśliwce) i to w czasie jednego zwrotu.
Po czym rozejrzała się dookoła, kiedy usłyszała nazwę tego miejsca i się zdumiała. Bynajmniej nie z powodu tego, że była w labiryncie, ale z powodu tego, że jest inny obóz dla takich jak ona.
Właśnie wkładała buty kiedy to do niej dotarło i zawołała głośno.
— Jesteś z innego obozu? — nagle zerwała się na równe nogi i szybko niczym błyskawica znalazła się przed Franciszkiem. — BŁAGAM! Zabierz mnie do niego. Ja chyba oszaleję z tymi ciotami w rurkach. Już pierwszego dnia mnie okradli, od miesięcy śpię na ziemi, każdy tam z każdym sobie dupę liże, a całym tym burdelem rządzi alkoholik i gość co zdecydowanie za dużo naoglądał się kucyków pony. — mówiąc to wszystko, coraz bardziej się zbliżała do chłopaka, jakby się spoufalała aż za bardzo oraz bardzo gwałtownie gestykulowała.
— Co? — powiedział tylko, szybko cofając się od niej. TJ niestety zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że zaraz dosłownie na nim się położy z ekscytacji.
Spróbował odsunąć ją palcem od siebie, uderzając delikatnie w czoło, ale jak było widać, ona nie odpuszczała.
— Dobra! Na Jowisza! — usiadł na ziemi lekko zrezygnowany, ale co mógł zrobić? Nie dałaby mu pewnie spokoju.
A skąd miał wiedzieć, od jakiego boga tam u niej jest. Nie wygląda na żadnego, do tego kompletnie się nie zna na niczym tutaj. Wiadomość o drugim obozie to raczej pierwszy raz usłyszała. Mógł rozwalić sobie myszkę lub klawiaturę grając w League of Legends, bo dobrego teamu nie potrafi dobrać, ale przyszedł tutaj i spotkał tę… dziewczynkę, czy coś. Jak wróci, to pewnie się skończy, że będzie grać drafty, przez to będzie grać z jakimś silverem, katorga! Przynajmniej z rangi nie spadnie. Ano tak! Już nie jest w goldzie i musi grać rankedy, aby nie spaść z dywizji. Całego misternego planu już nie było.
— Gdybym tylko wiedział, od jakiego boga jesteś, czy coś w tym rodzaju byłoby lepiej. — powiedział w końcu.
Wziął labrys w obie ręce i ruszył w stronę powrotną. Co mógł powiedzieć innym? Znalazł ją tak po prostu i postanowił, że ją przyprowadzi? A może spróbuję zgubić ją gdzieś po drodze? No tak czy siak, zapowiadała się długa droga z tą gadułą. Westchnął raz pod nosem, próbując skupić się na tym, co pewnie zacznie wygadywać TJ.
Stuknięcie w czoło wydawało się nietypowym zachowaniem. Dziewczyna zmrużyła oczy, a potem gwałtownie nimi zamrugała, kiedy to się stało, robiąc dwa kroki w tył, ustępując miejsca wielkiemu chłopakowi przed nią. Gdy jednak zgodził się ją wyprowadzić z labiryntu, TJ aż podskoczyła z radości.
Leker! Dzięki wielkie china. Jestem ci wdzięczna, a uwierz mi, potrafię się świetnie odwdzięczać. — kiedy Friedrich siadł na ziemię, by uspokoić myśli, blondynka dalej stała, nic sobie z tego nie robiąc i kontynuowała monolog o tym, jak kiedyś odwdzięczyła się pewnemu chłopakowi, którego matką jest jakaś antena, ale nie miała pojęcia jak antena może mieć dzieci, co podkreśliła w swoim wywodzie.
Słowotok przerwała dopiero, kiedy jej towarzysz wrócił na równe nogi. Puściła go przodem i na moment zamilkła, aby nie rozpraszać go w odnalezieniu drogi powrotnej do obozu. Po drodze podziwiała, jak sceneria się zmieniła. Tym razem zamiast wszechobecnego drewna pojawił się ciosany kamień, z których szczelin przebijał się mech i porosty.
Gdy padło pytanie co do boga, od którego jest TJ, nie pomyślała o innej odpowiedzi jak tylko o jednej.
— Jestem od Jezusa Chrystusa. — powiedziała dumnie, z uśmiechem na twarzy i zrównując się krokiem z chłopakiem obok. — A dokładniej jestem kalwinistką. Powinieneś wiedzieć co to takiego. W szkole mówili nam, że kalwiniści są z Niemiec… czy źle mi się to kojarzy? — podrapała się po głowie, próbując sobie coś przypomnieć z lekcji historii, ale szybko z tego zrezygnowała, okazując to potrząśnięciem głową. — A zresztą, do czego ci akurat to potrzebne? W czym ci to pomoże? — zapytała, licząc na konkretną odpowiedź, przy tym patrząc się mu w oczy.
— Odpowiedz jak jest naprawdę. — Burknął, nie spoglądając nawet na nią. — To, że śmiertelnicy byli i są głupi, że wierzą w tego całego Jezusa Chrystusa to nie moja wina.
Od Jezusa Chrystusa, gdyby on jeszcze tylko istniał. Niektórzy powinni się naprawdę zastanowić. Jasne, Mgła i tak dalej, ale żeby robić kościoły i tam się modlić do czegoś, czego nie było i nie ma?
— Po co mi to? Masz rację, od razu lepiej stwierdzić, że jesteś od jakiegoś nieistotnego boga, jak Nike. — Parsknął pod nosem.
Szczerze wątpił, że od niej jest. A nawet jeśli to trudno, niech wie, jaka jest jej wartość.
Spojrzał na nią po chwili. Ona dosłownie patrzyła w jego oczy. Zdziwił się i przewrócił oczami. Wiedział, że ma przepiękne oczy. On ogólnie przecież jest taki wspaniały i przystojny, ale nie musiała tego aż tak okazywać.
— Ej, gościu! — odpowiedziała TJ na komentarz odnośnie do jej religii. — Może zważaj na słowa. Nie chcę ci nic mówić, ale to właśnie wyznawcy Jezusa Chrystusa wykorzenili tę waszą śmieszną religię, gdzie gostek z piorunami rucha wszystko, co oddycha. Osobiście wolę słuchać rad człowieka, który żył 2000 lat temu niż bogów, którzy mają bardziej zrytą psychę niż nastolatki z discorda. — blondynka nigdy szczególnie nie była obrończynią wiary. Może dlatego, że niemal każdy z jej otoczenia wierzył w Boga, a w obozie nikt nie przykładał do tego wagi, przez co miała spokój. Mimo wszystko było jej źle z tego powodu, że ktoś bez powodu naskoczył na jej ideały, które kształtują jej życie i które wielokrotnie pomagały jej w ciężkich chwilach.
Po chwili namysłu i po przeanalizowaniu słów Friedricha zrozumiała, o co mu chodziło.
— Aaaaa, chodzi ci o mojego rodzica. No to nie wiem. Nie jestem ani uznana, ani nie mam jakichś wskazówek, od kogo pochodzę. Ale raczej nie od kogoś, kto się nazywa jak buty. Hehe, Nike. Ale se imię wybrał. — zaśmiała się ponownie, przypominając sobie to imię. Było dla niej strasznie zabawne, tym bardziej że przez większość życia używa butów i ciuchów marki Nike.
— A tak w ogóle to daleko jeszcze? Jakoś dziwnie się czuję, gdy chodzę po tej dziwnej plątaninie korytarzy. Na pewno wiesz, gdzie idziemy? — wywód Afrykanerki przerwał jakiś tajemniczy i niezidentyfikowany ryk z oddali. — O cholera. Co to było? — zapytała i zaczęła grzebać w plecaku, z którego po chwili wyjęła pugio.
Friedrich zdawał się nie brać na poważnie tego, co mówi TJ, tym bardziej, kiedy zaczęła tarabanić na temat religii. Nie zdawała się szczególnie bystra, więc na coś tak bardzo głębokiego i wymagające otwartego umysłu jak filozofia i poglądy religijne, nie mogły być jej dobrą stroną. Dlatego odpowiedział jedynie na te pytania, na które mógł udzielić krótkiej i niewymagającej dużego nakładu energii odpowiedzi.
— Tak, daleko i tak, wiem, gdzie idziemy. — zamilkł na moment, zanim dodał kolejną odpowiedź i uważnie przysłuchał się rykowi z oddali. On doskonale wiedział, co mogło wydać taki okrzyk, lecz zamiast cokolwiek mówić, zmarszczył brwi oraz zacisnął dłoń mocniej na labrysie.
— Gdybym ci powiedział, co to jest, zdechłabyś ze strachu. — zamilkł na moment i obrócił się do rozmówczyni. — Zanim zeżarłby cię stregi...
TJ słysząc nazwę, która nigdy wcześniej nie obiła jej się o uszy, jedynie zamrugała kilkakrotnie. Wydawało się to żartem, lecz jakoś jej nie było do śmiechu. Na jednej z lekcji o potworach słyszała o wielu dziwnych kreaturach, ale nie spodziewała się, że będzie musiała z którymś z nich walczyć tak wcześnie. Przecież jeszcze kilka dni temu dostała do ręki swoją pierwszą broń, która była w dodatku tak mała, że jakiegoś potwora w wielkości auta musiałaby dźgać chyba cały dzień, by padł.
— No dobra, panie odważny. Sprężaj krok i w drogę, zanim to coś nas spotka. — powiedziała, po czym przyspieszyła tak, że stawiała każdy krok przed swoim przewodnikiem.
W pewnym momencie natrafili na ślepy zaułek. Wkurzona Afrykanerka spojrzała wymownie na niemieckiego towarzysza.
— Brawo szefie. Widzę, że świetnie się spisałeś. — gdy tylko skończyła, gdzieś w korytarzu za nimi słychać było ponownie jakiś ryk. Najprawdopodobniej wydało je to samo stworzenie albo cała ich zgraja. Odgłos ten zdawał się zbliżać, lecz w ciemnych korytarzach nie było widać jaka odległość dzieli herosów od ich potencjalnej zguby.
Friedrich stanął przed ścianą spokojnie, jakby dokładnie wiedział, co robi i zaczął powoli naciskać na różne elementy ściany.
Widząc, jak wolno to postępuje, TJ aż całą trzęsło od stresu. Nie miała pojęcia co się zbliża i co takiego robi jej znajomy. Cała ta niepewność i brak kontroli zjadały ją żywcem. Gdyby nie to, że ma jasne włosy, zapewne osiwiałaby, widząc, jak jakaś wielka żywa chmura o kolorze obsydianowej czerni niemalże połyka światło, jakie tliło się w labiryncie. Z każdą chwilą coraz mniejsza ilość latarni oddzielała ją od czegoś, co powoli w jej oczach formowało się w stado ptaków. Ich złote i czerwone elementy wraz z malejącym dystansem malowały się coraz bardziej złowieszczo i śmiercionośnie. Jako jedyne wyjście, jakie widziała w tej sytuacji, było przeżegnanie się. Zrobiła więc znak krzyża i wyciągnęła sztylet, pokładając całą nadzieję w Bogu, kiedy nagle odpowiedział Franciszek.
— Ekhem. To idziesz czy będziesz tak stała jak kołek? — mówiąc to, wskazywał na drzwi, których wcześniej na tej ścianie nie było. TJ bez chwili zastanowienia rzuciła się w ucieczkę, a tuż za nią przeszedł spokojnym krokiem Niemiec, który zamknął za sobą drzwi. Lecz kiedy blondynka się odwróciła i chciała spojrzeć czy ptaszyska nie przebiły się przez drewniane wrota, ponownie zobaczyła kamienną ścianę.
— A teraz chodź. Odpoczniesz chwilę w Obozie i potem zdecydujesz, co dalej będziesz robić. — powiedział chłopak i poprowadził dziewczynę ku wyjściu z podziemi.
Po opuszczeniu jaskini błękitne oczka TJ zostały potraktowane ostrym słońcem, a kiedy szok świetlny opadł, ukazał się jej w pełnej krasie Obóz Jupiter.


Koniec wątku TJ i Friedricha.
◇──◆──◇──◆
[1999 słów (lol): TJ otrzymuje 19 Punktów Doświadczenia]

Od Friedricha do TJ — „Pierwsze koty... do labiryntu”

LATO

Noce bywają ciężkie w nowych miejscach. Tym bardziej, jeśli te noce są w obozie pełnych dzieci greckich bóstw. A już w szczególności ciężkie są noce w domku jedenastym, ochrzczonym na cześć patrona złodziei i posłańców.
Pierwsza noc dla TJ w obozie nie byłaby niczym wyjątkowym, jeszcze parę lat temu jeździła na podobne obozy o tematyce sportowej, tylko na nich nie musiała spać na śmierdzącej wilgocią i stęchlizną drewnianej podłodze. Kolejnym problemem był brak śpiwora, w którym mogłaby przeleżeć do rana, ale nie otrzymała takowego. Zasnęła jednak na kocu, który wyprosiła od pewnej dobrej duszyczki leżącej obok niej na podłodze.
Gdy tylko TJ się zbliżała do upragnionego snu, to akurat pewna grupa hermesiątek, z którymi wczoraj Afrykanerka wdała się w bójkę, wydawała z siebie przeróżne odgłosy imitujące odgłosy natury. A to pohukiwać jak sowy, kumkają jak żaby, a jeden nawet bardzo realistycznie imitował cykanie świerszcza. Wszystko było dokładnie zaplanowane przez te cwane bestie. Specjalnie uniemożliwiali zaśnięcie TJ, by ta była całkiem wyczerpana, a kiedy ta ich upominała w czasie ciszy nocnej, aby łaskawie „zamknęli ryje” ci odpowiadali, że to nie oni a zwierzęta co są na zewnątrz, unikając przy tym podejrzeń ze strony innych współlokatorów.
Hermesiątka przeszkadzali blondynce aż do szóstej rano. Wtedy przestali i poczekali pół godziny. Tyle czasu w zupełności wystarczyło, by dziewczyna zasnęła twardo jak skała, co jej oprawcy wykorzystali najpodlej, jak tylko potrafili. Było jeszcze ciemno i większość obozu jeszcze spała, wtedy właśnie chcieli ją okraść ze wszystkiego, co posiadała. Zbliżyli się do niej, ale ich plan spalił na panewce. Dziewczyny była przytulona do swojego wielkiego plecaka jak dziecko do pluszowego misia, oplatając go ręką i nogami tak, że nie dałoby się z niego nic wyjąć, nie budząc właścicielki. Wkurzone Hermesiątka nie zamierzały jednak zostawić jej bez najmniejszej kary za obicie im buziek zeszłego dnia, więc wspólnymi siłami złapali za rogi koca na którym leżała, podnieśli ją z całym plecakiem i wynieśli z domku. Zamierzali ją wrzucić do jeziora, ale po chwili zdali sobie sprawę, że to ich łatwo zdemaskuje, oraz nie poprawi ich sytuacji. Po gruntownym przemyśleniu wszystkich za i przeciw wspólnie zdecydowali o pozostawieniu TJ w takim miejscu, gdzie żaden świeżak nie da sobie rady i łatwo odsuną od siebie podejrzenia, mówiąc, że nowa dziewczyna zabłądziła i wpadła tam przez pomyłkę. Postanowili wrzucić ją do Labiryntu. Ten plan wydawał się bardzo sprytny i chytry, co bardzo spodobało się całej bandzie.
Po około godzinie TJ obudziła się w swoim kocu, przytulona do plecaka, ale w zupełnie innym miejscu. Było to coś w rodzaju wielkiego drewnianego korytarza ciągnącego się przez wiele metrów i od którego odchodziły dodatkowe korytarze.
Ag man! Moje sny z każdym dniem są coraz dziwniejsze.
Friedrich, szukając rozrywki, innej niż Liga odwiedził labirynt. Oczywiście znajdowało się tutaj wiele groźnych stworzeń i tak dalej, ale czy to nie jest idealnie miejsce, aby wyładować emocje, które zgromadzili w nim jego sojusznicy z drużyny, którzy nie potrafili zabić jednego adc? Przynajmniej nie zniszczył znów klawiatury ani nic takiego. Swoim labrysem rwał też jakieś krzaki przed nim, aby mógł przejść. Bywał tu też za często, że już wiedział jak wrócić. On w porównaniu do innych graczy kiedykolwiek dotknął trawy. Był silnym chłopakiem, no w końcu też wysokim (188 cm), co oczywiście chciał podkreślić.
Po jakiś długim czasie znalazł się w pobliżu innego obozu — herosów. Już miał zawracać, kiedy usłyszał kogoś. Poszedł w stronę głosu powoli. W końcu nie słyszał, co to było, ani co powiedział. Nie spodziewał się tego, co zobaczył.
Blondynka, nawet wysoka jak na kobietę. Umięśniona, to mógł na pewno stwierdzić, ale gdy to tylko zobaczył, skwasił się na twarzy. Idealna figura. Miała też czym oddychać. Nie miała tylko prawej ręki. Lekko się rozluźnił, lekceważąc dziewczynę, no bo przecież nic mu nie mogła zrobić. Trzymał nadal labrys w obu rękach, tak na wszelki wypadek.
— Hę? — powiedział tylko, jakby był zdziwiony.
Nie, że nie był. Oczywiście, że był, tylko to ona była bezbronna. Miała jakiś kocyk i plecak. Co prawda Friedrich był po całej nocy grania w gry, ale trudno.
Dziewczyna w tym czasie zaczęła grzebać po plecaku. Jeszcze zanim Friedrich się do niej zbliżył, ta wyjęła z torby kurtkę skórzaną i zarzuciła ją na plecy, ukrywając przy tym kikut. Gdy tylko usłyszała głos chłopaka, załączył się jej agresor. Podniosła się na równe nogi opatulone w długie kraciaste spodnie od piżamy i przybrała pozycję jak do walki na pięści.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak przesrane teraz masz, mały tsotsi! Nawet ta siekierka ci nie pomoże. — odparła, przeciągając nieco gwarą i zwróciła uwagę na twarz chłopaka, co wywołało skrzywienie się na jej twarzy. — A ty coś za jeden? Nie jesteś Hermesiątkiem ani ich bru, izzit? — odparła niepewnie, opuszczając gardę. Zerknęła w międzyczasie również w tył, aby się upewnić, że to nie jest jakiś sposób odwrócenia uwagi, ale nikogo poza ich dwójką nie było w okolicy. Afrykanerka pobieżnie zbadała wzrokiem swojego potencjalnego oponenta, szacując szanse, jakie będzie miała w walce z nim. Wyglądał na bardzo sprawnego i całkiem silnego chłopa, a to, że trzymał w ręce siekierę, tylko ją utwierdzało w tym przekonaniu.
Tsotsi? Siekierka? Pft! Po pierwsze to jest labrys, ale jak widać, dziewczyna nie była zapoznana z broniami. Na jego twarzy można było zauważyć lekkie niezadowolone z powodu nazwania tego siekierą. Ani ich bru, izzit? Na pewno nie było to ani po niemiecku, angielsku… czy coś takiego. Kompletnie nie zrozumiał, co powiedziała. Może chciała coś po niemiecku powiedzieć, ale nie umie? No w końcu „ich” istnieje w tym języku. Może miesza języki?
Pierwszym pomysłem co może powiedzieć do niej po niemiecku, było coś obraźliwego, ale co mógł dokładnie powiedzieć? Może w końcu rozumieć niemiecki i będzie średnio. Zrezygnował z tego pomysłu i zapytał ją prostym zdaniem.
Von wem zum Teufel redest du?
Nie spodziewał się jakiś dużych rezultatów. Może jednak serio nie rozumie i zrobił z siebie idiotę? No trudno, najwyżej odetnie jej drugą rękę i się skończy, ale gdy tylko tak pomyślał, pokręcił głową. To byłoby niemoralne, ale jak na niego całkiem prawdopodobne. Westchnął po chwili.
— W sumie i tak mi nic nie zrobisz. — powiedział głośno swoje myśli. — Co taka osoba jak Ty mi może zrobić. — parsknął.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że powiedział to głośno, pewnie ją zdenerwował.


TJ?
◇──◆──◇──◆
[1026 słów: Friedrich otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

piątek, 23 września 2022

Od Lucasa CD Louise — „Kamyk towarzysz”

Poprzednie opowiadanie

JESIEŃ

Lucas podniósł kamyka, na którego zwrócił uwagę. Czym się wyróżniał? Może tym, że był większy od innych, a na słońcu pięknie błyszczał? Chłopak po chwili przypomniał sobie pytanie zadane przez siostrę. Wymyślanie imienia nie zajęło mu długo. Był w tym dobry.
— Magnus — zaproponował. — Oznacza to „wielki”
Widać, że jego siostrze pomysł na imię się spodobał. Wiedziała, że Lucas pochodzi ze Skandynawii. Chłopak schował kamyka do kieszeni.
— Przejdziemy się? — spytała się Louise.
Szwedowi pomysł się spodobał, dlatego udali się na spacer.
Spacerowali tak z kilka minut, aż niespodziewanie ujrzeli małą jaskinię. Mimo iż blondyn nie był super przekonany, by tam iść, dziewczyna jednak była innego zdania.
— Dobra, pójdziemy tam, ale jeżeli nam się coś stanie, to będzie na ciebie, jak w ogóle wyjdziemy stąd żywi — powiedział, przewracając oczami.
— Już nie marudź, a chodź! — krzyknęła grupowa, łapiąc swojego brata za rękaw.
Jaskinia nie była jakąś wyjątkowo duża na pierwszy rzut oka. Oczywiście nie wiadomo co dalej.
— Ale czekaj! — nagle Lucas ją zatrzymał — jak będziemy oświetlać drogę? Przecież może być tam bardzo ciemno i się zgubimy!
Louise jednak nie miała z tym problemu. Przypomniało się jej, że w szopce, w której rozmawiała ze swoim kamykiem, była jakaś latarka. Szybko po nią pobiegła. Po parunastu minutach już była na miejscu. Odpaliła ją. Na szczęście działała, ale na wszelki wypadek wzięła także baterie.
Lucas szedł pierwszy. Nie miał przy sobie broni, więc jakby coś nieprzyjaznego wyskoczyło, byłoby trzeba liczyć tylko i wyłącznie na swoje nogi. Nagle jednak Louise przestała świecić latarką na główną drogę, a światło skierowało się na bok. Gdy chłopak już miał się pytać czemu przestała oświetlać główną drogę, zauważył, że znalazła coś innego. Kilka, naprawdę wyjątkowo ładnych kamyków. Młody heros uklęknął przy niej, patrząc na kamienie.
Były one inne od Henrego, czy Magnusa. Były ciemnoszare, ale o delikatnym, granatowym połysku. Wielkością dorównywały kamykowi, co znalazł Lucas.
Louise zaczęła kilka z nich pakować do kieszeni.
— Nie bierzesz? — zdziwiła się jego siostra.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł — odpowiedział szczerze. — Może one mają tutaj tak zostać?
Córka Ateny za bardzo nie przejmowała się tym. No przecież nic im się nie stanie jak wezmą ich kilka, prawda?
Blondynowi jednak od zawsze zdarzało się przejmować się czymś na zapas. Rzadko kiedy wykonywał ryzykowne czynności, ponieważ musiał je dwa razy przemyśleć, czy na pewno przez to nie umrze lub coś w tym stylu.
Louise postawiła swojego kamyczka obok jego jaskiniowych kuzynów. Lucas przykucnął koło niej, kładąc także swojego niezbyt rozgadanego, nowego kolegę.
— Myślę, że się polubili — odezwała się jasnowłosa. — Może będziemy tu częściej przychodzić?
— Czemu nie — krótko po niej Szwed zabrał głos. — Możemy nawet się bardziej uzbroić i pójść dalej, zobaczyć co ta jaskinia skrywa. Może coś wyjątkowego?
— Ja uważam, że nie nie trzeba niczego do uzbrojenia i możemy iść tak, jak jesteśmy — stwierdziła, zabierając Henrego. — To co? Idziemy?
Lucas, mimo iż chciał protestować, to nie było, tak jak chciał. Siostra wzięła go za rękaw, idąc w dal jaskini. W drugiej ręce trzymała latarkę.
— Na pe… — zaczął mówić, aż nagle mu przerwała.
— Na pewno nic nam nie będzie, uwierz mi.
Szli tak przez jakieś piętnaście minut, aż dwójka Atenciątek zauważyła coś błyszczącego. Podbiegli tam. Gdy dotarli, zauważyli, wręcz olbrzymiego kamienia. Był większy i szerszy od pozostałych kamykowatych tutaj.
— To pewnie twój tatuś, prawda Henry?
Kamyk nic nie odpowiedział, ale zapewne by powiedział, że tak. Blondyn swojego kamiennego towarzysza postawił koło kilkukrotnie większego od siebie kamienia, którego było można wprost nazwać głazem.
— A nie mówiłam, aby iść? — powiedziała Louise, krzyżując ręce.
Kilkanaście sekund później po jej słowach usłyszeli, jak w kamiennych korytarzach obok coś się wali.
— A może jednak było trzeba nie iść tu? — rzekł, przełykając nerwowo ślinę brat dziewczyny.
Grupowa szybko chwyciła za swojego przyjaciela i szybko razem ze swoim braciszkiem uciekli czym prędzej z tajemniczego miejsca. Jasnooki nawet nie zdążył sprawdzić, czy oby na pewno wziął swojego kamiennego kolegę.
Gdy obaj już byli poza jaskinią, tam, gdzie było bezpiecznie, zobaczyli czy aby na pewno nie mają żadnych ran i takich innych. Kanadyjce udało się wyjść z tego całą, jedynie Szwed nabył kilka siniaków, ponieważ podczas ucieczki, prawie że się wywalił.
— Nie masz czym się martwić — oznajmił z ciepłym uśmiechem, by nie martwić siostry. — To tylko siniaki, miną, jak każde inne.
Chłopak nagle sobie przypomniał o Magnusie. Co, jeżeli go tam zostawił? Zaczął więc nerwowo przeszukiwać kieszenie w spodniach i swetrze.
— Cholera… — wyszeptał, akcentując ostatnią sylabę.
— Co się stało? — spytała się jasnowłosa.
— Zostawiłem tam Magnusa…


Louise?
◇──◆──◇──◆
[728 słów: Lucas otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

środa, 21 września 2022

Od Andrew CD Kanmi — „Późnonoc”

Poprzednie opowiadanie

LATO

Zawahałem się chwilę, słysząc, że teraz ona chce, abym opowiedział jej o własnych problemach. Westchnąłem ciężko w głowie. Zdawała się mieć już dość własnych problemów i nie czułbym się w porządku, zmuszając ją, by przejęła na kark również moje.
— To już nieistotne. Chyba… przywykłem do ciągłego rozdrapywania starych ran. Nikt nie mógłby już nic na to poradzić, więc… — nie dokończyłem, bo Kanmi mi przerwała.
— Och nie, nie wymigasz się tak łatwo, synu Hekate — wyraźnie zmusiła się do uśmiechu. — Ja powiedziałam ci, co mnie gryzie. Teraz twoja kolej.
Spuściłem wzrok. Co niby miałbym jej powiedzieć? Że straciłem brata na jednej z tych kretyńskich misji Chejrona i wciąż nie potrafię sobie z tym poradzić? Że moje własne pochodzenie odebrało mi najcenniejszą rzecz, jaką miałem w życiu? Że niczego nie pragnąłbym bardziej, niż tego, aby mój drogi braciszek był tu teraz ze mną? Czy może, że… Że to ja powinienem być wtedy tam, na jego miejscu? Że lepiej, abym to ja zginął, niż on? Że byłby dużo lepszym herosem ode mnie, gdyby tylko dano mu na to szansę?
Potrząsnąłem głową, w ułamku sekundy powstrzymując łzy, nim Kanmi je zauważyła. To była jedna z moich pierwszych lekcji po śmierci brata. Jak to zrobić, by nie pokazywać każdemu napotkanemu człowiekowi swojego żalu i rozgoryczenia.
Niemniej, wiedziałem, że córka Asklepiosa mi nie odpuści. W zasadzie miała rację. Tak będzie sprawiedliwie. W końcu sama powiedziała mi, co jej leży na sercu. Znając te wszystkie ludzkie konwenanse, powinienem odpowiedzieć jej tym samym.
Muszę tylko zrobić to najspokojniej, jak tylko się da.
— Kiedyś miałem dom, rodzinę, przyjaciół — starałem się uogólniać, aby Kanmi nie domyśliła się, że chodzi mi zwłaszcza o jednego członka rodziny i przyjaciela zarazem. — Później, moje życie natychmiastowo odwróciło się o 180 stopni i bez mojej zgody wrzuciło do świata pełnego… bogów, potworów, bitew i śmierci. Nie zrozum mnie źle. Sam fakt bycia herosem mi nie przeszkadza, ale… nie podoba mi się kruchość naszego życia — znów się zawahałem, zdając sobie sprawę z tego, jak mrocznie mogło to zabrzmieć. Mój wzrok odruchowo spoczął na moim xiphos. — Możemy jedynie ćwiczyć, by jak najdłużej zachować się przy życiu — spojrzałem jej w oczy, starając się zabrzmieć tym razem nieco mniej przerażająco. — Może mały sparing?


Kanmi?
◇──◆──◇──◆
[363 słowa: Andrew otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

sobota, 17 września 2022

Od Wandy CD Irène — „Wojna o żelki”

Poprzednie opowiadanie
[LATO]

Polka, widząc Irène, się uśmiechnęła. Może ją odwiedziła? W sumie to bardzo miłe by było z jej strony. Nie obchodziło ją zbytnio co na to jej rodzeństwo. Ona też tu mieszka i może do swojego domku zapraszać, kogo tylko chce, nawet prezydenta Ameryki, by mogła zaprosić, jakby chciała, jednak wracając do realnych zdarzeń. Młoda heroska, zauważając jak jej ‘’koleżanka’’, gniecie kartkę, która przed chwilą leżała tutaj, koło drzwi do jej domku to się zdziwiła. Co tam takiego było? Może się pomyliła? Jednak nie wydawało się jej, aby blondyna znała jakiegoś innego dzieciaka Aresa, oprócz niej.
— Co tam było? — spytała się zaciekawiona.
Dziewczyna wpadła na pomysł, by może wyrwać jej tę kartkę, jednak zdała sobie sprawę, że tak nie wypada w stosunku do osób niepełnosprawnych. Jednak ciekawość wygrała. Mimo iż Francuska sprzeciwiała się temu, niestety się jej nie udało. Wanda szybko wyrwała jej kartkę. Zielonooka córka Aresa odsunęła się od inwalidy, by mogła na spokojnie przeczytać kartkę. Pod koniec, gdy była wzmianka o tym, że jedyne co ją nauczyła to szacunku do idiotów, cicho się zaśmiała. Na jej ustach malował się wesoły uśmiech. Po sekundzie mocno ją przytuliła. Córka Tyche dążyła do tego, by wytłumaczyć, że to nie tak, że uważa Wandę za idiotkę lub coś. Córka boga wojny jednak nie przejmowała się tym. Oparła się plecami o ścianę jej domku.
— Nie tłumacz się — odrzekła. — To naprawdę urocze z twojej strony!
Heroska podniosła opakowanie z żelkami. Jej uśmiech jeszcze bardziej się powiększył.
— To bardzo urocze z twojej strony, że zostawiłaś mi kilka swoich ulubionych żelków — powiedziała, po czym spojrzała się na opakowanie. — Jednak… trochę mnie brzuch boli, bo tak jakby to powiedzieć…gdy kupowałam ci słodycze, to przy okazji znalazłam moje ulubione narodowe danie, pierogi. Tam u ciebie we Francji je się, nie wiem jakieś bagietki, ślimaki lub inne takie rzeczy, a u mnie na przykład właśnie to albo rosół, albo bigos! Teraz, przez kilkanaście minut Wanda wymieniała wszystkie polskie potrawy jakie, zna i przy okazji je oceniała.
Chcecie ciekawostkę o naszej szalonej Polce? To proszę. Jej ulubioną zupą jest żurek, a inne danie, które bardzo lubi, oprócz pierogów to placki ziemniaczane. Może to dziwnie zabrzmi, ale czasami ma dosyć tego, że w Obozie Herosów prawie zawsze im podają niezdrową żywność typu jakaś pizza lub hamburgery. Od tego wszystkiego biedna zaczęła brać tabletki na trawienie.
— Jak chcesz, kiedyś wymknę się znowu z obozu, i coś ci kupię na spróbowanie — odparła wesołym tonem. — Zobaczysz, na 100 procent ci zasmakują!
Nagle podszedł do nich Noah, tak, ten chłopak, z którym Irène wcześniej rozmawiała i wspominała swoje początki w obozie.
— To ta twoja dziewczyna?
— Żadna dziewczyna! Ile będę ci to kurwa powtarzać?
Wanda zareagowała na to cichym śmiechem, jednak… co? On myślał, że one są razem? Na jej policzku pojawił się delikatny rumieniec, z zawstydzenia.
— To ja zaraz przyjdę, tylko schowam tę kartkę, i te żelki, bo skoro są dla mnie, to je sobie potem zjem. Przecież prezentów się nie oddaje temu, kto je dał, co nie? — odezwała się, wchodząc do swojego domku.
Brązowowłosa dziewczyna wyciągnęła swoją małą skrzyneczkę, w której trzymała ważne dla siebie rzeczy. Co tam było? Sporo rzeczy. Zdjęcie rodzinne, ale także i fotografia przedstawiająca jej już świętej pamięci labladora o imieniu Beniek. Doskonale pamiętała, że to ona go tak nazwała. Na wspomnieniu o piesku w jej oczach pojawiły się małe łezki, jednak szybko przetarła dłonią łzy, tak aby nikt nie zauważył. Na miejsce zdjęcia Beńka położyła już niestety wygniecioną, ale nadal całą karteczkę od francuskiej przyjaciółki. Obok położyła paczkę żelków. Gdy odłożyła skrzyneczkę szybko podeszła do lustra, by poprawić swoje włosy. Rumieniec na szczęście dawno zszedł.
Polka, gdy wyszła ze swojego domku, zauważyła, że kolegi Irène już nie ma. Pewnie już sobie gdzieś polazł. Gdy owa dziewczyna, się spytała, czemu nagle zniknęła, odpowiedziała jej, że chciała schować tę kartkę od niej.
— Czekaj, czyli schowałaś kartkę, w której cię wyzwałam od idiotów, w skrzynce swojej gdzie masz ważne dla siebie rzeczy, tak?
— Dokładnie tak — odpowiedziała jej, dając jej delikatnego całusa w policzek. — To taki po przyjacielsku.


Irène?
◇──◆──◇──◆
[665 słów: Wanda otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

czwartek, 15 września 2022

Od TJ — „Poker face”

TJ już dawno nie odwiedzała Obozu Jupiter, przez większość czasu była zajęta treningiem do siedmioboju i nie w głowie jej szwendanie się po labiryncie, by dotrzeć do swojego rzymskiego znajomego. Tym znajomym był Friedrich, nieco bucowaty syn Iuventas. Mimo swojej dość wulgarnego podejścia do życia, Afrykanerce miło się spędzało z nim czas. Co więcej, również sporo się od niego uczyła. Głównie na temat całego tego mitycznego Hogwartu, ale nie tylko. Wynosiła od niego co nieco z szermierki oraz strategii.
I właśnie dla tego chłopaka przyszła tutaj w jeden z nielicznych jej wolnych dni. Pierwsze miejsce, o jakim pomyślała, że mógłby być to jego barak, ale tam go nie znalazła. Następna była kantyna, ale i tam ani śladu wielkiego bruneta z szeroką szczęką.
Nie wiadomo czemu, ale jej poszukiwania powiodły ją aż pod samo jezioro, z którego wypływał Mały Tybr. Niestety, ani śladu Niemca na horyzoncie. 
Jedynie kogo zobaczyła TJ był mały chłopak… a przynajmniej takie miała wrażenie, z pofarbowanymi na fioletowo włosami. Nie chcąc dłużej marnować czasu, postanowiła w końcu zapytać się o swojego kolegę. Podeszła do młodzieńca zachodząc go od tyłu, a potem znienacka wyskoczyła przed niego z uśmiechem i kurtką, która zasłaniała jej kikut. Pusty rękaw natomiast był wsadzony w kieszeń, imitując rękę. 
— Howzit, mały!? Czy znasz może Friedricha? Takiego niemieckiego wielkiego chłopa co ciągle chodzi z siekierą? Chodzę po okolicy i go szukam i nie mogę znaleźć. Wiesz może gdzie go znajdę? — zapytała i zawinęła niesforny kosmyk włosów z twarzy za ucho.
W planach chłopca pochodzącego z zimnej Norwegii było spędzenie trochę czasu w samotności. Być może wydawało się to dosyć dziwne, że zamiast szukać przyjaciół, wolał spędzać czas sam, jednak on już dawno odpuścił sobie znalezienie znajomych. Poza tym nie pojawił się tutaj z powodu chęci zapoznania innych boskich dzieci, a przymusu. Nie miał zamiaru traktować tego jako wyjazd integracyjny na resztę swojego życia. Ani trochę nie odpowiadał mu taki stan rzeczy, gdyż to miejsce było zdecydowanie gorsze od jego starego domu, jednak nie miał wyjścia. Był tylko młodym chłopakiem, który nie mógł zostać sam w świecie. 
Tak właśnie znalazł się w tym miejscu. Planował odpocząć od dużej ilości osób wszędzie i trochę się zrelaksować. Mogło się to wydawać dosyć dziwne miejsce na spędzanie czasu, ale mu jak najbardziej odpowiadało. Lekki wiaterek owiewał jego twarz, a on po prostu siedział przy brzegu, ubrany w dosyć elegancki ubiór jak na takie miejsce. Miał narzucony na całą stylizację spory, czarny płaszcz, przez co reszta była gorzej widoczna. Było mu trochę zimno i nie chciał się przeziębić. Nie miał najmniejszej ochoty prosić kogokolwiek o pomoc w wypadku choroby. Nie było ogóle takiej opcji jego zdaniem. Nie oczekiwał niczego od tego miejsca, zwyczajnie pragnął pobyć sam i się uspokoić. Chyba nie było w tym niczego złego.
Niestety, nic nie może trwać wiecznie. Jego idealny spokój został w brutalny sposób przerwany. Na jego twarzy pojawiło się mimowolne skrzywienie, gdyż miał nadzieję nie trafić tu na żadną osobę. Niechętnie odwrócił się w stronę osoby, do której należał głos.
— Jeżeli jeszcze raz nazwiesz mnie małym, to przysięgam, że wepchnę Cię do wody bez zawahania — odezwał się dosyć poważnie I obojętnie, jednak w głębi siebie był dosyć podirytowany. Miał kompleks bycia niskim i nienawidził być nazywany małym. Bardzo się denerwował przez to przezwisko.
Groźba, jaka uleciała z ust małego chłopaczka, w ogóle nie przeraziła TJ. Była raczej rozbawiona jego postawą i podejściem do niej. Nie spodziewała się że taki mały i chudziutki dzieciak da radę ją podnieść, a co dopiero wrzucić do jeziora. Musiałaby przy tym w ogóle się nie ruszać i może jeszcze odrobinę mu pomóc. Dlatego nie zważając na te słowa, uśmiechała się do niego dalej i odparła.
— Hehe. Zabawny jesteś — kusiło ją żeby poczochrać go pod koniec po jego włoskach w kolorze denaturatu, ale odpuściła sobie to by nie przekraczać pewnych granic intymności. Tym bardziej że nieznajomy zdawał się być dosyć ponury. 
Gdy Afrykanerka usłyszała dalszą część jego wypowiedzi, od razu przyszło jej do głowy coś, czego sama niedawno doświadczyła. 
— Aaaaa, już rozumiem. Jesteś tu nowy, izzit? — zaciągnęła gwarą, wskazując na niego palcem. — Nie martw się, jeszcze poznasz tu sporo fajnych ludzi. Na początku mojej przygody też wałęsałam się po okolicy samotnie, powtarzając sobie to żeby wszyscy dali mi spokój. — nachyliła się lekko by zrównać się wzrokiem z chłopakiem.
— Nazywam się TJ i pomogę ci znaleźć nieco plusów tego miejsca, a może i nawet jakichś przyjaciół. Co ty na to?
Chłopak wcale nie żartował, mówiąc, że byłby w stanie wrzucić ją do jeziora. W końcu był synem Akwilona, bóstwa wiatru. Bez większego problemu byłby w stanie sprawić, że ta znalazłaby się w wodzie. Jednak jego wygląd ani trochę nie wskazywał na to, że mógłby być niebezpieczny. W końcu był tylko niskim dzieciakiem z kolorowymi włosami. Takie niestety były realia i mało kto brał go na poważnie jako kogoś, kto potencjalnie mógłby wywołać sztorm. Nienawidził być lekceważony. 
— Ja? Zabawny? Uważasz, że nie byłbym w stanie wepchnąć Cię do wody?— prychnął cicho z lekkim skrzywieniem na swojej pięknej buzi. Wstał z ziemi, stając na równe nogi. Mimo wszystko dalej był trochę niższy od dziewczyny, jednak starał się nie zwracać na to uwagi, żeby się nie denerwować. Zmierzył wzrokiem postać obcej dziewczyny i mimowolnie dostrzegł brak jednej dłoni. Przez chwilę zapatrzył się w tamto miejsce i nie odpowiedział na jej pytania.
— Nie potrzebuję poznawać nowych ludzi. Po prostu chcę tu w spokoju doczekać starości. Do tego nie potrzebni są znajomi.— wzruszył ramionami. Zdawał się w ogóle nie przejmować tym czy ktoś go lubi, czy też nie. Nie szukał znajomych, gdyż nie czuł potrzeby, aby ich mieć. Nie widział w tym niczego złego. Pstryknął ją w nos z lekkim skrzywieniem na buzi i wziął głęboki oddech.
— Nie musisz marnować swojego czasu. Chyba miałaś znaleźć swojego kolegę czy coś...— burknął cicho I spojrzał na swoją dłoń. Miał założone czarne rękawiczki na dłonie, aby ukryć protezę.
TJ nie potrzebowała wiele czasu spędzonych z tym dzieciakiem, żeby zdać sobie sprawę, że to ten typ człowieka, który na każdym kroku starał się wychodzić na tego mrocznego, niezrozumiałego przez innych i przepełnionego bólem istnienia. A sądząc po ubiorze jaki miał na sobie, jego starzy pewnie srali forsą i podcierali się bilonem, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że mroczność tego dzieciaka wynika z braku znajomych, zerowej uwagi rodziców, wygodnickiego życia oraz ruchu na świeżym powietrzu. Blondi należała natomiast do ludzi skrajnie przeciwnych. Ojciec samotnie wychowujący córkę, która była jego oczkiem w głowie, dorastanie w dosyć niebezpiecznym mieście bez żadnych konkretnych zarobków i z masą ruchu i ćwiczeń. Jedyne co widziała w nim podobnego do siebie to pierwsze podejście do obozu oraz brak przyjaciół. 
Komentarz dotyczący wrzucenia do wody uznała za nic nieznaczące pogróżki, które prawił mały chłopak, by się popisać. Zignorowała to więc i po rozmasowaniu pstrykniętego nosa, powiedziała z równie wielkim uśmiechem co ostatnio.
— Mój kumpel to nie dziecko. Poradzi sobie w obozie, w którym siedzi któryś już rok. Myślę, że ucieszyłby się gdybym to ja pomogła zintegrować się z nowym, tak jak on pomógł mi dwa miesiące temu. — ponownie się zbliżyła do małego gbura i dodała. — Daj spokój. Ile ty masz lat? 12? 14? Całą wieczność zajmie ci starzenie się tutaj. I obawiam się, że do starości tu nie pociągniesz. Po pierwsze, nie trzymają tu dorosłych herosów, a po drugie, śmiertelność tutaj jest dość spora. Więc lepiej znajdź sobie sposób na trening, znajdź towarzyszy broni i zapracuj sobie na długie życie już teraz, bo potwory raczej nie zrobią ci taryfy ulgowej. A tak w ogóle, nazywam się TJ, a ty?
On zdawał się nie za bardzo skupiać na tym, co mogła sobie pomyśleć na jego temat ta dziewczyna. Nie planował znajdować tutaj żadnych dłuższych relacji ani zaprzyjaźnić się z nią, więc nie musiał zbyt wiele o niej wiedzieć. Zwyczajnie nie było mu to potrzebne i go nie obchodziło. Raczej nie było w tym nic dziwnego, w końcu po co miałby się interesować kimś, z kim zapewne rozmawia ostatni raz. TJ nie wydawała się być typem osoby, z którą jakkolwiek mógłby się dogadać. Była zbyt głośna i rozgadana, żeby chłopak na dłuższą metę mógł z nią wytrzymać. Taki to już był typ, że nie lubił zbyt częstych rozmów i zbędnego gadania na mniej lub bardziej bezsensowny temat. 
On nie wychował się w sielance, chociaż tak na pierwszy rzut oka mogło wyglądać jego życie. Od dziecka był przeciążony dużą ilością nauki oraz różnego rodzaju aktywności. Musiał spełniać wszystkie widzimisie swoich starszych, jednak teraz już nie miał tego problemu. Było mu ciężko, bo nikt mu nie mówił, co ma robić. Sam był wyjątkowo zagubiony I nie słuchał nikogo.
— Czyli chcesz mi ,,pomóc", żeby popisać się przed swoim kolegą?— prychnął trochę poirytowany tym. Miał być jedynie narzędziem do pokazania się dziewczyny przed jakimś gościem? Nie bardzo podobał mu się taki scenariusz. 
— Mam już siedemnaście lat i zero chęci do życia. Po co mam ćwiczyć i robić inne głupstwa, skoro nie mam w tym żadnego celu? Jestem tutaj tylko dlatego, że nie mam dokąd wracać.— odezwał się w jej stronę nieco bardziej agresywnie. Jej podejście mogło mieć sens, ale nie dla niego. On nie widział swojej przyszłości na obecny moment. Był rozsypany. 
— Jestem Constantin.— burknął cicho w jej stronę, kiedy uznał, że to nic takiego. W końcu to tylko imię.
Afrykanerka westchnęła ciężko. Nie spodziewała się że pomaganie komuś może okazać się takie trudne, mozolne i jeszcze w czasie niego zostać zbesztany za samą chęć pomocy. Czuła potrzebę wytłumaczenia się z tego, więc przykucnęła po turecku i odpowiedziała na zarzuty. 
— To nie tak... Ja nie chcę się popisywać. To tak jakbym... Jakbym chciała podarować komuś coś, co ktoś podarował mi. Ja to traktuję bardziej jako... Uczczenie? Uczczenie gestu który wykonał mój kumpel w stosunku do mnie. W końcu jestem kalwinistką i wierzę, że rozsiewając dobre uczynki w przyszłości, będziemy z tego zbierać plony. To chyba przypowieść z Ewangelii Mateusza, ale nie pamiętam dokładnie. — trochę plątała się w swoich wypowiedziach, ale miała nadzieję, że chłopak ją zrozumiał. 
Następnie kiedy usłyszała imię dzieciaka przed sobą, oczy się jej zaświeciły z zachwytu.
— Constantin? Łał. To zupełnie jak ten egzorcysta grany przez Keanu Reevesa. Twoi rodzice musieli kochać ten film, że tak ci dali na imię. Szczerze? Nie dziwię się. Jest super.
Constantin nie był przekonany co do jej dobrowolnej chęci niesienia pomocy. Wychował się w takim środowisku, w którym nie było czegoś takiego jak ,,za darmo". Jego rodzice byli wysokiej klasy biznesmenami i zależało im głównie na pieniądzach. Nigdy nie interesowało ich to czy ktoś cierpi przez ich czyny, po prostu chcieli mieć pieniądze. On widział życie w dosyć podobny sposób. Żył w przekonaniu, że za wszystko w życiu trzeba zapłacić i zarobić. 
— Wydaje mi się, że nie wierzę w religię katolików. — burknął cicho na jej wspomnienie o Ewangelii i tak dalej. Był synem Boga rzymskiego, więc ciężko byłoby, aby wierzył w jakiegoś innego. Podrapał się po karku, starając się uspokoić.
— Nie jestem pewien. Moi rodzice nie oglądają głupich filmów. Moje imię wybrali ze względu na imię Konstanty, które nosił rzymski cesarz lata temu...— starał się wyjaśnić to w miarę logicznie. Westchnął cicho i położył się na piasku przy wodzie z lekkim skrzywieniem na twarzy. 
— Czy ty nie masz lepszych rzeczy do roboty? Nie wiem, pograj w karty, jeżeli nie wiesz, co robić…
— Ja też nie wierzę w wiarę katolików. Jak mówiłam, jestem kalwinistką. To duża różnica i jak chcesz, to ci o tym opowiem. — akurat na historii swojej religii nie wiedziała wiele, ale natomiast jej różnice od wiary katolickiej to niejako sens istnienia wszelkich protestantów i na tym się znała. 
Kiedy Constantin nazwał film o swoim imienniku głupim, serce TJ poczuło jakby gwałtowne ukłucie. 
— Nie no, teraz dowaliłeś. Nazywasz go głupim, a nawet go nie widziałeś. Bardzo ciekawy i na pewno można wiele ciekawych wniosków z niego wyciągnąć. No i ten Keanuuuu. — przeciągnęła ostatnią głoskę jakby rozmarzona. 
— Karty? Hmmm, no dobra. Jak chcesz to możemy zagrać w karty. — zaczęła się macać po kieszeniach, licząc na to, że mogłaby coś znaleźć, ale nic z tego. —  A ty masz kary? Ja akurat swoich nie wzięłam.
— Ja chyba jestem ateistą...— burknął cicho. Mogło się to wydawać dosyć zabawne, patrząc na to, że sam był po części bogiem, jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi. Jego matka zawsze powtarzała, że wiara w cuda i niestworzone historie jest dla ludzi głupich I niewykształconych. Niestety bardzo szybko łapał to, co mówiła jego matka i zapamiętywał, biorąc jako swoją własną opinię. Mogło się to wydawać dosyć dziwne, ale właściwie to nie brał innych możliwości pod uwagę. W końcu jak jego wysoko postawieni rodzice mogli nie mieć racji? Brzmi to co najmniej mało wiarygodnie. 
— Właściwie to rodzice nie pozwoliliby mi pewnie oglądać takich filmów. Nie powinienem patrzeć na kłamstwa.— Zerknął kątem oka na dziewczynę. Ta zdawała się naprawdę lubić tego aktora i uważać go za kogoś przystojnego. Skrzywił się lekko na swojej buzi, myśląc o egzorcystach. 
— Zdaje się, że jakieś mam przy sobie, ale jakoś nie miałem okazji poznać jeszcze żadnej osoby, która umiałaby w coś grać.— szepnął cicho I wyciągnął ze swojej kieszeni dosyć oryginalną talię kart. Miała ona na sobie logo słynnej firmy Phantomhive, która produkowała zabawki dla dzieci. Był to dosyć ekskluzywny produkt, ale wizualna część kart była przepiękna.
— Chyba ateistą? — zapytała TJ, bo dla niej wydawało się to dziwne. Przecież nie da się chyba nie wierzyć. Albo się wierzy, albo nie wierzy. Dla niej wiara w Boga była równie naturalna co oddychanie i mimo iż wiele osób dziwnie na nią patrzyło kiedy wykonywała znak krzyża, albo modliła się na kolanach i ze złożonymi rękami, to dalej czuła mocne przywiązanie do wiary z którą się wychowywała. Nie przeszkadzał jej fakt, że na porządku dziennym spotyka się z dowodami na istnienie bogów pogańskich. Ona sama nie uznawała ich za prawdziwych bogów, a już na pewno nie mogłaby ich wyznawać. Byli dla niej zbyt ludzcy i zbyt niedoskonali aby mieć miano bogów. Nieśmiertelność i władze nad jakimś żywiołem nie są dla niej wyznacznikiem boskości. 
— Kłamstwa? Może filmy nie mówią prawdy, ale na pewno nie są to kłamstwa. Czy jeżeli z kolegami udaje się postacie z bajek to jest kłamstwo? Niczym to się nie różni od filmu. No tylko tym, że to ktoś nagrywa. — w czasie tej wypowiedzi złapała za karty, jakie miał przy sobie chłopak, a potem przejrzała je. Pierwsze co wpadło jej do głowy to: "Cholera, tylko mangozjeb by takie coś kupił." Odpuściła sobie jednak mówienie tego na głos i oddała karty Constantinowi. 
— No dobra, to tasuj. Pogramy sobie w klasycznego pokerka na jedną wymianę kart. Co ty na to?
Nigdy nie zamartwiał się nad tym, gdzie jest Bóg i czy ten w ogóle istnieje. Jego zdaniem nie warto było myśleć o tym, co miało nastąpić dopiero po śmierci. Życie odbywało się tu i teraz A to co było lub będzie, było nieważne i niemożliwe do zmienienia. Nie bardzo przejmował się tym, jaki będzie jego dalszy los po życiu w tym świecie. Uważał, że co ma być, to będzie i już. 
— Wiesz, nigdy nie wyznawałem żadnego Boga, więc chyba jestem ateistą, tak sądzę. Nie wierzę w żadne bajki o niebie i innych takich...— wyjaśnił pokrótce. Nie chciał się nad tym rozwodzić. Dla niego temat wiary nie był ważny i jakoś nie bardzo mu zależało na tym, aby mieć w kogo wierzyć. Nie było mu to potrzebne i już. Nie widział w tym niczego nieodpowiedniego. 
Nie skomentował jej słów na temat kłamstw i filmów. Raczej nie był fanem filmów i kina, ale nie miał ochoty w tamtej chwili się kłócić. Nie znał zwykłego, ludzkiego dzieciństwa, więc nie mógł się wypowiedzieć na jego temat. Wolał to przemilczeć, gdyż nie chciał stracić okazji na partyjkę pokera. Skinął głową, kiedy poprosiła, aby potasował karty do pokera. Szybko odłożył mniejsze noty i zostawił te, którymi grało się w pokera. Wziął głęboki oddech i w dosyć standardowy i szybki sposób zaczął tasować karty. Lekko podrzucał je w dwóch dłoniach i wkładał je pomiędzy siebie kilka razy i przekładał je, aby tamta mogła mieć pewność, że ułożenie kart było całkowicie przypadkowe.
Wywody "chyba ateisty" wywołały na twarzy TJ zadumę. Nie spotkała wcześniej wiele osób uważających się za ateistów, a już na pewno nie nie nazwałby siebie tak w obozie. Wzięła więc karty, które zostały wykasowane i przyjrzała się im. Po jej minie można było powiedzieć, że niezbyt dobrą miała rękę, ale zamierzała to jeszcze odrobić. 
— A dlaczego uważasz że niebo to bajki? Czy nie myślałeś tak samo parę tygodni temu o mitach greckich? Teraz przechadzasz się obok kozoludzi i konioludzi, bijesz się z harpiami, syrenami i innymi maszkaronami. Od momentu kiedy tu trafiłeś serio nigdy nie przeszło ci przez myśl, że skoro to wszystko istnieje to może niebo, piekło i Bóg istnieją? Zresztą, chyba każdy człowiek chciałby w coś sobie wierzyć i czuć, że należy do czegoś większego. Ty nie wyznajesz żadnych wartości? Nie masz jakichś poglądów, które są dla ciebie ważne i kształtują całe twoje spojrzenie na świat? — odparła, po czym odłożyła karty na trawę, wyjęła kilka ze stosu i dokonała wymiany niepasujących. Jeszcze nie chciała zerkać, co udało jej się wymienić i pokazywać Constantynowi emocji związanych z tą wymianą. 
— Twoja kolej. Wymieniasz czy zostawiasz?
On zdawał się nie myśleć o tym w taki sposób. Nigdy nie wierzył w siły nadprzyrodzone, jednak mimo to okazało się, że on sam był synem boga. Mogło się to wydawać dosyć zabawne, ale mimo to nie brał pod uwagę tego, że prawdziwy Bóg może gdzieś istnieć. W końcu skoro inni na ziemi władają wszystkim, po co byłoby to wszystko? Po co na ziemi byliby bogowie odpowiedzialni za poszczególne ziemskie sprawy, gdyby jeden mógł kontrolować wszystko? 
— Moim zdaniem ludzie stworzyli opowieści o Bogu tylko po to, żeby inni mieli się czego obawiać. Gdyby faktycznie istniał jeden Bóg, ci greccy byliby niepotrzebni. Poza tym nie wierzę w to, że jedna osoba miałaby tak olbrzymią moc. Świat uwielbia harmonię i sprawiedliwość. Nie ma opcji, żeby jeden gość był w stanie robić wszystko. Nie wyznaję głupich wartości jak miłość czy przyjaźń, bo są mi niepotrzebne. Liczą się tylko pieniądze i zdrowie, a bez innych rzeczy da się żyć.— wyjaśnił swój sposób myślenia pokrótce. Nie chciał się w to zagłębiać, ale czasami był straszną gadułą. Westchnął cicho I chwycił za swoje karty, mierząc je obojętnym spojrzeniem. Zdawał się nie pokazywać ani dobrych, ani złych emocji. Jakby w ogóle nie obchodziło go to, co dostał.
— Zostawiam.— skinął głową, kiedy dziewczyna wymieniała karty i odkrył swoje. Przyglądał się jej z lekkim znudzeniem na twarzy.
— A może teraz zagramy o coś konkretnego? Będzie ciekawiej.
Wymienione karty okazały się całkowicie chybione. Na ręce TJ pozostała tylko para króli, co nie wystarczyło by wygrać z Constantinem. Nie spodobała się jej ta porażka ani trochę. Była to dla niej ujma, mimo iż nie skupiała się na wielkiej karierze pokerowej. Zacisnęła pięść najmocniej jak się tylko dało, aż wszystkie żyły na dłoni jej wyszły i skwasiła minę. 
— Dobra, gramy jeszcze raz. Ale tym razem na poważnie. Przegrany wskakuje do jeziora, umowa stoi? — odparła, przekazując karty partnerowi. — Wybacz, że tak wykorzystuję cię do tasowania, ale jestem pewna, że pójdzie ci to lepiej niż mi. — w tej chwili przyglądała się uważnie rękom swojego partnera, aby mieć pewność, że nie miesza w układzie kart, albo nie wsadza sobie niektórych do kieszeni. 
— A wracając do Boga. Niby czemu uważasz, że nie może istnieć? Przecież mógłby stworzyć również tych greckich bogów. W końcu wieloma aspektami są podobni do ludzi. Mają różne głupie zachcianki, emocje, rządzę, a nawet potrzeby cielesne. Może Bóg ich stworzył tak jak ludzi, ale oni nie zjedli zakazanego owocu? Może dlatego są nieśmiertelni. Jak dla mnie brzmi to nawet prawdopodobnie. W końcu Wszechmogący może zrobić wszystko, nawet inne istoty niebiańskie, które mają własne dusze, własne poglądy i własne moce. Tak jak ty. I nawet jeżeli twoim zdaniem liczy się tylko kasa i zdrowie, a ja nigdy nie miałam pierwszego, a drugie straciłam jakiś czas temu, to może moje istnienie nie ma sensu... Ale ciekawa jestem czy dalej tak będziesz uważał jak zobaczysz w wiadomościach mnie na najwyższym podium na olimpiadzie.
On zdawał się nie bardzo przejąć swoją wygraną. Na jego twarzy dalej gościła jedynie obojętność, jakby wygrana bądź przegrana w ogóle nie miały dla niego znaczenia. To było aż przerażające, jak młody człowiek nie potrafił się z niczego cieszyć. Wygrana w pokera może wydawać się głupim powodem do radości, jednak większość osób chociaż by się uśmiechnęła. On jednak pozostał niewzruszony. Słysząc jej propozycję na temat tego, co ma zrobić przegrany, skinął głową. Nie byłoby to niewykonalne i wymagające, więc się zgodził.
— W porządku. Nie widzę w tym problemu — szepnął cicho, żeby ta nie miała rozterki na temat tego czy się zgodził. Lepiej było powiedzieć oczywiście i prosto, żeby zrozumiała.
— To nie kłopot. Lubię tasować karty. To dosyć proste.— chwycił za mały stosik i podzielił go na dwa, kładąc na każdej dłoni mniej więcej po połowie. Zdawało się, że nie było to w żaden sposób podejrzane. Włożył jeden stosik w drugi i jeszcze szybko przetasował je w dłoniach, robiąc to w najprostszy sposób. Dziewczyna miała mieć pewność, że kolejność jest kompletnie przypadkowa.
— Wiesz... Nie jesteś jedyną osobą, która straciła zdrowie i nie ma ręki. Nie użalaj się nad sobą. Jeżeli zobaczę Cię kiedyś na olimpiadzie, to po prostu będę z Ciebie dumny. Co innego miałbym zrobić? — wzruszył lekko ramionami i rozdał karty. Zdawało się, że nie miał ochoty odkrywać swojej stalowej dłoni przed nią, mimo że przyznał się, że nie posiada ręki. Wstydził się tego trochę. Wziął głęboki oddech i chwycił za swoje karty.
— Byłbyś dumny, mówisz? Może w takim razie zdrowie i pieniądze nie są dla ciebie jedyną wartością. Gdybyśmy znali się trochę dłużej, to powiedziałabym, że czujesz jakąś sympatię do mnie, skoro mógłbyś być dumny z mojego sukcesu. — odpowiedziała TJ, po czym podniosła karty. To, co widziała, nie nastrajało optymizmem. Znowu tylko jedna para na ręce, ale gdyby zaryzykowała i odrzuciłaby jedną kartę z pary to miałaby szansę na strita. Spojrzała jednak na Constantina z zadumą. Nie miała pojęcia czy miał dobre karty, a po jego minie można było wyczytać tyle co z pokerowego zawodowca. Wróciła wzrokiem do kart i jeszcze raz przeanalizowała je. Stwierdziła, że szansa na uzyskanie strita jednak jest za mała i postanowiła zatrzymać na ręce jedynie tę parę, jaka jej została. 
— Wymieniam trzy. — powiedziała i odłożyła na bok niepasujące karty i wzięła następne. To, co jej się trafiło, wywołało u niej banana na twarzy. Poczekała tylko do momentu kiedy jej partner zdecydował się nie wymieniać kart i rzuciła nimi przed siebie do dołu grzbietem. 
— Eet kak! KARETA! — krzyknęła zadowolona. Była bardzo usatysfakcjonowana ze zwycięstwa, nawet bardziej z samego faktu wygranej niż z tego co musiał zrobić przegrany, o czym całkiem zapomniała. 
— To gramy tera ostatni raz i wyłaniamy zwycięzcę, izzit?
— Jestem dumny z sukcesu wszystkich osób, które je odnoszą. Jeżeli ktoś odniósł sukces, to znaczy, że jest osobą wartą uwagi i zapracował na swoje osiągnięcia.  Szanuję ludzi, którzy własnymi rękami osiągnęli wysokie cele i nie ma nic dziwnego w tym, że jestem dumny z takich sposób.— wzruszył lekko ramionami. Dla niego wydawało się to dosyć oczywiste. Powinno się wspierać osoby, które zrobiły coś więcej w swoim życiu i włożyły wysiłek w swoją pracę. Ludzie pracujący na sukces i osiągający go są godni uwagi i poszanowania. Wziął głęboki oddech i spojrzał na swoje karty. Wolał nie ryzykować i zostawić taki układ, jaki był. W końcu ciężko byłoby o coś lepszego. Na jego twarzy ukazało się lekkie skrzywienie, kiedy okazało się, że przegrał. Cóż, czasami takie rzeczy się zdarzały. Zdawał się nie być tym aż tak przejęty. Westchnął cicho I wstał z miejsca, zdejmując płaszcz i odkładając go ostrożnie na ziemię. 
— Wolisz, żebym wykonał zadanie teraz czy po ostatniej rundzie?— zapytał grzecznie, patrząc jej prosto w oczy. W tych jego była kompletna pustka. Brak iskierki nadziei na lepsze jutro i cokolwiek dobrego. Poprawił swoje eleganckie spodnie oraz koszulę, nie lubił mieć  pogniecionych ciuchów. Przyglądał jej się z góry uważnie.
— Yyy? Co? — zawiesiła się na moment kiedy mały chłopak wstał przed nią i zaczął się rozbierać. Dopiero po chwili zrozumiała, o co mu chodzi. — Aaaaaa, zakład. Jak dla mnie to możesz potem to zrobić. Napaliłam się na dalszą grę. — odpowiedziała TJ, zebrała karty i podała je do przetasowania Constantinowi. — Jak dla mnie to trochę dziwne być dumny z osób, których się nie zna, albo nie ma za co lubić z samego faktu że osiągnęli sukces. Sama nie potrafiłabym być dumna z osoby, która skradła mi złoto sprzed nosa i sama stanęła na szczycie podium. Nie jest to dla mnie możliwe. — mówiąc to, czekała, aż jej partner skończy tasować i będą mogli zagrać. Wtem przypomniało jej się, że mogą ustanowić kolejny zakład. Nie musiała długo główkować by znaleźć propozycję. 
— Co powiesz na to, by teraz zakład tyczył się zakumplowania się z kimś? Jeżeli wygram, to znajdziesz sobie jakiegoś kumpla w obozie. A jeśli ty wygrasz to nie będziesz musiał z nikim gadać, ani skakać do wody. Co ty na to, china? — Afrykanerkę zastanawiało to czy Constantin przyjmie zakład. Wydawał się być osobą, dla której rozmawianie z kimś obcym było wręcz torturą, ale mimo tych przypuszczeń, całkiem dobrze się jej gadało z nim.
Przyglądał jej się  ciszy, kiedy stwierdziła, że później wykona zadanie. Uznał, że głupio byłoby tak od razu się rozbierać i skakać, jednak wolał zapytać jej o zdanie w tej kwestii. Także tym sposobem na kilka kolejnych chwil pojawił się na ziemi, planując ponownie z nią zagrać. Co było w tym złego? Nie przejmował się tym czy przegra bądź wygra, jednak słysząc propozycję, na jego twarzy pojawił się niesmak. Na pierwszy rzut oka dało się wyczuć, że nie był typem rozmownego gościa. Był raczej cichy i zamknięty w sobie, ale to nie oznaczało, że nie chciał mieć znajomych. Od czasu do czasu nawet on miał ochotę się odezwać do kogoś. 
— W porządku. Zrobię to, ale nie wyznaczam terminu... — szepnął niezbyt przekonany mimo wszystko. Nie lubił poznawać nowych osób szczególnie. Wstydził się i zwykle rzucał kąśliwe uwagi, przez co znalezienie kumpla było bardzo trudne. Wziął głęboki oddech, zdając sobie sprawę z tego, że niewiele jest potrzebne, aby przegrał. Spróbował wymienić karty, jednak na nic zdał się ten czyn, gdyż dostał dokładnie takie same karty. Na jego twarzy momentalnie pojawił się rumieniec, kiedy pomyślał o tym, że musi się z kimś zapoznać i polubić. Brzmiało to dla niego prawie jak wyrok…
No i stało się. Jak przystało na córkę Nike, zwycięstwo było czymś, co TJ osłodziło cały dzień. Nawet mimo braku uznania przez swojego boskiego rodzica nie mogła oszukać swojego dziedzictwa. Niemal z niewiarygodną pewnością wygranej, rzuciła kartami o ziemię przed Constantinem, ujawniając na rękę w postaci karety królowych.
— Znowu zwycięstwo! Leker! — krzyknęła z zadowoleniem TJ, po czym wstała, nie mogąc usiedzieć w miejscu pod wpływem emocji, jakie w niej buzowały. Można było śmiało powiedzieć że trochę przesadza i wygrana partyjki w karty nie jest warta takiej reakcji, ale blondynka nie potrafiła zareagować inaczej. 
— Dobra Constantin. Na znalezienie tutaj kumpla nie będę na ciebie naciskać. W swoim czasie sobie znajdziesz kogoś. — nagle na uśmiechniętej i podnieconej twarzy Afrykanerki pojawiła się nuta wredoty i przebiegłości. — Ale do wody to skoczyć musisz właśnie teraz. Hehe. — widok, na jaki czekała, traktowała jak odebranie nagrody, a nie sposób na nabijanie się z kogoś. Była tego zdania że skoro oboje zgodzili się na takie rozwiązanie, nie jest to upokorzenie dla żadnego z nich, więc nie musiała się martwić o zraniony honor swojego partnera.
Chłopak już może i nie przejąłby się tym tak bardzo, gdyby nie drugie zadanie od dziewczyny. Nie miał większego problemu ze wskoczeniem do wody, jednak znalezienie kolegi? To było dla niego dosyć trudne do zrobienia i niechętnie miał to zrobić. Na jego ślicznej buzi widniał w tamtej chwili soczysty rumieniec, gdyż trochę wstydził się do kogokolwiek zagadać. Rzadko musiał to robić, a z własnej woli nie robił takich rzeczy. Zerknął kątem oka na dziewczynę, słysząc, że ma czas na znalezienie kumpla. Wziął głęboki oddech i po chwili namysłu wstał z ziemi, planując wskoczyć do wody. Nie było to dla niego jakieś uniżenie. Tak chciał los, a z nim nie warto się spierać. 
— W porządku. Wskoczę do jeziora.— zdjął swoje białe rękawiczki i ułożył je obok dziewczyny. W tamtym momencie jego metalowa dłoń była odsłonięta. Pod rękawiczką nie było to aż tak widoczne, jednak teraz stal była dobrze widoczna.
— Nie będę się rozbierać do naga, bo to nie przystoi.— oznajmił od razu i zdjął swoje buty oraz skarpetki. Nienawidził uczucia mokrych skarpetek, więc wolał je zdjąć na ten skok. Pozostał w koszuli, kamizelce oraz eleganckich spodniach. Spojrzał przed siebie bez większego strachu i powolnym krokiem udał się na pomost.
TJ ze zniecierpliwieniem czekała na dalszy rozwój akcji. Ciekawiło ją to, jak bardzo jest gotowy się rozebrać i do jakiego stopnia.
— Jak chcesz się kąpać na waleta, to się nie krępuj. Nie jednego siurka widziałam na oczy. Jeden dodatkowy nie zrobi mi różnicy. — odparła z uśmieszkiem. Prawda jednak była zgoła inna. Jeszcze w przypadku nagich dziewczyn, to TJ w szatniach po treningach albo zawodach miała okazję widzieć, tak nagiego chłopaka nie uświadczyła ani razu na oczy. 
Jednak nic nie zrobiła sobie z tego, że jej nieskalane męskim przyrodzeniem oczy pozostały nieskalane i dalej czekała na wykonanie przez Constantina próby wody.
Chłopak nie miałby w sobie tyle odwagi, aby rozebrać się przed nowo poznaną osobą. Był zbyt wstydliwy i nie przepadał za tym, jak wyglądało jego ciało. Miał drobną i nieumięśnioną budowę ciała, przez co posiadał z tego powodu kompleksy. Mogło się to wydawać dosyć zabawne, jednak czuł się wyjątkowo kobiecy i być może trochę mu to przeszkadzało. Niejednokrotnie spotkał się z określeniem, że wygląda jak dziewczyna, mimo że fizycznie był facetem. Pomimo tego nie czuł potrzeby, aby udowodnić to dziewczynie, więc planował wskoczyć do wody w ubraniu. Było to dla niego mimo wszystko bardziej komfortowe.
— Nie ma opcji, żebym rozebrał się przy obcej kobiecie. Miałabym sobie za złe, gdybym skaził twoje oczy. Poza tym uwierz mi, nie ma na co popatrzeć. — wzruszył ramionami delikatnie. Jego zdaniem to dosyć oczywiste, że nie pozwoliłby sobie na coś takiego. Nie był żadnym zboczeńcem czy obrzydliwcem. Miał siedemnaście lat, czego można było się po nim spodziewać? Wziął głęboki oddech, kiedy stanął na brzegu pomostu. Zebrał się w sobie i w jednej chwili wskoczył do jeziora, jednak w tej samej sekundzie wody się rozstąpiły. Rozeszły się na dwie strony, kręcąc się wokół własnej osi za pomocą wiatru. Wyglądało to bardzo dziwnie i zaskakująco. On natomiast stanął na równych nogach na dnie jeziora, które nie było szczególnie głęboko. Ani kropla wody go nie zmoczyła.
Kiedy woda się wody się rozstąpiły pod nogami Constantina, TJ niemal tak szczęka opadła, że walnęła w drewniany pomost, na którym stanęła, by lepiej widzieć całe boskie przedstawienie. 
— O ty Mojżeszu podrabianych. Jak żeś to zrobił? — zapytała z niedowierzaniem. Nie spodziewała się, że dzieciak, który jest kilka dni w obozie, potrafi opanować tak potężne zaklęcie, a ona nawet nie wie, czy jakiekolwiek posiada w czasie ponad miesięcznego pobytu. Było to coś, co zadziałało na nią jak pstryczek w nos i coś, co sprawiło, że znowu poczuła się gorsza od niemal wszystkich w tym obozie i to bynajmniej nie przez niepełnosprawność albo brak wiedzy. Był to najczystszy brak w umiejętnościach, a co jeszcze gorsze, umiejętnościach wrodzonych. Sama nie znała boga, który ją spłodził, więc wiedza na temat własnych umiejętności też była zagadką, do której nawet nie wiedziała, gdzie szukać wskazówek. 
Wtem jednak z daleka zobaczyła swojego kumpla Friedricha. Pomachała mu i odparła do Constantina.
— No dobra, china. Niech ci będzie że masz zaliczony ten etap. Ale nie oszukuj przy znajdowaniu kumpli. Spotkamy się niebawem, to zapytam się jak ci poszło. A teraz pa! — po czym pobiegła w siną dal, zostawiając Constantina na dnie jeziora.

◇──◆──◇──◆
[5232 słów: TJ otrzymuje 52 Punkty Doświadczenia]

poniedziałek, 12 września 2022

Od Gaspara do Khai — „Gaspar Farkas nienawidził zimy”

Gaspar Farkas nienawidził zimy. Naprawdę. Wolałby, żeby po prostu nie istniała, żeby po jesieni od razu zaczęła się wiosna. Chłopak zwyczajnie się nudził, a za tym akurat też nie przepadał. To był jego pierwszy rok, w którym nie wrócił do Szwecji po wakacjach. Najpierw wydawało mu się to idealnym pomysłem, ale teraz jakoś nie mógł się do tego przyzwyczaić. Powiedzmy sobie szczerze — zaczął tęsknić za prowadzeniem traktora. Piętnastolatek był zdania, że gdyby mógł przetransportować tu swój ulubiony, czerwony traktor, obóz stałby się lepszym miejscem. No bo w sumie, czemu nie…
Na razie wolał odrzucić tę myśl, zanim wpadnie na jakiś wyjątkowo idiotyczny pomysł. Starał się też przestać rozmyślać nad tym, jak bardzo brakuje mu jego wkurzającego rodzeństwa i gospodarstwa dziadków. Gaspar szybkim krokiem ruszył do lasu. Tym razem wolał nie wpakowywać się w kłopoty. Jedynie pobawił się trochę z wiewiórką. Naprawdę podobało mu się bycie synem Demeter. Wrócił po kilku minutach, gdy przypomniało mu się, że powinien skorzystać tego, że na obozie jest trochę więcej ludzi niż w jego szwedzkim wypizdowiu. Trzeba przyznać, że Gaspar był bardzo towarzyski, i o ile uwielbiał zwierzęta, to zależało mu też na kontaktach z ludźmi. Rozejrzał się, ale akurat prawie nikogo nie było. W tej sytuacji postanowił jeszcze chwilę poczekać, a przy okazji przejść do realizacji swojego wyjątkowo mądrego pomysłu. Chciał wejść na sam czubek dużego drzewa. Tak, już wiele razy słyszał, że ma piętnaście lat i czasem mógłby zająć się czymś poważnym, ale jakoś nigdy nie zachwycał się tą wizją. Tak więc po prostu wskoczył na pierwszą gałąź i zaczął się wspinać. Miał w tym już całkiem niezłe doświadczenie i szło mu dość szybko. No dobra, dość szybko jak na utrudnione warunki. Gałęzie były śliskie (Gaspar naprawdę nienawidził zimy), a w niektórych miejscach w ogóle ich nie było, więc musiał się wysilić, aby wspiąć się dalej. Najtrudniej było już na samym szczycie, gdzie gałęzie były coraz rzadsze i krótsze.
W końcu chłopak usiadł na prawie najwyższej, na jakiej się dało, całkowicie zadowolony z siebie. Dzięki temu, że nie było liści, miał lepszy widok na cały obóz. Ale nie posiedział tak długo. Gaspar nie przewidział tego, że gałąź, na której siedział, nie była w stanie utrzymać około pięćdziesięciu kilogramów na dłużej niż minutę. Gdy zorientował się, co się dzieje, w ostatniej chwili przeszedł na wyższą gałąź. Wyżej już się nie dało. Serce biło mu bardzo szybko — niewiele brakowało, a już by spadł. Dopiero wtedy poczuł, że zajęcie się czymś poważniejszym niż łażenie po drzewach rzeczywiście mogłoby być dobrym pomysłem. Spojrzał w dół i dopiero wtedy zobaczył, w co się wpakował. Teraz najbliższa gałąź była tak daleko, że nie było szans, żeby udało mu się na nią zeskoczyć i się nie wywalić. Ale Gaspar, jak to Gaspar, nie był tym faktem szczególnie załamany. Wręcz dosłownie zaczął się śmiać. Najwyraźniej widział coś zabawnego w utknięciu na wysokim drzewie w obozie herosów.
Chwila, on naprawdę utknął. W momencie, kiedy sobie to uzmysłowił, przestał się śmiać. Widział jakichś ludzi na dole i owszem, mógłby do nich zawołać. Potrzebował chwilę, aby się nad tym zastanowić. W ten sposób zrobi z siebie pośmiewisko, to pewne. Ale w sumie raczej sobie z tym poradzi. Poza tym, czy było jakiekolwiek rozwiązanie? Chyba nie. Nawet jeśli ktoś go usłyszy, to co niby miałby zrobić? Ta sytuacja wydawała mu się coraz bardziej porąbana.
— Heeej! Pomocyyyy! — Zaczął się drzeć dosłownie jak jakiś ostatni kretyn. — Jestem tuuu, na drzewie! — Nie miał pewności, czy z takiej wysokości w ogóle go słychać, więc na wszelki wypadek złamał jakąś bardzo suchą, w miarę długą gałąź i zrzucił ją, aby zwrócić czyjąś uwagę. Chociaż i tak wątpił, że to zadziała.
Znów spojrzał w dół. Gaspar poczuł się naprawdę idiotycznie, ale wciąż go to bawiło.


Khai?
◇──◆──◇──◆
[614 słów: Gaspar otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

Od Blanche — zlecenie #5 — część 3

Poprzednie opowiadanie
[LATO]

Przez chwilę wydawało jej się, że się przesłyszała. Nikt o pełni władz umysłowych nie zdradzał chyba przecież obcej osobie, z którą rozmawiał przez zaledwie dwie minuty, że „wie, że kosmici istnieją, i nie zamierza pozwolić, aby uprowadzili jego córkę”, czyż nie?
Chociaż… Cholera, sama widziała w swojej przeszłości przynajmniej kilka różnorodnych dziwnych stworzeń, o których opowieści zapewne mogłyby się stać dla niej biletem do oddziału zamkniętego, jeśli zostałyby opowiedziane niewłaściwej osobie. Dlaczego więc miałaby teraz żartować sobie z mężczyzny, który wierzył w coś, co większości społeczeństwa wydałoby się zapewne bardziej prawdopodobne niż poruszające się po okolicy bóstwa czczone jeszcze w starożytności, które raz na jakiś czas dają się ponieść kilku upojnym chwilom ze śmiertelnikami?
Sprawa kosmitów stawiała przed nią jednak kolejny problem. Co jeśli mała Grace przejęła bujną wyobraźnię po ojcu i to, co rzekomo widziała, było jedynie kolejnymi urojonymi mieszkańcami Marsa (i nie miała tu teraz na myśli alter ego Aresa) czy innego Księżyca? Co jeśli miała teraz wyłącznie zmarnować czas, pijąc herbatę (a może specjalną miksturę odstraszającą kosmitów?) w jaskini jakichś ekscentryków?
Chociaż, z drugiej strony… Co jeśli dziewczynka rzeczywiście była córką któregoś z bogów i już niedługo mogłoby ją spotkać ogromne zagrożenie?
Kurwa, z roku na rok robiła się coraz bardziej miękka. Powinna wziąć się w garść i zignorować ten cholerny instynkt macierzyński, który wraz z coraz bardziej natarczywym biciem zegara biologicznego, coraz wyraźniej dawał się we znaki.
 
Z powstałej sytuacji wyszła tylko jedna dobra rzecz — nowa strategia. Teraz, stojąc przed drzwiami mieszkania numer 59, wiedziała już, jak chce podejść do sprawy. Od teraz panna Blanche Lemieux zdecydowanie wierzyła w istnienie kosmitów i zagrożenie z nimi związane. Wierzyła w to tak bardzo, że gdy tylko znajomy przekazał jej podsłuchane wieści o dziewczynce, która widzi dziwne stwory, wiedziała, że musi ją odwiedzić. Ktoś przecież musi ochronić to biedne dziecko, przekazać mu najnowszą wersję foliowej czapeczki czy innego gówna.
W głębi duszy modliła się tylko o jedno — choć chwilę sam na sam z dziewczynką. Musiała wyciągnąć z niej jak najwięcej bez obecności ojca. A potem, w zależności od rezultatu, naprędce zmontować kolejny punkt planu. To znaczy: albo szybko się stamtąd ulotnić, albo jakoś przenieść małą do obozu bez ściągania na siebie podejrzenia współpracy z kosmitami.
Zapowiadał się długi dzień. Mogła rzeczywiście po prostu wziąć ze sobą trochę nektaru, dolać go dziecku do napoju i liczyć na to, że nie spali się żywcem. Wtedy przynajmniej czekałoby ją najwyżej więzienie, a nie rozmowa, która zapewne miała przypominać spacer po wysoko zawieszonej linie. Jeden fałszywy krok i już po niej.
Drzwi otworzyły się, a przed nią stanął dość potężnie zbudowany mężczyzna. Zapewne należał do typu survivalowców, którzy byli już gotowi na nalot kosmitów. Mogła się założyć, że gdzieś w okolicy miał schron, w szafkach poupychane stosy konserw, a w sejfie broń. Broń, którą mógłby ją postrzelić, gdyby tylko uznał ją za kosmitkę…
— Dzień dobry, ja… — zaczęła, lecz on przerwał jej ostrym gestem uniesienia dłoni.
— Panna Lemieux? — warknął.
— Zgadza się.
— Jakie zasady podałem podczas naszej rozmowy telefonicznej? — spytał nagle, zamiast kulturalnie wpuścić ją za próg.
— Nie mogę zostać dłużej niż na godzinę, wyprowadzać pańskiej córki z domu i… wymieniać się numerami czy „robić innych głupot”, czyż tak? — odpowiedziała, starając się z całej siły ukryć rosnącą w niej irytację.
— Zgadza się. Proszę wejść. Przepraszam, musiałem się upewnić, czy to pani. Kosmici potrafią naśladować rozmaite głosy i na pewno mogliby się pod panią podszywać. Na szczęście mój telefon ma blokadę na ich podsłuchy i mam pewność, że nie mogą wiedzieć, co pani powiedziałem, gdy rozmawialiśmy — wyjaśnił ze śmiertelną wręcz powagą, gdy już weszli do niewielkiego korytarza.
— Tak, rozumiem, oczywiście. Cieszę się, że tak dba pan o bezpieczeństwo własne i córki.
— Tak, tak. Proszę, przejdziemy do salonu. Mówiła pani, że dlaczego chce się pani spotkać z moją Grace?
Przed odpowiedzią uratowała ją niewysoka dziewczyna, na oko może dwunastoletnia, która właśnie wpadła niczym pocisk do przedpokoju.
— Dzień dobry! — zawołała z szerokim uśmiechem.
Och, dzięki ci, Tyche, być może ta mała jednak nie jest tak szurnięta, jak jej ojciec…
— Dzień dobry, Grace. Twój tata zapewne przekazał ci, że chciałabym z tobą porozmawiać?
— Porozmawiamy w salonie — mruknął górujący nad nią mężczyzna, zanim jego córka zdążyła odpowiedzieć.
Oczywiście, że wszystko będzie się odbywało pod ścisłym nadzorem.
Pan Pullman najwyraźniej nie należał do najbardziej gościnnych ludzi w okolicy. Po prostu posadził zadek na kanapie, córce wskazał miejsce tuż obok siebie, a swej gościni — na przeciwległym do niej wysiedzianym już mocno fotelu. Nie zamierzał też najwyraźniej zmarnować tej okazji, ponieważ przez cały czas wbijał w kobietę twarde spojrzenie.
— A więc co panią sprowadza? — spytał po chwili milczenia.
— Prowadzę ankietę dotyczącą świadków niezwykłych zdarzeń. Jeden z moich współpracowników usłyszał mimochodem pańską rozmowę na temat czegoś, co widziała Grace. Chciałabym poprosić ją o opisanie widzianych przez nią stworzeń. Być może mogłabyś też mi powiedzieć, czy widziałaś te stwory w jakichkolwiek książkach czy filmach, dobrze, Grace? — zwróciła się do dziewczynki, wyjmując z torby notatnik.
Przez następne kilka minut dziewczynka, na której to teraz spoczywał uważny wzrok jej ojca, opisywała kreatury, które widziała na przestrzeni ostatniego półrocza. Kilka z nich sama potrafiła sprawnie nazwać, a te, z którymi miała problem, były jednak dobrze znane Blanche. Bazyliszki prześlizgujące się ulicami miasta, gryfon dostrzeżony kątem oka na wycieczce szkolnej, pegaz przelatujący na horyzoncie z kimś na swym grzbiecie…
— Kosmici przyjmują różne formy. Jestem pewien, że to oni. Obserwują moją Grace, bo chcą ją porwać! — wykrzyknął nagle pan Pullman, a jego córka skuliła się nieco w sobie. Blanche zdawało się jednak, iż ruch ten wynikał bardziej ze strachu przed gniewem ojca, niż przed atakiem kosmitów. A może kobieta po prostu za bardzo chciała, by sprawy poszły po jej myśli i tylko sama się łudziła?
— Zanim zadam kolejne pytanie, czy mogłabym poprosić o kawę? Najzwyklejsza czarna, bez cukru. Przepraszam, zawsze ją piję o tej porze — rzuciła mimochodem, zwracając się z delikatnym uśmiechem do mężczyzny.
— Oczywiście — stwierdził, wstając, jednak gdy przechodził obok niej, pochylił się ku niej delikatnie. — Nawet nie próbuj nic kombinować pod moją nieobecność — wycedził przez zęby.
— Grace, wierzysz w to, co twój tata mówi o kosmitach? Sądzisz, że to byli oni? — szepnęła cichutko Blanche, gdy kroki Patricka rozbrzmiewały już dość daleko, by mogła podejrzewać, iż jest bezpieczna.
◇──◆──◇──◆
[1019 słów: Blanche otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

niedziela, 11 września 2022

Od Gaspara — „Dzieciństwo”

Dzieciństwo Gaspara było naprawdę dobre. Urodził się w starej części Budapesztu jako najstarsze dziecko Zoltána Farkasa, którego większość rodziny pochodzi ze Szwecji. Był wtedy bardzo młody i, lekko mówiąc, niezbyt odpowiedzialny, chociaż bardzo cieszył się, że został ojcem. Trochę przerażał go fakt, że jego dziecko jest herosem. Pozwalał mu na praktycznie wszystko, nie zauważając, że Gaspar wyrasta na coraz większego łobuza. W tamtym czasie jedynym zmartwieniem chłopca był fakt, że nie znał swojej matki. Bardzo go ciekawiło, kim jest, jednak ojciec nie chciał powiedzieć mu nic na ten temat. Nie podobało mu się, że nie może mieć prawdziwej mamy, tak jak inne dzieci, tylko partnerki jego ojca, które nigdy nie zostawały na dłużej. Gdy miał trzy lata, urodziły się trojaczki: Remeny, Ferenc i Kerim. Ich rodzina była naprawdę szczęśliwa. Niczego im nie brakowało. Jednak rok później matka bliźniaków zmarła. To wydarzenie źle się na wszystkich odbiło, zwłaszcza na Zoltánie. Gaspar nie lubił widzieć, gdy jego rodzic był smutny, więc chciał się wyrwać z pogrążonego w żałobie domu. Tak więc zaczął sam szlajać się po dworze, chociaż miał dopiero 7 lat i nie do końca było to bezpieczne. Tam przychodziły mu do głowy różne pomysły. Znalazł sobie kolegów, z którymi uwielbiał broić, o czym dobrze przekonali się ich sąsiedzi. Na szczęście kilku z jego przyjaciół było starszych, więc pomagali chłopcu w różnych sytuacjach. Doskonale znał całą swoją okolicę. Gdy nieco podrósł, znalazł idealne miejsce na kryjówkę. Trzeba było wspiąć się na czubek drzewa, a potem zeskoczyć na mur. Było tam mnóstwo gruzu, ale dzieciaki wszystko posprzątały. Gaspar spędził tam sporą część dzieciństwa i wspomina ten okres bardzo dobrze. Miał wiele przygód, ciągle coś się działo. Gdy inne dzieci znalazły „ich” miejsce, młody Farkas wdał się w pierwszą bójkę. Jednak nie mógł zajmować się takimi sprawami cały czas. Miał też szkołę, w której nie szło mu najlepiej. Bardzo późno nauczył się w miarę sprawnie czytać i pisać. Gdy był mały, dość długo zajęło mu nauczenie się mówić. Za to bardzo zainteresował się przyrodą i kosmosem, przez co zaniedbywał naukę szkolnych przedmiotów. Poza tym tak naprawdę nie mieszkał w Budapeszcie cały czas. Zoltán Farkas był dobrym archeologiem i często dostawał różne zlecenia w różnych miejscach świata. Nie mógł zostawić czwórki dzieci bez opieki, więc chłopcy musieli podróżować z nim. Ale Gasparowi wcale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Zawsze bardzo się cieszył, gdy znów gdzieś wyjeżdżali. Gdy wracał do swojej normalnej szkoły, chwalił się swoim kolegom, gdzie był tym razem, a ci umierali z zazdrości. Oczywiście nie wszystkie podróże były idealne. Raz spędził większość wakacji na pustyni, której szybko miał dosyć. Gdy miał 9 lat, na pół roku zamieszkali w górach w Austrii, ponieważ było to bardziej opłacalne niż ciągłe latanie w tę i z powrotem. Wtedy zrozumiał, że jego tryb życia nie jest taki łatwy. Czasem ciężko było mu się przyzwyczaić do nowych warunków lub rozstać się ze znajomymi, których poznał w innym kraju.
Gdy miał 10 lat, wszystko zaczęło się komplikować. To znaczy, jego zachowanie było coraz gorsze. Był zły na ojca, który usilnie próbował sobie znaleźć nową żonę. Jednak największe problemy Gaspara zaczęły się w momencie, w którym zaczął być dręczony przez okolicznych nastolatków. Był wtedy naprawdę chudy i drobny (chociaż jednocześnie dość silny jak na swój wiek i posturę), ale nie to stało się powodem. Pewnego razu zobaczył, jak nastolatki z okolicy robią sobie imprezę w starych garażach. Gasparowi jakoś nie przyszło do głowy, że podbierając im papierosy i alkohol może mieć problemy. Zauważywszy intruza, zaczęli rzucać w niego butelkami. Dziesięciolatek zdołał uciec, jednak potem z typowej dla niego ciekawości wrócił tam, aby podejrzeć, co się tam dzieje. Był tak przerażony, że postanowił zadzwonić na policję. Po prostu się ich bał. Potem przez długi czas nie działo się nic nadzwyczajnego, aż w końcu w jakiś sposób dowiedzieli się, kto to zrobił. Jak można się domyślić, gdy dowiedzieli się, że w te wszystkie problemy wpakował ich jakiś mały dzieciak, nie byli zbyt zachwyceni. Ci, którym się udało lub nie uczestniczyli na tamtej imprezie, w końcu go dopadli. Gaspar nie miał żadnych szans. Musiał poczuć ich zemstę. Pobili go tak, że trafił do szpitala. Gdy już wrócił do domu, ojciec postanowił ograniczyć jego wojaże. Zorientował się, że puszczanie dziecka w wielkie miasto nie jest najlepszym pomysłem. Gaspar musiał więcej czasu spędzać w domu. Był bardzo zły. Całe życie robił praktycznie tylko to, co chciał i się do tego przyzwyczaił. Taka odmiana wcale mu się nie spodobała. Zaczął się przeciwstawiać. Przy samym oknie jego pokoju rosło wielkie drzewo, którym mógł zejść na dwór, więc nieraz wymykał się tak na noc. Powiedział też o tym swojemu rodzeństwu, z którym miał bardzo dobre relacje. Ojciec nie zorientował się przez długi czas. Gaspar przeżywał wtedy niesamowite dla niego przygody. Lubił taką niezależność. Jednak pewnego razu zrobił to zbyt głośno, a w dodatku jeden z kolegów wołał go pod oknem. Ojciec poszedł zobaczyć, co się dzieje i w ten sposób o wszystkim się dowiedział. Gaspar po raz pierwszy w życiu dostał prawdziwy szlaban. Całe wakacje spędzili w Ameryce Południowej, więc się tym nie przejmował. Jednak gdy zaczął się rok szkolny, ojciec stał się dla niego bardziej restrykcyjny. W dodatku znalazł sobie nową partnerkę, co Gasparowi i trojaczkom wcale się nie spodobało. Gaspar wpakował się w spore problemy. Naraził się starszakom z jego szkoły, którzy wybrali sobie chłopca na swoją ofiarę. Na ogół nie było tak źle, ale raz Farkas został zamknięty na kilka godzin w ciasnej, ciemnej spiżarni. To był jeden z najbardziej przerażających momentów w jego życiu. Dopiero późnym wieczorem został znaleziony tam przez woźnego. Oprawcy zostali ukarani, a Gaspar dla własnego bezpieczeństwa zmienił szkołę, ale nabawił się też klaustrofobii.
Tam znalazł sobie nowych kolegów, którzy miewali głupie pomysły podobnie jak on. Odwalili wiele różnych akcji, jednak ta, przez którą Gaspar wyleciał z nowej szkoły z hukiem to zorganizowanie ogniska na sali gimnastycznej. Najlepsze było to, że tak jak zwykle, jedenastolatek nie widział w tym nic szczególnie złego. Dla niego była to tylko i wyłącznie zabawa. W następnej szkole też nie przesiedział zbyt długo — raz, gdy się bardzo czymś zdenerwował, postanowił wybić wszystkie szyby w sali. Jak się domyślacie, miał przez to duże problemy. Wkrótce zaczęły się ferie. Chłopcy mieli zostać sami tylko na dwa dni, w razie czego miała zaglądać do nich sąsiadka. Jednak w nocy dowiedzieli się, że ich ojciec miał poważny wypadek samochodowy już w Szwecji. Trafił tam do szpitala. Udało się go odratować, ale stracił pamięć. To wydarzenie bardzo wpłynęło na Gaspara i jego rodzeństwo. Chłopiec miał wielkie wyrzuty sumienia, że był złym synem. Był też, delikatnie mówiąc, przerażony. Nie rozumiał, co się stało. Na początku w ogóle to do niego nie docierało. Gdy już zaczął coś rozumieć, nie mógł przestać o tym myśleć. Nie potrafił w nocy zasnąć, a gdy już to zrobił, to miał koszmary. Poza tym za każdym razem, gdy w nocy dzwonił telefon, czuł paniczny strach i nie mógł się opanować, ma tak do dziś. Nie miał ochoty na nic, nawet na jedzenie. No, ale oczywiście dzieciakami ktoś musiał się zająć. Pierwszy miesiąc spędzili u ciotki, która mieszkała w innym mieście. Widać było, że przyjęła chłopców tylko dlatego, że byli synami jej brata i nie miała wyboru. Sama niezbyt radziła sobie z tym, co się stało i w pewnym sensie obwiniała Gaspara, którego miała za okropnego łobuza. Źle go traktowała, a chłopak stał się nieprzyjemny i opryskliwy. Był strasznie nadpobudliwy i wszystko go denerwowało. W końcu nie wytrzymał i powiedział rodzeństwu, że powinni wyprowadzić się do Szwecji. Nie było to jednak takie proste — mieli 8 i 11 lat. Gaspar poprosił o to pełnoletniego kuzyna, syna wrednej ciotki. W końcu się zgodził, jednak nie przemyślał jednej rzeczy. Zamierzał z bliźniakami zamieszkać u dziadków na wsi. Wydawało mu się, że mieszkają blisko lotniska, jednak jak się okazało, trochę mu się pomieszało. Kuzyna już z nimi nie było i nie zamierzał go szukać. W tamtym czasie Gaspar na ogół nie miał na nic ochoty, a już na pewno nie na nic wesołego. Ale to była idealna okazja do odbycia podróży całkowicie samodzielnie! Chłopcy mieli przy sobie trochę pieniędzy. Załatwili dokładną mapę, żeby wiedzieć, jaki pociąg wybrać. Nie daliby rady przebyć aż tak długiej drogi. Gdy wysiedli z pociągu, byli tak zmęczeni, że musieli pójść spać. Nie mieli gdzie, więc weszli do jakiejś stodoły i ukryli się w sianie. Po raz pierwszy od dnia wypadku poczuli prawdziwą radość, dla nich to było naprawdę niesamowite, chociaż ośmioletnie trojaczki trochę się bały. Następnego dnia musieli dojść do pobliskiego miasta. Gaspar zapewniał, że stamtąd już spróbują gdzieś podjechać. Poza tym wcale nie wędrowali cały czas. Po drodze robili też różne inne rzeczy, korzystając z wolności. Mimo to wiedzieli, że tak naprawdę woleliby siedzieć w mieszkaniu w Budapeszcie, nawet ze szlabanem. Potem znów podjechali pociągiem. I wtedy zaczął się problem — mieli coraz mniej pieniędzy. No i zaczęli trochę błądzić. Gaspar wcale nie był taki rozgarnięty, na jakiego się kreował przed rodzeństwem i nie znał okolicy. Okazało się, że przez godzinę jechali pociągiem w zupełnie innym kierunku. Chłopcy w panice zaczęli szukać na rozkładzie nazwę jakiegokolwiek miasta, które było w miarę blisko wsi ich dziadków. I znaleźli. Wtedy byli już całkowicie spokojni, że do nich dotrą. Błądzili chyba ze dwie godziny, ale nie mogli ustalić, w jakim kierunku powinni pójść. Poprosili jakiegoś niewiele starszego od nich przechodnia o pozwolenie na zadzwonienie do dziadków z jego telefonu. Gaspar zawsze starał się zapamiętywać numery telefonów, co w tej sytuacji stało się naprawdę przydatne. Babcia oczywiście była przerażona (co to za pomysły, trzeba było zadzwonić wcześniej, to byśmy was zabrali, to niebezpieczne, Gaspar ile ty masz lat), ale przyjechała po nich i zabrała ich do domu. Jedno jest pewne — nigdy tego nie zapomną.
Wtedy ich życie zaczęło się układać. Zwłaszcza najstarszy z braci był zadowolony. Uwielbiał wieś i wreszcie miał większy kontakt z przyrodą. Cały czas chciał pomagać dziadkom w ich dość sporym gospodarstwie. Najbardziej cieszyło go zajmowanie się zwierzętami. Wkrótce zainteresował się też tymi dzikimi — często chodził do pobliskiego lasu i je obserwował. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie reagowały na niego szczególnie źle. Ucieszony uznał, że może jest jakiś specjalny. Wtedy jeszcze nie wiedział, że to prawda… W każdym razie dni mijały dość spokojnie. Całymi dniami potrafił szlajać się po łąkach, polach i górach. To było w Skandynawii, więc było naprawdę ładnie. Dziadek nauczył Gaspara prowadzić traktor i okazało się, że uwielbia to robić. Czasami jeździł nim tak po prostu, dla zabawy. A potem musiał słuchać, że to niebezpieczne i mogło się coś stać. Przestał się też tak zamartwiać. Naprawdę uwierzył, że jego ojciec jeszcze kiedyś będzie taki jak dawniej. Poza tym zaczął chodzić do szkoły, w której prawie wszyscy od razu go polubili.


◇──◆──◇──◆
[1765 słów: Gaspar otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]