Gdy dziewczyna upewniła się, jakie to mają być żelki, ruszyła. Zdrowy rozsądek jej podpowiadał, by nie szła. Przecież nie mogła opuszczać obozu, bo za rogiem może czyhać potwór, który ją zabije, a trochę głupio byłoby umrzeć z powodu pójścia po te żelki.
— Duże, truskawkowe dżdżownice — powtarzała sobie w głowie.
Raczej nie miała problemów z pamięcią, jednak wolała na wszelki wypadek pamiętać, co ma kupić.
Gdy już była przed wyjściem czy tam wejściem (zależy z której strony) do obozu sama nie wiedziała, czy to dobry pomysł. Może zaryzykować życiem, ale z drugiej strony skąd ona tutaj, w obozie weźmie takie żelki? Już zdążyła poznać swoją francuską koleżankę.
Wanda usiadła na sporym kamieniu, zastanawiając się co zrobić.
— Jak pójdę, mogę już nie wrócić — zaczęła myśleć, po czym jednak wstała znów na nogi — ale to jakaś przygoda! Może ktoś nowy będzie jechał, to go od razu przywitam i oprowadzę ! A nawet jak będzie jakiś potwór. Przecież umiem dobrze walczyć!
Polka ruszyła w drogę. Pewnym siebie krokiem opuściła teren obozowiska. Wiedziała, że zapewne Irène znowu strzeli focha za nie wiadomo co, jednak nie przejmowała się. Czas spędzony z inwalidą nauczył jej tego, by nie biegać po lesie. Wracając jednak do Wandy. Dziewczyna nie stresowała się wyjściem. Nawet jako młoda obozowiczka, gdy musiała wyjść tylko na chwilę, biegła sobie zadowolona jakby nigdy nic. Nawet nie myślała o zagrożeniach, bo po co ? Lepiej sobie iść na spokojnie, cieszyć się zachodzącym słoneczkiem. Taka ciekawostka. Wanda uwielbia zachody słońca, szczególnie że obóz znajduje się nad morzem, a większość z nas wie, jakie to piękne są widoki.
Heroska podeszła do wody. Wiedziała, że to niezbyt bezpieczne, ale przecież żyje się raz. Miała już ochotę przykucnąć przy wodzie, by się trochę ochlapać, ponieważ było gorąco, a jej bujne, brązowe włosy w tym cieple nie pomagały, aż nagle sobie przypomniała o tych wszystkich morskich potworach, co siedzą w wodzie i czekają na takiego herosa jak ona, co sobie się zatrzyma, by się odświeżyć.
Dziewczę nie uciekło. Jedynie szybko przechlapała sobie morską wodą twarz i szybko wróciło na ścieżkę, która prowadziła do małego sklepu. Czasami tam przychodziły dzieci Hermesa. Są dobrzy w szmuglerstwie, więc od czasu do czasu przychodzili tam by coś ukraść lub kupić po kryjomu, a potem rozdawali nowym lub innym. Trochę było jej szkoda, że ona nie ma takich zdolności, wymykania się potajemnie z obozu i kradzież lub kupno rzeczy ze sklepiku niedaleko.
Idąc dalej pewnym siebie krokiem, zauważyła, że zaczęło się ściemniać. Słońce zaczęło chować się za horyzont, a ona jest może w połowie drogi. Przeciętny człowiek by pomyślał, że musi się spieszyć, jednak Wanda stwierdziła, że po co, skoro ma broń i umie się bronić. Najwyżej nie zdąży na kolacje, ale to się zrobi jakąś wymówkę. Powie się, że na niby brzuch bolał, a rodzeństwie... właśnie... co powie swoim? Mimo iż miała tam w miarę dobre relacje z braćmi i siostrami, nie wie, czy wypadałoby mówić dzieciom Aresa, że „uciekła z obozu, ryzykując swoje życie tylko dlatego, żeby kupić takiej jednej żelki”.
Będąc już dość blisko, nagle usłyszała jakiś szelest w krzakach. Może to jakiś potwór, który właśnie wybrał ją na swój obiad? Dziewczyna przyjęła pozycję waleczną. Wyjęła z pasa swoją broń i wymierzyła w krzaki.
— No dalej, zaatakuj mnie! — krzyknęła, czekając, aż ów potwór wynurzy się z krzaka.
Potwór jednak okazał się nie być tym monstrum, którego spodziewała się Polka. Był to mały jeżyk, który jedynie zwinął się w kulkę widząc ją z swoim krótkim mieczem.
Wanda oddaliła się, by jeż mógł pójść dalej. Westchnęła z ulgą, że nie musiała walczyć z krwiożerczą bestią, która przerobiłaby ją na bigos lub coś innego.
Słońce już zupełnie znikało z horyzontu. Było jeszcze ciemniej niż kilka minut temu, aż nagle sobie przypomniała, że ów sklep nie jest otwarty wieczność. Od razu przyspieszyła do biegu, by zdążyć. Jakby Irène się dowiedziała, że nie ma jej żelków, które obiecała, zapewne by kazała jej znowu wracać i nie pokazywać się, dopóki ich nie kupi. Jak nie zdąży, są dwie opcje, a) ukryje się i prześpi b) wróci do obozu tak, by owa dziewczyna jej nie zauważyła.
Los podarował Wandzie szczęście, ponieważ sklep jeszcze był otwarty. Wbiegła do niego tak, jakby goniło ją stado lwów.
Dziś w sklepie siedziała pani, po 40. Miała blond włosy upięte w koka i miała figurę typowej kobiety, co urodziła już parę dzieci.
Polka oczywiście miło się przywitała z ekspedientką i od razu zaczęła szukać dużych, truskawkowych żelków w kształcie dżdżownic. Gdy ujrzała daną słodycz, od razu ją wzięła. W dodatku były na przecenie!
Idąc do kasy, zauważyła w lodówce coś, co uwielbiała, a brakowało jej tego na obozie. Pierogi, jej ulubione z kapustą i grzybami. Widok polskiego dania od razu wzbudził u niej wspomnienia. Pamiętała jak zmęczona szkołą, wracając do domu, już na klatce schodowej czuła zapach pierogów. Od razu humor się jej poprawiał i biegła do domu szybciej niż na wf. Mimo iż w Ameryce butów się nie zdejmuje, w jej domu panowały polskie zasady. Czasami nawet matka się na nią darła, że biedna szorowała tyle tę podłogę, a ona w tych brudnych butach po dywanie przebiegła tylko do jakiegoś żarcia. Nie trzeba nic dodawać, że jej rodzicielka robiła przepyszne pierogi.
Wanda jeszcze raz przeliczyła pieniądze, które miała (to tajemnica skąd je ma). Było ją stać i na pierogi, i na żelki więc wszystko składało się idealnie, jednak było jedno ale. Przecież teraz nie będzie na środku drogi, w tej ciemnicy jeść, a w domku to nie ma jak. Od razu inni będą chcieli spróbować i nic jej nie zostanie. Zawsze mogłaby je kupić, schować przed innymi, a w wolnym czasie potajemnie podgrzać lub zjeść, w jakimś odludnionym miejscu, gdzie ją nikt nie zobaczy, a sama będzie mogła delektować się smakiem polskiego narodowego dania.
Ostatecznie wzięła też pierogi. Zapłaciła to wszystko i zaczęła iść szybkim krokiem do obozu, aż nieoczekiwanie jej brzuch dał do zrozumienia, że chce jeść. Owszem, nie było jej na kolacji, więc nic nie jadła. Było jeszcze ciemniej, więc niebezpiecznie, jednak Wanda już miała na to pomysł. Wspięła się na najbliższe drzewo i tam otworzyła swoją paczkę sześciu pierogów. Mimo iż były zimne i nieugotowane i tak smakowały dziewczynie. Wiedziała, że to jest niezdrowe, ale głód wygrał. Nadzienie było wspaniałe jak za czasów bycia dzieciakiem. Cóż, przynajmniej wymówka, że bolał ją brzuch będzie prawdziwa, bo po takim surowym cieście na pewno będzie ją bolał.
Widząc, że jest już kompletnie ciemno, zeszła z drzewa i czym prędzej pobiegła do obozu. Najedzona przeżyła małą przygodę poza obozem, wymówkę ma, a także swój cel, zakup żelków dla Francuzki został zaliczony i udany.
Będąc już w obozie, stojąc przed domkiem koleżanki, wyjęła z torebki żelki. Wpadła na pomysł, który będzie miłą niespodzianką. Poszła do swojego domku, wzięła karteczkę i coś do pisania, a następnie zabrała się do pisania. Na kartce napisała: „Dla Irène, która nauczyła mnie, dlaczego nie warto biegać po lesie”.
Żelki z karteczką podrzuciła pod drzwi jej domku. Zapukała do nich, a następnie uciekła do siebie, mając nadzieję, że nikt jej nie zauważył.
Będąc już w swoim domku, oprócz tego, że bolał ją strasznie brzuch po suchym cieście, to się nawet cieszyła z tej mini przygody. Miała nadzieję, że Irène też będzie zadowolona z tego. W końcu to dla niej tyle przeszła i przeżyła, by zobaczyła, że jest godną uwagi koleżanką.
◇──◆──◇──◆
[1206 słów: Wanda otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]