piątek, 28 czerwca 2024

Od Artema CD Edgara — ,,Sober to death"

Poprzednie opowiadanie

Artem od dziecka miał problemy z regulacją emocji, ale tym razem czuł się jak wulkan, który zaraz zacznie strzelać wrzącą lawą dookoła. Martwił się o Edgara, bo jak mógł nie martwić się o własnego… przyjaciela? Jednocześnie czuł też żal, że pozwolił się w tak żałosny sposób okraść.
Patrzył na różowe policzki Edgara, który zawinął się na kanapie w kulkę. Wyglądał, jakby powstrzymywał łzy, które uzbierały się już w kącikach jego oczu.
— Dobra — zaczął, starając się uspokoić oddech. Za bardzo na niego nakrzyczał. Może nie powinien. — Możesz zostać u mnie, ale wyznaczę ci miejsce do spania, dobra?
Edgar poruszył się na kanapie. Przypominał trochę małego szczeniaczka, którego zabrali od mamusi i przynieśli do obecnego miejsca z obcymi ludźmi.
— Jak widzisz, moje mieszkanie nie należy do ogromnych. — Podniósł się. — Dlatego możesz spać na kanapie. Jeśli ci to nie pasuje, to możemy się zamienić i ja będę spać na kanapie.
— Nie, nie, będzie okej. — Promienny uśmiech na czerwonej twarzy Edgara uspokoił Artema do końca.
 
Przez następną godzinę szykował mieszkanie do tego, by mogły w nim przez chwilę zamieszkać dwie osoby. Niby nie jest typem bałaganiarza, a i tak znalazł tyle śmieci, że wstyd się o tym rozpisywać.
Edgar przez cały ten czas o czymś nawijał, a Artem udawał, że go słucha. Chciał przez chwilę udawać miłego, chociaż po takim czasie zaczynało mężczyznę to irytować. Miał z nim przeżyć tyle czasu?
Po uszykowaniu kanapy i salonu Artem zniknął w swoim pokoju, by odetchnąć. Nakarmił żaby robalami (obrzydliwe) i jedną z nich pomiział po śliskiej głowie. Może to dziwne, ale dla Artema były to takie same zwierzęta, jak kot czy pies. Mógłby z nimi lecieć do weterynarza z każdym, nawet błahym, powodem, by mieć pewność, iż jego ukochane śliskie płazy są zdrowe.
— Hej, wiesz gdzie są może… — I w tym momencie wzięty z zaskoczenia Artem podskoczył i odruchowo rzucił w napastnika (Edgara, oczywiście) mącznikiem.
Biała, wijąca się larwa obiła się o pogniecioną koszulę przyjaciela, by spaść tuż pod jego nogami.
Edgar wrzasnął.
Artem z trzaskiem zamknął szklane drzwiczki od terrarium.
Edgar dalej wrzeszczał.
— Uspokój się! — krzyknął i prędko zgarnął z podłogi biednego mącznika, który i tak miał stać się obiadem jednej z żab. — Zalęgło mi się coś, nie zwracaj uwagi. — Przegonił Edgara z powrotem do salonu.
Nie wiedząc, dlaczego objął go ramieniem i poprowadził w stronę kanapy. Przynajmniej przestał krzyczeć.
— Wiesz… nie spodziewałem się tego.
— No co ty nie powiesz. — Przewrócił oczami. — Mogłeś chociaż zapukać.
— Myślałem, że nie muszę w końcu… mieszkamy razem. — Zamrugał, patrząc na Artema takim wzrokiem, że ten poczuł w gardle wczorajsze śniadanie.
— Czego szukałeś?
— Szklanek.
— Przecież są w szafce w kuchni. — Wskazał palcem. — Gdzie indziej miałbym trzymać szklanki? — Poirytowanie znów wracało. Jeszcze chwila, a wybuchnie. Znowu.
Edgar zaśmiał się w bardzo irytujący (według Artema) sposób i poszedł nalać sobie wody. Cały czas ukradkiem spoglądał na swojego wybawiciela.
— Wiesz, jak zabijałem sobie te dziwne robale, to pomyślałem, że powinniśmy pojechać do tego kasyna. Skoro nie chcesz zgłaszać tego na policję, chociaż, kurwa, sam nią jesteś, to załatwimy to na własną rękę. — Uśmiechnął się zawadiacko.
Chętnie by komuś dał w mordę.
— Nie, Artem, to zły pomysł.
— I co, wolisz zostać bez pieniędzy? — prychnął.
Szczerze, sam nie wiedział, co chciał zrobić. Pojadą tam i co dalej? Przecież nie znajdą tych samych mężczyzn, którzy okradli Edgara. I jaka jest szansa na to, że będą mieć przy sobie te pieniądze?
Edgar wypił szklankę wody jednym haustem i nerwowo postukał paznokciami o blat kuchenny.
— Nie wiesz, do czego są zdolni.
To prawda. Nie wie.
— Wiesz, że nie pozwolę ci zostać bez pieniędzy?
— Martwisz się?
Edgar wiedział, w jaki sposób uderzyć. Za dobrze znał Artema.
— Nie, pierdol się — warknął, urażony i odwrócił się jak obrażone dziecko.
Oboje doskonale wiedzieli, że się martwił, ale Artem nigdy, nawet jakby ogłosili koniec świata, nie przyzna się, iż chodzi o zmartwienie.
— Przemyślę to przez noc — rzucił jeszcze i wrócił do pokoju z żabami.
 
Bardzo męczyło go uczucie, że nie jest w stanie nic zrobić; bo przecież nie wsiądzie i nie pojedzie do kasyna bez żadnego planu. To właśnie w takich miejscach najczęściej dochodzi do morderstw, gwałtów i innych aktów przemocy. Ludzie, którzy siedzą tam codziennie albo przychodzą raz na tydzień są niebezpieczni. Artem nie ma żadnej broni. Ma tylko swoje ręce i ewentualnie gaz pieprzowy, który w zamkniętej przestrzeni może okazać się problematyczny także dla niego.
Siedział wciśnięty między ścianę a łóżko, starając się wymyślić coś sensownego. Nie mógł tego zgłosić na policję, bo pieniądze nie były jego, a gdyby je znaleźli — od razu wytropiliby, że okradziony został Edgar.
— Co za idiota — warknął do siebie, zirytowany. Im dłużej myślał, tym mniej wiedział.
 
Rano obudził go niepokojący syk. Syk przypominający ulatniający się gaz.
Poderwał się na nogi i w samych gaciach wyleciał do salonu sprawdzić, czy Edgar śpi. I jak się okazało — nie spał. Stał przy kuchence z talerzem naleśników. Całe włosy i twarz miał w mące, jakby się w niej wykąpał.
— Co ty robisz? — jęknął zaspany. Dawno nie został w tak brutalny sposób obudzony.
— A jak myślisz?
— Sam to zjesz?
— To śniadanie dla nas — westchnął, załamany.
Artem stał jak wbity w ziemię kołek, nie wiedząc, co powinien zrobić ani co powinien odpowiedzieć.
— Okej, myślę, że jesteś po prostu dziwny. — Rzucił się na kanapę, którą Edgar zdążył sprzątnąć.
Wtopił twarz w miękką poduszkę i próbował jeszcze chwilę pospać. Nie należał do rannych ptaszków. W ogóle najchętniej nigdy nie wychodziłby z łóżka.
— Proszę. — Stuknięcie talerza rozbrzmiało tuż przy jego głowie. Edgar nie miał w sobie grama wyczucia.
— Dzisiaj w nocy jedziemy do tego kasyna — powiedział bez żadnego ,,dziękuję”.
Podniósł się do siadu i nawet nie patrząc na Edgara, zaczął jeść naleśniki. Przez noc oczywiście niczego nie wymyślił, ale wiedział, że muszą zadziałać na własną rękę. On musiał zadziałać na własną rękę.

Edgarek? 
──── 
 [947 słów: Artem otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

poniedziałek, 24 czerwca 2024

Od Sony CD Adama — „Podróż za jeden uśmiech”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Siedzenie było wygodne, w samochodzie ciepło, a dookoła panowała ciemność. Do tego było już długo po dobranocce. Logiczne więc było, że po jakimś czasie nieustająca paplanina Sony o tym, że widzieli gdzieś jeża albo wbiegło do fontanny i niestety nie wzięło sobie butów na przebranie, więc przez cały dzień musiała chodzić na bosaka, zaczynało robić się coraz bardziej bezsensowne i senne, aż wreszcie Sony się zamknął i już po chwili spały z głową opartą o okno. Adam spojrzała na dzieciaka z nieukrywaną ulgą, bo ciągłe szczebiotanie dochodzące z siedzenia obok w pewnym momencie stało się prawie tak samo irytujące jak bzyczenie komara nad uchem, gdy próbuje się usnąć. Zresztą, raczej wszystko irytuje człowieka, który próbuje prowadzić samochód o drugiej w nocy i jest już po kilku energetykach (Sony usilnie błagali o jeden z nich, ale Adam bał się, że skończy się to gadaniną dwa razy szybszą niż wcześniej i o kilka godzin dłuższą).
— Byłoby śmiesznie wyrzucić go na chodnik. Ciekawe, czy by się obudził — wymruczał Greg, za co Daphne uderzyła go w ramię. Mężczyzna zachichotał dziko, a Adam tylko przewrócił oczami, udając, że sama o tym nie myślała, gdy słuchał o robaku, którego Sony zdecydowała nazwać Jacek i był on jej ulubionym pluszakiem.
Noc minęła im bez większych niespodzianek. Oprócz tego, że Sony kilka razy kopnęło różne rzeczy przez sen. Za pierwszym razem Adam prawie spowodowała wypadek, gdy podskoczył za kierownicą.
Rankiem Sony wyskoczyła z samochodu z radosnym uśmiechem i włosami z resztą wczorajszych kucyków, gdy wreszcie zaparkowali pod Parkiem Narodowym Yellowstone.
— Ale tu pięknie! — wykrzyknęło i od razu pobiegli przed siebie, wskakując na każdy większy kamień, jaki znalazł się na jego drodze. Z najwyższego odwróciło się do reszty i pomachało do nich, gdy leniwie przygotowywali się do śniadania. Gdyby Adam nie upuścił przy tym kuchenki gazowej, odmachałaby. Ale niektóre rzeczy są ważniejsze.
Dopiero gdy wszystko było gotowe do zjedzenia i wszyscy prawie zapomnieli o tym, że powinni zawołać Sony, ono przytuptało do nich z rękoma pełnymi wianków. Po jednym dla każdego. Oraz dwa małe dla siebie, nałożone na świeżo związane kucyki, które nie wyglądały na szczególnie trwałe. Może dlatego, że w aucie zgubiło jedną z gumek.
— Wiesz, że w parkach narodowych nie zrywa się roślin? — Adam zbeształa Sony, ale i tak włożył swój wianek. Był nieco za duży i opadał jej na oczy, dopóki nie przesunął go na tył głowy, ale oprócz tego był całkiem uroczy.
— Jesteśmy na parkingu, nie w parku — zaprotestowału, koronując resztę osób, które z uśmiechem chwaliły kunszt artystyczny dzieciaka. Sony wręcz promieniała od tych wszystkich pochwał, a do jedzenia zasiadał z szerokim uśmiechem.
Dostału kubek ciepłej herbaty i kanapkę, a gdyby wszyscy zgromadzeni wiedzieli o talencie Sony do rozlewania każdego płynu, jaki wpadnie nu w ręce, pewnie ucieszyliby się, że nie dali jej płatków z mlekiem. Skończyłoby się na tym, że jego porcja byłaby dwa razy mniejsza niż na początku. Albo by tej porcji w ogóle nie było.
— Oj — bąknęło po paru kęsach kanapki, gdy kubek z herbatą nieco wysunął mu się z palców. W ten oto sposób otrzymało chleb moczony w herbacie, który tak czy siak zjadła bez słowa narzekania.
— Gratulacje — sarkastycznie mruknęła Adam, a Sony uśmiechnęło się do niej wesoło.
— Dziękuję! Zwykle wylewam więcej.
Może i spotkało się to ze śmiechem, ale Adam zanotował w głowie, żeby w najbliższym sklepie kupić butelki ze specjalnymi dziubkami, dzięki którym dzieci nie oblewają się, dopóki nie ścisną plastiku. Przezorny zawsze ubezpieczony.
— Zadzwoń do rodziców — rzucił Adam do Sony, gdy ona znowu zaczęła biegać dookoła i szukać kolejnych skarbów, a on wkładał kuchenkę do bagażnika.
— A, rzeczywiście. Telefon. — Sony w podskokach podeszło do swojego siedzenia i wygrzebało wciąż podłączonego do telefonu powerbanka, a dopiero potem ciągnąc za kabel, wyciągnęli poobijane urządzenie.
I wróciło do Adam, żeby zapytać, co tak właściwie miału zrobić.
— Zadzwonić do rodziców — powtórzyła.
— A, okej! — Po chwili chodził w kółko z telefonem przy uchu. — Heeeeeeeeeej, mamo. Jestem w Yellowstone.
— Sony — westchnęła Ophelia. — Nie jestem w nastroju na twoje żarty.
— Tyle że to prawda! Bo, wiesz, pociąg mi odwołali. Złapałam stopa, wiesz… bo nie było innych i nie mam pieniędzy na busa.
— So…
— Ale słuchaj, nakarmili mnie!! Mają bardzo dobry ser. I herbatę. I będziemy zwiedzać jeszcze duuuuuużo miejsc i oni wszyscy są bardzo mili. I wożą mnie ze sobą kompletnie za darmo! Ale nie chcieli mi dać energetyka, ale to według ciebie świadczy na korzyść człowieka, więc raczej się z tego ucieszysz, nie?
— Masz jak najszybciej…
— Noooooo i właśnie tak! Odżywiam się dzięki nim super super zdrowo. Na pewno kiedyś wrócę, więc się nie martw, bo będziesz miała zmarszczki — zakończyły i bardzo szybko oderwały telefon od ucha. — Przesyłam buziaczki, przekaż tacie! — krzyknęła jeszcze zanim się rozłączyło, po czym z uśmiechem odwrócił się do Adam. — Już.
— To twoja mama nie ma nic przeciwko, żebyś tu było…? — upewnił się.
— Nic a nic przeciwko! — odparło, włączając tryb nie przeszkadzać.


Adam?
────
[802 słowa: Sony otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Od Elianne CD Kala — „Dramat z oknem w roli głównej”

Poprzednie opowiadanie

Mycie okien to naprawdę nie była wymarzona praca. Elianne chyba naprawdę wolałaby już zamiatanie kostki; na bruku mniej widać piasek niż smugi na tych przeklętych szybach. Nie ważne, ile razy psikała ją płynem do okien i wycierała szmatką, za każdym razem pozostawały niedociągnięcia. Zignorowałaby je, gdyby była u siebie w domu, ale tutaj dbano o to, żeby zadania były wykonywane starannie. Więc utknęła na parapecie, usiłując pozbyć się wszystkich pyłków i smug z obozowych okien.
Ta praca sama w sobie nie była zbyt łatwa, a wykonywana z Kalem stawała się jeszcze trudniejsza. Chłopak więcej marudził, niż szorował. Ciekawe, czy czyścił kiedyś stajnie. Jeśli nie, to mycie okien przy tym to pikuś. A płyn do szyb pachnie zdecydowanie ładniej niż końskie łajno.
Z czasem szło jej coraz łatwiej. Od kiedy wpadła w rytm, robota dalej była żmudna, ale przynajmniej już wiedziała, jak zrobić to coraz szybciej. Wytarła dłonie o już i tak przybrudzone spodnie, zanim zabrała się za mycie trzeciego okna. Podczas gdy Kal wciąż tkwił przy swoim pierwszym, które wyglądało niewiele lepiej, niż na początku.
Dodatkowe droczenie się chłopaka było zabawne. I urozmaicało nudną pracę. Zawsze lepsze jest mówienie do kogoś, zamiast mówienia do okien. Po tym ktoś mógłby uznać, że jest niespełna rozumu. A potem to już właściwie więcej rozmawiali (czy raczej „kłócili”), niż myli okna.
Szmatka wyleciała za okno, kropelki wody prysnęły na twarz Kala i dopiero wtedy rozpoczął się armagedon. A dziewczyna z całej siły powstrzymywała śmiech. Chłopak wyglądał jednak na zrozpaczonego, więc postanowiła, że powinna go udobruchać.
I tak skończyła siedząc na podłodze, gdzieś pomiędzy wiadrami, jedną pozostałą szmatką i dwiema butelkami płynu. Urocze otoczenie. Zmrużyła oczy i przyjrzała się dokładnie iście zmasakrowanej kresce, a potem tej drugiej, właściwej. Spodziewała się, że jeśli narysuje ją chociaż odrobinę nie tak, jak powinna, Kal wyliczy jej pod jakim kątem powinna być.
— I jak ja mam ci to narysować, żeby ręką nie zniszczyć reszty makijażu, co? — mruknęła pod nosem, bardziej do siebie, niż do niego.
Musiała się całkiem nagimnastykować, żeby odpowiednio usiąść i się nachylić. Podparła łokieć na kolanie i otworzyła eyeliner, a potem starannie dorysowała końcówkę kreski. Sobie zawsze malowała inne, ale miała nadzieję, że nie przerosło jej narysowanie prostego odcinka. Odsunęła się trochę dalej i krytycznym wzrokiem oceniła swoje dzieło. Według niej było znośne, ale nie miała pojęcia, co powie na to Kal.
— I co myślisz? — zapytała, podając mu lusterko.
Chłopak wyglądał, jakby bał się spojrzeć na swoje odbicie. Bogowie, przecież nie była aż taka koszmarna w te klocki. Kal jęknął cierpiętniczo, kiedy przyjrzał się kresce.
— Są całkowicie różne! Widzisz? Ta jest za wysoko — powiedział dramatycznie, pokazując palcem na kreskę, którą przed chwilą dorysowała Eli. — Wygląda, jakbym rysował ją po pijaku. Przecież ja się tak nie pokażę publicznie — westchnął, odrzucając kosmyk białych włosów na plecy.
Blondynka uniosła brew. Według niej kreski były niemalże identyczne. Sama nie widziała żadnej różnicy, dopóki mocno się nie przyjrzała i porównała je do siebie.
— To chodź jeszcze raz. Do trzech razy sztuka — skwitowała z rozbawieniem. Eyeliner nie był zbyt trwały, skoro pokonała go kropelka wody, z pewnością łatwo zetrze czubek kreski palcem.
Kal spojrzał na nią nieufnie, jakby nie był pewien, czy powinien się ponownie narażać. Pomyślał chwilę i skinął głową.
— Ale trzeciego razu nie będzie, bo boję się o swoją twarz — powiedział, krzyżując ramiona na piersi.
— Dobra. — Dziewczyna powstrzymała parsknięcie śmiechem i ostrożnie starła kreskę do tego momentu, w którym była wcześniej.
W skupieniu nieznacznie zagryzła dolną wargę i próbowała narysować kreskę nieco niżej niż poprzednio. Jedno maźnięcie czarnym pędzelkiem później nadeszła chwila prawdy. Odsunęła się, spojrzała i tym razem naprawdę była pewna, że jest dobrze.
Podała Kalowi lusterko, a on dokładnie przyjrzał się swojej twarzy, mrużąc oczy. Spojrzał z boku, z góry, z przodu i w końcu odłożył lusterko.
— Ujdzie. Dzięki. Tylko nie chlap więcej wodą — powiedział, wrzucając eyeliner z powrotem do otchłani, jaką była jedna z jego kosmetyczek.
— To zacznij myć okna, zamiast rzucać ścierką — odgryzła się ze śmiechem.
Zanim z powrotem naciągnęła rękawiczki na dłonie, wypuściła jasne loki z kitki i związała je jeszcze raz. I tak nigdy nie potrafiły długo trwać w tym względnie uporządkowanym stanie. Z westchnieniem spojrzała na rząd okien, które jeszcze musieli umyć. Nie wyglądało to zachęcająco.
— Jak skończę swoją część, to idę na obiad. Sam będziesz te okna mył, może i piaskiem — zastrzegła, wdrapując się z powrotem na parapet.
Te okna będą się jej śniły przez najbliższy tydzień, była tego pewna.


Kal?
────
[728 słów: Elianne otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Od Kala do Elianne — „Dramat z oknem w roli głównej”

Spojrzał na szybę przez zasłonę rzęs przymrużonych powiek, wyglądając, jak gdyby próbował wyzwać ją na swego rodzaju pojedynek. Co nie było aż tak bardzo nieprawdopodobne, patrząc na ścierkę, którą dzielnie dzierżył w dłoni oraz płyn do mycia szyb aktualnie leżący bez życia na podłodze, pewnie pokonany w poprzedniej rundzie. W ciszy próbował przypomnieć sobie, jak to było i czy najpierw trzeba było przemyć okno wodą, czy popsikać płynem, czy zrobić coś jeszcze innego, a najlepiej to wywinąć fikołka przez parapet. Propozycja nader kusząca.
Głos w jego głowie stwierdził, że naprawdę bardzo nie chce mu się tego robić. Nienawidził mycia okien. Nieważne ile razy już to robił, nigdy nie potrafił spamiętać tego całego procesu, który wydawał się niewyobrażalnie długi, gdy już dochodziło co do czego. Zdecydowanie zbyt długi jak na jego gust. Pałał nienawiścią do czynności wykonywanych dłużej niż trzy sekundy.
Skrzywił się i zaczął jeździć mokrą szmatą po szybie, chociaż nie wydawało mu się, że to właściwy sposób traktowania okien.
— No, już nie dramatyzuj — powiedziała Elianne, która skończyła właśnie mycie drugiego okna. Szło jej na tyle szybko, że w głębi duszy Kal żywił nadzieję, że gdy będzie się dostatecznie długo męczył i robił wszystko jak najwolniej, Eli umyje za niego wszystkie pozostałe szyby. To była ta podła część. Druga krzyczała do niego, że potem nigdy dostatecznie jej nie wyprzeprasza i już do końca życia będzie pisał żałosne listy o tym, jak bardzo mu przykro, że umył tylko jedno okno, i to jeszcze niedokładnie.
— Nie dramatyzuję — burknął więc i przyspieszył smarowanie szyby wodą, zanim wreszcie przerzucił się na płyn. — To się jeszcze jakoś poleruje? — dopytał z powątpieniem, ale w końcu lepiej wiedzieć, niż potem płakać.
Elianne zachichotała lekko.
— Oczywiście. I tylko piaskiem. Będziemy musieli przynieść całe wiadra, ale jakoś szybko, zanim szyby do końca wyschną. Muszą być jeszcze trochę mokre — mówiła z uśmiechem na ustach — żeby przykleiły się do nich ziarenka piasku, gdy nimi w nie rzucimy. Rozumiesz, prawda? — Spojrzała na Kala, którego mina wyrażała skrajne zdegustowanie oraz schorzenie „mi się naprawdę nie chce i mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę”.
— Nie wierzę ci — odparł twardo, wracając do psikania swojego okna na oślep, zasłaniając oczy dłonią w gumowej rękawiczce. Przypadkowo spryskał trochę ściany, ale oboje postanowili wspaniałomyślnie to zignorować.
— Ale to prawda! Piaskiem poleruje się najlepiej — upierała się Elianne głosem pełnym skrywanego śmiechu.
— Mhhhmm — mruknął Kal, próbując jakoś uratować to biedne okno. Po jego minie Eli widziała, że długo to ratowanie nie potrwa.
— Wracając, potrzebujemy więc wiaderek i łopat, żeby…
— Mam dość! — przerwał jej Kal, rzucając ścierką w bok. (Nieszczęśliwie wyrzucił ją przez okno, a z dołu usłyszeli siarczyste przekleństwo, które postanowili puścić mimo uszu). — Nie robię tego dłużej. To bezsensowne, przecież zaraz przyjdzie jakiś in probatio i wymaca te okna swoimi tłustymi łapami, w ogóle nie szanując naszej pracy. Do tego bolą mnie już ramiona. I plecy. Muszę chyba iść na jakiś masaż, bo ostatnio to mnie tylko te plecy bolą i bolą, a to całe mycie okien to tylko pogarsza mój i tak fatalny stan zdrowia. Poza tym… NO WEŹ! — Kal wydał z siebie bardzo niemęski pisk, gdy Eli z szerokim uśmiechem na twarzy prysnęła Kalowi wodą prosto w twarz. Chłopak od razu zasłonił się rękoma, jakby czekając na następny cios, a gdy zamiast niego usłyszał śmiech, zza dłoni szybko zamrugały wkurzone i załzawione oczy.
— Co ty sobie myślisz?! — zirytował się, gwałtownymi ruchami poprawiając włosy, które opadły na jego zarumienione policzki.
— Myślę, że za dużo narzekasz — odpowiedziała Elianne z największym spokojem, na jaki mogła się zdobyć.
— Ale…! — Kal wygrzebał z kieszeni rozkładane lusterko i jęknął z rozpaczą. — Mój eyeliner! Tyle nad nim siedziałem! Wszystko mi się rozmazało!
— Przesadzasz — rzuciła Eli, szorując okno, które Kal pozostawił na pastwę losu. — I tak zawsze wyglądasz perfekcyjnie — dodała nieco sarkastycznie.
— Wcale nie! Wyglądam, jakbym się popłakał! Jak mnie ktoś tak zobaczy, to…
— Oj, no już, pokaż to — westchnęła Eli i ściągnęła rękawiczki, żeby przyjrzeć się nieco rozmazanej kresce, która nadal wyglądała prawie tak, jak druga. Tylko trochę krótsza. — Jeju, przecież nic się nie stało. — Wzrok Kala mówił kompletnie co innego, więc Elianne postanowiła zmienić taktykę. — Masz eyeliner?
Kal smętnie pokiwał głową i podreptał do torby, którą rzucił na podłogę przy wejściu do pomieszczenia. Stamtąd wyciągnął dwie ogromne kosmetyczki, których zawartość od początku ich znajomości pozostawała dla Eli tajemnicą i po kilku sekundach intensywnego grzebania podał jej ściskany triumfalnie eyeliner.
— To chodź, narysuję ci nową — zaproponowała, choć nie sądziła, że chłopak przystanie na ten pomysł. Prędzej spodziewała się po nim, że każe trzymać jej lustro, podczas gdy on sprawnym ruchem poprawi wszystko, co według niego było do poprawienia. I zajmie mu to znacznie mniej czasu niż całe to płakanie, że wszystko jest okropne i beznadziejne i bez wyjścia.
— O — bąknął, a Elianne już czekała na „nie”. — No okej. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz — wymruczał tylko ze spuszczonym wzrokiem.
Eli uśmiechnęła się promiennie i zasiedli razem na podłodze, żeby poprawić kompletnie zrujnowany i nie do naprawienia makijaż biednego syna Wenus, który nie nadaje się na żonę, bo nawet okna nie potrafi umyć.


Elianne?
────
[830 słów: Kal otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Od Vex do Cherry — „Słuchawki i herbatka”

Vex pochylało się nad zmechaconą ścierką, szorując, zgodnie z idiotycznym rozkazem, wszystko, co tylko przypominało barierki. Szczególnie te przy schodach. Bo niby ktoś sprzedał centurionom plotkę, że jak się czegokolwiek takiego dotknie, to lepi się pod rękami tak, że najlepiej by się je potem umyło, a, jak wiadomo, nie ma się na to czasu, bo biegnie się wtedy na jakiś trening, a walczenie z klejącymi się rękami było ponoć o wiele bardziej wymagające od normalnego walczenia (czego Vex nie rozumiało, ale no już dobrze, dobrze, zrobię to). Na własne oczy przekonało się, że owszem, barierki musiały zostać oblane czymś w rodzaju takiego gluta, do którego ktoś dodał za mało płynu do soczewek i był zbyt płynny, żeby się nim bawić. Nie wiadome było, kiedy ostatnio barierki były czyszczone, albo kto tak bardzo je pobrudził od ostatniego czasu (i Vex raczej nie chciało wiedzieć, kto w obozie robił takie rzeczy jak zalewanie barierek niezidentyfikowanymi substancjami). Nie było pewne, czy to, że obozowicze ledwo co mają czas na umycie rąk było dobrym systemem, bo jak widać, trzeba potem zmywać sporo różnego paskudztwa z różnych powierzchni. Legioniści mieliby też mniej obowiązków, bo może wszystko byłoby choć przyzwoicie czyste. Chociaż, gdyby nie to, to pewnie robiłoby coś jeszcze gorszego (nie zmieniało to faktu, że przeklinało pod nosem, gdy zdrapywało przyschnięte plamy).
Nareszcie będąc na dole schodów, z dumą spojrzało na swoje wypucowane dzieło. Było temu nieco daleko do absolutnej perfekcji, do której z początku dążyło, ale… Tak ogólnie, to przynajmniej dało się tej barierki dotykać bez większego obrzydzenia. Szczerze i prosto z serca mogło powiedzieć, że prędzej wymienią wszystkie te poręcze, niż je do końca wyczyszczą, bo zmywanie niektórych rzeczy wymagało przynajmniej skalpela (którego Vex nie dostało w zestawie do czyszczenia. Znajdowała się tam tylko szmata, wiaderko, woda i płyn do mycia).
Z przerażającą celnością wrzuciło ścierką do wiadra z zimną już wodą, rozchlapując mydliny na wszystkie strony. Bez najmniejszych chęci do ścierania ich. Wyschną, a jak ktoś w tym czasie się na nich przewróci, to już będzie jego sprawa. Na miejscu tej osoby Vex po prostu patrzyłoby pod nogi.
— … — Usłyszało przytłumiony głos przebijający się przez głośne dźwięki perkusji, gitary elektrycznej i wokalisty o głosie palacza z pięćdziesięcioletnim stażem.
Westchnęło głęboko i donośnie, żeby osoba, która jejmu przeszkodziła była całkowicie pewna, że jejmu przeszkadza w akcie rzucania szmatą do celu, który, jak powszechnie wiadomo, był bardzo ważnym elementem dnia każdego szanującego się legionisty. Zwłaszcza takiego, który przed chwilą coś umył i absolutnie nie ma jakichkolwiek chęci ani siły na rozmowę z kimś, kto akurat się napatoczył, żeby skomentować, jak źle wykonane zostało polecenie. Wyjęło z ucha jedną słuchawkę i warknęło:
— Hm?
Cherry patrzyła na Vex nieco karcącym wzrokiem. Spod zmarszczonych brwi. Ono za to spojrzało na nią wzrokiem osoby, która nie ma pojęcia, co niby zrobiła źle. I mimo mijających sekund nie potrafiło domyślić się, czym to niby może być.
— No co? — spytało wreszcie, gdy milczenie stawało się niebezpiecznie zbyt ciche.
— Wiesz, herosi — zaczęła, a Vex poczuło się jeszcze bardziej niepewne niż wcześniej, gdy po prostu się na siebie gapili (co wcale nie sprawiło, że stało się potulniejsze) — nie powinni bawić się telefonami.
Bawić się telefonami? — powtórzyło za nią w konsternacji.
— Przyciągają potwory — wytłumaczyła Cheryl, a Vex od razu rozpoznało, że była to oczywista oczywistość, którą powinno znać od pierwszego postawienia stopy w obozie. Albo i lepiej, od pierwszego usłyszenia słowa „heros”. — Jakbyśmy ich używali w większej ilości, to zabezpieczenia by nam padły.
— Aha.
Przez chwilę znowu stali w ciszy, przerywanej tylko głośniejszymi fragmentami utworu, którego wcześniej słuchało Vex. Ledwo słyszalnymi, ale nadal.
Wreszcie zrozumiało, co oznaczał wzrok Cherry. Mniej więcej to samo, co wzrok jejgo matki, gdy ta zauważyła, że podczas cudownego rodzinnego obiadu Vex przegląda Instagrama pod stołem. Posłusznie wyjęło słuchawki z uszu i zatrzymało muzykę, wywracając przy tym oczami. Wcisnęło wszystko do kieszeni spodenek z niemiłą świadomością tego, że będzie musiało potem rozplątać kabelek. O ile nie straci cierpliwości i go przypadkiem nie rozerwie zbyt gwałtownym ruchem.
— Świetnie. A teraz dokończ mycie tych barierek, bo czystymi to bym ich nie nazwała — rzuciła centurionka na odchodne, a Vex pokazało środkowy palec jej plecom.
Gdy tylko zniknęła za rogiem, Vex z powrotem wydobyło poplątane słuchawki z kieszeni i na nowo uruchomiło playlistę. Tym razem głośniej niż przedtem. A kabelka nawet nie próbowało rozplątać, więc przy szyi wisiał jejmu jeden wielki kołtun.
Spojrzało na poręcze i w głowie szybko przejrzało listę ludzi, których zna i którzy byliby na tyle mili, żeby pożyczyć jejmu ich sztylety albo, w ostateczności, miecze lub cokolwiek, co byłoby ostre. Nie uśmiechało się jejmu zeskrobywanie tego czegoś bełtami do gastrafetes.

***

— Idź do ambulatorium — mruknęła Bee, gdy Vex po raz kolejny jęknęło coś o tym, jak bardzo jągo boli brzuch i już zaczęło się podnosić, żeby znowu iść do łazienki. Gdyby miało większy szacunek do osób z piątej kohorty, może poszłoby do tej koło stajni, ale Bee jakoś w to nie wierzyła. — Nie mogę cię już słuchać.
— Pierdol się? — wydusiło z siebie Vex, ale posłusznie wywlekło się z baraku i (po niestety obowiązkowej wizycie w łazience) zawitało do ambulatorium.
Cherry powitała jągo miłym uśmiechem. Wyglądała, jakby planowała coś bardzo złego, a Vex wystarczająco dużo naczytało się o niekoniecznie zdrowych psychicznie lekarzach z książek jejgo siostry (czytanych po kryjomu, oczywiście), żeby się przestraszyć tego, co mogło jągo tutaj czekać.


Cherry?
────
[877 słów: Vex otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Od Ver do Yasmin — „Przyjaciółki na zawsze?”

6 lat temu

Pomimo że kalendarz dalej pokazywał lato, powietrze było chłodniejsze. Słońce grzało nieco słabiej, dodatkowo, drzewami potrząsał nieprzyjemny wiatr. Veronica czuła się podobnie. Niby wszystko było w porządku, ale jednak ciężar z tyłu głowy nigdy nie znikał i czasami, kiedy nikt nie patrzył, wyciskał łzy z jej oczu.
Powoli zbliżał się koniec wakacji, po których dziewczyna miała siedemnaste urodziny. Oznaczało to, że jej czas w Obozie Herosów się kończył. Musiała zostawić swoje łóżko i zabawki w domku dziewiątym. Czego bardzo nie chciała robić. Pomimo że przyjeżdżała tylko na wakacje, przywiązała się do tego miejsca. Przywiązała się do swojego młodszego rodzeństwa oraz rutyny. Zdecydowanie była typem osoby, który nie lubił zmian.
Delektowała się ostatnimi obiadami w pawilonie jadalnym i czerpała garściami ze wszystkich lekcji, które mogłyby jej pomóc w przetrwaniu w tym wielkim i niebezpiecznym świecie.
„Przecież to jeszcze miesiąc, masa czasu! Czemu więc czuję, jak mi przecieka przez dłonie?” – powtarzała sobie, patrząc na herosów grających w siatkówkę i pływających w kajach.
W wolnej chwili zadbała o Rozpruwacza. Wyciągnęła wszystkie rysunki techniczne, jakie kiedykolwiek rozrysowała i spędzała każdą wolną chwilę na rozmyślaniu, co by jeszcze mogła poprawić. W ten sposób powstał Rozpruwacz Siódmy, którego mechanizm nie opiera się na pasku klinowym, ale na łożyskach magnetycznych. Dzięki temu będzie mniejsze ryzyko zacięcia się w kluczowym momencie, ponieważ jest o kilka części ścierających się mniej.
Pozostały dwa tygodnie do jej wyjazdu. Jak zwykle ze spuszczoną głową, wychodziła właśnie z pawilonu jadalnego. Myślała jeszcze o tym, co mogłaby po raz ostatni zrobić w obozie, tak, żeby nie żałowała ani jednej sekundy w tym miejscu. Pożegnała się z młodszą siostrą oraz braćmi, po czym ruszyła na pomost nad jeziorem. Poprawiła bluzę przy mocniejszym podmuchu chłodnego wiatru i usiadła na ciemnych belkach.
Szare chmury przesuwały się powoli nad horyzontem, odpychane boską siłą od terenów obozu. Veronica zdjęła czarne trampki i skarpetki i zanurzyła stopy w zimnej wodzie. Czy pożałuje tej decyzji? Najprawdopodobniej. Nieprzyjemny chłód był jednak czymś, czego potrzebowała. Potrzebowała oderwać się od nieustających myśli, od przytłaczających emocji, od… Siebie.
– Hej, mogę się przysiąść?
– Cześć Yasmin. Oczywiście, że możesz. – Veronica przesunęła się nieco w lewo.
Córka Nemezis usiadła, nie spiesząc się i spojrzała na zachodzące słońce, prześwitujące przez ciemne chmury.
– Butelkujesz. – powiedziała cicho, nie spuszczając wzroku z czerwonej kuli.
– To są moje ostatnie wakacje tutaj.
Veronica miała szczerą nadzieję, że tyle wystarczy dziewczynie, że nie będzie musiała się więcej tłumaczyć.
Wróciła myślami do dnia, w którym się spotkały. Ich domki współpracowały ze sobą podczas bitwy o sztandar. Jakoś tak się złożyło, że walczyły u swoim boku. A kiedy nie walczyły, rozmawiały o różnych rzeczach i zaczęły spotykać się regularnie między zajęciami.


Yasmin?
────
[434 słowa: Ver otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

czwartek, 13 czerwca 2024

Od Angusa — ,,Herakles"

— Chejron wie, że tu jesteś? — I tym jednym pytaniem Vivienne zagęściła atmosferę w samochodzie.
Angus wiedział albowiem, że nie ma dobrej odpowiedzi. Jeśli odpowiedziałby, że tak, byłoby to kłamstwo, a jeżeli jest osoba, której Oikonomou nie chciałby okłamywać, to jest nią właśnie Vivienne Polak. Z drugiej strony, mógłby powiedzieć, że Chejron o niczym nie wie, co oczywiście było prawdą. Problem w tym, że od kiedy przyjaciółka Angusa opuściła obóz, stała się strasznie dojrzała i mądra. Syn Zeusa tego nie lubił. Imponowało mu to, że jest teraz niezależną i ewidentnie inteligentniejszą osobą od niego, ale tęsknił za czasami, gdy śmiali się z najdurniejszych rzeczy na świecie.
— Dobrze wiesz, że jeśli bym się go zapytał, to by mnie nie puścił — rzucił, wypatrując czegoś przez przednią szybę samochodu.
— Gdybyś się nie wymykał dawniej, to wszystko wyglądałoby inaczej — skwitowała słowa Angusa.
Nie miał chęci i siły, aby się przed nią tłumaczyć. Nie odpowiedział.
Srebrna Honda Civic z 2002 stała na pustym parkingu pod McDonaldem. Pustki były spowodowane stosunkowo późną godziną, dochodziła północ, a jedynymi źródłami światła w samochodzie były lampy uliczne i wielkie, żółte „M”. Młody Heros został sam w aucie po tym, jak jego przyjaciółka wyszła zamówić coś do jedzenia. Ostatni raz widział ją, gdy zniknęła za rogiem budynku, zmierzając do wejścia. Przewracał się na fotelu samochodu z boku na bok, patrząc, który przycisk w samochodzie może jeszcze wcisnąć i zobaczyć, co się stanie. W końcu jego dłonie dotarły do lusterka na osłonie przeciwsłonecznej. Przeglądał się chwilę, dokładnie przypatrując się swojej cerze i nic a nic nie umknęło jego oczom. Nawet błysk ślepi na tylnym siedzeniu. Syn Zeusa próbował się obrócić, ale nadaremno.
Dłonie wypełzły z ciemności i chwyciwszy za szyję, przycisnęły go do fotela. Próba wyrwania się z uścisku, jedynie upewniła właściciela dłoni, że potrzebna będzie większa siła. Wraz z upływem powietrza z płuc, upływał też czas na podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Paznokcie wbijane w przedramiona owinięte na szyi Angusa nie dawały żadnych efektów w starciu, a miecz pod postacią pierścienia nie miał zamiaru reagować na niebezpieczną sytuację właściciela, choć zazwyczaj pojawiał się w najbardziej błahych momentach. Heros był zdany na siebie.
Zanim kompletnie ściemniło mu się przed oczami, zdążył ostatni raz oblecieć wzrokiem kokpit samochodu. Deska rozdzielcza, kierownica, dalej drążek zmiany biegów i… nawiewy! Syn Zeusa ostatkiem sił podniósł rękę i palcem wcisnął guzik, powodując uruchomienie się nawiewów w samochodzie. Podmuch wiatru dotarł do jego twarzy. „Ojcze, proszę.” Tym razem podmuch wiatru wyrwał kratki z nawiewu i przyszpilił napastnika do fotela z tyłu, dając Angusowi możliwość ucieczki z auta.
Atmosfera na zewnątrz była inna niż wcześniej. Po wyskoczeniu z samochodu, Ciemnowłosego uderzył chłód. Zimny pot zalał Oikonomou, kiedy zauważył, że nie widział, żeby ktokolwiek opuszczał samochód za nim, choć w pojeździe teraz już nikogo nie było. Wtem usłyszał przed sobą kroki i ujrzał wyłaniającą się z cienia sylwetkę. Niski, krępy mężczyzna zbliżał się do niego. Ciemna skóra, opruszona zmarszczkami dodawała mu wieku, choć pewnie był po prostu stary. W ręce dzierżył sztylet.
— Szczerze mówiąc, myślałem, że już cię mam! — głos mężczyzny przerwał przerażającą ciszę. — Nie doceniłem cię.
Angus chciał odpowiedzieć, dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, ale nieznajomy nie dał mu na to czasu. Doskoczył do młodego i ciął na oślep. Heros zdążył się uchylić, przewracając się na ziemię, a następny cios zadany przez napastnika sparował już swoim mieczem. Leżąc, udało mu się wyprowadzić kopnięcie w klatkę piersiową oponenta. Angus znowu kupił sobie trochę czasu.
— O chuj tu w ogóle w tym wszystkim chodzi?! — wykrzyczał, gdy mężczyzna zbierał się z podłogi — Co ja ci takiego zrobiłem?!
— Mi, nic szczególnego, ale chodzą po tej ziemi osoby, których zbytnio nie zadowala obecność syna Zeusa — odpowiedział. — I właśnie tacy płacą najwięcej.
Odpowiedź oczywiście nijak zadowoliła młodzieńca i właśnie wtedy, rozwścieczony do granic możliwości postanowił przejąć inicjatywę w walce. Pierwsze trzy cięcia były rzucone na oślep i sparowane przez mężczyznę. Dopiero od czwartego Angus zaczął skupiać się nie na tym, co robi, ale jak to robi. Zaczął przywiązywać większą wagę do ułożenia stóp i przypomniał sobie wszystkie treningi z Obozu. Rozluźnił dłoń i wyprowadził czwarty cios. Trafił. Krew trysnęła z niewielkiej, płytkiej rany nad brwią, choć Syn Zeusa celował w oko. Mężczyzna jakby nie poczuł, oboje dalej kontynuowali walkę. Nie minęła chwila, a Angus zauważył kolejną możliwość ataku. Idealne cięcie, zaczynając na barku, kończąc pod piersią. Cięcie definitywnie kończące walkę. Wyczekał moment i ciął.
Chybił.
Dalszy przebieg walki Angus pamięta, jak przez mgłę. Kontratak w postaci ciosu w szczękę sprowadził młodego Herosa do parteru i zanim zauważył — trzy szare postacie przytrzymywały go, aby w końcu jego oprawca mógł dokończyć swoje dzieło. Trzy szare, niesamowicie śmierdzące postacie… trupy! Angus od początku walczył z synem Hadesa.
— Boże święty, jaki ty jesteś upierdliwy. Dopóki dzieci nie wejdą w okres dojrzewania, są super. Ale takie w twoim wieku… — w tym momencie wskazał na wijącego się na asfalcie Angusa — …tak jak mówię. Ja pierdolę.
Syn Zeusa zacisnął powieki. „Zeusie, Ojcze Piorunów, Królu Bogów, pokaż mi swoją dobroć, pomóż mi, okazując litość nad moim konającym ciałem, nie pozwól temu skurwysynowi mnie zabić, proszę cię.”
Ciepło wypełniło jego ciało, poczynając od serca i rozlało się w każdą komórkę organizmu. Światło lamp na chwilę ustało, gdy energia elektryczna rozlała się z Angusa Oikonomou. Martwe ciała przytrzymujące Greka natychmiast zniknęły, natomiast stojący nad nim wcześniej syn Hadesa, upadł skulony parę metrów dalej.

***

— Angus! Angus! Ja pierdolę, na chwilę nie można cię zostawić — krzyki Vivienne wybudziły na wpół żywego Herosa.
Gdy Półbóg odzyskał przytomność, jego przeciwnika nie było już na parkingu. Został jedynie Angus, Vivienne i srebrna Honda Civic.
— Wygrałem?

──── 
[916 słowa: Angus otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

Angus Herakles Oikonomou

Before you get to the Father, you gotta holla at me first, bitch.

zdjecieAngus Herakles OikonomouON/JEGO — 20 LAT — PÓŁBÓG — GREK — 9 PD — 1 PU — 100 PZkarogatia

Syn Zeusa

poniedziałek, 3 czerwca 2024

Od Abasola — ,,Prędkość tęsknoty"

Poprzednie opowiadanie

Abasol biegł do swojego mieszkania znajdującego się w jednym z wielu blokowisk Nowego Yorku. Słońce już zaszło, latarnie oświetlały ulice pomarańczowym światłem, pomimo że żółte światło wydobywało się zza tysiąca innych okien, przedmieścia nadal pogrążone były w ciemności. Kiedy chłopak zauważył swój blok, od razu spojrzał się w górę, by zobaczyć czy światło jest włączone.
Serce chłopaka przez chwilę stało się lżejsze, gdy zobaczył, że światło rzeczywiście się świeci, Abasol jakby zapomniał o istnieniu kostka, który ledwie nadążał za młodym herosem, ale nie to teraz było ważne. Chłopak wiedział, że sprowadzając na siebie kłopoty, z pewnością jakaś ich część również trafi na jego mamę, chciał ją znaleźć, przytulić, powiedzieć, że nawalił, ocucić ją z zemdlenia, gdy zobaczy kostka i zabrać nią w jakieś bezpieczne miejsce. Abasol dopadł drzwi, były rzecz jasna otwarte, więc przekroczył próg i od razu powiedział:
— Mamo! Przepraszam, że jestem tak późno, na pewno musiałaś się martwić i…
Brak odpowiedzi.
— Mamo ? — kontynuował chłopak.
Abasol po chwili zdał sobie sprawę, że może zbudzić kobietę z jej zasłużonej drzemki po powrocie ze szpitala, nie chciał, tego zrobić więc zaczął chodzić na palcach, gdy podchodził do przejścia do salonu. Wychylił się za róg, kobieta nie leżała na kanapie. Abasol poczuł, jak jego serce staje się 5 razy cięższe, przecież jeszcze do urodzin ma daleko.
Chłopak zaczął biegać po mieszkaniu i zaglądał w każdy kąt, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie ma to sensu, było już zdecydowanie za późno, by jego mama nie była w domu. Od zawsze, od kiedy pamiętał, jego mama nie wracała po ósmej wieczorem, było już grubo po tej godzinie i nawet sama matka Abasola mówiła, mu by nikomu nie otwierał, przed tą godziną. Laura... mama Abasola... czy ona…
Chłopak usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach, był lekkoduchem, nie brał wielu rzeczy na poważnie, ale to… to było jak zburzenie całego świata, jego serce było ciężkie jak kamień, a ciało, choć chciało wyładować na czymś frustrację, nie mogło się ruszyć nawet na centymetr.
— O jeny... o rety… — wyrzucił z siebie Kostek, gdy nareszcie dotarł do mieszkania. — Abasol może i mięśni to ty nie masz, ale nogi i płuca masz jak z…
Szkielet rozejrzał się po pokoju. Widząc stan Abasola przeczuwał, że stało się najgorsze, szczególnie biorąc pod uwagę to, że zanim zaczął biec jak szalony, chłopak wspomniał o swojej mamie. Kostek przyjrzał się mieszkaniu w bardziej analityczny sposób, wypatrywał jakichś poszlak, śladu butów czy czegoś… ale raczej detektywem by nie został, nie zobaczył niczego, co odróżniało aktualny stan mieszkania od tego, w którym obydwoje go zostawili, gdy Kostek starał się porwać półboga.
Do czaszki Szkieletu wpadł tylko jeden pomysł, który jednak i tak nic nie dawał, teraz w pokoju zapalone było światło, jedyne wnioski, które można było z tego wyciągnąć to: matka Abasola weszła do mieszkania, zapaliła światło i najpewniej została porwana, przydupasy Manrice’a zapaliły światło dla zmylenia Abasola i ewentualnego jego wypłoszenia. Ta druga opcja była możliwa… ale było, w niej coś, co sprawiało, że Kostek uważał nią za mało prawdopodobną.
Szkielet podszedł do Abasola i usiadł obok niego, siedzieli tak w ciszy, bo potwór nie miał pojęcia, jak miał się zachować, nigdy nie zajmował się dzieciakiem, a tym bardziej półbogiem, specjalnie w momencie, gdy tak owemu porwana jest matka.
— Hej mały… — Zaczął pomiot hadesu. — wiem, że jest to dla ciebie trudny moment i tak dalej…
Chłopak opuścił ręce, chciał coś powiedzieć, ale też nie wiedział co. Po chwili szkielet usłyszał ciche łkanie, to Abasol płakał, nie wiedząc zbytnio co zrobić, Kostek objął Abasola kościstym ramieniem, a chłopiec oparł się o jego ciało.
„Oooo rety...w co ja się wpakowałem…” pomyślał Kostek i teraz myślał o tym na poważnie, serio nie miał pojęcia, w co się wpakował, ale wiedział, że to nie skończy się za dobrze.

──── 
[624 słowa: Abasol otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

Od Emiliano CD Ezry — ,,Na ratunek"

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Lekarz to dziwny zawód.
Widzisz, jak ludzie cierpią, ale nic z tym nie zrobisz. ,,Będzie dobrze”, gówno, nic nie będzie dobrze. Takie pierdolenie jest bez sensu. To wszystko leży w naszych rękach.
Sam nawet nie wiedziałem, czy ja na pewno chce kontynuować życie w tym kierunku. Miałem dość. Jedyne co mnie tu trzymało to pieniądze i daleko od Obozu Herosów.
– Co to? – zapytałem, zerkając na kupon.
– Na lody, dla dwóch osób – odpowiedział.
Moja noga uderzała o podłogę rytmicznie. Wzrok przeniósł się na chorą matkę Ezry.

 – Hej, Ano, powinieneś być bardziej… emocjonalny. – Jeden z synów Apollina zwrócił mu uwagę. – Jesteś zimny jak lód, a tu obok właśnie umiera mała dziewczynka. Masz tam jakieś serce?
Włoch swoimi piwnymi oczami wpatrywał się w ścianę. Złocistą ścianę szpitalnego pokoju w kabinie 7. Jego ciężki oddech, nieregularny, sprawiał, że klatka piersiowa unosiła się dynamicznie.
– Nigdy nie będziesz jak my. Jesteś totalnym przypadkiem. – Siostra przeszła koło Emiliano, marszcząc brwi w jego kierunku. – Zmień się, bo tu nie pasujesz.
– Wolę tu nie pasować niż być idiotą – warknął przez zęby, czerwieniąc się.
– Gdyby nie ty, Sofia by żyła, Erico nie siedziałby teraz większość czasu w swoim łóżku i wszystko było jak dawniej. Chociaż podejdź do tego umierającego dziecka.
Podszedł. Złapał jej rękę i siedział. Siedział. Jej szare, pomału zamykające się oczy, które mogły jeszcze tak dużo zobaczyć, patrzyły w te, pełne koloru, które na słońcu przybierały kolor bursztynu nad morzem. Nic jej nie powiedział.
– Ano? A życie po śmierci istnieje?
Coś w nim trząsło.
– Ano, czy życie po śmierci istnieje?
Coś zakuło w jego sercu. Nie mógł się ruszyć, jakby miał paraliż senny. Czuł jedynie szybkie bicie serca. Odwrócił wzrok od umierającej. To było okropne ze strony Emiliano, jednak nie był w stanie. Ból, który przeżywa, strach przed tym, co teraz? Co zobaczy zaraz? Zakręciło mu się w głowie, za którą się złapał.
– Kiedy Helios swym rydwanem wita ludzi, rodzą się dzieci boga słońca, o świcie, kiedy wszystko zaczyna się budzić. Kiedy Helios znika, a na jego miejscu pojawia się Nyx, dzieci boga słońca kończą swoje życie, znikając, wraz ze słońcem. Teraz twoja kolej, by odejść, dołączyć do Hadesa, a Tanatos wkrótce po ciebie przyjdzie.
Kiedy spojrzał w kierunku dziewczynki, ta już go nie słyszała. Złapał za nieruchomą, lodową dłoń.
Tego się bał.
Że tak może skończyć w każdej chwili, w każdej sekundzie swojego życia.

– Możemy pójść razem, jeśli chcesz – powiedziałem. – Ta firma niedaleko ma swój punkt. Są tam siedzenia, z parasolem, chociaż, ja to bym w sumie się posmażył na słoneczku. – Na samą myśl, westchnąłem, rozciągając nogi do przodu.

 
– To te twoje autko, tak?
Mały, krępy czarny samochód. Wziąłem kluczyki, siadając na miejscu kierowcy. Przyklejone gwiazdy, mimo iż utrudniały widok, dodawały uroku, podobnie jak ledy wokół szyb. Gdzieniegdzie zauważyłem nalepki szkieletorów.
– Hej, co ty tu robisz? To moje auto!
Złapałem go za ramiona.
– Ja kieruję.
Ezra opuściło ramiona, mrużąc brwi.
– Byłbym największym debilem na świecie, gdybym pozwolił osobie, która pół godziny temu wymiotowała i nie miała poprawnej temperatury, siedzieć za kierownicą. – Wbiłem wzrok w szare oczy potomka Tanatosa. – Nie chcę siedzieć za kratami, tak? Przecież to mnie będą obwiniać, jak wam się coś stanie!
Ezra odstąpiło o krok, strącając moje dłonie z jejgo ramion. Dreszcz przeszedł moje całe ciało, czując lód rąk, nawet przez ubranie.
Śmierć. Miał dotyk jak sama śmierć. Niby nie istniało coś takiego jak podział na ,,mocarniejszych’’ i tych mniej bogów, ale ci, którzy patronowali ostatnim godzinom, przerażali go. Sprawiali, że nogi Ano były jak z waty, że ma ochotę przed nimi klęknąć, całować po dłoniach i błagać o życie.
Czemu się tak bardzo boisz wiecznego spoczynku, Emiliano?
— Wysiądź. — w dłoni nastolatka zabłysnął strzaskany ekran telefonu. — Albo zadzwonię na policję.
Wstałem i wysiadłem, zmieniając miejsce na pasażera bez słowa. W telefonie włączyłem nawigację. 

***

Zerknąłem na wafelek z lodami Ezry. Czekolada z chilli. Chłód wyrobu mlecznego rozszedł się po moich kubkach smakowych. Ciasteczkowe, z kawałkami herbatników rzecz jasna.
– Dobre, to chociaż?
– Mi tam smakuje.
Koniec rozmowy. Potomek Tanatosa nie było w humorze i doskonale to widziałem. Sam bym tak zareagował, gdybym się dowiedział, że moja mama przedawkowała.
Oj Marzio…
Rozejrzałem się dookoła. Niedaleko rozłożyło się wesołe miasteczko. Wielki młyn diabelski już był gotowy na wizytę odwiedzających. Wesoła melodia z wielkiej karuzeli z końmi i innymi karocami czekał na dzieciaki, proszące rodziców o przejażdżkę, wykłócając się z rodzeństwem, kto usiądzie na tym największym różowym jednorożcu. Na młocie już bujało się parę osób, które najwidoczniej wolały teraz, niż wieczorem, gdzie kolejka będzie sięgała aż do tych sklepów z hot-dogami, watą cukrową i goframi.
– Jesteś brudny, Emiliano.
Słowa Ezry wyrwały mnie z transu myśli. Wziąłem chusteczkę, zaczynając wycierać plamę na koszuli od ciasteczkowych lodów.
– Ja pierdolę, sorry – mruknąłem, wyrzucając chusteczkę do kosza obok. – Po prostu… czy… chciałbyś się przejść do tego wesołego miasteczka obok?

 
Ludzi było dosłownie tylko kilka. Większość zjawi się, gdy zajdzie słońce. Teraz była idealna okazja, by skorzystać z tych wszystkich atrakcji bez kolejki, ale czy Ezra ma ochotę?
Ano, powinieneś być bardziej… emocjonalny.
Już otworzyłem buzię, aby zapytać o to, gdzie chcieliby pójść, aż ujrzałem stragan z pluszakami.
– Chcecie zagrać? – Znudzony życiem człowiek za ladą, zwrócił moją uwagę.
Podszedłem bliżej.
– Ten łuk? Celujesz w dany punkt i twoja nagroda. Za 50 punktów, czyli te pośrodku, tamte – wskazał dłonią na pluszaki czarnych kotów z wielkimi oczami i białymi wstążkami. – Za 100 punktów, te na samej górze, są takie – były to duże, okrągłe pluszanki przedstawiające różne zwierzątka. Oposy, króliki czy również koty. – Za 200 punktów, mogę odpalić specjalny tryb – mężczyzna pociągnął za dźwignię, z której jedna z bramek, w którą było trzeba strzelić, zaczęła się ruszać. – Jak trafisz, do wygrania są te
Wielkie pluszaki XXL. Misie, szopy, foki, małpki, króliczki, ale moją uwagę przykuła kózka. Z szarymi oczkami o czarnym futerku.
– Biorę wyzwanie za 200 punktów – oznajmiłem.
Dostałem do dłoni sztuczny łuk. Odsunąłem się na parę metrów, tak jak poprosiła osoba za ladą. Wyprostowałem się, obserwując, jak drapieżnik zwierzynę, ruszającą się na prawo i lewo tarczę. Rozluźniłem mięśnie nóg, poprawiając moją postawę. Napiąłem strzałę, mrużąc oczy.
Poleciała prosto w sam środek.
– Gratuluję. – Już mniej znudzony sprzedawca, podszedł do lady z największymi pluszakami. – Który?
– Ten. – Wskazałem na czarną kozę.
Podał mi moją nagrodę. Uśmiechnąłem się, dając pieniądze za grę.
Odszedłem od stoiska. Nigdzie nie było Ezry.
– Ezra? – Rzuciłem przed siebie. – Gdzie jesteś? Mam… coś… dla was.

Ezra?
───── 
[1038 słów: Emiliano otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Od Erico CD Avery — ,,Look at the stars"

Poprzednie opowiadanie

ZIMA

To była… wspaniała chwila.
Jako grupowi zazwyczaj znaliśmy innych. Znałem wszystkich, jednych bardziej, drugich mniej, o trzecich tylko plotki, o czwartych jedynie imię, opcjonalnie nazwisko. O Avery wiedzieliśmy niewiele, ale jak szedł, spoglądaliśmy w jego kierunku, jakaś siła wyższa, mówiła ,,patrz tam’’.
– Wiesz, dzisiaj chciałbym zostać na dworzu – odrzekłem, zerkając na potomka Ateny. – Poczekać na pierwszą gwiazdę, spędzić z nią trochę czasu. Jeśli chcesz, możesz mi towarzyszyć.
Zdjęliśmy buty i skarpety, rzucając je na bok. Zamoczyliśmy nogi w jeziorze. Zimna woda ochłodziła ciało po ciepłym dniu. W Obozie Herosów, niezależnie od pory roku, zawsze było słonecznie.
Wspaniały zachód słońca rozświetlił niebo. Miałem ochotę wyjąć telefon i zrobić zdjęcie, tak jak każdej pięknej rzeczy, którą widzę przed oczami.
– Bardziej olśniewający być nie mógł, prawda?
Avery w tym czasie również zdjęło obuwie i zrobiło to, co ja. Uśmiechnęliśmy się szeroko.
– Trzęsiesz się z zimna.
– T-tylko tak trochę. – Odwróciło wzrok.
Zdjąłem sweterek, który miałem zawsze przy sobie. Byłem gotów na zachód, który zawsze jest chłodniejszy niż cały dzień. Założyłem na plecy grupowego domku szóstego. Na jeno policzkach pojawiły się dwa, olbrzymie rumieńce. Złapało za niebieski, bawełniany materiał i objęło wokół siebie.
– Dziękuję. – Posłało nieznaczy, delikatny uśmiech. – Mogłobym pożyczyć go na… cały dzień i jutro oddać? Jest naprawdę…
– Nie ma problemu – zapewniliśmy.
Mieliśmy okazję przyjrzeć się nie tylko słońcu i jego pięknej otoczce, a również Avery. Szare oczy patrzyły zamyślone przed siebie, jakby o czymś myślało i to bardzo poważnie.
– Nie sądziłem, że tak będzie mi się dobrze spędzać czas – powiedziałem nagle.
Niegotowe na to wyznanie, ponownie skupiło swoją uwagę we mnie.
– To… miłe. Bardzo miłe.
– Jeśli byś chciało… możemy się tak widywać tutaj codziennie — zaproponowałem.
– Właśnie, dlaczego czekasz na gwiazdy?
Coś ścisnęło mi w gardle. Prawa dłoń powędrowała do moich ust, chcąc zacząć obgryzać paznokcie.
Nie Erico, nie przy innych. To zostaw dla siebie.
– Po prostu lubię – odpowiedzialiśmy. – Czuję się… komfortowo. Wszystkie smutki odlatują i jesteśmy tylko my…

 
– Erico? – Dziewczyna złapała Włocha za dłoń. Ścisnęła ją mocno. Jej głos się trząsł. – Jak kiedyś umrę… wyobraź sobie, że ta gwiazda to jestem ja.
Potomek Apollina zerknęli we wskazanym kierunku. Najjaśniejsza i największa z wszystkich, a zarazem, najpiękniejsza.
– Dlaczego mi mówisz o takich rzeczach? – wypomnieli jej.
– Wolę, żebyście byli przygotowani.
Przygotowani?
– Na co?
– Na… smutną przyszłość. Kiedyś umrzemy. Nie wiem, które z nas pierwsze, ale to kiedyś się wydarzy.
– Sofio…
– Boisz się śmierci?
– Boję się utraty kogoś bliskiego.
– A jakbyście wy pierwsi umarli?
Zamarł. Patrzył na wodę z pomostu, na którym siedział. U swego boku miał gitarę, tą, która była z nim prawie całe życie. Dostał ją po pierwszym roku w Obozie Herosów, od jednego z byłych grupowych. Ma nawet z tyłu naklejki po byłym właścicielu, w kotki i złote rybki.
Myślał o słowach Sofii. Faktycznie, co jeśli to jego koniec, będzie tym pierwszym?
– Mnie zapamiętaj jako tę gwiazdę obok największej. – Wskazali na nią. – Jest obok tej doskonałej, towarzyszy jej przez cały czas, gotów być zapomniana, byle być obok. Nienawidzi samotności, boi się być sama.
 
– Kogoś wam ona symbolizuje, prawda? – Głos Avery nie był nachalny, jakby chciało wiedzieć, żeby rozpowiedzieć połowie obozu, a wręcz przeciwnie.
– Tak. Aby wiedziała, że nadal o niej pamiętamy, gramy dla niej tę samą melodię i jest w moim sercu, na zawsze.
Chciałem się odwrócić po gitarę, aż poczułem chlapnięcie w łydkę. Zmrużyłem oczy, robiąc odwet na dziecku Ateny.
– Hej! – krzyknęło.
To oznaczało jedno.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Do boju!
Schyliłem się do wody, ochlapując grupowe domku szóstego. Zasłaniało się dłońmi, jednakże drugą, również zmierzał do ataku. Zaczęło się od delikatnych chlapnięć, a skończyło na przemoczonych spodniach, swetrach i koszulkach. Po skończonej bijatyce, wstałem, zdejmując koszulkę. Wycisnąłem ją nad wodą do suchej nitki (przynajmniej się tak starałem).
– Coś się stało? – zapytaliśmy Avery, które ponownie się zarumieniło, przełykając ciężko ślinę, jakby nie mogła przejść przez jeno gardło.
– Nic, tylko… – odwróciło wzrok.
Podałem mu koc, który tak, również miałem przy sobie.
– Owiń się nim.
Nim to zrobił, dołączyłem do jeno. Wskoczyłem podsiadając obok, wpatrując się w gwiazdy.
To było dziwne uczucie, czuć ciepło od dziecka Ateny.

Avery
──── 
 [663 słowa: Erico otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]