wtorek, 28 lutego 2023

Od Gaspara CD Kazue — „Kazue i Gaspar adoptują dziecko”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Gaspar szybko opatrzył Kazue rękę. Przynajmniej tego udało mu się nie zepsuć. Nawet on mógł spokojnie przyznać, że wywołał już wystarczająco dużo zamieszania. Kolejne szkody nie były im potrzebne.
Z jakiegoś powodu cieszył się, że siedzi sobie w domu Aresa ze wściekłą Kazue i znalezionym w mieście kotem. Było brudno i nie zdziwiłby się, gdyby zaraz ktoś go stamtąd nie wyrzucił, ale miał nadzieje, że to się nie wydarzy. Gaspar chciał tam jeszcze zostać. To przerażające, ale zaczęło do niego docierać, że lubi spędzać czas z Kazue. Jasne, była szalona i czasami trochę się jej bał (oczywiście tylko trochę), ale to sprawiało, że jeszcze bardziej ją lubił. Nie przepadał za dziewczynami, które są tak spokojne i delikatne, jakby miał je powalić najmniejszy podmuch wiatru. W sumie to fajnie, że potrafiła się bić. Przynajmniej nie była taka nudna. Razem zrobili niezły rozbój w Biedronce. Gaspar łatwo się przywiązywał do kogoś, z kim przeżył jakąś przygodę.
— Mogę tu zostać na noc? — wypalił nagle.
Niemal od razu zrozumiał, jak dziwnie to zabrzmiało. Musiał jakoś uratować sytuację. Potrzebował dobrych argumentów.
— To znaczy, jest już giga późno. Miałbym problemy, gdyby ktoś mnie przyłapał. Już zbyt wiele razy wyłaziłem z domku w nocy. I, no, boję się ciemności. Troszeczkę. No błagam…
Nie raz Gaspar wymyślał jakieś genialne plany na wybrnięcie z trudnej sytuacji, ale tym razem zachował się zupełnie tak, jakby nagle stracił tę umiejętność. Strach przed ciemnością kompletnie do niego nie pasował, a strach przed przyłapaniem tym bardziej.
— Za kotka. I za to, że tak ładnie opatrzyłem ci rękę — dodał, zanim Kazue zdążyła cokolwiek mu odpowiedzieć.
Farkas był przerażony. Co on w ogóle odwalał? Rzadko się zdarzało, że sam zaskakiwał się swoimi pomysłami. Ten wydawał mu się tak komiczny, że po prostu musiał to zrobić. Kątem oka spojrzał na kota. Gaspar w pewnym sensie uratował mu życie, więc wierzył, że jeśli Kazue zaraz go zaatakuje, to kociak stanie w jego obronie.

Kazue?
◇──◆──◇──◆
[316 słów: Gaspar otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia i -5 Punktów Przyjaźni z Kazue]

niedziela, 26 lutego 2023

Od Mistrza Gry do Blanche — zlecenie #5

Nieznajome zawachało się, patrząc na Blanche.
— Zdaje się, że twoja młoda przyjaciółka niedługo znajdzie się w objęciach Hel.
Ze współczuciem uśmiechnęło się, a jejgo wzrok wydawał się spoczywać na kimś obok ciebie.
— Możesz zmienić mało, Blanche. Ale jeśli się pośpieszysz, a bogowie będą łaskawi...
Grace możesz spodziewać się w jej mieszkaniu. Powodzenia.

Od Jesúsa CD Sacnite — „Drinking vodka”

Poprzednie opowiadanie
PODKŁAD MUZYCZNY i tak w ogóle to jest lato

Obóz Herosów. Wielkie, greckie dziwadło, cudem pozostające niezauważone w całkiem niemałym Nowym Jorku. Kiedy oczom Jesúsa ukazały się wielkie pola truskawek i obozowicze, którzy przemykali wśród roślin w pomarańczowych koszulkach, często mając na plecach zarzucone łuki lub trzymając w dłoniach broń białą, chłopak o mało nie narobił pod siebie i stracił wiarę w Boga na rzecz obcych bóstw. Sam widok ostrza (i myśl, że mógłby uwierzyć w istnienie czarów) przyprawiał jego narządy o szybkie przeczyszczenie, a gdyby wierzył „uspokajającym” słowom nastolatków, wkrótce miałby sam walczyć z czymś szatano-podobnym i deptać truskawki z uśmiechem na ustach, wzorem ganiających się na czerwonym dywanie dzieci.
— Nie martwcie się, na razie traficie do domku (dla przybłęd: można było usłyszeć między linijkami), gdzie dostaniecie wszystkie potrzebne wam do życia przedmioty. Za parę dni, kiedy będziecie gotowi, znajdziemy wam kogoś do oprowadzenia po obozie — powiedział jeden uczestnik grupy, Jesús zaś nie ryzykował przydzielenie mu odpowiedniego imienia, ponieważ w jego głowie wszystkie informacje (chociażby te będące zwyczajnymi kuchennymi przepisami) mieszały się i chowały jedne za innymi, bawiąc się w berka i mordując wzajemnie w strzelaninie czy też powolnym wycinaniu flaków. Parę chwil zajęło mu wprowadzenie stanu zawieszenia broni w swym umyśle, wykorzystał też ten moment i wykrztusił coś w języku międzynarodowym.
Zanim się obejrzał, stał przed drzwiami nie najmłodszej, drewnianej chatki. Popatrzył się w jedną stronę, następnie jego wzrok zabłąkał się w przeciwnym kierunku. Zarejestrował, iż jeden z sąsiednich domków umalowany jest w kwiaty oraz posiada niebieski dach. Niebieski dach, niebieski dach, różowe drzwi, a przez okna widać pastelowe wnętrze. Boże przenajświętszy, cóż uczynił, iż na tym świecie mą osobę pozostawił bez wstęgi na oczy? Zaś drugi budynek porośnięty był pnączem, który — według zdania Jesúsa — uratowałby od brzydoty niejedną budowlę, tej niestety nie zdołał. Czemuż to nie raczą odchwaszczać ów dzieła goryczy Boga? Chłopak nie zdziwiłby się, gdyby w środku swojego własnego mieszkania znalazł zdechłe myszy i tym podobne przyjemności.
Kiedy wszedł do środka, ujrzał tam coś, co zdecydowanie zdechłe nie było. Jego pełna dobroci dusza z wielu względów wolałaby widzieć to martwe. Było tego dużo i było to zbyt ludzkie, w zasadzie boskie, czy też półboskie, aby mogło mu się przewidzieć i aby mógł to bez żalu przekląć. Jesús starał się nie wierzyć w zasłyszane od swoich wybawców opowieści, jednak przed nim stały istne dowody na prawdziwość Obozu Herosów i całego multibożego szaleństwa. Kurtynami oddzielone były łóżka, na których siedziała trójka nastolatków, bawiąca się najprawdziwszymi nożami i rozmawiająca z kimś, kto uzdrawiał ranę swoim własnym dotykiem. Z nowoprzybyłym przywitali się dopiero gdy ranny (teraz już w zasadzie zdrowy) odwrócił wzrok w stronę drzwi. Przed chwilą dziesięcioletnie dzieci, po chwili rozmowy w oczach Jesúsa były po czterdziestce.
Wbrew wszelkim zaleceniom, Jesús zabrał ze sobą Xoco w podróż po obozie. Nie zechciał czekać na następny wschód słońca, w którym miano mu udzielić instruktażu. Nie życzył sobie odpoczynku czy chociażby przekąszenia czegoś. Nie zgodził się nawet na cudze towarzystwo, bo wolał sam błądzić niż mieć za przewodnika osoby, którym nie ufa. Co prawda normalnie nie chciałby narażać się całkowicie obcym ludziom w pierwszym dniu pobytu w równie obcym miejscu, jego umysł został jednak przyćmiony przez chęć obudzenia się z tego koszmarnego snu. W końcu jego wyobraźnia musi mieć granice, a on z chęcią rzuci wyzwanie tym murom, oglądając latające konie i ludzi wspinających się po kamieniach, unikających lawy i kamieni zrzucanych na nich z góry.
Fragment widowiska, w którym jeden z półbogów o mało nie stracił głowy przez nadlatującą skałę wielkości domu, stanowił granicę możliwości Jesúsa. Bliski wymiotów, z eskortą przyjaciółki, trafił do toalety. Sacnite patrzyła się z niepokojem, kiedy jej towarzysz pochylał się, cały blady na twarzy i jąkając modlitwy.
Za nimi w drzwiach pojawił się znikąd blondwłosy chłopak, znacznie przewyższający wzrostem wymiotującego chrześcijanina. Na jego ramionach wisiała pomarańczowa kurtka. Pierwsza myśl Jesúsa mówiła, iż tak wesoły kolor nie pasuje do tego wkurwionego i żądnego krwi nastolatka. No, przynajmniej coś w ten deseń, tylko że skrzypiące starością słowa i ledwo zrozumiałe nawet dla niego samego.
O, nie, nie podobał mu się wyraz tych oczu. Pod wpływem zdziwienia (pomieszanego ze strachem), nie zdołał zrozumieć zbyt wiele z angielskiej wypowiedzi nastolatka, kiedy za nim pojawili się kolejni. Jedynie ich uniwersalny śmiech był dla Jesúsa jasny. Kłopoty.
Gdyby wiedział, że Ruben pierze regularnie głowy młodych w kiblach, być może nie byłby taki zlękniony. Świadomość, że to rutyna i rytuał obecnie znany, pewien rodzaj tradycji obozu, dałaby mu uczucie, że faktycznie wdraża się w tutejsze życie. I że to nie oni jako pierwsi stracili oddech w odmętach ustępu.
Let her go! — wywrzeszczał, kiedy wyrostki chwyciły Sacnite, a w jego uszach mimowolnie zaczęła lecieć piosenka o tym tytule. Z chęcią roztrzaskałby sobie łeb o ścianę, byleby nie musieć słuchać w tej sytuacji tego idiotycznego podkładu. Zresztą, nienawidził każdej piosenki, która miała mniej niż trzydzieści lat.
Na niego również nadeszła pora. Chwycili go za ręce, on jednak patrzył tylko na nią i promieniował wściekłością.
Jej oczy były dwa centymetry od wody, a ręka nieznajomego centymetr od trzykrotnego naciśnięcia spłuczki, kiedy Jesús poczuł, że coś się zmieniło. Jakby wyszedł z ciała razem z całą swoją złością.
Gostek, który przed chwilą prawie utopił jego najlepszą przyjaciółkę, w następnej sekundzie skakał po podłodze wzorem niepełnosprawnej kury, reszta towarzystwa zaś odskoczyła przestraszona, wpatrując się ze zdziwieniem w głowę Jesúsa (i ignorując swojego kolegę, najwidoczniej trochę szalonego). Winowajca, otrząsając się z gniewu, całkowicie ich zignorował. W lustrze kątem oka ujrzał jakiś świecący symbol, latający mu nad głową.
Ale w sumie to miał to w dupie, albowiem nie zdołał jeszcze uratować Sacnite z opresji. Wziął plującą kiblową wodą Xoco i ewakuował ją w tempie natychmiastowym z łazienki.
— Jaka paskudna. Smakuje strasznie gorzko — dziewczyna widocznie komentowała wodę. Wytarła ręką usta. — Strasznie dużo się tego napiłam, kiedy zaczął skakać po podłodze i niemal mnie wepchał całą do muszli. Mam nadzieję, że nic mnie od tego nie rozboli.
— Możliwością jest, iż w akcie oszczędności, co zostanie do muszli wlane, to tam zostanie, jako woda spłukująca. Ażeby się nią udławiły te diabełki, widocznie błędem Boga stworzone.
Oboje otrzepali ubrania, chłopak dodatkowo pomógł Xoco rozplątać mokre włosy.
— Tak w ogóle, coś ci nad głową lata — Sacnite zmrużyła oczy, próbując zrozumieć symbol.
— Me oczy ujrzały to obce stworzenie, me serce zaś z tą wiadomością powędrowało do mego chuja i tam ów wieść pozostanie, rozbrzmiewając w przyrodzeniu mym na wieki.
Reszta obozu jednak potraktowała świecidełko na poważnie. Rozeszła się wieść, że domek dwunasty ma nowego mieszkańca.

Xoco?
◇──◆──◇──◆
[1058 słów: Jesús otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

wtorek, 21 lutego 2023

Od Damiena CD Colina — „Nie jesteś moją mamą”

Poprzednie opowiadanie

Poczuł się w tej chwili winny, chciał trochę przycisnąć Colina, ale jak tylko zobaczył jego łzy, momentalnie zmiękło mu serce. Czuł się winny, bo znowu wyszło tak jak zwykle przy tym temacie. Trochę myślał nad odpowiedzią, wahał się, nie chciał powiedzieć czegoś, co jeszcze bardziej by rozdrażniło Greka, ale w tym samym czasie, jak teraz go wysłuchał, zdał sobie sprawę, jaką krzywdę robi swojej najbliższej osobie. Jego twarz wykrzywiła się w smutnej ekspresji. 
— Przepraszam, Colin. Obwiniam cię, że mnie ograniczasz, a sam zachowuję się jak egoista i nawet nie zauważyłem jak bardzo moje uciekanie od tego tematu Cię krzywdzi. Myślałem, że to temat zamknięty, ale najwidoczniej jest jeszcze zbyt dużo niejasności… — Puścił twarz blondyna, spuścił głowę ku dołowi, a jego dłonie, które trzymały twarz jego ukochanego, teraz trzymały go za dłonie. — Miałem na myśli, że… To w końcu ja umarłem, w jednym momencie odszedłem i nagle zostawiłem Cię samego, to wszystko jest takie ciężkie do zniesienia i po prostu… Nie chciałem do tego wracać, chciałem, żeby wszystko było tak jak dawniej, tak jakbym w ogóle nie umarł. — Zacisnął mocniej dłonie na dłoniach Colina, a głowę spuścił jeszcze niżej. — Na dodatek… Jestem na siebie kurewsko zły, bo będąc z Tobą szczerym… Wahałem się, kurwa wahałem się kiedy miałem wyjść z tego jebanego Elizjum. — Jego oczy zaczęły robić się wilgotne, a po chwili na spodniach można było zobaczyć pierwszą łzę. 
— Co? — Colin wypuścił parę z ust. Zamarł na chwilę, by puścić dłonie Damiena i ułożyć swoje odpowiedniczki na jego brodzie, przechylając głowę Włocha ku górze. — Żartujesz. Ty naprawdę żartujesz. Dlaczego nikt mi nie powiedział? Przecież nie zmuszalibyśmy cię do powrotu. — Skrzywił się. — Przepraszam. To moja wina, jeśli naprawdę chciałeś nie żyć. 
Czuł, jakby odpadło mu serce. Każdą spływającą łzę Włocha Colin wycierał w swój rękaw. Momentalnie złapał Colina w swoje ramiona, jak predator bezbronną ofiarę, po czym przytulił mocno do swojej piersi. Jego serce było bardzo mocno i bardzo szybko. 
— Cholera nie! Teraz do mnie dociera, jakim to Elizjum było pierdolonym przekleństwem, bo nie było tam Ciebie! Nie wiem, jak mogłem się wahać, nie wiem, jak mogłem być tak ślepy! Mam z Tobą do spędzenia jeszcze tyle czasu! Nie chcę być martwy! Nie chcę! 
Była to postawa, której nikt nigdy wcześniej nie widział. Własna matka starała się go wyzbyć z tego typu napadów. Był roztrzęsiony niczym małe dziecko, kurczowo trzymał się torsu Colina, a twarz ukrył w jego ramieniu, trzymał go przy sobie, tak jakby się bał, że znowu ktoś go będzie próbował zabrać z tego świata. W tym momencie wszystko, co już tylko mógł blondyn usłyszeć to cichy zapętlone „Nie chcę, nie chcę”.


Colin?
◇──◆──◇──◆
[433 słowa: Damien otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Od Colina CD Damiena — „Nie jesteś moją mamą”

Poprzednie opowiadanie

PROLOG


„Nie wiem, co myśleć. 
Wiedząc, że Ci źle robię, αγάπη μου, serce w bólu. 
 
Wieczny smutek w uszach śpiewał wciąż swoisty koszmar”


PRZESADA


— A czy ty może myślałeś o tym, ile ja oddałem za ciebie? 
Podniósł się swobodnie do siadu, by pochwycić się za skroń. Brwi zmarszczył w grymasie i pomyślał przez chwilę, sięgając ku granicy swojej pamięci. Nie pamiętał doskonale. Bał się, szczerym będąc, pamiętać o troskach i bólach. Przecież miał to już za sobą, więc dlaczego wciąż myślał o tym i żył Hadesem z przerwy brakiem dzień w dzień? 
— Lat 9. To właśnie jest twoja cena, kretynie. Zapłaciłem tyle, choć nie wiedząc o tym przedtem, Hadesowi. Za ciebie. — Pozwolił sobie przerwać, odetchnąć trochę i przełknąć sprawę, wciąż usta otwierając w chęci pełnej wypowiedzenia słowa. — Nie. To brzmi źle. Cholernie źle. Przepraszam, za ostro. Wrednie. Odwołuję. Bo ja tylko... — przerwał wtem znów, Włocha zaciekawionego pozostawiając sam na sam z niewiedzą własną. — Po prostu pewien jestem, że ty nie żyjesz. Przepraszam Cię, Damien, ale ty jesteś mi drogi i ja tu byłem, kiedy ciebie nie było. A ty byłeś w pierdolonym Elizjum, w raju, no kurwa w miejscu bez trosk i zmartwień. Ale zrozumiem, jeśli będziesz chciał odejść. Bo nie ma w tym nic złego. — Łzy napływające wytarł swoim kciukiem, twarz odwracając ku szumiącej w tańcu trawie. Mową poczynał bełkotać. — Sam bym wolał. Nie wiem. To wydaje mi się być lepszym wyborem. Wieczne szczęście i dostatek. Nie wiem, czy służyłem dobrze na ziemi, by sprzed oczu mi ciebie nie wymazano na łąkach asfodelowych. 
— Colin. — Zaskoczony z lekka Damien wsunął dłoń poprzez jego ramię i począł głaskać go po plecach. Wysunął ją wtem po chwili i troskliwie pochwycił go za ręce, osunął się przed niego i chwytając go za żuchwę, drugą ręką łzy wycierał zatrzymujące się w jego oczodołach. — Ja nie chcę przecież nigdzie iść. No, zobacz. Dotykam Cię przecież, więc żyję. 
 — Ja nie rozumiem w takim razie. Nie rozumiem, jak możesz się „z tym wszystkim czuć”.


Damien?
◇──◆──◇──◆
[327 słów: Colin otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Blanche — Zlecenie #5 — część 7

Poprzednie opowiadanie

LATO, ROK TEMU

Plan był prosty. Ale przecież kiedy ostatnio jakikolwiek jej plan, bez względu na swój poziom trudności, przyniósł jakiekolwiek konkretne efekty? 
Miała tylko wejść i wyjść, jak po pieczątkę, ale los chciał inaczej. Los zawsze chciał inaczej. („Matko, czymże zawiniłam, że tak ci się ostatnimi czasy naraziłam?”, cisnęło jej się na język). 
Dlatego też teraz stała w niewielkim rozkroku, nie wiedząc, którą z dróg wybrać. Pierwotnie zamierzała wybrać tę wprost, prowadzącą w kierunku większości zabudowań obozu. Tam zaś znaleźć miała człowieka, który być może, nareszcie, rzuciłby większe światło na sprawę pochodzenia Grace. Z jej prawej strony jednak pojawiła się kolejna niespodzianka na i tak już, jak jej się zdawało, zbyt długiej drodze. 
Niespodzianka prawdopodobnie była w podobnym wieku do Grace. W głowie Blanche od razu zawitała myśl równie niespodziewana, co niechciana — „Ciekawe, czy, jeśli Grace dołączyłaby do obozu, dogadałyby się? Może zostałyby przyjaciółkami?”. Zacisnęła pięść, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni, niezbyt głęboko, jedynie na tyle, by otrzeźwić umysł. Nie miała czasu na zamienianie się w sentymentalnego głupca. 
„Dziecko umrze?” — to pytanie raz po raz obijało się o ścianki umysłu panny Lemieux. Gdzieś wraz z nim pojawiło się uczucie kurczącego się czasu. Gdzieś z tyłu jej świadomości pojawił się zegar i tykał nieubłaganie — tik-tak, tik-tak — jakby chciał powiedzieć „Twój czas się kończy, kochaniutka. Masz go coraz mniej. Działaj, jeśli nie chcesz płakać”. 
Jej spotkanie z ciemnowłosą małą istotką, której liczne bransoletki wydały z siebie głuchy brzdęk, gdy wyciągnęła gwałtownie dłonie ku kwiatkom, które przekazywały jej ważne wieści, mogło być tylko i wyłącznie dziełem przypadku. Dziecko, o którym było mowa, mogło żyć po drugiej stronie globu, nieświadome istnienia półbogów, Obozu Jupiter czy Blanche Lemieux. Wszystko to mogło być kolejnym głupstwem, które miało odciągnąć ją od prawdziwego celu jej wyprawy. Ale z drugiej strony… 
Dzieckiem, o którym kwiaty opowiadały dziewczynce z kokardą we włosach, mogła być Grace. Grace mogła nieubłaganie zbliżać się ku swojej śmierci, o wiele szybciej, niż do tej pory zdawało się Blanche. Owszem, dotychczas zdawała sobie sprawę z ryzyka, lecz ani razu przez myśl nie przeszło jej to, że mogło one być tak ogromne i tak bliskie. Być może po prostu nie chciała o tym myśleć. Patrząc na tę sprytną młodą damę, której ducha nie zniszczył ani nieco zatęchły pokoik gdzieś na osiedlu w Bronxie, ani ojciec, który we wszystkim widział dzieło kosmitów, nie chciało się przecież myśleć, że coś mogło się jej niedługo przytrafić. Ot, takie pobożne życzenie. 
Bogowie ostatnimi czasy nie uśmiechali się w kierunku Blanche zbyt często. 
Jednak może teraz, gdzieś w tych kwiatkach i ustach młodej heroski, odnaleźć miała jeden z tych ich rzadkich uśmiechów? 
Dlatego właśnie podjęła taką, a nie inną decyzję, i skierowała swe kroki ku niewielkiej polance usianej kwiatkami, które najwyraźniej, jeśli tylko potrafiło się ich słuchać, zdradzały swe sekrety. Bo, nawet jeśli owym dzieckiem, na które czekała śmierć, nie była Grace, miało to spotkać jakieś zapewne niewinne dziecko. A obok takich wieści nie przechodziło się obojętnie. 
Wilk nie zając, być może nie ucieknie. 
— Przepraszam — mruknęła więc, zbliżywszy się do dziewczynki — przez przypadek usłyszałam twoje słowa o dziecku, które ma umrzeć. Czy… kwiaty wiedzą może, o kogo chodzi? 
 
◇──◆──◇──◆
[520 słów: Blanche otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia, +10 za zlecenie]

Od Lexi CD Michelle — „Wycieczka do San Francisco”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Wycieczka do San Francisco z ledwo sobie znaną legionistką Trzeciej Kohorty była decyzją zupełnie spontaniczną. Czas w obozie sunął powoli niczym żółw i ociężale jak stary parowóz obarczony dziesiątkami wagonów, a pomocy w pracy, jak na złość, nikt nie potrzebował. (Tak, Lexi spytała przynajmniej troje innych obozowiczów. Gdy jeden z nich przybrał taką minę, jakby chciał ją nadziać na swoją włócznię za niepotrzebne zawracanie mu gitary, poddała się). 
Tym sposobem więc stała gdzieś pośrodku obcego sobie miasta w towarzystwie obcej sobie dziewczyny. Rozkosznie. 
To nie tak, że było źle. Michelle zdawała się być naprawdę fajną osobą, która zwracała uwagę na to, czy jej towarzyszka dobrze się bawi. Faulkner chyba po prostu oduczyła się przebywania z kimkolwiek innym niż Dick czy towarzyszące jej wiecznie zwierzątka (jeśli o nich mowa, jakieś pół godziny wcześniej szczury z tutejszej kanalizacji postanowiły przybyć jej na powitanie — to naprawdę miłe z ich strony, ale ludzie patrzyli się na to wszystko jakoś krzywo). I to nie tak, że nie miała innych znajomych, tylko… chyba po prostu nie miała zbyt wielu bliskich znajomych, przyjaciół
Być może teraz miało to się zmienić. 
Problemem pozostawało również samo miasto. Mimo że Lexi trenowała w obozie już od ponad roku, do tej pory jeszcze nigdy nie pojawiła się dla niej okazja zwiedzania miasta, w którego okolicy był on umiejscowiony. A miasto to było duże. Znacznie większe od jej rodzinnej wsi, do której do tej pory nie przyznała się przed żadnym z legionistów. A do tego znacznie bardziej hałaśliwa i wypełniona znacznie większą ilością osób. 
Pytanie o to, co miały teraz robić, wydało się nagle testem, w którym miała udowodnić, że jest obeznaną młodą osobą, na którą się kreowała. Że nie jest jak jej ojciec, który prawie nigdy nie wystawia nosa poza granice swojego gospodarstwa. A jej tymczasem do głowy nie przychodziła żadna atrakcja San Francisco poza tym sławnym ogromnym mostem, który nie oferował pewnie więcej niż to, że był ogromny i sławny, i Alcatraz. To drugie brzmiało kusząco, ale była pewna, że wejściówki tam znajdowały się poza finansowym zasięgiem dwóch przypadkowych nastolatek. 
— Może przejdziemy się po parku? Pogoda jest naprawdę ładna — zaproponowała w końcu, nie będąc w stanie odszukać w swym umyśle czegokolwiek bardziej kreatywnego. 
— Masz na myśli Golden Gate? Ja również bardzo chciałam go odwiedzić, jest podobno bardzo duży i bogaty w atrakcje! — podłapała Michelle. 
Taaak… Zdecydowanie chodziło jej o Golden Gate, o którego istnieniu i fenomenie absolutnie wiedziała… 
— Tak, to prawda! Jak myślisz, uda nam się dostać do niego stąd na pieszo? — zagaiła, jak gdyby nigdy nic. 
 
Michelle?
◇──◆──◇──◆
[417 słów: Lexi otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

sobota, 18 lutego 2023

Od Damiena CD Colina — „Nie jesteś moją mamą”

Poprzednie opowiadanie

Zastygł chwilowo w bezruchu po tym, jak zobaczył szybką zmianę reakcji u Colina. Blondyn momentalnie przeszedł z płaczu i śmiechu do opanowania, co wprawiło go w zakłopotanie, ale jednocześnie zdał sobie sprawę, że pytanie, które zadał chłopakowi, nie było trafione. Zapominając o swoim pytaniu, skupił się, by poprawnie odpowiedzieć Colinowi na to, które przed chwilą mu zadał, czuł, że chłopak szuka zaczepki, więc starał się nie dać mu się sprowokować. Znał greka, wiedział, jaką ma osobowość, więc w końcu się zebrał i ze spokojem zapytał.
— O co Ci znowu chodzi? Przecież wiesz, jak staram się uważać po tym, jak dobitnie dawałeś mi o tym do zrozumienia. Przy zbieraniu truskawek też mam być ostrożny, żeby mnie gąsienica nie ugryzła? — zażartował w celu rozładowania atmosfery, po czym objął ramieniem Colina wokół szyi i przyciągnął jego głowę do swojej klatki piersiowej. Między palec wskazujący i środkowy złapał nos blondyna, żartobliwie ciągnąc go za niego.
— Włos ma Ci nie spaść z głowy. Po prostu. — zmarszczył brwi, zdejmując przy tym dłoń Damiena ze swojego nosa. Mimo że można było zobaczyć na chwilę przebłysk żądzy mordu w oczach Colina, zaraz uśmiechnął się czule i odwrócił głowę w drugą stronę. — Ja po prostu, uch… Bardzo o Ciebie dbam? I nie chcę, żeby znowu do tego doszło.
— Ale do czego? — przekręcił głowę.
— Do wypadku. — Colin nawet na niego nie spojrzał.
Momentalnie entuzjazm Włocha, jaki próbował z siebie wykrzesać, całkowicie się ulotnił, tak jakby był płomykiem tańczącym na knocie świeczki, który nagle ktoś zdmuchnął jednym tchem. Poprawił swoją pozycję na siad turecki i również spojrzał przed siebie. Od razu załapał, co blondyn miał na myśli, jako że pod żartami rzucanymi w jego stronę o byciu przysłowiowym kretynem, ukrywało się to, że Włoch z natury jest bystry. Był sobą zawiedziony, że ponownie musi dojść do tego typu konfrontacji, ale nie był w stanie dłużej utrzymać opanowania, z jakim chciał przez całą tę konwersację przejść.
— Mimo tych nakazów i zakazów, jednocześnie dalej drążysz temat. Tak, dbasz o mnie, ale mimo wszystko mam wrażenie, że nie wziąłeś nawet przez chwilę pod uwagę tego, jak ja mogę się z tym wszystkim czuć. — odwrócił głowę w stronę Colina, ze skrzywionym wyrazem twarzy. Nie był on jednak skrzywiony ze złości, a z żalu.


Colin?
◇──◆──◇──◆
[368 słów: Damien otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Kazue CD Gaspara — „Kazue i Gaspar adoptują dziecko”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Obserwowała, jak Gaspar zajmuje się sprzątaniem, kiedy ona opiera się o jakąś przypadkową ścianę. W momencie, w którym odkurzacz przestał działać, mocno pierdolnęła się ręką w czoło, najpewniej myśląc „no kurwa debil”. Ciągle, jednak teraz blisko załamania, patrzyła, jak chłopak sobie niby to naprawi. W końcu doszła do wniosku, że nie ma co się męczyć. Odepchnęła lekko (jak na nią) herosa.
– Odsuń się i zabierz stąd ten odkurzacz czy co tam kurwa. Ja to zrobię, bo ty chyba nie umiesz. Przynieś tylko jakieś worki czy inne gówno. – powiedziała, zdecydowanie wkurwiona. Przyklękła i zaczęła gołymi rękami zbierać większe kawałki i odkładać na bok, kiedy syn Demeter wyruszył w krótką podróż. Wzięła zmiotkę, którą zamiotła szkło. Nawet nie spodziewała się, że razem ze szkłem zbierze tyle przypadkowych rzeczy z ziemi. Ktoś (na pewno nie ona) musiał kiedyś tutaj chyba rozsypać całą paczkę chrupków, rozkruszyć ją, po czym rozpierdolił resztki po całym domku. Dobra, może nie aż tak!
Kiedy po tak długim czasie oczekiwań (po ok. 10 minutach) dostała worki na śmieci. Najpierw włożyła duże kawałki po wazonie, którymi jak na złość się przecięła na wewnętrznej części dłoni, do worka. Chociaż Gaspar chciał coś tam pomóc z tą ręką, to nawet go nie słuchała. Ma ważniejsze rzeczy do roboty. Nie chce, żeby jej kot się pokaleczył w łapki! Zebrała małe kawałki szkła do wora, a na sam koniec resztę brudów, które łatwo dało się zamieść.
– No, i tak to się kurwa robi. – stwierdziła, zerkając na rozciętą rękę. Nie obchodziłoby to ją, gdyby nie to, że zaraz znowu ubrudziłaby podłogę (naraża swojego kota na poślizgnięcie się!). Wepchnęła więc dłoń do piętnastolatka. – Wykaż się czymś i chociaż tego nie zjeb, dobra? – powiedziała. Już drugi raz zraniła się szkłem w dłoń i musi prosić kogoś, żeby jej to ogarnął. Zdecydowanie musi kiedyś się nauczyć chociaż trochę medycyny, żeby nie musiała potem prosić o pomoc przy jakimś głupim zadrapaniu (dobra, to nie było zadrapanie). Prawie że jej cała dłoń była teraz nieźle czerwona. Zastanawiała się, jakim cudem jeszcze nie pobrudziła swojej białej koszuli.


Gaspar?
◇──◆──◇──◆
[336 słów: Kazue otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Avery CD Heather — „Ludzie powinni być jak pingwiny”

Poprzednie opowiadanie

Gdy tylko wysiedli z ubera, Avery pociągnęło Heather w stronę kolejki. Grupa dzieciaków na przedzie kolejki w wieku około piętnastu lat – zapewne szkolna wycieczka – wydawała się idealną przykrywką, by niepostrzeżenie dostać się na teren zoo.
W sumie nie miało pojęcia, dlaczego tak bardzo ciągnęło no do tego miejsca (a konkretniej jednego gatunku zwierzęcia, ale to już szczegóły). Cieszyło się jednak, że ma ze sobą towarzystwo Heather, ponieważ jakimkolwiek samotnikiem by nie było, dziewczyna była dobrą towarzyszką i, w przeciwieństwie do jeno rodzeństwa, również była spokojna i cicha. Dwoje odludków stanowiło razem zgraną drużynę.
Wracając, dwójka naszych bohaterów pospiesznie wtopiła się w grupę nastolatków. Avery miało ochotę zwrócić uwagę Heather, że wśród nich jest dziewczyna niemal równie niska co ona, ale powstrzymało się.
„Nie zwracajcie na siebie uwagi”, pomyślało. Nie zamierzało ryzykować, że ktoś się zorientuje, iż nie są częścią grupy.
– Dobra, dzieciaki! – krzyknęła niewysoka kobieta, zapewne nauczycielka. – Szybko was teraz przeliczę i możemy rozpocząć wycieczkę.
Opiekunka zaczęła pod nosem liczyć podopiecznych, a Avery zacisnęło powieki. Ku jeno uldze, nauczycielka nie zauważyła, że uczniów jest za dużo… Może niektórzy z nich wymknęli się, by zapalić lub zrobić coś innego?
Nieważne, liczyło się to, że teraz mogli iść do pingwinów… Znaczy, zwiedzać zoo. Bo tylko o to chodziło.
Gdy tylko przedostali się na teren placówki, Avery złapało Heather za rękę i pobiegło w stronę ogromnej mapy wiszącej przy wejściu.
– Pingwiny są na drugim końcu – westchnęło rozczarowane.
Heather spojrzała na nieno z rozbawieniem.
– Naprawdę? Ciągnęłoś mnie tutaj dla pingwinów? – spytała, kręcąc głową.
Avery poczuło, że robi się czerwone, co w połączeniu z jeno bladą cerą musiało wyglądać, jakby ktoś no ochlapał sokiem z pomidorów.
– Lubię te ptaki, okej? Są… inne – z jakiegoś powodu czuło przymus usprawiedliwienia się przed nią.
Heather nie odpowiedziała, tylko ruszyła w stronę miejsca, gdzie miały być pingwiny.
Avery ruszyło za nią.


Heather?
◇──◆──◇──◆
[302 słowa: Avery otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Heather do Avery — „Ludzie powinni być jak pingwiny”

Niemka, z jakiegoś powodu, od rana chodziła za Avery, które, również, z jakiegoś powodu, zaciągnęło ją ze sobą do… zoo? Heather nawet nie wiedziała, czemu się na to zgodziła. No dobra, może myśl o zobaczeniu sów, dużych kotów i innych ciekawych stworzeń ją przekonała. W końcu była to jakaś zmiana w rutynie. Może nie bardzo to lubiła, ale musi mieć jakieś ciekawe wpisy do dziennika.
Siedziała więc teraz w uberze do najbliższego zoo razem z dzieckiem Ateny. W sumie to nie była pewna, kto zapłaci. Dobra, może i córka Nemezis nie była z ubogiej rodziny, ale nie ona chciała iść na tę wycieczkę, więc czemu ma płacić? Ta, wzięła trochę groszy, żeby móc zapłacić w nagłym wypadku, ale zamierzała je przeznaczyć na jakieś pamiątki czy jedzenie w zoo.
W uberze panowała cisza, chociaż Avery zdecydowanie mogło poczuć na sobie wzrok bladej dziewczyny, która teraz lampiła się na jeno, prawdopodobnie zastanawiając się, czemu ZNOWU jest niższa. Nie wierzy, że jest niższa od… każdego. To nie fair!
Powoli dojeżdżali na miejsce, kiedy grupowa wyciągnęła z czarnej torby notatnik i długopis. Zaczęła w nim zapisywać całe swoje myśli po drodze, których jeszcze nie zdążyła zapomnieć. Nie zabrakło kilku opisów otaczającego ich świata.
W końcu znaleźli się zaraz przy zoo, gdzie pośpiesznie Avery zapłaciło kierowcy.
Dwójka herosów bez rozpoczynania rozmowy znalazła się przy bramie. Heather już wyglądała przez nią czegokolwiek, co mogłoby ją zainteresować. Kolejka była jednak długa. Nie wyglądało, aby mogli zwiedzać ogród zoologiczny przez następną godzinę czy dwie.
– No… to, po co w ogóle tu przychodzimy? – spytała się córka Nemezis, niepewna co do tego, co będą robić. Dobra, zobaczenie zwierząt brzmiało atrakcyjnie, szczególnie dla wewnętrznego dziecka Heather, które gdzieś w głębi ciągle cieszy się na widok najmniejszej ciekawej dla niej rzeczy. W większości były to jakieś niesamowite wiersze, epopeje czy opowiadania, ale… może wyjątkowo pozwoli sobie otwarcie cieszyć się lwami, żyrafami, czy pingwinami.


Avery?
◇──◆──◇──◆
[311 słów: Heather otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

piątek, 17 lutego 2023

Od Colina — „Nie jesteś moją mamą”

PROLOG


„Jestem wściekły. Wściekły mym żalem wobec ciebie, αγάπη μου, bo choć przyznać się nie chcę — żałuję, że chcąc ukoić siebie, hańbię Ciebie.

Wieczny smutek w uszach śpiewał wciąż swoisty koszmar”.


ZAKAZY I NAKAZY


Damien próbujący skryć się ze swoją śmiercią Colina doprowadzał do pewnego skraju szaleństwa, rozmowy głębszej z dyskomfortem unikając. Za każdym „Hadesem” „Elizjum” i „śmiercią” Greka on przekierowywał na swój dzień uprzedni i uparcie ciągnął tak dniami, do łez go często wieczorami doprowadzając. Zrywanie truskawek coraz uciążliwsze, z uczuć wagą, się stawało. Zasiadł na chwilę w środku pola, na glebie, i w uszy swoje wsunął słuchawki przewodowe odtwarzacza MP3. Głowy tyłem styknął się z podłożem, palcami przejeżdżając po swoich oczach. Myślał. Myślał o zakazach, których narzucaniem doprowadził już pomiędzy nimi do paru kłótni. Kłótni o sobie. Połączyć nachalny ze sobą nie mógł, bo przekonany był głęboko, że dobrze czynił, Damienowi zakazując tłuc się, walczyć, wchodzić do jaskiń, chodzić na misje, rozmawiać z Wandą o Nicholasa wyczynach, spać bez pościeli i chodzić po obozie w godzinach wieczornych i w czasie ciszy nocnej. Złym troska nie była, bo wzorowym był chłopakiem, tak zdrowie jego i dobrobyt pielęgnując. Jak więc mógłby być na niego, ze strony pewnej, zły, skoro tak dobry dla niego był i taki troskliwy? Mu poprzez kudły przejść to do głowy nie chciało. Otworzył oczy. Diabeł nad nim o fizyce imponującej. Przynajmniej myślał, że to diabeł, bo oślepiony słońcem widział tylko jasnożółte tło i kompletnie czarną figurę przykrytą mroczkami.
— Słuchaj, Damien. Ja nie mam humoru ani powodów, żeby się z siebie tłumaczyć. Zacznij myśleć może w końcu o mnie. Wtedy byłbym może choć trochę szczęśliwszy.
Lerman padł na glebę obok i dłoń wsuwając pod jego kark, objął go ramieniem i przytulił do siebie, sam przymykając oczy. Śmierdział z lekka. Z płuc powietrze wypuścił i zastanowił się przez chwilkę.
— Coś się stało?
— Boże...
Uniósł tułów, spoglądając z oczami szeroko otwartymi na Włocha i chyba nie wierząc własnym uszom. To był przecież ten sam kompletny kretyn, którego znał przedtem. Uśmiech na jego twarzy wadziły łzy, napływające mu do oczu i śmiać się począł ze swojej głupoty i krzywdy. — Debil! — szturchnął go dość mocno i roześmiał się jeszcze bardziej, próbując wady swoje wykrztusić. — Nienawidzę Cię! Jesteś w cholerę wkurwiający! — palcem ze śmiechem w niego wymachiwał, wierzgając nogami. Uspokoił się po chwili i wciąż tłumiąc rozbawienie, próbował, jak to sam ujmował, skutecznie zacząć kolejną kłótnię. — Przestań się narażać w końcu. Przez Ciebie spać nie mogę, bo ty, kompletny debilu, nie idziesz mi na rękę. Dlaczego nie możesz być ostrożniejszy, tak, jak proszę?


◇──◆──◇──◆
[421 słów: Colin otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

piątek, 10 lutego 2023

Podsumowanie stycznia

Jeśli ktoś dwa miesiące temu powiedziałby mi, że musiałem przeczytać 60 opowiadań, zaśmiałbym się tej osobie prosto w twarz. Po przeczytaniu tych opowiadań nie jest mi do śmiechu, ale czego się dla was nie zrobi, misiaczki. Anyway, tutaj Karo, zapraszam was do przeczytania styczniowego podsumowania.

CYFERKI

W styczniu na blogu pojawiło się 75 postów. 75. O 41 więcej niż w zeszłym miesiącu. Przyhamujcie trochę, bo nie nadążam z czytaniem.
W styczniu pojawiło się bardzo dużo postaci. Seksowna grupowa domku nr. 21 — Makoto, Michelle Foster, córka Bellony, Avery Evans, które przypomina mi Ziona, Heather Spots z mało niemieckim imieniem i nazwiskiem, miejscowy fan k-popu — Youngseo Choi i dwójka meksykańskich dzieci, z za długimi nazwiskami — Jesus Maria de Los Santos y Huerta i Sacnite Xoco de la Riviera Y Garcia.
Postacią miesiąca zostaje Gaspar, gratuluję, o nagrodę proszę się zgłosić do Aleksa.

FABUŁA

Czy mówiłem już, że połowa przeczytanych przeze mnie opowiadań była opowiadaniami Gaspara i Kazue? Na przestrzeni trzech wątków ("Drzewo oliwne (wcale nie ma tu drzew oliwnych)", "Spotkanie kryminalistów" i "Gaspar i Kazue adoptują dziecko") dzieje się więcej niż w moim życiu. Na podstawie tych opowiadań można by nakręcić serial. Zaczynając od włamania się do Biedronki, przez pobyt w zakładzie karnym, bicie dzieci krzesłem, a kończąc na adopcji bezdomnego kota.
Jeśli jesteśmy już przy Gasparze, warto wspomnieć o jego wątku z Youngseo"Akuku", w którym Węgier i Koreańczyk wpadają na tragiczny plan wyprawy do lasu.
Jeśli nie zazdrościcie Irene, powinniście zobaczyć jej dziewczynę. W "You're my turning page" Irene i Makoto płyną sobie rzeką i flirtują po lesbijsku. Tak mi ktoś powiedział.
W wątku "017", Zion dalej próbuje uniknąć więzienia, a także próbuje uniknąć śmierci będąc zamarzniętym przez Wintera. Ale za to niedługo pozna miłość swojego życia. :w
"Wojna o żelki" zaczyna się od tego, że Wanda próbuje ukryć swoją rzymską dziewczynę. Plot, jak w jakiejś szekspirowskiej powieści (tak, chodzi o Romeo i Julię, zgadliście). A dalej Wanda zwierza się córce Tyche podczas nocy filmowej.
Podczas, gdy jedno dziecko Ateny zmaga się z odmrożeniami trzeciego stopnia, Avery i Louise szukają Henry'ego. Kim jest Henry? Kamieniem. Nie wiem czemu, na serio.
O, a tutaj jeden z bardziej wholesome wątków. W "O kurach i półgłówkach" Lexi i Dick zorganizowali piknik. To wszystko. Nic więcej od nich nie oczekuję, tyle wystarczy.
Wanda i Phillip tym razem podrywają się jedząc polskie jedzenie. Kocham schabowe.
Tymczasem Youngseo i Heather gadają. Nic nadzwyczajnego się nie dzieję, ale pamiętajcie, drogie dzieci, rozmawianie jest bardzo ważne.
Colin, który jeszcze w zeszłym miesiącu był topiony, tym razem piekł babeczki i wyruszył w podróż do Hadesu. Ale to trzeba przeczytać, bo opowiadania bardzo ładne i przyjemnie się czyta.
A Kai niezmiernie dłużył się dzień. Ogarnęła codzienny skin care, przeczytała jakieś mafijne porno, po czym się trochę ponudziła. Brzmi trochę, jak mój dzień.
A w "Jak jeziorko przyciąga ludzi" Youngseo był troszkę wścibski, a Colin troszkę zły na Posejdona. Ach ci bogowie.
Zgadzam się z nazwą wątku "Ryby i gracze ligi głosu nie mają", ale jeśli każdy gracz ligi jest taki, jak Friedrich to się ich boję. A w wątku Cherry i wcześniej wspomniany Friedrich żebrzą o jedzenie pod sklepem (oby nie Biedronką).
Jesus i Sacnite w "Drinking vodka" walczą z Lamią (z naciskiem na Sacnite) i dowiadują się o swoim boskim pochodzeniu. Nie, Jesus nie jest dzieckiem Boga przez duże b. Amen.
Zbliżamy się do końca. W "A kim ty jesteś?" Lucas i Eleanor wchodzą na drzewo, a ja ich trochę shipuje. Kocham romantyczne wątki, piszcie ich jak najwięcej.

KTOSIOWE OPOWIADANIA

OPOWIADAŃ OD KTOSIA CHYBA NIE MA, OBY.

PS. PRZEPRASZAM WSZYSTKICH AUTOROW ZA MOJE NIEPROFESJONALNE NAPISANIE PODSUMOWANIA, KC, WIDZIMY SIE W MARCU.

Od Gaspara CD Kazue — „Kazue i Gaspar adoptują dziecko”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Po kilku minutach Gaspar wrócił z odkurzaczem i zmiotką. Wolał się nie narażać. Zresztą, to on sprowadził tu tego kota, więc chyba powinien to zrobić. Musiał też trochę lepiej zadbać o to, żeby Kazue przypadkiem się nie zraziła. Ogarnięcie tego kota nie wydawało się łatwe.
Chłopak w milczeniu podłączył odkurzacz. Niewiele myśląc, zaczął odkurzać… zbity wazon. Nawet nie przyszło mu do głowy, że odkurzanie dużych, ostrych kawałków szkła nie jest najlepszym pomysłem. Odkurzacz nie wytrzymał długo. Zanim Kazue zdążyła zareagować, silnik się spalił.
— O cholera… — jęknął Gaspar.
Ale wcale nie brzmiało to tak, jakby się przejął. Ta sytuacja rozśmieszyła go chyba jeszcze bardziej niż rozbicie wazonu.
— Naprawię to, oczywiście — dodał szybko. Mimo wszystko uważał, że nie ma po co się denerwować.
Problem polegał na tym, że nigdy wcześniej nie naprawił żadnego odkurzacza. Z traktorem dałby radę, ale odkurzaczy nienawidził. Unikał wszystkiego, co związane ze sprzątaniem. Dlatego, żeby sprawić wrażenie, że cokolwiek robi, wyciągnął woreczek ze śmieciami.
— Sprawdzę, jak dużo szkła się tam dostało… — powiedział. Wymyślił to na szybko, tak naprawdę nie miał pojęcia, w czym by to miało pomóc.
Zaczął przeglądać go z ogromnym, oczywiście udawanym zainteresowaniem. Wyglądał tak, jakby coś analizował, ale tak naprawdę po prostu zastanawiał się, ile razy jeszcze coś rozwali. Demolowanie domku Aresa zdecydowanie nie należało do bezpiecznych zajęć.
Po chwili sytuacja znów się pogorszyła. Woreczek wypadł Gasparowi z ręki. Sam nie wiedział, jak to się stało — przez chwilę zagapił się, a worek wraz z zawartością wyślizgnął się na podłogę. Śmieci było więcej, niż można by się spodziewać. Podłoga wyglądała jak małe wysypisko.
— Ups… — wyjąkał z niewinnym uśmiechem na twarzy. — To też posprzątam. Nie ma się czym martwić…
Wziął do ręki zmiotkę. Próbował zmiotnąć wszystko do jednego miejsca, ale syfu było za dużo. Zmiotka tylko się ubrudziła. Wyglądała dosłownie tak, jakby przesiąknęła brudem. Gaspar rzucił ją w kąt. Dotarło do niego, że nic tu nie naprawi.


Kazue?
◇──◆──◇──◆
[310 słów: Gaspar otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Ricky'ego do Wandy — „Samoczytająca gazela”

Ricky parę dni temu natknął się na książkę, szumnym tytułem „Poradnik małego alchemika”. Jako że „alchemik” brzmiało prawie identycznie jak „chemik”, nie można tego było po prostu zostawić. Ricky zaangażował więc wszystkie swoje szare komórki i wyobraźnię (księgę bowiem nadżarł ząb czasu albo zapalniczka jakiejś romantyziary, i części słów należało się domyślać), żeby poznać tajemnice owego dzieła.
Usiadł w letnim, palącym słońcu na stopniu przed obozową stajnią (dzisiaj wyjątkowo przesadził z kremem przeciwsłonecznym i po rękach, twarzy i nogach spływały mu białe plamy) i zajął się głośnym sylabizowaniem. Przekartkował już dzielnie przepisy na nieśmiertelną torebkę herbaty, samoskładające się skarpetki, różowy miecz świecący w ciemności i pierogi.
— Jak sprawić, żeby twoja… gazela? Jak sprawić, żeby twoja gazela sama się czyta…
— Raczej gazeta — przerwał mu ktoś niespodziewanie.
Ricky wyrwał się z transu i uniósł wzrok. Siedziała obok niego jasnowłosa dziewczyna, z chyba zielonymi oczami. Chyba siedziała tu od jakiegoś czasu... zresztą naprawdę trudno było to stwierdzić. Równie dobrze mogła przygalopować na stepującym wielbłądzie, a Ricky by to zignorował.
— Albo i gazela… Może gazele potrafią czytać — kontynuowała, odbierając chwilowe zawieszenie Merkurątka za konsternację. Nasunięte na nos okulary wędkarskie (opalizujące na zielono, żółto i różowo) utrudniały odbiór emocji ich posiadacza. Podobnie jak równie wędkarska czapeczka (w ochronie przed słońcem Ricky podejmował środki albo przesadne, albo żadne).
— Jeden syn Ceres znał kiedyś gadającego jelenia. Ale gazela?
— Jak w ogóle wyglądają gazele?
— Nie wiem... brzmią, jakby miały skrzydła…
— Załóżmy nawet, że umieją latać. I umieją czytać. Ale czy umieją czytać same siebie?
— Gdyby tak umiały, to chyba nie byłoby na to magicznego przepisu, nie? — doszła do konkluzji nieznajoma.
— Faktycznie! — krzyknął Ricky. — To ma sens. Chcę taką samoczytającą gazelę.
Dziewczyna zaśmiała się.
— W ogóle, cześć — wyciągnęła do niego rękę. — Jestem Wanda.
— A ja Ricky — ów jak prawdziwy dżentelmen odwzajemnił uścisk dłoni. — Wanda... skądś kojarzę to imię. Jesteś może z Pierwszej Kohorty i lubisz jabłka?
— Znaczy, lubię jabłka, ale…
— Racja, tamta miała trzykolorowe włosy. To skąd jesteś, Wanda? Nie kojarzę cię zbytnio...
— Z Obozu Herosów. Domek Aresa.
— O, to... super. Córka Marsa — odpowiedział Ricky. — Skąd tu się w ogóle wzięłaś?
— Przyszłam w odwiedziny do Philip.
W tym momencie w mózgu Rickiego coś zatrybiło. Wanda. Philip. Wprawdzie według opowieści tego fauna Wanda miała sześć rąk i niebieską skórę, ale to była to tylko jedna z wielu plotek na temat towarzyszki centurionki Piątej Kohorty.
— Ta... Wanda? Polka? Od pierogów? Dziewczyna Philip Morris?
Wanda otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć i jej twarz oblała się rumieńcem.
— Nie wiem, co jeszcze o nas mówią w Obozie Jupiter, ale możesz przekazać swoim kolegom, że jesteśmy tylko… — zaczęła mówić szybko, na jednym wydechu, kiedy tylko odzyskała głos — tylko przyjaciółkami. Bardzo dobrymi.
Gdyby na miejscu Rickiego był ktokolwiek inny, z pewnością zwątpiłby w prawdziwość tych słów z co najmniej paru powodów, i może drążyłby dalej. Jednak małego chemika nie interesowały, szczerze mówiąc te wszystkie romantyczne niuanse. Jeśli te dwie zamierzają być razem, to świetnie. Jeśli nie, to też super. Choć, gdyby się tak zastanowić, faktycznie do siebie pasowały…
— Okej, zrozumiałem. To, poszukasz ze mną tych składników? Pierwszy na liście jest kłębek fioletowego mchu.


WĄTEK ZAMKNIĘTY PRZEZ MG 29.04.23. (BRAK AKTYWNOŚCI).

sobota, 4 lutego 2023

Od Kazue CD Gaspara — ,,Kazue i Gaspar adoptują dziecko”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Kiedy tylko Gaspar wlazł przez okno, miała ochotę zajebać albo siebie, albo jego. Jej uwagę jednak bardziej przyciągnął kot, do którego uklęknęła i zaczęła głaskać po łebku.
— Ty wiesz, że to młody kot, co nie? — spytała się, patrząc z powrotem na syna Demeter. — Małe koty łatwiej by się przyzwyczaiły do towarzystwa rzeczy, na które normalnie by polowały. — stwierdziła. W sumie było to prawdą co do jakiegokolwiek zwierzęcia, czy nawet człowieka. Jeśli od małego będziesz im wmawiał, że jest to normalne i absolutnie dobre, w przyszłości będą tak myśleć. Może nie jest to dobry sposób na wychowywanie dzieci, ale tak jest.
— Oj, mała, no! — zawołała z paniką, kiedy kociak wskoczył na stół spychając rzeczy. Tylko słysząc zbicie się wazonu, wzięła kota na ręce. Ważniejsze było, żeby mu się nic nie stało! — Kurwa. — mruknęła po chwili, patrząc na szkło na ziemi. Nawet nie wiedziała kogo to było. Może Wandy, może Rubena albo Damiena (choć wątpiła w obie te opcje), ale równie dobrze mogło to należeć do dawno zmarłego herosa czy takiego, który już opuścił obóz. Na pewno nie było to jej.
— W tej chwili mnie bardziej interesuje posprzątanie tego niż znalezienie jakiegoś lepszego. — prychnęła. Poszła odstawić kota do pierwszego lepszego pokoju, w którym powinien być bezpieczny. To znaczy, nic ostrego, żadnych trujących roślin i tak dalej.
Wróciła, myśląc co zrobić ze szkłem. Nie weźmie tego wszystkiego gołą ręką. Już wcześniej się jej wbił kawałek szyby w dłoń, nie życzy sobie jeszcze raz. Dobra, może kiedyś. Ale nie tyle razy w jeden rok. To nienormalne!
— Idź po zmiotkę. — rozkazała chłopakowi, sama próbując butem zebrać szkło jak najbardziej w jedną kupkę. — I odkurzacz. Przyda się. — dodała, zanim Gaspar opuścił budynek, tym razem drzwiami.
W miarę zgarnęła szkło w jedno miejsce, może trochę rozkruszając niektóre kawałki. Po to przyda się jej odkurzacz. Może i zebrała większość szkła, ale teraz dookoła miała zdecydowanie za dużo malutkich kawałków pozostałych z wazonu.

Gaspar?
◇──◆──◇──◆
[314 słów: Kazue otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

Od Kazue — ,,Chejron do wora, a wór do jeziora”

WIOSNA

Kiedy tylko Gaspar Farkas wrócił do obozu z zakładu karno-wychowawczego, cała trójka herosów została zaciągnięta do Chejrona. Syn Demeter nie był zbytnio przeciwny, w końcu jeśli się coś zrobiło, trzeba odbyć karę. No… może był trochę niezadowolony. W końcu odbył trochę czasu w poprawczaku.
Natomiast, ani dziecko Aresa, ani syn Posejdona, już tacy bezproblemowi nie byli. Udało im się ominąć kary w areszcie, ale złości Chejrona już nie dało się uniknąć.
W końcu 15-letni chłopak otrzymał karę oprowadzania nowych przybyszów po obozie. Colin musiał zbierać truskawki przez miesiąc, a Kazue przytrafiło się pilnowanie stajni. Zajebiście.
Zgadywała, że chłopak, którego nie tak dawno temu chciała utopić, nie dostał kary związanej z pegazami głównie dlatego, że w końcu ukradł 2 z nich. No dobra, ona też zabrała, ale tylko jednego!

***

Był dziś pierwszy dzień kary, którą miała odbyć. Nieco ciekawiło ją, czy Gaspar w końcu znalazł te kapcie z biedronki, które zdążyła włożyć mu do plecaka.
Już od samego świtu Kazue zajmowała się stajnią pełnej skrzydlatych koni. Przynajmniej się starała. Absolutnie nie wiedziała, jak sprząta się boksy. Przecież te konie jej albo zjedzą włosy, albo coś…
Około 8 rano, Kazue zasnęła na jednej z belek siana. Nie spała długo, może z 30 minut, maksymalnie godzinę. Chociaż od razu po obudzeniu się, włożyła bezprzewodowe, stare słuchawki, które cudem nie były zepsute. Dobra, nie były AŻ TAK stare. Nie miały więcej niż 2 lata.
Połączyła się Bluetoothem ze swoim telefonem. Puściła swoją ulubioną playlistę, którą nazwała „Nagi Roman”. Wspólnego z jakimkolwiek nagim Romanem miało to tyle, że niektórych piosenek zdecydowanie nie dałoby się nazwać „safe for work”. Dobra, nie niektóre, tylko większość.
Słuchając playlisty, praca poszła jej lepiej. W rytm piosenek przeczesywała siano i wyrzucała odchody pegazów na taczkę. Okazało się, że te skrzydlate konie wcale nie są takie złe. No może niektóre próbowały ją uderzyć skrzydłami albo tupały kiedy tylko ją widziały, ale wcale nie była to praca bardzo męcząca.
Po zebraniu całej taczki końskiego kału nadszedł kolejny problem. Gdzie ma to kurde wyrzucić? Dobra, myśl.
Trudno było myśleć, kiedy w uszy napierdalają ci na fulla piosenki, które mają zdecydowanie za dużo rzeczy jednocześnie. W końcu wymyśliła, że przecież istnieją kompostowniki. Ruszyła więc na pola truskawek, gdzie pewnie takowy się znalazł. Były blisko, więc nie było w tym żadnego problemu.
Zauważyła Colina klęczącego na ziemi, ale ich interakcje skończyły się na machaniu do siebie nawzajem.
Wywaliła odchody do już wysypującego się kompostownika, nie zwracając uwagi na to, że trochę z nich wypadło. Zauważyła jednak w oddali kilka innych, wyglądających na mniej pełne. Dobra, czyli później idzie tam.
Całą resztę dnia, aż do zachodu słońca spędziła z pegazami i sprzątaniu ich odchodów.
Tak też spędziła resztę dni kary. Szczerze mówiąc, nawet spodobało się jej towarzystwo pegazów, a pegazy chyba w końcu ją polubiły. Pewnie będzie przychodzić tu częściej.

◇──◆──◇──◆
[466 słów: Kazue otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

piątek, 3 lutego 2023

Zmiana pory roku — lato

Lato
zmiana pory roku
Udawajcie że wcale nie spóźniłem się miesiąc pls na luzie bez spiny są drugie terminy
Z adminowej gadaniny:
• większość wątków z okresu maj-listopad 2022 zostaje oficjalnie zamknięta, z paroma wyjątkami. Zamknięte zostały: „A czy Ace wędkuje?”, „Dear Milio Hansen”, „Finding Nemo, wersja ekstra”, „Hej, to twój kasztan?”, „Kamyk towarzysz”, „Późnonoc” i „Truskawkowe skręty”,
• pozostałe wątki (od listopada 2022) mogą być oczywiście normalnie kontynuowane w czasie przeszłym, ale — z racji tego, że nikt tego nie przestrzega, a administracja jest za miła i sprawdza — NA POCZĄTKU OPOWIADANIA INFORMUJCIE NAS W JAKIEJ PORZE ROKU DZIEJE SIĘ AKCJA. No błagam.
Następna zmiana pory roku jest zaplanowana (ale tylko zaplanowana) na 4 kwietnia. Oczywiście kolejną porą roku będzie jesień. Jeśli nie zdechnę do tego czasu przez maturę.