Poprzednie opowiadanie
PODKŁAD MUZYCZNY i tak w ogóle to jest lato
Obóz Herosów. Wielkie, greckie dziwadło, cudem pozostające niezauważone w całkiem niemałym Nowym Jorku. Kiedy oczom Jesúsa ukazały się wielkie pola truskawek i obozowicze, którzy przemykali wśród roślin w pomarańczowych koszulkach, często mając na plecach zarzucone łuki lub trzymając w dłoniach broń białą, chłopak o mało nie narobił pod siebie i stracił wiarę w Boga na rzecz obcych bóstw. Sam widok ostrza (i myśl, że mógłby uwierzyć w istnienie czarów) przyprawiał jego narządy o szybkie przeczyszczenie, a gdyby wierzył „uspokajającym” słowom nastolatków, wkrótce miałby sam walczyć z czymś szatano-podobnym i deptać truskawki z uśmiechem na ustach, wzorem ganiających się na czerwonym dywanie dzieci.
— Nie martwcie się, na razie traficie do domku (dla przybłęd: można było usłyszeć między linijkami), gdzie dostaniecie wszystkie potrzebne wam do życia przedmioty. Za parę dni, kiedy będziecie gotowi, znajdziemy wam kogoś do oprowadzenia po obozie — powiedział jeden uczestnik grupy, Jesús zaś nie ryzykował przydzielenie mu odpowiedniego imienia, ponieważ w jego głowie wszystkie informacje (chociażby te będące zwyczajnymi kuchennymi przepisami) mieszały się i chowały jedne za innymi, bawiąc się w berka i mordując wzajemnie w strzelaninie czy też powolnym wycinaniu flaków. Parę chwil zajęło mu wprowadzenie stanu zawieszenia broni w swym umyśle, wykorzystał też ten moment i wykrztusił coś w języku międzynarodowym.
Zanim się obejrzał, stał przed drzwiami nie najmłodszej, drewnianej chatki. Popatrzył się w jedną stronę, następnie jego wzrok zabłąkał się w przeciwnym kierunku. Zarejestrował, iż jeden z sąsiednich domków umalowany jest w kwiaty oraz posiada niebieski dach. Niebieski dach, niebieski dach, różowe drzwi, a przez okna widać pastelowe wnętrze. Boże przenajświętszy, cóż uczynił, iż na tym świecie mą osobę pozostawił bez wstęgi na oczy? Zaś drugi budynek porośnięty był pnączem, który — według zdania Jesúsa — uratowałby od brzydoty niejedną budowlę, tej niestety nie zdołał. Czemuż to nie raczą odchwaszczać ów dzieła goryczy Boga? Chłopak nie zdziwiłby się, gdyby w środku swojego własnego mieszkania znalazł zdechłe myszy i tym podobne przyjemności.
Kiedy wszedł do środka, ujrzał tam coś, co zdecydowanie zdechłe nie było. Jego pełna dobroci dusza z wielu względów wolałaby widzieć to martwe. Było tego dużo i było to zbyt ludzkie, w zasadzie boskie, czy też półboskie, aby mogło mu się przewidzieć i aby mógł to bez żalu przekląć. Jesús starał się nie wierzyć w zasłyszane od swoich wybawców opowieści, jednak przed nim stały istne dowody na prawdziwość Obozu Herosów i całego multibożego szaleństwa. Kurtynami oddzielone były łóżka, na których siedziała trójka nastolatków, bawiąca się najprawdziwszymi nożami i rozmawiająca z kimś, kto uzdrawiał ranę swoim własnym dotykiem. Z nowoprzybyłym przywitali się dopiero gdy ranny (teraz już w zasadzie zdrowy) odwrócił wzrok w stronę drzwi. Przed chwilą dziesięcioletnie dzieci, po chwili rozmowy w oczach Jesúsa były po czterdziestce.
Wbrew wszelkim zaleceniom, Jesús zabrał ze sobą Xoco w podróż po obozie. Nie zechciał czekać na następny wschód słońca, w którym miano mu udzielić instruktażu. Nie życzył sobie odpoczynku czy chociażby przekąszenia czegoś. Nie zgodził się nawet na cudze towarzystwo, bo wolał sam błądzić niż mieć za przewodnika osoby, którym nie ufa. Co prawda normalnie nie chciałby narażać się całkowicie obcym ludziom w pierwszym dniu pobytu w równie obcym miejscu, jego umysł został jednak przyćmiony przez chęć obudzenia się z tego koszmarnego snu. W końcu jego wyobraźnia musi mieć granice, a on z chęcią rzuci wyzwanie tym murom, oglądając latające konie i ludzi wspinających się po kamieniach, unikających lawy i kamieni zrzucanych na nich z góry.
Fragment widowiska, w którym jeden z półbogów o mało nie stracił głowy przez nadlatującą skałę wielkości domu, stanowił granicę możliwości Jesúsa. Bliski wymiotów, z eskortą przyjaciółki, trafił do toalety. Sacnite patrzyła się z niepokojem, kiedy jej towarzysz pochylał się, cały blady na twarzy i jąkając modlitwy.
Za nimi w drzwiach pojawił się znikąd blondwłosy chłopak, znacznie przewyższający wzrostem wymiotującego chrześcijanina. Na jego ramionach wisiała pomarańczowa kurtka. Pierwsza myśl Jesúsa mówiła, iż tak wesoły kolor nie pasuje do tego wkurwionego i żądnego krwi nastolatka. No, przynajmniej coś w ten deseń, tylko że skrzypiące starością słowa i ledwo zrozumiałe nawet dla niego samego.
O, nie, nie podobał mu się wyraz tych oczu. Pod wpływem zdziwienia (pomieszanego ze strachem), nie zdołał zrozumieć zbyt wiele z angielskiej wypowiedzi nastolatka, kiedy za nim pojawili się kolejni. Jedynie ich uniwersalny śmiech był dla Jesúsa jasny. Kłopoty.
Gdyby wiedział, że Ruben pierze regularnie głowy młodych w kiblach, być może nie byłby taki zlękniony. Świadomość, że to rutyna i rytuał obecnie znany, pewien rodzaj tradycji obozu, dałaby mu uczucie, że faktycznie wdraża się w tutejsze życie. I że to nie oni jako pierwsi stracili oddech w odmętach ustępu.
— Let her go! — wywrzeszczał, kiedy wyrostki chwyciły Sacnite, a w jego uszach mimowolnie zaczęła lecieć piosenka o tym tytule. Z chęcią roztrzaskałby sobie łeb o ścianę, byleby nie musieć słuchać w tej sytuacji tego idiotycznego podkładu. Zresztą, nienawidził każdej piosenki, która miała mniej niż trzydzieści lat.
Na niego również nadeszła pora. Chwycili go za ręce, on jednak patrzył tylko na nią i promieniował wściekłością.
Jej oczy były dwa centymetry od wody, a ręka nieznajomego centymetr od trzykrotnego naciśnięcia spłuczki, kiedy Jesús poczuł, że coś się zmieniło. Jakby wyszedł z ciała razem z całą swoją złością.
Gostek, który przed chwilą prawie utopił jego najlepszą przyjaciółkę, w następnej sekundzie skakał po podłodze wzorem niepełnosprawnej kury, reszta towarzystwa zaś odskoczyła przestraszona, wpatrując się ze zdziwieniem w głowę Jesúsa (i ignorując swojego kolegę, najwidoczniej trochę szalonego). Winowajca, otrząsając się z gniewu, całkowicie ich zignorował. W lustrze kątem oka ujrzał jakiś świecący symbol, latający mu nad głową.
Ale w sumie to miał to w dupie, albowiem nie zdołał jeszcze uratować Sacnite z opresji. Wziął plującą kiblową wodą Xoco i ewakuował ją w tempie natychmiastowym z łazienki.
— Jaka paskudna. Smakuje strasznie gorzko — dziewczyna widocznie komentowała wodę. Wytarła ręką usta. — Strasznie dużo się tego napiłam, kiedy zaczął skakać po podłodze i niemal mnie wepchał całą do muszli. Mam nadzieję, że nic mnie od tego nie rozboli.
— Możliwością jest, iż w akcie oszczędności, co zostanie do muszli wlane, to tam zostanie, jako woda spłukująca. Ażeby się nią udławiły te diabełki, widocznie błędem Boga stworzone.
Oboje otrzepali ubrania, chłopak dodatkowo pomógł Xoco rozplątać mokre włosy.
— Tak w ogóle, coś ci nad głową lata — Sacnite zmrużyła oczy, próbując zrozumieć symbol.
— Me oczy ujrzały to obce stworzenie, me serce zaś z tą wiadomością powędrowało do mego chuja i tam ów wieść pozostanie, rozbrzmiewając w przyrodzeniu mym na wieki.
Reszta obozu jednak potraktowała świecidełko na poważnie. Rozeszła się wieść, że domek dwunasty ma nowego mieszkańca.
Xoco?
◇──◆──◇──◆
[1058 słów: Jesús otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]