Chin up kiddo, they’d kill to see you fall.

Cheryl Amoret ONA/JEJ — 21 LAT — PÓŁBOGINI — BRYTYJKA — 85 PD — 10 PU — 100 PZ johnnycatboy

INFORMACJE PODSTAWOWE

Obóz Jupiter

Mitologiczny przodek: Apollo
Kohorta: IV
Staż w obozie: 5
Pozycja: Centurionka

UMIEJĘTNOŚCI

Siła 0
Zręczność 60
Kondycja 0
Inteligencja 100
Mądrość 30
Charyzma 30
Broń: Verutum z cesarskiego złota
Wrodzone:
▸ Talent artystyczny
▸ talent do strzelania z łuku
▸ strzelanie z łuku
▸ leczenie 2/2
▸ wyczuwanie urazów, chorób
▸ sztuka 2/2

OPIS POSTACI

Charakter:
„— [...] że nie byłem dla ciebie wystarczający?
Chowała się w kącie, tuż za kanapą, jakby tylko to mogło odciąć ją od tego wszystkiego. Płakała, wciskając małą piąstkę w usta, żeby nikt jej nie usłyszał. Sama nie wiedziała, co to wszystko oznacza i co wokół niej się dzieje, ale czuła się z tym źle, a jeszcze gorzej czuła się z faktem, że temat był o niej, a ona nie mogła nawet nic zrobić poza płakaniem za kanapą.
— Zrób to szybko. Błagam.
— Tak to chcesz rozwiązać? Rozwodem?
— Nie cofnę czasu, do cholery!
— Ani tego, że masz bękarta?
Nie wiedziała, czemu tata nazwał ją bękartem. Szczerze mówiąc, nie wiedziała, co to w ogóle znaczy. Zaszlochała tak głośno, że w pokoju rozległa się cisza.
— Cheryl — usłyszała. — Idź do swojego pokoju.
Mama nigdy nie mówiła na nią Cheryl. Potem mówiła już zawsze.
[...]
Nie mogła spać całą noc. Leżała w łóżku, chowając się pod kołdrą, która tłumiła jej zduszone szlochanie i rozlegające się na dole wrzaski. Usnęła dopiero o drugiej nad ranem, ukołysana własnym płaczem, kiedy ktoś trzasnął drzwiami na dole i już nigdy nimi nie wrócił”.
Zrozummy się jasno — Cheryl kocha swojego ojca. Znaczy, tego swojego pierwszego ojca, jeśli można tak to nazwać. Jest zdecydowanie zbyt do niego podobna i czasem ma wrażenie, że to wszystko jej wina; mogła mu pokazać, że tak naprawdę jest taka, jak on, nie jak Apollo, z którym zdradziła męża Melanie. Mogła pokazać, jak nienawidzi podejmować decyzji sercem, chociaż czasem bardzo by chciała, mogła pokazać, jak bardzo jest spokojna, jak bardzo swój spokój traci przy matce, jak bardzo stara się, żeby nie być jak ona. Jest bystra jak Ignatius, uczy się równie szybko co on i, choć jest inteligentna, pod wpływem emocji podejmuje pochopne decyzje, których potem żałuje. Zupełnie jak on.
„Charlie miała wszystko, czego nie miała Cherry. Miała te swoje blond włoski, które Cherry zastąpiła pastelowym różem. Miała różowe sukienki w truskawki, które Cherry zastąpiła rozciągniętymi bluzami.
Nie powinna tak myśleć. To dziecko. Ale Cheryl w głębi duszy chciała, żeby mała Cherry wyglądała tak samo, jak mała Charlie. Niekoniecznie z ojcem i matką, którzy wyjeżdżają na kilka miesięcy i zostawiają siostry same na wychowaniu, ale Cherry wiedziała, że w głębi duszy wystarczyłby sam fakt, że dalej ich ma.
Charlie spadła ze zjeżdżalni, brudząc sobie tą swoją uroczą sukienkę (którą, notabene, odmawiała założyć cały ranek, ale Cherry powiedziała jej, że wszystkie ubrania już poplamiła, a pralka zepsuła im się miesiąc temu).
— Mamo, idziemy stąd? Nudzi mi się.
Cherry nie mogła spojrzeć na nią tak samo, dopóki się nie wyprowadziła. Bała się nawet więcej już odezwać”.
Cherry nie musiała starać się, żeby być jak Melanie. Długo zajęło jej zrozumienie, że siłą rzeczy się do niej upodobniła. Nie chodziło tu wcale o wygląd, ale osobowość, która sprawiała złudzenie chłodnego usposobienia Ignatiusa, ale tak naprawdę żadne z jej prawdziwych rodziców nie posiadało w sobie choćby krztyny ciepłych uczuć. Cheryl po urodzeniu brata stała się jak Melanie po urodzeniu samej Cheryl. Obojętna. Nie do końca chciała żyć, ale nie do końca chciała też umierać, chociaż nie łączyła wtedy siebie z depresją. Była egoistką, ale musiała to skończyć, zanim Charlie stałby się taki jak ona.
„Łzy rozmyły jej makijaż, wydzieliny pokryły prawie całą twarz i poczuła się tak brzydka, jak Joel chciał, żeby się poczuła.
— Ty to zrobiłeś, Joel?
Gdyby nie mieszkali na piątym piętrze, ziemia pod ich stopami zapewne by się zatrzęsła. Cherry na skórze poczuła gęsią skórkę niemal utożsamianą z buzującymi od syna Hadesa emocjami — wyrzutami sumienia, żalem.
— A co miałem zrobić? Mam, kurwa, osiemnaście lat. Chcę zostać jebanym patologiem. Chcę się bawić. Chcę pić i jebać się z tobą w każdym możliwym miejscu. A ty się z a s t a n a w i a ł a ś. Jakby to była twoja decyzja.
To była jej decyzja. Poczuła, jakby utraciła coś na zawsze — zaufanie. Ktoś, kto wystawiał je już na próbę wiele razy, teraz kompletnie je zmiażdżył.
Tydzień później próbowała popełnić samobójstwo. Od skoku powstrzymał ją Leonard Halston”.
Joel był jedną z ważniejszych części w życiu Cherry. To on pokazał jej, że bycie dzieckiem bogów jest gówniane i że rodzice — nieważne, czy boscy, czy śmiertelni, praktycznie zawsze są tak samo gówniani. Zabrał ją do Obozu Jupiter, zadbał o jej list polecający (wystarczający jedynie na czwartą kohortę, ale Cheryl wyjątkowo się cieszyła, że znalazła nowy dom) i zadbał o nią tak, jak nikt nigdy wcześniej. Sprawił, że na nowo zaczęła ufać ludziom, zaczęła podejmować pochopne decyzje, nadużywać alkoholu, brać narkotyki i robić wszystko, o co tylko poprosi, byleby dalej być pod jego urokiem. Potem to wszystko zmiażdżył, ale swoje gówno zostawił razem z nią.
„— Jesteś pewna, że niczego nie potrzebujesz? Mogę skołować nam zupki chińskie. Kocyk. Obejrzeć coś razem.
— Możesz mnie przytulić?
— Co?
— Zapytałeś mnie, czy czegoś nie potrzebuję. Potrzebuję się przytulić.
Nie była nowa w związkowych sprawach, a jednak zaczerwieniła się aż po czubki uszu, kiedy wypaliła z siebie tę prośbę jak najciszej”.
Ma rodzinę. Ma chłopaka, ojca chłopaka, który jest jak jej własny, ma jego matkę, z którą babskie wieczory są najbardziej obfitujące w plotki. Ma cały Obóz Jupiter, kohortę czwartą pod sobą, wielkiego miśka Caspera i jego kota do miziania. W zasadzie to przytulenie nie pomaga, ale uczy się, żeby pomagało.
Aparycja: Nie, żeby to była najdziwniejsza rzecz, do jakiej skłonna jest Cherry, ale bez żadnego powodu wyglądem lubi się wyróżniać, chociaż niekoniecznie lubi go zmieniać. Bogowie wiedzą, jak wyglądała przed przefarbowaniem się na róż, ale kolor ten jest z nią praktycznie nierozłączny i podczas trzyletniej kadencji dziewczyny w Obozie, ani razu nikt jej nie zobaczył choćby z centymetrem odrostu. (Wenus zabiłaby ją, gdyby zobaczyła jej zniszczone włosy). Różowe kosmyki przykrywają nieco ramiona, a grzywka wchodzi do bladobłękitnych oczu, dopóki dziewczyna nie postanowi ją ściąć. (Sama. Przed lustrem. Nożyczkami, nożem, mieczem? Kogo to obchodzi). Udaje, że nie przejmuje się aparycją, niechlujnie wiążąc włosy w luźnego, rozpadającego się koka, kiedy wszystko jej przeszkadza, ale nie jest to do końca prawdą; przejmuje się, ale dla samej siebie.
Latami uczyła się samoakceptacji i w końcu ją osiągnęła. Nie jest ideałem, ale za taką się uważa i, jasna cholera, słusznie, bo wszyscy powinni się tak czuć. Stare, rozciągnięte swetry z lumpeksów w kompletnie skrajnych kolorach, bo albo jesienno ciemnych, albo neonowo jarzących, razem z koszulkami z idiotycznymi napisami — dla przykładu — „Commit tax fraud” to stała część jej garderoby.
Często opisywana jest jako filigranowa, chociaż zdecydowanie tak nie myśli. Wynika to prawdopodobnie z jej delikatnych, niemal kobiecych rysów twarzy, które przypominają praktycznie cerę dziecka wraz z małym, zaokrąglonym nosem. Sama nie jest najchudsza — good for her — posiadając oczywiście wagę prawidłową do swojego wzrostu, a na złość pick me girl, bo przecież one są takie malutkie, dzieli ją równe dziesięć centymetrów wzwyż od średniej wzrostu dla kobiet; mierzy 175 cm i, chociaż mieszka w Ameryce, szczerze nie chce mi się sprawdzać, ile to jest w stopach czy innych butach.
Ciekawostki:
▸ Ma urodziny 31 grudnia (Koziorożec). Nikt nigdy nie pamięta o jej urodzinach.
▸ Przez kilka miesięcy studiowała medycynę na uniwersytecie w San Francisco dzięki stypendium za wyniki w nauce. Chociaż bardzo chciała, była wtedy w złym stanie psychicznym i wydalono ją za opuszczanie zajęć.
▸ Nadal chciałaby studiować medycynę, ale nie ma pieniędzy żeby za nie zapłacić. Leonard Halston usilnie próbuje pomóc jej finansowo w zrealizowaniu studiów, ale zbyt bardzo wstydzi się, żeby przyjąć jego propozycję.
▸ Ze swoim byłym chłopakiem zaliczyła kiedyś wpadkę i — zanim zdążyła podjąć decyzję — Joel dosypał jej środków poronnych do picia. Przez to wszystko panicznie boi się zajść ponownie w ciążę i stosuje kilku środków antykoncepcji na raz. Vergil się o nią martwi, a ona, szczerze mówiąc, powinna zacząć chodzić do psychologa, bo kiedyś ma zamiar założyć rodzinę, ale nie może pokonać swojej paranoi.

SPOŁECZNE

Rodzina:
Apollo
Powiedzieć, że Cherry i Apollo się nie dogadują… no cóż, nie jest kłamstwem. W zasadzie Apollo i Cherry nigdy się do siebie nie odezwali i wygląda na to, że nie zamierzają. Mówiąc szczerze, Apollo jest bogiem (i to jakim), a Cheryl jest jedną z kolejnych dwóch tysięcy stu trzydziestu siedmiu córek, co czyni ją jedynie statystyką. Uznał ją, to prawda, przy herbatce na Empire State Building zapewne nie zaprzeczałby też, że ta różowowłosa, ubierająca się jak bezdomny nastolatka to jego córka, ale… nic poza tym.
Ojcowie ojcami, bo kiedy nawet pieprzony bóg powinien przejmować się życiem swoich dzieci, to Cherry jego istnienie ma kompletnie gdzieś. Zwyczajnie, Apollo to postać, która kiedyś ją spłodziła, o czym nawet pewnie by się nie dowiedziała, gdyby nie rozwód rodziców i cały Obóz Jupiter, ale Cheryl nie potrzebuje nic więcej wiedzieć. Szczerze mówiąc, w ogóle o nim nie myśli na co dzień. Jej ojcem do tej pory był Ignatius Amoret; był, bo nadal ciężko do niej dochodzi, że ulubiony z tatuśków (gdyby jeszcze cokolwiek wiedziała o tym drugim przed ukończeniem szóstego roku życia) zostawił ją, jakby nigdy nie była jego córką. I tak morał z obu przypadków będzie taki, że ojcowie są chujowi.
Melanie Sutton
„Cherry lubiła myśleć o małych rzeczach. Lubiła myśleć o cząsteczkach, o atomach, o elektronach, o ściśniętych protonach i neutronach. Lubiła bazgrać w pracy domowej, kiedy jeszcze chodziła do szkoły średniej, poprawiając cztery razy to samo równanie, bo tleny za nic w świecie nie chciały się równać obu stronom.
— Cherry? Robisz coś teraz?
— Mh-hm.
Lubiła małe rzeczy. Lubiła, kiedy jej matka pokazywała jej swoje prace i pytała, co może poprawić w zupełnie niemałym, abstrakcyjnym dziele. Lubiła mówić, że powinna poprawić nieistotny szczegół i lubiła pomagać matce w naprawianiu wszystkiego, chociaż za nic w świecie nie miała do tego zdolności”.
Problem z Cherry i Melanie od zawsze był taki, że bogowie jedni wiedzieli, kto komu tutaj matkuje. One same nie wiedziały też, kto tutaj bardziej robi drugiemu na złość.
Cheryl miała chyboczącą się, niestałą relację z praktycznie każdym, kogo znała. Melanie zawsze stała na tym samym poziomie — za nic się nie dogadywały. Kochała córkę, ale Cherry za nic w świecie tego nie odczuwała. Melanie była zimną matką, która skupiała się na swojej karierze, a dziecko było jedynie nie do końca wdzięcznym dodatkiem jej życia. Cheryl czuła się jak jeden z bagaży jej matki już od momentu, kiedy Melanie rozstała się z Ignatiusem i, bądźmy szczerzy, prawdopodobnie nim była.
„— Cherry! Wróciłaś!
Podniosła rękę, żeby zmierzwić włosy rodzeństwu, ale nie było w tym ani krztyny siostrzanej miłości.
Prawdę mówiąc, w Cherry w tamtym momencie w ogóle nie było życia — czuła się naczyniem, które za nic w świecie nie potrafiło wykrzesać z siebie emocji innej niż poklepanie młodziaka po plecach.
— Mówiłam, że wróci. Zawsze wracała.
Melanie też była naczyniem, a jedyna emocja, którą potrafiła wykrzesać wobec córki, była oschłość”.
Ignatius Amoret
Ojciec. Nic więcej nie powie.
Charlie Sutton
Charlie nie był planowanym ogniwem w życiu Cherry. Miał innego ojca, inne oczy i Melanie przez pierwsze pół roku jego życia gruchała nad jego kołyską. Cheryl, tak jak i ich matka, przychodziła i odchodziła, wracała śmierdząca fajkami i odmawiająca wspólnemu układaniu klocków. Przychodziła, z myślą, że Charlie, mimo że jest jej bratem, wcale nie jest do niej podobny, a odchodziła, mając na końcu języka fakt, że za to ona jest cholernie podobna do ich matki.
Lata jej zajęło zrozumienie, że ona i Charlie w zasadzie zawsze byli niewiarygodnie do siebie podobni. I niewiarygodnie traktowani jak śmiecie przez Melanie, a Cherry przecież nie mogła nawet mieć wyrzutów sumienia, kiedy nie była jego matką.
„Pierwszą Wigilię Cherry spędziła na kolanach ojca przebranego za Świętego Mikołaja, w dużym pokoju bogatego prawnika i malarki pachnącego żywym drzewkiem bożonarodzeniowym. Idiotycznie — jak uznała — było to wspomnienie, które przez długi czas utrzymywało ją przy zdrowych zmysłach i uznaniu, że jej rodzina nigdy nie była teatralnym spektaklem.
Ostatnie spędziła, zjadając nadpalone pierniczki, słuchając świątecznych piosenek Ariany Grande, bijąc się pieszczotliwie z Charliem na podłodze i zasypiając na kolanach swojego chłopaka, który — oglądając «Kevina samego w domu» — dyskutował z jej bratem o tym, kto miał rację podczas «Civil War»”.
Simon Sutton
Jakkolwiek to nie brzmi, Simon jest jej trzecim ojcem i — uwaga — wcale nie lepszym od pozostałych. Ojczym pojawił się w jej życiu, kiedy związał się z Melanie i momentalnie okazało się, że mało dużo (za dużo) ze sobą wspólnego. Melanie i Simon, rzecz jasna, bo Cherry do ich związku miała gówno do powiedzenia. Facet to zawodowy fotograf, kontrastujący z matką malarką, a na domiar złego oboje to nieodpowiedzialni romantycy, którzy spędzili więcej czasu na podróżowaniu po świecie niż na spędzaniu go ze swoimi „dziećmi”. Sutton zawsze miał pewną dozę chłodu w stosunku do Cherry ze szczerą wzajemnością, więc w pewnym momencie swojej relacji oboje dojrzeli na tyle, żeby zwyczajnie się do siebie nie odzywać, a wygląda to mniej-więcej tak: „Charlie, powiedz Cheryl, żeby wyrzuciła śmieci”, „Charlie, powiedz Simonowi, żeby przestał być idiotą”.
Relacje*:
Joel Wolfhollow
TW: wymioty, molestowanie

„Bogowie jedni wiedzą, kto wpuścił nastolatkę do klubu, ale była tak najebana, że wyrzygała się do pierwszej lepszej umywalki.
Wymiotowała alkoholem i własną bezradnością. Jeśli jej naczynie było puste, to nie mogła sobie wyobrazić, jak właśnie wyglądał jej żołądek; sądziła jednak, że z pewnością ładniej niż zawartość umywalki.
Była w złym stanie. Rozrywało ją od środka, resztki ściekały jej wzdłuż warg, a ona sama nie była w stanie nawet odkręcić kranu, żeby ogarnąć się przed wyjściem z toalety. A potem jeszcze ktoś niezbyt zgrabnie otworzył drzwi i z pełnią dźwięku przypieprzył jej w głowę, nie przerywając nawet na chwilę namiętnego pocałunku.
Chciałoby się powiedzieć, że w jej mózgu trwała właśnie plątanina myśli, ale to gówno prawda. Jej mózg zmniejszył się do rozmiarów ameby, a jakiś palant w wyprasowanej koszuli, która wyglądała lepiej niż całe życie Cheryl, obściskiwał się właśnie z dziewczyną opartą o ścianę naprzeciw.
— Przepraszam, ja tu rzygam.
Z najgłupszych rzeczy, jakie kiedykolwiek Cherry wypowiedziała, ta była zawsze na pierwszym miejscu”.
Joel był ostoją. Zakłamaną, przywołującą nieumarłych z ziemi i mającą tajny spisek z prawdopodobnie nielegalną organizacją Obozu Jupiter, której Cheryl na tamten moment jeszcze nie znała, ale nadal był ostoją.
Mirażem. Kłamstwem.
„— Przepraszam, że przerwałam ci randkę. — Pociągnęła nosem, wycierając się o rękaw bluzy.
— Ewentualny seks przy obrzyganej umywalce nie byłby do końca dla nas korzystny, powiedzmy, że mnie uratowałaś.
Żadne z nich się nie zaśmiało, ale Cheryl nie tego potrzebowała.
— Chcesz zapalić?
Nie chciała.
Zapaliła”.
Obóz Jupiter wcale nie był ostoją. Szczerze mówiąc, w pierwszej chwili, kiedy przepocony materac wżerał jej się w dupę, myślała, że Joel z niej żartował. Od obrzyganej umywalki do nieudanego syna Hadesa urodzonego z rzymskiej krwi dzieliła ich cienka nitka, ale prędko okazało się, że w jakiś dziwny, krzywy sposób, Cherry należy do świata Joela.
Później znienawidziła cały ten świat. Znienawidziła dotyk, znienawidziła palenie petów, znienawidziła cholernych synów Hadesa i znienawidziła idiotki i idiotów, którzy całowali się z nieudanym kochankiem przy obrzyganej umywalce. Nie znienawidziła Obozu Jupiter. W dziwny, krzywy wręcz sposób układanki, stał się jej nowym domem.
Leonard Halston
Ta-da, Leonard jest czwartym w kolejce ojcem, co brzmi cholernie dziwnie, zważywszy na to, że nosi to samo nazwisko co jej chłopak. Leonard pojawił się w jej życiu jeszcze przed Vergilem i pełnił funkcję jej mitycznego mentora, którego wcale nie potrzebowała, ale nie przeszkadzało mu to w prawieniu jej niepotrzebnych morałów. Przechodziła wtedy okres, kiedy odzywanie się do kogokolwiek przychodziło jej ze zbędnym trudem, a Leonard mówił tak przyziemnie o inteligentnych rzeczach, że wdawała się z nim w dyskusję bez większego problemu. Jej związek z Vergilem sprawił jedynie, że Halston zaczął traktować ją jak własną córkę i obecnie są na tym etapie relacji, gdzie Cherry pije mleko z kartonu w ich lodówce.
▸ Vergil Halston
„To nic złego czasem płakać, słońce”.

ODAUTORSKO

Kontakt z autorem postaci:
▸ johnnycatboy [Discord]
▸ ciurakelnaruciakel@gmail.com
▸ Riptide [Howrse]
Uwagi: Nie jestem jakoś szczególnie wymagający; mam dużą tolerancję, jeśli chodzi o przedstawienie mojej postaci, nawet najbardziej irracjonalne zachowanie w odpisie jestem w stanie wyjaśnić, więc nie przeszkadza używanie mi jej do woli w opowiadaniach. Mimo wszystko, kiedy zaczynam z kimś wątek, przede wszystkim chcę, żeby ktoś najpierw mnie o wątek zapytał — bo jak tolerancję na irracjonalność mam dużą, tak na wpieprzanie mi się między wódkę a zakąskę już niekoniecznie. (Spoko, zazwyczaj nie odmawiam). Wolę dłuższe odpisy, bo moje minimum własnych opowiadań to 1000 słów.
Jeśli chodzi o Cherry, to proszę tylko o nieproponowanie mi żadnych romantycznych relacji w wątkach z nią.
W razie odejścia:
Ostrzeżenia: 0/3
Wizerunek: @nozomiiu
Autor cytatu: Drake. Serio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz