Jedną z zalet tych od Dionizosa było niewątpliwie to, że sami załatwiali alkohol.
To nie tak, że jestem sknerą — wystarczyłoby, bym zakręcił się wokół jakiejś starszej dziewczyny i rzucił komplementem, że burgundowy pasuje do jej skąpanych w zieleni oczu, nawet jeśli nie byłoby w tym krzty prawdy. Od słowa do słowa, wyznałbym na ucho, że najbardziej to ja lubię popijać piwo, tak pod drzewem, w ciepły dzień, najlepiej kraftowe. Zachichotałaby wówczas, a z nadejściem wieczora byłbym bogatszy o trzy butelki jakiegoś z całą pewnością nie kraftowego Bud Lighta. Obóz nie wyrobił we mnie szczególnej tolerancji na alkohol, więc trzy piwa sprawiłyby, że do końca wieczoru byłbym wesół jak mała płotka.
Imprezy obozu herosów działały w imponujący sposób. Niemal nikt nie dostawał osobistego zaproszenia — ktoś, często Hermesiątka, puszczał cynk, że sobotni wieczór spędzamy na opijaniu bitwy o sztandar w domku dwunastym. Jeśli ktoś miał ochotę na mocne wino i wdychanie wszechobecnego odoru potu zmieszanego z duszącym zapachem zioła, wpadał, w przeciwnym wypadku, jak pan Zeus nakazał, zakopywał się między poduszkami w swoim pokoju albo chodził na schadzki, na ogół nic pomiędzy. Co za szkoda, że na tę noc moja współlokatorka kogoś zaprosiła.
Ledwo wybiła osiemnasta, z bólem serca zacząłem szykować się na imprezę. Zrobiłem to wszystko, co robią mężczyźni przed wyjściem, wykąpałem się w błocie, wysikałem przez balkon i wytarłem twarz ręcznikiem do ciała. Spojrzałem w lustro, puszczając do siebie oczko.
— Kolejna sobota, kolejna impreza — rzuciłem, zaglądając do szafy. — Porażka.
Rewyn spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi. Wyciągnął swój długi tułów wzdłuż łóżka Kai i sapnął głośno.
— To po co na nią idziesz? — Oparł się na ramionach, unosząc głowę.
— Żebyś nie był sam. — Wzruszyłem ramionami. — Chociaż i tak znikniesz z jakąś laską, a ja skończę chlejąc z Laurencym na czas.
W odpowiedzi usłyszałem parsknięcie.
— Przynajmniej cię lubi.
Otworzyłem szafę i przesunąłem kilka wieszaków, szukając odpowiedniej koszulki.
— A ciebie nie? — zapytałem zza drzwi.
Nie miałem zbyt dużo ubrań. Wszystkie, które znajdowały się we wspólnej szafie, były nudne, monochromatyczne, tak, żeby pasowały do dwóch par spodni i butów. Złapałem czarną, luźną koszulkę z rękawem ponad łokcie i ciemnoniebieskie, szersze jeansy i rzuciłem je na łóżko, tuż obok Rewyna. Rewyn, odkrywając, że dziewczynom szczególnie podobają się skórzane kurtki, założył ją do białego topu i materiałowych, ciemnych spodni. Cholera, jesteśmy zajebiście nudni.
— Tak w sumie to nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Rzadko z nim rozmawiam.
— W takim razie trzymaj się mnie i nie leć na każdy tekst na zasadzie… — zacisnąłem usta — „Chodź, pokażę ci moją szynszylę”. To praktycznie zawsze pułapka. Kto, do kurwy, kupuje szynszyle?
— To samo powiedziałem! — Uniósł ramiona.
— A potem za nią poszłeś.
— Zobaczyć szynszylę.
— Której nie było.
— Dobra, dobra. — Machnął ręką. — Zakładaj to, nudzę się.
Wcisnąłem się we wszystko, co uprzednio przygotowałem, wyjąłem z szafki kilka pierścionków. Moja pozłacana biżuteria z wątpliwej jakości metalu była jeszcze większym oszustwem niż prognozy pogody w magazynach wędkarskich. Zawiązałem sznurówki trampek i poprawiłem włosy, pociągając za poniektóre loki.
— Rozjebały mi się włosy — wymamrotałem, stojąc przed lustrem.
— Pierdolisz.
— Nie no, serio, są straszne.
Rewyn podniósł się z jękiem z łóżka i poklepał mnie po plecach.
— Wychodzimy, misiu. — Oparł się o futrynę drzwi prowadzących na korytarz. — Słyszysz to?
— Co? — Spojrzałem na niego z konsternacją.
— Pitbulla, mój drogi. Pitbulla.
Chociaż muzyka nie grała zbyt głośno, musieliśmy poczekać chwilę, zanim ktoś otworzył nam drzwi. Jakiś starszy chłopak uśmiechnął się szeroko na nasz widok i najwyraźniej musiał znać Rewyna, ponieważ objął go ręką i pchnął w stronę tłumu, a mnie zawołał przez ramię, żebym, nie daj Bogom, nie został na dworze. Rozejrzałem się po ludziach i poczułem dziwne ukłucie niezręczności, gdy Rewyn zniknął z mojego pola widzenia, oddalając się z tamtym chłopakiem.
Nie znałem co prawda każdego, ale większość twarzy na swój sposób wyryła mi w pamięci. Pod ścianą stał dzieciak Anterosa, na stole tańczył młody Apollo. W kącie obściskiwał się syn Erosa z córką Ejlejtyi, a ktoś, bodajże potomkini Eris, łypała na nas zza regału.
Odnalazłem Laurencego wpół drogi do jednej z moich dobrych koleżanek lub, prędzej, to Laurency znalazł mnie. Klepnął mnie w potylicę i wykrzyczał moje imię, rozkładając ramiona.
— Laurency! — zawołałem w odpowiedzi, próbując przekrzyczeć Give me everything tonight. Przytulając pretora małych Dionizosów, poczułem mocny zapach kwiatów i alkoholu. — Jak leci?
Laurency pokiwał głową w rytm muzyki i razem z tłumem odśpiewał wers refrenu, zanim ponownie skupił się na mnie.
— Excuse me, and I might drink a little more than I should tonight. — Słyszałem. — Świetnie, świetnie, młody. Chłopie, tak naprawdę to mucha nie siada, leci wspaniale. Lepiej to nigdy nie było!
To samo mówił ostatnio, gdy leżeliśmy napierdoleni w wannie. Wierzę, że dla Laurencego każdy moment był najlepszy. Bardziej wierzę mu, kiedy jest pijany, niż trzeźwy, chociaż wątpię, by kiedykolwiek był w pełni sprawny.
— Dobra, słuchaj, Perka. — Odsunął się ode mnie z rozjechanym spojrzeniem. Popatrzył się dookoła, później jego wzrok spoczął na mnie. Później wylądował na jego kubku. — Trzymaj, to dla ciebie, prezent od wujka Laurencego. — Wcisnął mi go do ręki. — Starczy ci na, na moje oko, dwie minuty. Po więcej wiesz, gdzie iść, prawda?
— Tak jest, szefie.
— Dobre dziecko. — Poklepał mnie po głowie i nie mówił już nic więcej, na powrót zajęty Pitbullem.
Zobaczyłem, jak jego czarne włosy znikają gdzieś między gośćmi posiadówki u Dionizosa. Wychyliwszy kubek, opróżniłem go w czasie szybszym niż dwie minuty i nie wahałem się dłużej, tylko ruszyłem do prowizorycznej kuchni, czyli alejki w korytarzu, gdzie Laurency postawił małą lodówkę. Co prawda nazywali to kuchnią, ale nigdy nie sądziłem, by spełniała wszystkie kryteria, czyli minimum potrzebne do przygotowania posiłku. Gdy opiekunowie przerywali nam zabawę, pretor porywał ją pod pachę i wrzucał pod swoje łóżko i muszę przyznać, że jego sposób nigdy nie zawiódł.
Nad lodówką pochylała się grupka obozowiczów i wyraźnie nie mogli zdecydować się, jaki trunek wybrać i jaka jego ilość ich nie zabije. Wymruczałem coś pod nosem i podsunąłem swój kubek, by mogli go napełnić. Jedna dziewczyna uśmiechnęła się do mnie.
— Ładne muszelki. — Wskazała na mój naszyjnik, kiedy nalewała mi wina.
Uniosłem kąciki w niezręcznym uśmiechu i naprędce skinąłem głową.
Następna godzina minęła w akompaniamencie kolejnych piosenek Pitbulla i Britney Spears, a ja włóczyłem się od osoby do osoby, prowadząc głębokie konwersacje na temat sensu istnienia mrówkojadów i sposobu zdobywania ryb przez pingwiny. Moi rozmówcy zdawali się szczerze interesować oboma tymi tematami, ponieważ nie wydawało się, żeby rozmowa na którymkolwiek etapie miała zmierzać ku końcowi. W kulminacyjnym jej momencie poczułem, że mój pęcherz nie radzi sobie z ilością wypitego przeze mnie wina. Przeprosiłem kulturalnie towarzystwo i wstałem, szurając krzesłem.
Zapukałem do łazienkowych drzwi.
— Zajęte, ale możesz wejść! — Wydobyło się zza nich.
Bez wahania nacisnąłem klamkę i wparowałem do pomieszczenia. Zamiast jednej czy dwóch osób okupowało je co najmniej siedem — dwie w wannie, cztery na podłodze i jedna na toalecie. Ktoś stał w rogu, ale być może były to tylko pijackie omamy, a jegomość tak naprawdę był wieszakiem na ręczniki.
— Perka! — Uśmiechnął się chłopak siedzący pod wanną. — Stary, myślałem, że nie przyszedłeś!
Kiwnąłem do Mylesa.
— Jestem — odparłem. — I bardzo chciałbym się wysikać.
— Śmiało — zachęciła mnie jakaś dziewczyna. Widziałem ją po raz drugi w życiu, kojarzyłem te ciemnobrązowe włosy i duże usta. No tak, nalewała mi wina. — Dostaniesz coś w zamian.
— Nie chcę się lizać, jestem zbyt trzeźwy — jęknąłem.
— Lizanie się? — zaśmiał się Myles. — Perka, mamy coś lepszego od lizania.
Skinął głową na leżącą w wannie córkę Demeter. Trzymała między palcami skręta i wydmuchiwała chmurę dymu.
Tym razem to ja trafiłem do wanny, obserwując, jak jedna z moich nowych koleżanek trudzi się, by się z niej wydostać. Oddała mi skręta i wyszła z łazienki. Zostało nas tu pięciu — ja, Laurency, dwóch od Ateny i chłopak od Hypnosa, który siedział obok mnie z nogami przewieszonymi przez krawędź wanny. Czasem stykaliśmy się butami i rechotaliśmy jak dzieciaki, kopiąc się wzajemnie.
— Wiesz, że w Szwajcarii nie można mieć jednej świnki morskiej? Musisz mieć dwie — powiedziałem w pewnej chwili, patrząc na niego pełnym umiłowania do przypadkowych faktów spojrzeniem. Chłopak zmarszczył brwi i rozciągnął usta w uśmiechu.
— Przejebane.
— No nie? — Przekazałem mu zioło. — Skąd ty właściwie jesteś, kolego?
— A z Ameryki — odparł, zaciągając się.
— Fajnie. Ja nie.
— To skąd jesteś?
— Ee… — Musiałem to przemyśleć. Lecąca w tle Taylor Swift odbijała się od ścianek mojego opustoszałego umysłu. — Norwegia.
— O kurwa! Widziałeś kiedyś potwora z Loch Ness?
Zmrużyłem oczy.
— Debilu. Potwór z Loch Ness jest ze Szkocji.
— To z Loch Ness czy Szkocji?
— Tobie już wystarczy. — Wyrwałem skręta z jego ręki. Obrzucił mnie pełnym dezaprobaty spojrzeniem. — Nie złość się, to dla twojego dobra.
Milczenie.
— Umiesz łowić ryby?
— Łowić ryby? Nie.
— A chcesz umieć?
ace?
◇──◆──◇──◆
◇──◆──◇──◆
1400 słów: Perka otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz