czwartek, 22 sierpnia 2024

Od Ziona do Angusa — ,,Kocioł bałkański"

Angus Oikonomou na pierwszy rzut oka był półbogiem. Jego irytująca, nadzwyczajna pewność siebie względem Ziona i niewytłumaczalny uśmieszek, gdy wyznał, że matka i ojciec pochodzą z Grecji. I dziwne napięcie między nimi, gdy po raz pierwszy się spotkali. Zion miał wystarczająco znaków, żeby go podejrzewać, ale wszystkie sprawnie ominął.
Tego dnia, zresztą jak codziennie, syn Ateny obudził się o szóstej rano, a przytłaczające, poniedziałkowe powietrze wpływało przez otwarte na oścież okna. Takie właśnie poranki, gdy to już od świtu letnia temperatura dawała się we znaki, przypominały Zionowi o zamontowaniu klimatyzacji, ale on i tak zawsze nie znajdował czasu, żeby przysiąść nad tematem. Zamiast tego, Blondyn ratował się spaniem pod cienkim prześcieradłem i w samej bieliźnie.
Po przebudzeniu sprawnie, jak robot, wypełnił wszystkie punkty swojej porannej rutyny. Zaparzył sobie espresso, wziął szybki prysznic, ubrał dzień wcześniej przygotowane ubrania. Zatrzymał się, dopiero gdy trzeba było wybrać zegarek, choć i tak wiedział, że wybór padnie na ten sprezentowany mu przez Blanche. Ostatecznie, chwycił za słuchawki, odpalił najnowszy album od The Strokes i wyszedł z mieszkania. Dotarcie do pracy, tak jak zawsze, zajęło mu dokładnie dwadzieścia trzy minuty metrem, a jeszcze przed wstąpieniem do biura, wpadł do pobliskiej kawiarni, by wziąć na wynos drugą już tego dnia kawę i coś na drugie śniadanie. Drzwi wieżowca, w którym znajdowało się jego biuro, przekroczył równo o ósmej. Gabinet Ziona znajdował się natomiast na poziomie -1, zaraz obok serwerowni, tak by Heros mógł być zawsze na posterunku. Zjazd windą z parteru trwał jakieś trzydzieści sekund i McQueen zazwyczaj zjeżdżał samotnie, gdyż większość osób kontaktowała się z nim mailowo, nie lubił, gdy przychodzono do niego osobiście.
Tego dnia musiało jednak być inaczej. Zaraz po Zionie do windy wpadł długowłosy chłopak. Czarne włosy sięgające mu do ramion skutecznie osłabiały mu jeszcze nastoletnio wyglądającą twarz. Tak jak w przypadku Blondyna, głowę chłopaka przyozdabiały słuchawki.
— Ej, sorry! — rozległ się głos chłopaka zaraz po wyjściu z windy.
Zion zniżył wzrok.
— Szukam Ziona McQueena. 

 Angus
 ──── 
 [321 słów: Zion otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]

wtorek, 20 sierpnia 2024

Od Havu CD Judasa — ,,Take me to church"

Poprzednie opowiadanie

— Mamo.
Zasłonięte zasłony. Zamknięte okna. Telefon; a po drugiej stronie słuchawki kobieta, której teraz potrzebował.
— Co się stało?
Zapewne już wiedziała. Wyczuła zmianę tonu głosu. Telefon i setki kilometrów dzielących matkę z synem nie sprawiają, że nie będzie wiedziała.
Cisza. Nie wiedział, co powiedzieć. Ta cisza nie była błogosławieństwem. Nie uspokajała. Powodowała jeszcze większy chaos w i tak zmęczonym umyśle.
W końcu się w sobie zebrał, przegryzając krótkie paznokcie i nerwowo poprawiając kołnierz koszulki, odpowiedział:
— Myślisz, że człowiek jest w stanie o czymś zapomnieć tak, żeby więcej o tym nie myśleć?
Głupie pytanie. Nielogiczne. Jednak matka wiedziała. Mógł przysiąc, że usłyszał ciche, uspokajające westchnięcie po drugiej stronie słuchawki.
— Nie, Havu. Człowiek tak łatwo nie zapomina. — Znów cisza. — Ukrywasz coś.
To prawda — ukrywał. Nie był w stanie opowiedzieć jej, co się stało. Wątpił, że mógłby opowiedzieć o tym komukolwiek.
— Nie.
Tylko matka, której nie zależy na własnym dziecku, uznałaby tę odpowiedź za szczerą.
Rakas poikani, od początku widać, że coś się stało. Nie jestem głupia. — Dogryzał się już do krwi. Jeszcze chwila a zacznie zjadać swoje palce, pozostawiając jedynie obgryzione paliczki. — Jesteś już taki duży, a wciąż zachowujesz się jak mały, pięcioletni chłopiec. — Wiedział, że rodzicielka się właśnie uśmiechała. — Im bardziej będziesz chciał o czymś zapomnieć, to tym bardziej będziesz to zapamiętywać. Chciał zapomnieć. Naprawdę chciał zapomnieć. Chciał się pozbyć myśli, a najlepiej mózgu.
— Wiem.
Odpowiadał półsłówkami, dalej zajadając się własnymi paznokciami.
— Cokolwiek się stało, pamiętaj, że możesz dzwonić, dobrze?
Wiedział, że rozmowa biegnie ku końcowi. Matka była zajęta pracą, a on był tylko zdesperowanym, męczącym synem, który nie potrafił poradzić sobie z jedną sytuacją i z tysiącem natrętnych myśli.
— Muszę już iść.
— Wiem.
Myślał, że się zaraz rozpłacze. Uczucie powiększającej się guli w gardle robiło się coraz bardziej nieznośne. Podduszało.
Rakastan sinua, Havu.
Powiedziała coś jeszcze, ale tego już nie usłyszał.
Zasłonięte zasłony, zamknięte okna, śpiące szczury i on — z tysiącem myśli i tysiącem obaw, które nie pozwalały na normalne funkcjonowanie.

 
Zmienił pracę. Na coś, co tak naprawdę kochał robić i na coś, na co pracował kilka lat. Odejście z obecnej pracy nie wzbudzało w rudowłosym żalu — uwielbiał swoich współpracowników, ale nienawidził wszystkiego innego. Gdyby mógł, to podjąłby tę decyzję wcześniej.
Przez pierwszy miesiąc ciężko było mu się przyzwyczaić, ale w końcu zaczął robić postępy. Szybko też zauważono, że jest kreatywny i myśli poza schematami.
Wszystko się jednak zepsuło przez tę jedną sytuację. Przyjście do pracy w stanie praktycznie agonalnym (tak się właśnie czuł) kosztowało go pięć litrów wylanych potów i jeszcze trochę nerwów.
Kilka upomnień w ciągu pierwszej godziny. Kolejne w ciągu następnej. I jeszcze parę następnych, które do końca wytrąciły młodzieńca z równowagi.
Został wysłany na przerwę, której potrzebował właściwie od pierwszej minuty pracy.
— Chcesz kawy?
Podniósł niechętnie głowę.
— Hm?
— Będę robić dla siebie kawę i pomyślałam, że może też będziesz chętny.
Młoda kobieta wpatrywała się z wyczekiwaniem w zmarnowaną twarz Havu. Była od niego młodsza, ale znacznie bardziej doświadczona i pewna w tym, co robiła. Szybko wbiła się w grono tych, którzy tłumaczyli nowym obsługę sprzętu i prowadzenie badań.
— Zrób mi najmocniejszą, jaką tylko potrafisz, okej?
— Jesteś obrzydliwy. — Skrzywiła się i podeszła do automatu.
Nie zareagował na ten komentarz, chociaż wcześniej pewnie zwijałby się ze śmiechu i odpowiedział czymś równie zaczepialskim.
— Opowiadaj. — Postawiła kubek ciepłego espresso przed nosem rudowłosego. Sama usadowiła się wygodniej na krześle i upiła łyk swojego karmelowego latte.
— O czym? — zapytał od niechcenia, ale dobrze wiedział, że się jej nie pozbędzie. W bardzo krótkim czasie zdążyli się zaprzyjaźnić i teraz Havu każdą przerwę spędzał z tą niską laborantką, która najchętniej wycisnęłaby z niego wszystko, jak z mokrej szmaty.
— Czy ty myślisz, że nie mam oczu? — Uderzyła papierowym kubkiem o stół. Trochę karmelowego latte wylało się na szczupłe ręce kobiety, ale kompletnie ją to nie obchodziło. — Wyglądasz jak trup. Nie rozmawiasz z nikim. Nie rozmawiasz ze MNĄ.
Ostatnie słowo podkreśliła w taki sposób, że Havu wstrząsnęły dreszcze.
— Mój szczur jest chory.
— Kłamiesz — burknęła, obrażona. — Nie umiesz kłamać. Jesteś w tym tragiczny.
— A ty się we wszystko musisz wtrącąc — odbąknął. Kobiecie zadrżała powieka. Nic tak nie denerwuje, jak przyjaciel, który coś przed tobą ukrywa.
— Nie jesteśmy w podstawówce, ale wyglądasz, jakby twój szkolny crush dał ci kosza.
Jeszcze chwila, a zabije się na jej oczach.
— Nie, kurwa, na pewno nie chodzi o to. — Rzucił zdenerwowane spojrzenie przyjaciółce. — Jak wyjdziesz ze mna w weekend na miasto, to może ci wytłumaczę, okej? — Było to oczywiste kłamstwo, ale Mia się zawsze na to nabierała. Kiedy wychodzili, by się napić i rozerwać, to już nigdy więcej nie wracała do tematu, który był niewygodny dla Havu.
— Hmm, dobra, niech ci będzie. — Uśmiechnęła się niewinnie i upiła łyk dalej gorącej kawy. Ciemna, równo przycięta grzywka wpadała do jej równie ciemnych oczu.
— Piątek?
— Niech będzie sobota. — Wstała, by wyrzucić pusty kubeczek. — Zbieraj się, zostało ci pięć minut. — I wyszła, by zostawić rudowłosego samego w małym, jasnym pomieszczeniu.
Kiedy upewnił się, że Mia zniknęła i nie zaglądnie mu przez ramię, odważył się na wyciągnięcie telefonu. Od dobrego tygodnia codziennie dostawał po dwadzieścia sms'ów od Judasa i równie po dziesięć telefonów. Nie zablokował go, chociaż już wielokrotnie próbował to zrobić.
Pierwsze, co zobaczył na ekranie blokady, to kolejne pięć nieodebranych połączeń. Może jednak zdecyduje się na zablokowanie numeru mężczyzny?
Odblokował telefon. Zignorował kolejne nieodczytane sms'y i schował urządzenie do kieszeni.
Nic gorszego przez najbliższe dni nie mogło się już przytrafić, prawda?
Nie było to prawdą. Oczywiście, że nie było to prawdą.
Po przerwie pracował jedynie godzinę. Całe sześćdziesiąt minut spokoju zostało zaburzone przez starszą kobietę, zajmującą się wypisywaniem dokumentów i zszywaniem kartek z wynikami badań.
— Hm, Havu? Ktoś przyszedł i powiedział, że cię szuka.
Zadrżał jak przerażony szczeniak w nowym w domu.
— Kto?
— Nie jestem pewna, bo nie powiedział, ale chodzi o jakieś wyniki.
Ulżyło mu. Wyniki. Przecież pracuje. Musi chodzić o wyniki.
— Powiedz, że zaraz podejdę.
Odłożył sprzęt na bok, powiedział pierwszej lepszej osobie, że za chwilę wróci i opuścił laboratorium. Przez cały korytarz szedł zestresowany, że może jednak nie chodzić o wyniki; a jeśli już o nie chodzi, to że wykonał coś w nieprawidłowy sposób. I gdyby nie te nitrylowe, czarne rękawiczki, których zapomniał zdjąć, to pozjadałby, już i tak obgryzione, paznokcie.
Pociągnął nosem ze zdenerwowania. Podrapał się po ręce, a potem wykonał dwa przysiady przed wyjściem do holu głównego.
— Dzień dobry — odchrząknął, przełykając nagromadzoną ze stresu wydzielinę w gardle.
Na początku nikogo nie zauważył i pomyślał, że starsza pani musiała się pomylić; i kiedy podszedł bliżej, tam, gdzie znajdowały się drzwi wejściowe, zobaczył swój największy koszmar oraz powód wszystkich nieszczęść.
Zatrząsł się. Najpierw z nerwów, potem z przerażenia, a potem znów z nerwów.
Idealnie dopasowany, biały fartuch zaczynał dusić rudowłosego pod gardłem, co było nawet niemożliwe, bo zapięcie nie kończyło się w takim miejscu.
— Hej.
Uśmiechnął się z bezsilności. Chciało mu się płakać.
— Jesteś zły?
Kurwa, kurwa, kurwa.
Kilka głębszych oddechów nie pomogło. Nic nie pomogło. Takiej złości nie dałoby się opanować, nawet jeśli posiadałby jakieś głupie moce.
— Przepraszam, czy ciebie, kurwa, pojebało? — Ściszył głos, kątem oka spoglądając na starszą kobiecinę, dokładnie zszywająca dokumenty zszywaczem.
Stuk, stuk, stuk.
Gniecenie kartki, szuranie i kilka chrząknięć.
— Błagam, idź stąd — szepnął, szarpiąc się z rękawiczką, która przykleiła się do jego spoconej dłoni. — Nie stój tak. — Wcisnął nitrylową rękawicę do kieszeni.
— Daj mi coś powiedzieć.
Zwężył usta w cienki pasek i zazgrzytał zębami. Dwadzieścia sekund ciszy i nieznośny wzrok kogoś, kogo wolał teraz nie widzieć.
— Chodź. — Skinął głową w kierunku drzwi i poprowadził mężczyznę na zewnątrz, za budynek, w miejscu, w którym nikt nie podsłucha ich rozmowy.
Havu skrzyżował ręce na piersi i cały czas, poirytowany, grzebał butem w ziemi. Nie spoglądał na Judasa, starając się skupić całą uwagę na tym, co wykopywał.
— Masz minutę. — Wygrzebał telefon z kieszeni i włączył stoper. — I po tej minucie stąd wypierdalasz.
Ścisnął smartfon w dłoni, prosząc w myślach, by ta minuta minęła szybciej; bo jednak te sześćdziesiąt sekund potrafiło trwać wieczność.
— Przepraszam — zaczął z całkowitą powagą. — Myślę, że… opętało mnie coś. To nie było moje celowe działanie, naprawdę.
— Żartujesz sobie ze mnie?
— Przepraszam. Pan Bóg…
— Nie wierzę, że jesteś poważny. — Kopnął pierwszy lepszy kamień, który z brzdęknięciem odbił się od ściany budynku. — Przyszedłeś tu tylko po to, by gadać o swoich wymyślonych opętaniach i wymyślonym Bogu?
— Przepraszam, nie myślałem trzeźwo, ja… myślę, że nie byłem sobą.
Havu zerknął na ekran telefonu. Stoper pokazał pierwszą minutę.
— Minął ci czas. — Schował urządzenie do kieszeni i obrócił się na pięcie. Chciał jak najszybciej stąd uciec.
— Poczekaj…
Jednak Havu już się nie zatrzymał, chociaż słyszał i czuł, że Judas za nim idzie.
Wszedł roztrzęsiony do budynku, gdzie spotkał zaniepokojoną Mię. Kobieta natychmiast objęła ramieniem rudowłosego i pociągnęła w stronę korytarza, pytając co dwie sekundy, dlaczego jest taki zdenerwowany.
— Hej, kim on był? — pytała, ale Havu nie odpowiadał na żadne z zadanych pytań.
— Który mamy dzień tygodnia?
— Czwartek.
— Na pewno nie możesz wyjść ze mną w piątek?
Mia się zawahała.
— Jednak mogę. — Uśmiechnęła się. — Jeśli potrzebujesz.
— Dzięki. — Odwzajemnił uśmiech pierwszy raz od kilku dni. 

 Judas
──── 
 [1482 słowa: Havu otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]

poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Od Judasa CD Havu — ,,Take me to church"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Był w życiu pewien wielu rzeczy. Był pewien nawet wszystkiego, a raczej tak uważał. Z tego powodu też nie lubił, gdy ktoś budził w nim poczucie jakiegokolwiek skonsternowania. A równocześnie, to wszystko, co przeżywał, nie wywoływało niepewności. Było bardziej jak tajemnica, którą za wszelką cenę chce skryć, ale jej zawartość jest na tyle oczywista, iż nie trzeba jej chować. I on sam tworzył dla samego siebie sekret, starał się uczynić to coś zagadką, by nie musiał stawiać czoła rzeczywistej postaci rzeczy, która… była w konflikcie ze wszystkimi jego wartościami, chociaż nauczył się, że życie osoby ściśle związanej z wiarą nie jest zero-jedynkowe.
Jest wciąż osobą taką, jak nie-święci. I to go przerażało. Wiara nie uchroni go przed absolutnie niczym. Gdy wstępował do parafii, gdy poznawał Aidena, gdy zaczynał naukę w seminarium — nic z tego nie było talizmanem ochronnym, a nawet stawało się przeszkodą w byciu normalnym człowiekiem. I każda spowiedź była coraz bardziej uwłaszczająca, żenująca, pogrążająca go w tym fakcie coraz bardziej i bardziej (a z czasem robił to rzadziej, choć powinien nawet częściej i coraz mniej się do niej przykładał).
Nie chciał pamiętać o przeszłości i nie chciał być pamiętliwy. Ale czytał książki, w tym te od Aidena i myślał o niczym innym, jak o dawności. Czytał książkę, którą za wszelką cenę chciał odzyskać od Havu, myślał o tym, jak dostał ją od Aidena i zgubił przez swą bezmyślność, myślał o tym, czy nie było to coś więcej niż zwykły zbieg okoliczności, czy to nie było przeznaczenie — bądź znak dany od nieba. A wierzył, że to nikt inny, jak Bóg ustanowił bieg życia, więc musiał jemu zaufać, nie kłócąc się o podarowane mu złe drogi oraz popełniane przez niego błędy, czy też nieatrakcyjne zdarzenia. I musiał się pogodzić z tym, że Havu jest jedną z rzeczy, które mu posłano.
Dlaczego został mu posłany to już inna sprawa. Może nie było żadnego dlaczego, może niektóre rzeczy dzieją się bez powodu, a jednak są wpisane w narzucony z góry plan egzystencji. Są jedynie pobocznym, jednorazowym wydarzeniem. Havu mógł być właśnie jednorazową znajomością, która za chwilę przepadnie. Po prostu sobie był i po prostu sobie zniknie. Tylko, że Judas nie chciał, aby znikał, będąc tylko przeznaczeniem o znamionach przypadku.
Zapytałby Aidena, co o tym wszystkim uważa. Ten najpewniej stwierdziłby, żeby się o to nawet nie starał i nie próbował wywoływać niepożądanego efektu domina, bo jeszcze wywoła tornado, w którym i tak nie będzie widział już lokowanych, rudych włosów.
Myślał o Aidenie częściej, niż wskazywałoby na to spektrum zdrowego rozsądku. Próbował odwrócić swoje refleksje na inne sfery, ale było to bezsensowne i czas z dnia na dzień nie leczył ran, tylko je rozdrapywał na nowo, pogłębiał i tworzył coraz wypuklejsze bliznowce.
Widział go we własnym salonie, na środku drogi, w kawiarni, w kościele, w lustrze, jakby był zaburzony psychicznie. Przestał być dla niego prawdziwą osobą, a stał się senną marą, prześladującą go jak przewrażliwionego, ogromnie paranoicznego histeryka.
I myślał przy tym o Havu, który siedząc naprzeciw niego, przykrywał te myśli, będąc w przeciwieństwie do Aidena rzeczywistym tworem.
Nie budził żadnych wątpliwości, choć tak naprawdę go nie znał. A Judas nie wiedział, czy woli, jak coś jest dla niego w pełni, właśnie, oczywiste, bez sekretów i niedopowiedzeń, czy coś nie daje mu spokoju w pełnej postaci swej, właśnie, nieoczywistości.
A tak poza tym, odkrył, że nie potrafi grać w karty. Czuł, jak Havu patrzy na niego z politowaniem, jak na kompletnego idiotę.
— Z nikim nigdy nie grałem. Skąd mam niby to umieć?
— To głupie.
Zmarszczył brwi
— Co jest głupie?
— Że nie umiesz grać w karty.
Przez dziesięć minut tłumaczył Judasowi jak grać w UNO tylko po to, by ten rzucił z fochem karty na stół. Wyjaśnienie czegokolwiek osiem lat starszemu i niemal czterdziestolatkowi najwyraźniej nie było łatwe, bo od wieku (możliwe że) postradał już zmysły i wkroczył w epizod bycia zrzędliwym sztywniakiem prawie połowy stulecia. Oczywiście cały ten opis jest więcej niż hiperbolą, bo to nie tak, że jest starcem.
— Pokera nie nauczyłbyś się nawet w pięć lat.
Ksiądz westchnął.
— Pasjans, makao? Wojna? Cokolwiek chociaż kojarzysz? Wiesz, na czym polegają? — spytał rudowłosy z powagą i wręcz zmartwieniem, trochę z ironią.
— Jesteś hazardzistą? — burknął.
— Boże, nie musisz być taki markotny. — Uśmiechnął się, lekko odsłaniając zęby.
Odwrócił wzrok od tego uśmiechu, od jego różowo-bladych ust. Wstał z krzesła i poszedł bez słowa do kuchni tylko po to, aby nie musieć na niego patrzeć. Nalał wody do szklanki, której wcale nie chciał pić i speszył się, czując za sobą powiew powietrza i woń charakterystycznego, lekkiego zapachu, gdy Havu zaszedł go od tyłu.
— Masz pełno psiej sierści — skomentował, zdejmując dłuższy, biały włos z koszulki Judasa. — Na zewnątrz na tobie jej w ogóle nie widziałem.
— Na zewnątrz chcę jeszcze jakoś wyglądać. — Spojrzał na niego kątem oka, ale szybko znowu się odwrócił, mając wrażenie, iż Havu widział go w zupełnie innej wersji, niż ukazuje zawsze innym.
Ale czy to lubił? Owszem. Czy zwrócił uwagę na to, iż mówi taką rzecz, że poza domem nie widnieje na nim ani jeden włos? Czy taka głupota sprawiła, że poczuł się zauważony? I to jak.
— Wiesz — zaczął — ostatni raz byłem w kinie dziesięć lat temu.
— A — bąknął coś Havu w odpowiedzi, unosząc brew. — No i?
— Chcesz iść ze mną?
Nie odpowiadał mu dobre dwadzieścia sekund. Mężczyzna wbił wzrok w blat kuchenny, nie poruszając źrenicami ani o milimetr, jakby to pytanie było najtrudniejszą do odpowiedzi egzystencjalną hipotezą, której najstarsi filozofowie nie potrafią rozwiązać.
— Czy ty… wiesz, nie zliczę, który raz wychodzę z tobą gdzieś w tym miesiącu, bo ciągle mnie gdzieś zapraszasz. Ile razy byłem z tobą w kawiarni ostatnio? Zabrałeś mnie do jakiejś ultra drogiej restauracji, zdajesz sobie z tego w ogóle sprawę? Masz jakichś przyjaciół, że mnie tak wyciągasz?
— Oczywiście, że mam!
Zatrząsł się aż, bo złośliwość Havu podnosiła mu w niektórych momentach ciśnienie, a tym razem poczuł się wyjątkowo urażony i poczuł nieprzyjemny gorąc, jakby ktoś dotknął jego największego kompleksu. Ugryzł się w wargę aż do bólu.
— To może zabierasz mnie na randki?
I ciśnienie skoczyło mu pewnie ponad limit możliwy dla człowieka, jeśli taki istnieje. I najgorsze, że to, że to w ogóle zasugerował, też mu się spodobało, a mrowienie w klatce piersiowej zaczęło przenikać do jego osierdzia.
— Nie… nie — zadrżał mu głos. — Przestań gadać głupie rzeczy.
Havu uśmiechnął się znowu, a jego kąciki oczu uniosły się w górę znacznie, lecz tym razem stojący obok niego mężczyzna nie był w stanie stwierdzić, czy był to gest kpiący, rozbawiony czy po prostu sympatyczny. Pomyślał o tym, jak jego twarz rozjaśnia się, gdy to robi, niestotnie od intencji, dopasowując się do płomieni na jego głowie, przypominając mu zachodzące słońce, które rano wstaje jedynie dla niego, jakby szczerość w tym uśmiechu była dedykowana tylko Judasowi. I bardzo chciał, aby była. Tylko, jedynie, zupełnie i kompletnie
— Dostałem bilety od kogoś, dobra? Nie będę ich marnować.
Biały, długowłosy kundel trącił nosem Havu w dłoń, który w odpowiedzi podrapał go za oklapłym uchem, uśmiechając się do zwierzęcia.
— Mhm.

 
Poszedł z nim. Judas nie miał pojęcia, jak czuje się nastolatka, gdy jej kilkudniowy crush, którego zna tylko i jedynie z wygląda, nagle zwraca na nią uwagę (rzuca jej przelotne spojrzenie na korytarzu), ale zapewne odczuwał bardzo podobne wewnętrzne przeżycia, tylko parę lat później, mając zero doświadczenia w tego typu romansach, bo do swojej dwudziestki zdecydowanie nie wiązał romantycznych uczuć z nikim, a na pewno nie z drugim mężczyzną.
— Nie czujesz się dziwnie?
Syn Morsa zdezorientował się pytaniem, zdejmując z głowy swoją głupią czapkę ,,Fish want me, women fear me”, by poprawić kręcone włosy, dziś lekko napuszone, jakby rano wyglądały one dla niego niechlujnie i nie chciały się układać, przez co chciał ułożyć je grzebieniem, ale osiągnął efekt przeciwny.
— Co?
— Że ze mną wychodzisz — odparł, starając się rozważnie sformułować swą wypowiedź.
— Wiesz co — w pół westchnął, w pół burknął odpowiadający — byłbyś bardziej znośny, gdybyś nie robił z bycia jakimś wybrańcem twojego Boga swojej całej osobowości.
— Co… ale ja nie o tym… nie o tym mówiłem?
Havu mrugnął, pociągnął za kosmyk włosów, założył czapkę, odchrząknął i uśmiechnął się niepewnie.
— A, serio? Robisz z siebie czasem takiego main character, że po prostu ostatnio o tym myślałem, no i teraz pomyślałem…
— Przestań mnie obrażać!
— To zacznę cię komplementować. O, na przykład, ładnie wyglądasz w tych butach, Judas, naprawdę! Masz wyjątkowo dobry gust co do butów.
Komplement dotyczący butów to ostatni, jaki by chciał usłyszeć, bo cholera, nie ma czegoś takiego, że ktoś ładnie wygląda w butach — są najbardziej neutralną i bezpłciową częścią garderoby, bo to tylko buty, które nie są nawet blisko twarzy, ładnie można wyglądać w koszuli albo spodniach, ale nie butach — ładnie wyglądają oddzielnie, same w sobie, ale nie w połączeniu z osobą.
Zaczynał mieć deluzje i myśleć, że Havu go podrywa. W nadnaturalny sposób.
Nie wiedział, w którym momencie przełamali barierę nienawiści do siebie i wstąpili w drogę przyjaznego przekomarzania siebie. Nie wiedział, czy zrobili to obydwoje jednocześnie, czy to jeden był inicjatorem i drugi się na to zgodził. Nie pamiętał już nawet, co było tym punktem przełamującym, który tak szybko i gwałtownie wywrócił jego emocje i stosunek do Havu.
Bo odczuwał, iż rzeczywiście, było to bardzo nagłe, wręcz absurdalnie niespodziewane. Niemożliwe, aby rozwijał te uczucia powoli, a tym bardziej nie od samego początku.
— Wybierz sobie lepiej popcorn.
— Płacisz?
Skinął głową. Wziął najzwyklejszy popcorn, do którego wsypał tyle gramów soli, że Judas po wyobrażeniu sobie tego smaku na języku wzdrygnął się momentalnie. Żałował coraz bardziej, że go zaprosił.
— Lubisz karmel? Jesteś dzieckiem?
Uśmiechnął się w odpowiedzi. Zadrżała mu brew.
— Rozszarpię cię.
— Tylko na to czekam — odparł. — To znaczy, że działa moje wkurwianie cię.
Próbował ignorować mężczyznę, gdy wchodził na salę filmową, na której finalnie znajdowali się oni i parę osób w niższych rzędach, dzięki czemu było cicho. Nie odzywali się już do siebie ani słowem, nawet nie zerkali, wypijając jeszcze przed zaczęciem się filmu już połowę coli.
Judas wiedział doskonale, na co miał bilety i znał recenzje tego okropnego kiczu, na jaki go zabierał — więc jakże się (nie) zdziwił, gdy seans okazał się słabym horrorem z brakiem fabuły, okropnymi bohaterami i wątpliwymi jumpscare’ami, z którego jedyne co zrozumiał to to, że dwie główne postacie walczyły z jakimiś demonami i całowały się oraz robiły znacznie gorsze rzeczy, które wyczyniają tylko króliki, co średnio dwadzieścia minut. Jedyne, co było w nim dobre, to muzyka.
— Głupie jest wydawanie tak dużo, równie dobrze za parę dni możesz sobie obejrzeć ten film za darmo na jakiejś nielegalnej stronie.
— Ty mnie tu wziąłeś.
— Wiem.
— Ktoś właśnie wyszedł. Nie chcesz wyjść?
— Nie.
— Podoba ci się ten gniot? — Zmarszczył brwi.
— Nie, ale dobrze jest czasem się odmóżdżyć — powiedział z uśmiechem.
Havu z niedowierzaniem zatopił się w kinowy fotel jeszcze bardziej, ze znużeniem opierając brodę o dłoń. Westchnął głośno.
— Czemu zabrałeś mnie na coś tak nudnego?
— Bo zwracasz na mnie więcej uwagi.
— Co? — prychnął. — Co mówisz?
— Że zwracasz na mnie więcej uwagi. Zawsze zwracasz uwagę na to, co robimy razem, ale nigdy nie na mnie.
Rudowłosy zacisnął wargi, wbijając wzrok w mężczyznę, który nic nie odpowiadał, denerwując go jeszcze bardziej. Milczeli, walcząc o to, kto dłużej wytrzyma, kto szybciej się podda z frustracji. Havu przełknął ślinę, uchylając drżące, słone usta.
— I… przez to masz na myśli… — mówił najciszej, jak mógł, żeby nikt oprócz Judasa go nie słyszał.
— Co innego mogę mieć przez to na myśli?
— Nie wiem, do cholery.
Wiedział. Świadomie lub podświadomie, ale wiedział, pomimo że chciałby to interpretować inaczej. Mimo to pierwsze, co przyszło mu na myśl, sprawiło, iż nie był w stanie wyjść z odrętwienia ani ukryć szoku, jaki ukazywały jego szeroko otwarte oczy i szybki oddech.
Judas w końcu na niego spojrzał, przez chwilę utrzymając napięty kontakt wzrokowy, którego odległość po momencie się zmniejszyła. Havu dalej się nie ruszył, co tylko sprawiło, że drugi mężczyzna stracił wszystkie wahania, które w sobie nosił i bezczelnie przeniósł swoje spojrzenie z lisich,limonkowych oczu na malinowe wargi. Dał mu drugą szansę — przez co nie było to tak nagłe, jak to odczuł — z której nie skorzystał. Judas sam też nie wykorzystał swojej. Może uchroniłaby go przed falą żałości, wstydu i obrzydzenia, jaką potem będzie odczuwać kolejne kilka lat, bo swoje nieszkodliwe (jeszcze) myśli przerodził w grzeszny czyn.
Spierzchłe, suche usta Havu od oprószonej na nich soli nie zamknęły się, a uchyliły o kolejne milimetry, gdy Judas odsunął się gwałtownie od oparcia i je pocałował, łapiąc rudowłosego za szczękę, bowiem widział, jak drżał — zapewne nie wiedząc, czy się odsunąć, czy zostać w miejscu. Był to kolejny znak, który przegapił, zbytnio zafiksowany na własnej desperacji. Wolał nie przekraczać kolejnych granic, lecz zamiast tego, nie myśląc, co w ogóle wyprawia, tylko i jedynie chcąc, niemalże pożądając czegoś więcej, wetknął do środka smakujący karmelem język i ugryzł górną wargę Havu, próbując bardziej i bardziej się zbliżyć. Zbliżyć całym sobą, ale zapewne by to zrobić, musiałby wejść w środek jego ciała bądź go pożreć, bo nie było innego sposobu, aby wyrazić to, jak bardzo czuł się amoralny w tamtej chwili.
Otrząsnął się, kiedy Havu stęknął głośno i go uderzył w twarz z całej siły.
— Ał… kurwa. Kurwa! Co do chuja? Wiesz, jak to w pizdę bolało?! Co ty odpierdalasz?!
Musieli słyszeć go wszyscy, co znajdowali się na sali. Dotknął delikatnie palcami swoich pulsujących, poranionych ust, patrząc na Judasa jak chcąca uciec ofiara. Jak na największy koszmar, którego nawet mózg nie potrafi wyimaginować.
— Havu, czekaj — wydusił, oddychając ciężko. Miał sucho w ustach. — Przepraszam za to, pozwól mi…
— Jesteś jakiś popieprzony. Chory. Za co, kurwa, przepraszasz?! Co jest z tobą nie tak? — warknął przytłumionym głosem, wstając powoli. — Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę cię w moim życiu.
Słodko-słone połączenie jednak nie byłoby takie złe, o ile nie tworzyłoby goryczy. 

 Havu
 ──── 
 [2255 słów: Judas otrzymuje 22 Punkty Doświadczenia]

czwartek, 15 sierpnia 2024

Od Avery CD Sony — ,,Był sobie raz pajączek..."

Poprzednie opowiadanie

Wyjaśnijmy sobie jedną istotną rzecz: Avery nie było typem osoby, która panikowała z byle powodu. To nie w jeno stylu.
Dziecko Ateny zachowywało spokój w większości sytuacji, które resztę potrafiły przyprowadzić o nie lada stres.
Dopóty, dopóki chodziło o logiczne myślenie i szukanie rozwiązań na problemy i swoje, i swoich kolegów, Avery było niezastąpione.
Chyba że w grę wchodziły pająki.
Te przeklęte stawonogi były w stanie przyprawić Avery o gęsią skórkę i dreszcze, a w gorszych przypadkach nawet o ataki paniki.
Wśród dzieci Ateny nie było to nic nadzwyczajnego, zwłaszcza jeśli zna się mit o Arachne, dziewczynie zmienionej przez Atenę właśnie w pająka. Od wieków potomkowie przeklętej śmiertelniczki mściły się na dzieciach bogini mądrości.
Cóż, dlatego też Avery nie pałało sympatią do tych szczękoczułkowców, żeby wyrazić się łagodnie. Mimo wrodzonego lęku przed pająkami Avery starało się nie okazywać swego strachu, co nie było zbyt dużym wyzwaniem, o ile pająk nie znajdował się bliżej niż 5 metrów od jasnowłosego.
Przechodząc do sedna — Avery nie miało prawa się spodziewać bliskiego spotkania 3. stopnia ze stawonogiem podczas spaceru po Obozie Herosów. Po prostu miało pecha, znowu.
— Wiem! Robak Eryk Piłsudski! — wykrzyknęła niespodziewanie jedna z obozowiczek.
Tym sposobem Avery, chcąc-niechcąc, stało się świadkiem bohaterskiego uratowania życia pajączka przez młodego obozowicza. Dziecko Ateny, rzecz jasna, zachowało bezpieczny dystans i przyglądało się akcji młodszego herosa z nieukrywaną ciekawością. Nie było zresztą jedyne — reszta obozowiczów, nie kryjąc rozbawienia, zwrócili uwagę na tę osobę.
— Patrz! — Zielonowłosa osoba niespodziewanie pojawiła się przed Avery. — Oto Robak Eryk Piłsudski. Prawda, że fajny? — zapytała, podsuwając pająka tuż pod sam nos Avery.
Cóż, dziecko Ateny powstrzymało chęć zabicia pająka jednym celnym uderzeniem. Zamiast tego cofnęło się.
— Ehe — starało się brzmieć nonszalancko, ale głos drżał nu strasznie. Czuło, że krew odpływa nu z twarzy, gdy tylko rzuciło drugie spojrzenie na pająka. — Majestatyczny.
Avery zrobił jeszcze jeden krok w tył, nie spuszczając wzroku z nowo przybyłego dzieciaka i pająka. Otarło kropelkę potu z czoła.
— Doceniam twój entuzjazm, ale pająki wolę oglądać z bezpiecznej odległości. Tak w zasadzie, to w ogóle wolę ich nie oglądać.
Zaśmiało się nerwowo, ignorując ciekawskie spojrzenia zgromadzonych. Większość z nich patrzyła raczej na Avery ze współczuciem, doskonale wiedząc, że dzieci Ateny i pająki to nie za dobre połączenie. Reszta raczej tłumiła uśmiechy.
Zamiast tego Avery skupiło się więc na tej osobie — miała dredy pofarbowane na zielone, ciemną karnację i była niższa od nieno. Tak na oko była również młodsza o rok albo dwa.
Nieuznany.
Biorąc pod uwagę fakt niesamowitej przyjaźni tego obozowicza z pająkiem o imieniu Robak Eryk Piłsudski, Avery niemal natychmiast wykluczyło tezę, że osoba ta jest dzieckiem Ateny, ale zamiast tego nawiedziła no inna myśl.
Eryk, Erico.
Cholera, jak ono ma teraz patrzeć na syna Apolla bez przypominania sobie tego przeklętego pająka?! 

 Sony
 ─── 
[453 słowa: Sony otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Od Kala CD Elianne — ,,Dramat z oknem w roli głównej"

Poprzednie opowiadanie

Patrzył to na szmatę, to na Eli i wreszcie niechętnie odpowiedział tonem, który można było nazwać ,,delikatnie zdenerwowanym”:
— Dobra. Postaram się.
Dziewczyna posłała mu uśmiech pełen wdzięczności, ale to ani trochę nie poprawiło humoru Kala. Czuł się tak, jakby to on był czyjąś ścierką i ten ktoś wycisnął z niego wszystkie emocje, pozostawiając tylko niepokój i frustrację. Był już zmęczony i miał serdecznie dość patrzenia na te głupie okna, przez które nie mógł przeżyć tego dnia choćby w miarę spokojnie. Za nic nie miał najmniejszej ochoty na to całe obiecane Elianne staranie się, wolałby usiąść na ziemi i gapić się w przestrzeń wzrokiem człowieka, który odjechał trochę za daleko w świat swoich snów. Ale tych złych. Koszmarów. Widzi najokropniejsze rzeczy, ale nie ma siły ruszyć się, wstać i wrócić do życia, tylko męczy się, wyobrażając sobie te wszystkie ohydne rzeczy.
Już samo wejście po schodach było dla niego wyzwaniem, a co dopiero umycie tej brudnej ściery. Najzwyczajniej w świecie wrzucił ją do wiaderka, rozchlapując dookoła wodę i chwilę nią pomachał, żeby odczepiła się od niej ziemia. Można powiedzieć, że po prostu mu się nie chciało, ale Kal by tak tego nie nazwał. Powiedziałby, że nagle stracił jakąkolwiek chęć do ruszania się. I siłę, żeby wycisnąć ścierkę.
W milczeniu zaczął wycierać okna, nie do końca myśląc nad tym, co właściwie robił. Słyszał, że Elianne coś mówiła, ale nie miał ochoty słuchać jej i przyjmować do siebie jej słów. Jej towarzystwo powoli zaczynało go męczyć. Uszy go bolały, wszystko dookoła było dla niego za szybkie, a ręce za ciężkie. Łzy powoli zbierały mu się w oczach, ale z całej siły je powstrzymywał, polerując szybę. Gdy wreszcie skończył swoje pierwsze okno, jego największym marzeniem było położenie się na ziemi i odmówienie współpracy, ale w końcu obiecał, że się postara. Niemrawo podszedł do kolejnego okna, ale z tego bezmyślnego transu wyrwała go Eli. Poczuł dotyk jej ręki na ramieniu i wzdrygnął się, bo nadal nosiła rękawiczkę, która była bardzo nieprzyjemnie mokra. Odsunął się ze wstrętem i spojrzał dziewczynie w twarz. Chwilę po tym odwrócił wzrok.
— Wszystko w porządku? — spytała go ze szczerym zmartwieniem i troską.
— Ta — mruknął obojętnie, bawiąc się wilgotną szmatką w swoich rękach. Rozciągał ją, wbijał w nią palce i ugniatał tylko po to, żeby zrobić coś z dłońmi.
— Ale… Nie wiem, cały czas milczałeś, nawet gdy cię o coś pytałam, i…
— Nie, serio — przerwał jej Kal. Głos Elianne zaczynał działać mu na nerwy. Nie chciał wdawać się w jakąkolwiek konwersację. Nie chciał jej już słyszeć i musieć jej odpowiadać. Niech w końcu to skończą i będzie po wszystkim. — Czuję się świetnie — dodał beznamiętnym tonem.
— Coś tego nie widzę — upierała się Eli, a Kal westchnął sfrustrowany. Dziewczyna wyczuła, że stąpa po cienkim lodzie i zaraz dojdzie do wybuchu. Ale nie chciała przestać pytać. Wyczuwała, że coś było nie tak. — Możesz mi powiedzieć. Nie będę się śmiać ani nic takiego.
— Daj mi spokój — warknął Kal, prawie robiąc dziurę w swojej ścierce. — Ja pierdolę, nie możemy tego po prostu skończyć? Mam już tego wszystkiego serdecznie, kurwa, dość. Po chuj w ogóle chcesz ze mną rozmawiać, gdy mamy tak ważną robotę? — spytał z nutą sarkazmu. — Ogarnij się.
Odwrócił się do niej plecami i zaczął szorować szybę, wykonując gwałtowne i niezsynchronizowane ruchy. Czuł na sobie wzrok Eli, która nadal nie wzięła się za mycie, co niemożliwie go irytowało. W końcu to ona chciała, żeby szybko się uwinęli, prawda? Więc czemu, do cholery, stoi w miejscu i się na niego gapi? Proszę bardzo, stara się, myje te okna, nawet już nie narzeka. Ale jak jest cicho, to zaczyna się kolejne narzekanie. Czy on już nawet nie ma prawa do nieodzywania się? Nie może czuć się gorzej? Musi zawsze z uśmiechem na ustach i śmiesznym żartem rzucanym co chwilę zapierdalać jak nienormalny i ani razu nie powiedzieć złego słowa, ani na robotę, ani na ludzi, którzy z nim pracują? Cały czas każdy coś od niego chce, nie ma ani chwili czasu na odpoczynek i codziennie wypruwa sobie żyły przy kolejnym zadaniu, do którego, oczywiście, nie został stworzony. Nie miał już do tego obozu cierpliwości. Tak naprawdę, stracił ją już dawno temu.
— Co, jak ja się obijałem, to było źle, ale ty już możesz? — rzucił głosem drżącym od powstrzymywania płaczu i złości do Elianne, która nadal przypatrywała mu się zza jego pleców.
— Ja już skończyłam — odpowiedziała cicho, choć Kal potrafił wyczuć napięcie w pokoju. Wszystkie te zbierające się w nich emocje, które wywołał. Jak zawsze nie potrafił się zachować. Przygryzł wargę i zamrugał szybko. Jak zwykle to jego wina. Czuł się przez to jeszcze gorzej. Emocje innych dodatkowo go przytłaczały, jakby jego własne nie robiły tego wystarczająco dobrze. Czasem przeklinał u siebie tę moc. Bardziej była źródłem jego problemów, niż była pomocna. — Chciałam ci pomóc, ale nie wiedziałam, czy mi na to pozwolisz.
— A. Ale przecież… Nie, dobra, nieważne — mruknął tylko i wrócił do polerowania szyby. — Rób co chcesz. Wszystko mi jedno. Nie musisz się mną przejmować. Dam sobie radę. Nie trzymam cię tu na siłę. Już możesz sobie stąd iść. Nie potrzebuję pomocy.
I jak on ma niby pracować, gdy jedyne co widzi, to rozmazany świat za zasłoną łez? Nie może ich puścić, bo rozmażą mu cały makijaż i wszyscy dookoła na pewno zobaczą, że płakał. Nawet nie ma przy sobie jakiegoś dobrego lusterka, żeby to przyzwoicie poprawić, a w tamtym momencie wątpił, żeby Eli była tak samo miła i chętna do pomocy jak w przypadku eyelinera jakiś czas temu. Oczywiście, że musiał wszystko zepsuć, gdy już prawie skończyli przypisane im zadanie. Zacisnął zęby i przeniósł się do kolejnego okna ani na chwilę nie odwracając się w stronę Elianne. Nawet nie rzucił w jej stronę spojrzenia, żeby sprawdzić, czy nadal tam stoi, czy przypadkiem nie zauważył momentu, w którym sobie poszła. W jego klatce piersiowej pojawił się niepokój graniczący z bólem. Co, jeśli już jej tu nie ma? Ale przecież tego nie sprawdzi, bo co, jeśli nadal tam stoi i zobaczy, że tak naprawdę bardzo mu zależy na tym, żeby została, ale mówi coś innego, bo ma okropny humor i nie czuje się na tyle, żeby powiedzieć jej to wprost?
Spróbował skupić się na umyciu ostatniego okna. 

 Elianne
──── 
[1019 słów: Kal otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Od Sony do Avery — ,,Był sobie raz pajączek..."

W domku numer 11 spotykało się dziwnych ludzi robiących dziwne rzeczy. I to nie tyczyło się wyłącznie dzieci Hermesa, chociaż te też nie zasługiwały na miano normalnych (zresztą, kto z Obozu Herosów na nie zasługiwał?). Jednak zazwyczaj byli to nieuznani półbogowie, którzy zawsze wnosili całkiem dziwne zestawy cech do (w miarę) zgranych Hermesiaków. W pewnym momencie wszyscy w domku wiedzieli już, czyim dzieckiem jest każdy nowicjusz albo przynajmniej mieli wytypowaną dwójkę lub trójkę prawdopodobnych rodziców. To nie było aż takie trudne, ale tylko sam nieuznany nie miał pojęcia, czemu każdy tak uważnie mu się przypatruje i czasem ktoś szepnie do kogoś ,,Demeter”, a druga osoba odpowie: ,,Nie, daj spokój. Hebe.”.
Jednym ze wspaniałych i dziwnych nieuznanych był Sony, który z jakiegoś powodu bronił każdego pająka, jaki w ogóle śmiał pojawić się w ich domku. Z tego powodu w domku zawsze wybuchały kłótnie i ogólny chaos, bo cała reszta chciała nieproszonego gościa jak najszybciej pozbawić życia.
— Nienienienienienienienie…! — Sony złapało za rękę Niketasa, który podnosił na biednego kątnika pudełko z kartami. Chłopak rzucił jej niezadowolone spojrzenie. Sony patrzył na niego spode łba, ale było na tyle niskie (to znaczy, ono stało na podłodze, a Niketas na łóżku, więc różnica była całkiem spora), że nie mogło patrzeć na niego w inny sposób oprócz zadarcia głowy, a to nie pasowałoby do sytuacji.
— Ale wisi mi nad łóżkiem! — warknął i wyrwał rękę z uścisku Sony. Nie, żeby było to szczególnie trudne. Ono raczej nie spodziewało się, że Niketas nadal będzie próbował zabić biedne, niewinne stworzenie.
— To go stąd wezmę — odrzekła stanowczo i zepchnęła Niketasa z jego łóżka, wchodząc na nie. Chłopak zamachał rękami i stracił równowagę, nie zdążywszy wydobyć z siebie jakiejkolwiek wiązanki przekleństw, bo przez nagły strach zdołał wydusić z siebie tylko zduszony jęk. Niebezpiecznie przechylił się poza krawędź materaca i z hukiem wylądował na podłodze.
— Kurwa, moja dupa — jęknął, poddając się i kładąc na ziemi.
Arnar obserwował to wszystko, zerkając na kłócącą się dwójkę znad swojego pasjansa. Gdy Niketas wylądował na podłodze, nie mógł powstrzymać prychnięcia, przez co chłopak wykorzystał resztkę swoich sił, żeby rzucić w grupowego trzymanym w ręce pudełkiem. Chybił, ale niektóre z kart Arnara zsunęły się w okolice głowy Niketasa i ponoć nigdy nie zostały odnalezione. A to były te ładne. I najnowsze.
Sony zignorowało wszystko, co działo się wokół niej i ostrożnie przetransportowali pająka ze ściany w swoje ręce. Uważnie go obserwując, ewakuowało się z domku, niemal stając Niketasowi na nodze. To nie wina Sony, że jeszcze się nie podniósł!
Postanowiłu, że poszuka pająkowi nowego i przytulniejszego domu, gdzie nikt nie będzie chciał go zamordować. Pomyślały też, że skoro uratowały mu życie przed marną śmiercią pod pudełkiem po kartach, powinno dostać choć odrobinę wdzięczności od… Zamyśliło się, patrząc na swojego nowego kolegę, który próbował jak najszybciej uciec z rąk Sony (nie pozwalało mu na to). Wpatrywała się w niego, jakby próbowała wejrzeć w najgłębsze zakamarki jego pajęczej duszy, aż w końcu…
— Wiem! — krzyknęło, a kilku innych obozowiczów odwróciło głowę w jego stronę. — Robak Eryk Piłsudski!
Powiedziało to na tyle głośno, że ci, którzy go usłyszeli albo wybuchnęli śmiechem, albo pokręcili głowami i zajęli się swoimi sprawami.
Sony rozejrzał się dookoła, żeby znaleźć kogokolwiek, komu mógłby pochwalić się swoim nowym przyjacielem. W tłumie znalazło nastolatcze wybijające się z tłumu swoimi prawie białymi włosami. Z uśmiechem do niego podbiegło, starając się utrzymać Robaka Eryka Piłsudskiego w swoich rękach i nie pozwolić mu zaznać wolności za szybko. Stanęła tuż przed nieznajomem i uśmiechnęła się szeroko.
— Patrz! — powiedziała, wyciągając ręce z pająkiem w środku ku twarzy swojej ofiary, która wyglądała na niesamowicie zszokowaną i przestraszoną tym nagłym spotkaniem. — Oto Robak Eryk Piłsudski! Prawda, że fajny? 

 Avery? 
───
[602 słowa: Sony otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

Od Abasola — ,,Ryzykowne decyzje"

Poprzednie opowiadanie

Abasol obudził się, ciepłe promienie wschodzącego słońca padały na jego twarz, a zza okna już dochodziły typowe dźwięki miasta. Nawet o takich wczesnych godzinach ludzie śpieszyli się do pracy, dla nich świat nadal działał tak samo i czas płynął tak samo, dla Abasola jednak było inaczej, dla niego świat prawie że się zatrzymał.
Jego matka zaginęła, jedyna osoba, która przy nim pozostała znikła, przepadła jak kamień w wodę, jego strażniczka, pocieszycielka… po prostu centrum jego świata. Gdyby tu była, najpewniej powiedziałaby synowi, że nie śpi się na kanapie i zaczęłaby wywód o tym jakie to niezdrowe, była pielęgniarką, więc takie zdrowotne gadanie było czymś naturalnym dla niej. „Jedyna najbliższa osoba, która mi została… znikła”, ta myśl ponownie pojawiła się w głowie Abasola, pojawiła się i narobiła bałaganu jak słoń, który nagle znikąd teleportuje się składu z porcelaną. „Kostek” myśli chłopak, szkielet o imieniu Kostek, który miał na początku Abasola porwać, teraz stał się jego towarzyszem w tym zwariowanym świecie, w pewien sposób zastępował mu ojca, którego nigdy nie miał, choć widać było po nim, że nie jest z tej roli zbytnio zadowolony. Abasol wstał z kanapy, spojrzał na siebie i zdał sobie sprawę, że zasnął w ubraniach, tego mama też by nie polubiła, znowu byłaby gadka, że spanie w przepoconych ubraniach jest niehigieniczne i w ogóle be. Normalnie, chłopak takie rozprawy puszczałby mimo uszu, ale teraz byłyby czymś, co najbardziej by go ucieszyło, potwierdziło, że to wszystko był tylko zły sen i że wszystko jest już ok.
Wtedy, Abasol poczuł jakiś zapach, całe szczęście nie był to zapach gazu, a czegoś bardziej… jadalnego? Chłopak przeszedł przez przejście z salonu do kuchni, zagląda ciekawy, a tam… Kostek gotuje coś na patelni, szkielet zazwyczaj ubrany był w niebieski garnitur, ale teraz zdjął marynarkę, podwinął rękawy i ruszał patelnią niczym prawdziwy szef kuchni. Coś, co było na patelni skwierczało, więc pewnie było to mięso.
— Bongiorno petit negro ! — zawołał szkielet akcentem, którego nawet nie można było rozpoznać. — Mesje chce śniadanie?

──── 
[326 słowa: Abasol otrzymuje 3 Punkty Doświadczenia]