Poprzednie opowiadanie
LATO
Był w życiu pewien wielu rzeczy. Był pewien nawet wszystkiego, a raczej tak uważał. Z tego powodu też nie lubił, gdy ktoś budził w nim poczucie jakiegokolwiek skonsternowania. A równocześnie, to wszystko, co przeżywał, nie wywoływało niepewności. Było bardziej jak tajemnica, którą za wszelką cenę chce skryć, ale jej zawartość jest na tyle oczywista, iż nie trzeba jej chować. I on sam tworzył dla samego siebie sekret, starał się uczynić to coś zagadką, by nie musiał stawiać czoła rzeczywistej postaci rzeczy, która… była w konflikcie ze wszystkimi jego wartościami, chociaż nauczył się, że życie osoby ściśle związanej z wiarą nie jest zero-jedynkowe.
Jest wciąż osobą taką, jak nie-święci. I to go przerażało. Wiara nie uchroni go przed absolutnie niczym. Gdy wstępował do parafii, gdy poznawał Aidena, gdy zaczynał naukę w seminarium — nic z tego nie było talizmanem ochronnym, a nawet stawało się przeszkodą w byciu normalnym człowiekiem. I każda spowiedź była coraz bardziej uwłaszczająca, żenująca, pogrążająca go w tym fakcie coraz bardziej i bardziej (a z czasem robił to rzadziej, choć powinien nawet częściej i coraz mniej się do niej przykładał).
Nie chciał pamiętać o przeszłości i nie chciał być pamiętliwy. Ale czytał książki, w tym te od Aidena i myślał o niczym innym, jak o dawności. Czytał książkę, którą za wszelką cenę chciał odzyskać od Havu, myślał o tym, jak dostał ją od Aidena i zgubił przez swą bezmyślność, myślał o tym, czy nie było to coś więcej niż zwykły zbieg okoliczności, czy to nie było przeznaczenie — bądź znak dany od nieba. A wierzył, że to nikt inny, jak Bóg ustanowił bieg życia, więc musiał jemu zaufać, nie kłócąc się o podarowane mu złe drogi oraz popełniane przez niego błędy, czy też nieatrakcyjne zdarzenia. I musiał się pogodzić z tym, że Havu jest jedną z rzeczy, które mu posłano.
Dlaczego został mu posłany to już inna sprawa. Może nie było żadnego dlaczego, może niektóre rzeczy dzieją się bez powodu, a jednak są wpisane w narzucony z góry plan egzystencji. Są jedynie pobocznym, jednorazowym wydarzeniem. Havu mógł być właśnie jednorazową znajomością, która za chwilę przepadnie. Po prostu sobie był i po prostu sobie zniknie. Tylko, że Judas nie chciał, aby znikał, będąc tylko przeznaczeniem o znamionach przypadku.
Zapytałby Aidena, co o tym wszystkim uważa. Ten najpewniej stwierdziłby, żeby się o to nawet nie starał i nie próbował wywoływać niepożądanego efektu domina, bo jeszcze wywoła tornado, w którym i tak nie będzie widział już lokowanych, rudych włosów.
Myślał o Aidenie częściej, niż wskazywałoby na to spektrum zdrowego rozsądku. Próbował odwrócić swoje refleksje na inne sfery, ale było to bezsensowne i czas z dnia na dzień nie leczył ran, tylko je rozdrapywał na nowo, pogłębiał i tworzył coraz wypuklejsze bliznowce.
Widział go we własnym salonie, na środku drogi, w kawiarni, w kościele, w lustrze, jakby był zaburzony psychicznie. Przestał być dla niego prawdziwą osobą, a stał się senną marą, prześladującą go jak przewrażliwionego, ogromnie paranoicznego histeryka.
I myślał przy tym o Havu, który siedząc naprzeciw niego, przykrywał te myśli, będąc w przeciwieństwie do Aidena rzeczywistym tworem.
Nie budził żadnych wątpliwości, choć tak naprawdę go nie znał. A Judas nie wiedział, czy woli, jak coś jest dla niego w pełni, właśnie, oczywiste, bez sekretów i niedopowiedzeń, czy coś nie daje mu spokoju w pełnej postaci swej, właśnie, nieoczywistości.
A tak poza tym, odkrył, że nie potrafi grać w karty. Czuł, jak Havu patrzy na niego z politowaniem, jak na kompletnego idiotę.
— Z nikim nigdy nie grałem. Skąd mam niby to umieć?
— To głupie.
Zmarszczył brwi
— Co jest głupie?
— Że nie umiesz grać w karty.
Przez dziesięć minut tłumaczył Judasowi jak grać w UNO tylko po to, by ten rzucił z fochem karty na stół. Wyjaśnienie czegokolwiek osiem lat starszemu i niemal czterdziestolatkowi najwyraźniej nie było łatwe, bo od wieku (możliwe że) postradał już zmysły i wkroczył w epizod bycia zrzędliwym sztywniakiem prawie połowy stulecia. Oczywiście cały ten opis jest więcej niż hiperbolą, bo to nie tak, że jest starcem.
— Pokera nie nauczyłbyś się nawet w pięć lat.
Ksiądz westchnął.
— Pasjans, makao? Wojna? Cokolwiek chociaż kojarzysz? Wiesz, na czym polegają? — spytał rudowłosy z powagą i wręcz zmartwieniem, trochę z ironią.
— Jesteś hazardzistą? — burknął.
— Boże, nie musisz być taki markotny. — Uśmiechnął się, lekko odsłaniając zęby.
Odwrócił wzrok od tego uśmiechu, od jego różowo-bladych ust. Wstał z krzesła i poszedł bez słowa do kuchni tylko po to, aby nie musieć na niego patrzeć. Nalał wody do szklanki, której wcale nie chciał pić i speszył się, czując za sobą powiew powietrza i woń charakterystycznego, lekkiego zapachu, gdy Havu zaszedł go od tyłu.
— Masz pełno psiej sierści — skomentował, zdejmując dłuższy, biały włos z koszulki Judasa. — Na zewnątrz na tobie jej w ogóle nie widziałem.
— Na zewnątrz chcę jeszcze jakoś wyglądać. — Spojrzał na niego kątem oka, ale szybko znowu się odwrócił, mając wrażenie, iż Havu widział go w zupełnie innej wersji, niż ukazuje zawsze innym.
Ale czy to lubił? Owszem. Czy zwrócił uwagę na to, iż mówi taką rzecz, że poza domem nie widnieje na nim ani jeden włos? Czy taka głupota sprawiła, że poczuł się zauważony? I to jak.
— Wiesz — zaczął — ostatni raz byłem w kinie dziesięć lat temu.
— A — bąknął coś Havu w odpowiedzi, unosząc brew. — No i?
— Chcesz iść ze mną?
Nie odpowiadał mu dobre dwadzieścia sekund. Mężczyzna wbił wzrok w blat kuchenny, nie poruszając źrenicami ani o milimetr, jakby to pytanie było najtrudniejszą do odpowiedzi egzystencjalną hipotezą, której najstarsi filozofowie nie potrafią rozwiązać.
— Czy ty… wiesz, nie zliczę, który raz wychodzę z tobą gdzieś w tym miesiącu, bo ciągle mnie gdzieś zapraszasz. Ile razy byłem z tobą w kawiarni ostatnio? Zabrałeś mnie do jakiejś ultra drogiej restauracji, zdajesz sobie z tego w ogóle sprawę? Masz jakichś przyjaciół, że mnie tak wyciągasz?
— Oczywiście, że mam!
Zatrząsł się aż, bo złośliwość Havu podnosiła mu w niektórych momentach ciśnienie, a tym razem poczuł się wyjątkowo urażony i poczuł nieprzyjemny gorąc, jakby ktoś dotknął jego największego kompleksu. Ugryzł się w wargę aż do bólu.
— To może zabierasz mnie na randki?
I ciśnienie skoczyło mu pewnie ponad limit możliwy dla człowieka, jeśli taki istnieje. I najgorsze, że to, że to w ogóle zasugerował, też mu się spodobało, a mrowienie w klatce piersiowej zaczęło przenikać do jego osierdzia.
— Nie… nie — zadrżał mu głos. — Przestań gadać głupie rzeczy.
Havu uśmiechnął się znowu, a jego kąciki oczu uniosły się w górę znacznie, lecz tym razem stojący obok niego mężczyzna nie był w stanie stwierdzić, czy był to gest kpiący, rozbawiony czy po prostu sympatyczny. Pomyślał o tym, jak jego twarz rozjaśnia się, gdy to robi, niestotnie od intencji, dopasowując się do płomieni na jego głowie, przypominając mu zachodzące słońce, które rano wstaje jedynie dla niego, jakby szczerość w tym uśmiechu była dedykowana tylko Judasowi. I bardzo chciał, aby była. Tylko, jedynie, zupełnie i kompletnie
— Dostałem bilety od kogoś, dobra? Nie będę ich marnować.
Biały, długowłosy kundel trącił nosem Havu w dłoń, który w odpowiedzi podrapał go za oklapłym uchem, uśmiechając się do zwierzęcia.
— Mhm.
Poszedł z nim. Judas nie miał pojęcia, jak czuje się nastolatka, gdy jej kilkudniowy crush, którego zna tylko i jedynie z wygląda, nagle zwraca na nią uwagę (rzuca jej przelotne spojrzenie na korytarzu), ale zapewne odczuwał bardzo podobne wewnętrzne przeżycia, tylko parę lat później, mając zero doświadczenia w tego typu romansach, bo do swojej dwudziestki zdecydowanie nie wiązał romantycznych uczuć z nikim, a na pewno nie z drugim mężczyzną.
— Nie czujesz się dziwnie?
Syn Morsa zdezorientował się pytaniem, zdejmując z głowy swoją głupią czapkę ,,Fish want me, women fear me”, by poprawić kręcone włosy, dziś lekko napuszone, jakby rano wyglądały one dla niego niechlujnie i nie chciały się układać, przez co chciał ułożyć je grzebieniem, ale osiągnął efekt przeciwny.
— Co?
— Że ze mną wychodzisz — odparł, starając się rozważnie sformułować swą wypowiedź.
— Wiesz co — w pół westchnął, w pół burknął odpowiadający — byłbyś bardziej znośny, gdybyś nie robił z bycia jakimś
wybrańcem twojego Boga swojej całej osobowości.
— Co… ale ja nie o tym… nie o tym mówiłem?
Havu mrugnął, pociągnął za kosmyk włosów, założył czapkę, odchrząknął i uśmiechnął się niepewnie.
— A, serio? Robisz z siebie czasem takiego
main character, że po prostu ostatnio o tym myślałem, no i teraz pomyślałem…
— Przestań mnie obrażać!
— To zacznę cię komplementować. O, na przykład, ładnie wyglądasz w tych butach, Judas, naprawdę! Masz wyjątkowo dobry gust co do butów.
Komplement dotyczący butów to ostatni, jaki by chciał usłyszeć, bo cholera, nie ma czegoś takiego, że ktoś ładnie wygląda w butach — są najbardziej neutralną i bezpłciową częścią garderoby, bo to tylko buty, które nie są nawet blisko twarzy, ładnie można wyglądać w koszuli albo spodniach, ale nie butach — ładnie wyglądają oddzielnie, same w sobie, ale nie w połączeniu z osobą.
Zaczynał mieć deluzje i myśleć, że Havu go podrywa. W nadnaturalny sposób.
Nie wiedział, w którym momencie przełamali barierę nienawiści do siebie i wstąpili w drogę przyjaznego przekomarzania siebie. Nie wiedział, czy zrobili to obydwoje jednocześnie, czy to jeden był inicjatorem i drugi się na to zgodził. Nie pamiętał już nawet, co było tym punktem przełamującym, który tak szybko i gwałtownie wywrócił jego emocje i stosunek do Havu.
Bo odczuwał, iż rzeczywiście, było to bardzo nagłe, wręcz absurdalnie niespodziewane. Niemożliwe, aby rozwijał te uczucia powoli, a tym bardziej nie od samego początku.
— Wybierz sobie lepiej popcorn.
— Płacisz?
Skinął głową. Wziął najzwyklejszy popcorn, do którego wsypał tyle gramów soli, że Judas po wyobrażeniu sobie tego smaku na języku wzdrygnął się momentalnie. Żałował coraz bardziej, że go zaprosił.
— Lubisz karmel? Jesteś dzieckiem?
Uśmiechnął się w odpowiedzi. Zadrżała mu brew.
— Rozszarpię cię.
— Tylko na to czekam — odparł. — To znaczy, że działa moje wkurwianie cię.
Próbował ignorować mężczyznę, gdy wchodził na salę filmową, na której finalnie znajdowali się oni i parę osób w niższych rzędach, dzięki czemu było cicho. Nie odzywali się już do siebie ani słowem, nawet nie zerkali, wypijając jeszcze przed zaczęciem się filmu już połowę coli.
Judas wiedział doskonale, na co miał bilety i znał recenzje tego okropnego kiczu, na jaki go zabierał — więc jakże się (nie) zdziwił, gdy seans okazał się słabym horrorem z brakiem fabuły, okropnymi bohaterami i wątpliwymi jumpscare’ami, z którego jedyne co zrozumiał to to, że dwie główne postacie walczyły z jakimiś demonami i całowały się oraz robiły znacznie gorsze rzeczy, które wyczyniają tylko króliki, co średnio dwadzieścia minut. Jedyne, co było w nim dobre, to muzyka.
— Głupie jest wydawanie tak dużo, równie dobrze za parę dni możesz sobie obejrzeć ten film za darmo na jakiejś nielegalnej stronie.
— Ty mnie tu wziąłeś.
— Wiem.
— Ktoś właśnie wyszedł. Nie chcesz wyjść?
— Nie.
— Podoba ci się ten gniot? — Zmarszczył brwi.
— Nie, ale dobrze jest czasem się odmóżdżyć — powiedział z uśmiechem.
Havu z niedowierzaniem zatopił się w kinowy fotel jeszcze bardziej, ze znużeniem opierając brodę o dłoń. Westchnął głośno.
— Czemu zabrałeś mnie na coś tak nudnego?
— Bo zwracasz na mnie więcej uwagi.
— Co? — prychnął. — Co mówisz?
— Że zwracasz na mnie więcej uwagi. Zawsze zwracasz uwagę na to, co robimy razem, ale nigdy nie na mnie.
Rudowłosy zacisnął wargi, wbijając wzrok w mężczyznę, który nic nie odpowiadał, denerwując go jeszcze bardziej. Milczeli, walcząc o to, kto dłużej wytrzyma, kto szybciej się podda z frustracji. Havu przełknął ślinę, uchylając drżące, słone usta.
— I… przez to masz na myśli… — mówił najciszej, jak mógł, żeby nikt oprócz Judasa go nie słyszał.
— Co innego mogę mieć przez to na myśli?
— Nie wiem, do cholery.
Wiedział. Świadomie lub podświadomie, ale wiedział, pomimo że chciałby to interpretować inaczej. Mimo to pierwsze, co przyszło mu na myśl, sprawiło, iż nie był w stanie wyjść z odrętwienia ani ukryć szoku, jaki ukazywały jego szeroko otwarte oczy i szybki oddech.
Judas w końcu na niego spojrzał, przez chwilę utrzymając napięty kontakt wzrokowy, którego odległość po momencie się zmniejszyła. Havu dalej się nie ruszył, co tylko sprawiło, że drugi mężczyzna stracił wszystkie wahania, które w sobie nosił i bezczelnie przeniósł swoje spojrzenie z lisich,limonkowych oczu na malinowe wargi. Dał mu drugą szansę — przez co nie było to tak nagłe, jak to odczuł — z której nie skorzystał. Judas sam też nie wykorzystał swojej. Może uchroniłaby go przed falą żałości, wstydu i obrzydzenia, jaką potem będzie odczuwać kolejne kilka lat, bo swoje nieszkodliwe (jeszcze) myśli przerodził w grzeszny czyn.
Spierzchłe, suche usta Havu od oprószonej na nich soli nie zamknęły się, a uchyliły o kolejne milimetry, gdy Judas odsunął się gwałtownie od oparcia i je pocałował, łapiąc rudowłosego za szczękę, bowiem widział, jak drżał — zapewne nie wiedząc, czy się odsunąć, czy zostać w miejscu. Był to kolejny znak, który przegapił, zbytnio zafiksowany na własnej desperacji. Wolał nie przekraczać kolejnych granic, lecz zamiast tego, nie myśląc, co w ogóle wyprawia, tylko i jedynie chcąc, niemalże
pożądając czegoś więcej, wetknął do środka smakujący karmelem język i ugryzł górną wargę Havu, próbując bardziej i bardziej się zbliżyć. Zbliżyć całym sobą, ale zapewne by to zrobić, musiałby wejść w środek jego ciała bądź go pożreć, bo nie było innego sposobu, aby wyrazić to, jak bardzo czuł się amoralny w tamtej chwili.
Otrząsnął się, kiedy Havu stęknął głośno i go uderzył w twarz z całej siły.
— Ał… kurwa. Kurwa! Co do chuja? Wiesz, jak to w pizdę bolało?! Co ty odpierdalasz?!
Musieli słyszeć go wszyscy, co znajdowali się na sali. Dotknął delikatnie palcami swoich pulsujących, poranionych ust, patrząc na Judasa jak chcąca uciec ofiara. Jak na największy koszmar, którego nawet mózg nie potrafi wyimaginować.
— Havu, czekaj — wydusił, oddychając ciężko. Miał sucho w ustach. — Przepraszam za to, pozwól mi…
— Jesteś jakiś popieprzony. Chory. Za co, kurwa, przepraszasz?! Co jest z tobą nie tak? — warknął przytłumionym głosem, wstając powoli. — Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę cię w moim życiu.
Słodko-słone połączenie jednak nie byłoby takie złe, o ile nie tworzyłoby goryczy.
Havu?
────
[2255 słów: Judas otrzymuje 22 Punkty Doświadczenia]