Światełka, bałwanki, choinki, reniferki, krótko mówiąc – święta już zawitały, razem z pierwszym śniegiem. I choć jeszcze było trochę czasu do świąt, trudno było ignorować ich obecność.
Zainspirowana promocjami, Veronica postanowiła wybrać się na zakupy i kupić coś dla siebie, jak i najbliższych. Jadąc ostrożnie samochodem, zastanawiała się nad tym, jaki prezent byłby dla kogo najlepszy.
“Nie mogę pójść przecież w kosmetyki dla wszystkich!” – myślała, stukając palcami o kierownicę, czekając w korku. – “Na pewno dla mamy mogę kupić sól albo i kule do kąpieli, ale dla taty perfumy? On w ogóle się nie psika!”
Koralik samochodów ruszył, wraz z nimi Veronica. Przecięła skrzyżowanie i znów się zatrzymała.
“Można by było kupić jakąś książkę. Oczywiście tata nie czyta zbyt dużo, ale od czasu do czasu spróbuje jakąś pozycję. Co on ostatnio czytał… Chyba jakieś dokumenty, na temat carskiej Rosji. Europa… Jak tam się żyje? Pewnie nie jakoś inaczej… O matko, prawie bym zapomniała o Lizzy!”
Jeśli chodzi o jej dawną przyjaciółkę z Anglii, nie sądziła, żeby coś się zmieniło w prezencie. Paczka wypchana słodkościami i innymi popularnymi przekąskami zawsze była mile widziana za oceanem, nawet sama Veronica spodziewała się tego, że lada dzień kurier może jej przynieść paczkę z Birmingham, w której środku znajdzie liścik i smaki dzieciństwa.
Została więc kwestia ojczyma.
– Naprawdę, najgorzej jest wybrać prezent dla osoby, którą się zna najlepiej. – mruknęła pod nosem, zajeżdżając na parking do galerii handlowej. – Jakie szczęście, że tobie nic nie muszę kupować, co Rozpruwaczu?
Po kilkunastu minutach bezowocnego krążenia zatrzymała się kilkanaście minut pieszo od centrum, na stacji paliw. Zdeterminowanym krokiem, pospieszana chłodnymi podmuchami wiatru, ruszyła na podbój idealnego prezentu.
Oczywiście, że kupiła znacznie więcej, niż zamierzała. Całą jedną torbę wypełniały zimowe przysmaki, zarówno edycje limitowane słodkości, jak i wieloletnie specjały goszczące pod dachem Veronici. Druga torba była zajęta kosmetykami różnego sortu: od kremów, mydeł i szamponów, poprzez płyn do płukania tkanin oraz proszek do prania, kończąc na higienicznych akcesoriach. Przeceny to przeceny, prawda? Jednak dla ojczyma nic nie znalazła. Poszła do księgarni, patrzyła na kalendarze adwentowe z kawą i herbatą, przeglądała kubki i koszulki świąteczne i nic nie wydawało jej się wystarczająco dobrym prezentem.
Nowy mężczyzna w rodzinie trochę zamącił jej w okresie dojrzewania, jednak potrafił zachować dystans i, w porównaniu z niektórymi, wolał nie wchodzić z buciorami w życie obcej osoby. Trudne początki, jak zawsze, opierały się na niezręcznych komentarzach w kuchni, kiedy oboje sobie przygotowywali jakieś jedzenie.
Jednak miło było czuć zainteresowanie w jej stronę. Nie było to zainteresowanie tą “śmiertelniczą” stroną życia, ale tą drugą. Veronica zaryzykowała, mówiąc mu raz o zainteresowaniu mitologią grecką i przez kilka tygodni opowiadała o różnych mitach. Innym razem, kiedy padło pytanie na temat obozów, na które jeździła, odparła dosyć zwięźle, że jest to pewnego rodzaju sportowy obóz, w którym ćwiczy wiele różnych sportów: od wspinaczki, przez walkę wręcz i mieczem, łucznictwo, siatkówkę, kończąc na pływaniu kajakami… Jimmie był zachwycony a Veronica, znajdując jakiś komfort, zaczęła opowiadać o znajomych i zabawnych przygodach.
Z zamyśleń oderwał ją dopiero jasnowłosy dzieciak. Miał uniesione wysoko nad głową ramiona, jakby był wyciągnięty prosto z kreskówki, i krzyczał głośne “AAAAAAAAA!!!”. Biegł tak szybko, że dopiero po chwili Veronica zdała sobie sprawę, że to nie był żaden motorower na sterydach a prawdziwy człowiek.
Wzruszyła ramionami i podjęła znów mozolny krok do swojego samochodu, kiedy usłyszała wiązankę przekleństw.
– Przesuń się! – usłyszała donośny męski głos tuż obok swojego ucha. Niemal natychmiast dotarł do niej zapach niemytego ciała i alkoholu.
“Zaraz… Czemu ten żul goni jakiegoś dzieciaka?”
I od razu odłożyła torby na chodnik i pobiegła za bezdomnym. Odpięła Rozpruwacza od paska i machając nim niczym stara wariatka, biegła za wydzierającym się dzieckiem i bluzgającym mężczyzną.
Pierwsze z nich zaprowadziło ją, jak i żula w ślepą alejkę z kontenerami na śmieci. Bez namysłu rzuciła się na bezdomnego, okładając go parasolką, bez wysuniętych ostrzy. Dopiero kiedy zaczął pełznąć w stronę głównej ulicy, przeklinając ją, tego dzieciaka, jak i ich rodziny i następne pokolenia, odpuściła.
Podeszła do jasnowłosego, nie tak młodego chłopaka, skulonego za ostatnim kontenerem i wyciągnęła dłoń.
– Chodź, pomogę ci wstać. Co się stało? Albo nie, nieważne, muszę najpierw wrócić po zakupy, które zostawiłam na chodniku, ale potem możemy się przejść do jakiejś kawiarni i opowiesz, co i jak. Pasuje ci?