Po co angażuje te swoje… trzy komórki, co za ból.

Laurencjusz Potocki ON/ICH — 19 LAT — PÓŁBÓG — WŁOCH, POLAK — 23 PD — 3 PU — 100 PZ aarve

INFORMACJE PODSTAWOWE

Nowy Jork
Mitologiczny przodek: Dionizos
Obozowa przeszłość: Emerytowany naczelny imprezowicz domku (nie pamiętam który to bnył domek). Ojciec Żabora.
Zajęcie: Student filologii angielskiej, pracuje w psim przedszkolu.

UMIEJĘTNOŚCI

Siła 10
Zręczność 30
Kondycja 10
Inteligencja 30
Mądrość 60
Charyzma 60
Broń: Pugio
Wrodzone:
▸ chlorokineza ⅔
▸ alkokineza 2/2
▸ chlorokineza (głównie winorośl i truskawki) 3/3
▸ zabójcze ruchy taneczne

OPIS POSTACI

Charakter: Przy pierwszym kieliszku odzywa się włoski temperament i miesza z polską bezpardonowością i skłonnością do prostego humoru przeznaczonego prostym ludziom. Przedstawia wszem wobec podstęp z liczeniem ramion, napełnia kieliszki i wyjaśnia także podstawowe różnice między winami o różnej zawartości cukru. Lubi czerwone i białe, wytrawne mniej od słodkich, choć tak naprawdę to jednak przepada za każdym. Od słowa do słowa zaczyna mówić o swojej babci, z rechotem słuchając, jak pożal się amerykańskie dzieci kaleczą języki przy próbach wypowiedzenia godności Jadwigi Otylii Miłek. Nie mówi nic ani o Teozji, ani Marceli, ani Florencji, wie bowiem, że popatrzyliby na niego spod ściągniętych brwi i raz jeszcze poprosili o powtórzenie jego polskiego imienia. Lau-ren-cjusz, sylabuje wówczas, chociaż język plącze mu się niekiedy, bo wino pija głównie mocne.
Kończąc drugi, w tajemnicy zaciska usta i trzęsie głową. Tym razem wino jest jeszcze ostrzejsze, niźli poprzednim razem, ale otrząsnął się prędko — jest w końcu poniekąd Włochem, to i czuje na swoich barkach obowiązek stosownego ich reprezentowania. Szumi mu co racja w uszach, ale na wargi zdążył już wpełznąć szeroki uśmiech. Tu tańczy, poruszając biodrami w ekstazie, stojąc na stole wśród grupy młodych Dionizosów, tu prowadzi zaciętą dyskusję o tym, dlaczego gambit królewski nie powinien być stosowany ze względu na przestarzałość. Sam nie wie, czy w ogóle umiałby grać w szachy, gdyby postawiono przed nim planszę, ale zakłada, że chętnie by się nauczył, toteż umawia się na partię na przyszły piątek. Przypomina sobie, że w ów piątek miał spotkać się z jakimś grupowym w celu omówienia jakiejś kwestii, której tajników dotąd nie poznał. Wzrusza ramionami, ot, prędzej sam do siebie, niż do rozmówcy, i odchodzi od szachistów.
Do trzeciego kieliszka skłaniają go mnogie nawoływania i piętrzące się sprawunki — jakby już od godziny nie biegał, to tu, to tam, bo nierozsądni nastolatkowie zaklinowali się między materacem a prętem w jednej z Dionizosowskich sypialń, pieprząc się jak króliki, bo koneserzy marihuany zapomnieli, w jakim domku się znajdują, bo zalany w sztok syn Posejdona nie trafił do swojego domku, tylko do biura Chejrona, na jego widok rzucając tylko Co jest, doktorku?. Ze szmatą w prawej dłoni i kubeczkiem z winem w drugiej szoruje podłogę przy małej lodóweczce, którą przed miesiącami ochrzcił mianem jedynego mebla kuchni domku numer dwanaście. Lubił tę lodówkę, szczególnie po pijaku, gdy wydawało się, że jest ich ze trzynaście. Laurencjusz po trzech kieliszkach wina nie pozbył się plakietki lokalnej mamy.
Czwartym kieliszkiem stuka się z chłopakiem, z którym od dziesięciu minut ogląda gwiazdy, szczerząc się jak głupi. Lubi te wszystkie sztampowe rzeczy, lubi gwiazdy, spacery, wspólne palenie papierosów i picie połowy wina na raz. Leżą więc, jak durnie, i wskazują na niebo, i zanoszą się śmiechem, wynajdując wśród konstelacji zupełnie nowe. Laurencjusz staje się wówczas astronomem, matematykiem, znawcą filologii skandynawskiej i psychologiem naraz, prawiąc o każdej z tych dziedzin tak, jakby dla rozrywki spędzał każdy wieczór na czytaniu bezużytecznych w oczach rówieśników książek o zupełnie przypadkowej tematyce, choć w rzeczywistości cała jego wiedza bierze się z zasłyszanych ciekawostek i faktów, o których przeczytał na Wikipedii albo oglądał filmy na YouTubie. Mimo to tamten chłopak rozdziawia usta i brnie dalej, wtórując Laurkowi. Laurencjusz jest mu wdzięczny, ponieważ, istotnie, uwielbia rozmawiać. Nawet jeśli trochę bełkocze.
Siódmy już kieliszek przelewa czarę goryczy i wpędza go w liczne pocałunki składane wzdłuż szyi. Nie czuje ciarek, tylko wino rozlewające się ciepłem po jego podbrzuszu — lub, być może — to nie tylko wino. Zaciska palce na luźnej koszulce chłopaka od gwiazd, przyciskając go bliżej do siebie. Czuje jego pierś na swojej piersi, dłonie biegnące wzdłuż talii Laurencjusza, i oddech na policzku, i... Och, na Bogów, bardzo przepraszam. To w końcu miała być charakterystyka Potockiego, nie tania erotyka.
Ósmy kieliszek wypija bez krzty zawahania i bez grymasu, oparty o łazienkowe kafelki, z zamkniętymi oczyma i z zawrotami głowy. Stęchły zapach zioła unosi się do sufitu, a głosy otaczających go ludzi dudnią głośno w Laurkowych uszach. Mruczy coś do swojego przyjaciela, którego oparta głowa ciąży mu na ramieniu, ale w dużej mierze tylko przygląda się resztce wytrwałych.
Witajcie w domku numer dwanaście.
Aparycja: Laurencjusz jest piękny w swojej ordynarności, ze swoimi nijakimi oczami i nijakimi włosami, nijaką postawą i nijakim wzrostem w postaci metra osiemdziesięciu i może sześciu. Po matce oczęta ma brązowe, ni to orzechowe, ni mahoniowe, coby opisać je prozaicznie, ot, patrzą spojrzeniem jowialnym i szelmowskim, nadzwyczaj serdecznym, ponieważ w Laurencjuszu nie znalazły miejsca dla siebie oziębłość czy rozdrażnienie. Proste usta o kolorze ciemniejszym niż jego południowoeuropejska karnacja, zwyczajowo rozciągnięte w uśmiechu, ponieważ Laurek lubi się uśmiechać, a szczególnie to gdy macha na przywitanie. Na twarzy śladowe ilości makijażu, korektor pod oczami, rozświetlacz na czubku nosa i małe kreski w kącikach oczu, jeśli tylko ma do nich cierpliwość. Ma pewną rękę, ale na ogół, tak zwyczajnie, woli siebie bez kresek. Przebił kiedyś uszy, nosi więc kolczyki — grzybki, kwiaty i owoce.
Waży tyle, ile by chciał, mierzy tyle, ile powinien. Zdarzy mu się poćwiczyć, ale z zasady, według niewypowiadanego kanonu piękna męskiego, czternastolatkowie nazywają go suchoklatestem. Ale to nic. Nijak nie ujmuje to Laurencjuszowi urody. Lubi nosić tę swoją biżuterię, durne pierścionki i plastikowe naszyjniki, stare, czarne trampki i tę samą kurtkę co dzień. Ubiera się na czarno, kiedy chce i na kolorowo, gdy nachodzi go ochota — wówczas wyciąga z szafy kwiatowe koszule i beżowe spodnie, wiąże włosy i wybiera grzybowe kolczyki, mimo tego, że w zasadzie, bez względu na ubiór, kolczyki ma niemal zawsze wyjątkowe. Lubi kolory, czuje się wówczas jak rodowity Włoch, nie pochmurny Polak ani zadufany Amerykanin, toteż uśmiecha się szeroko, słysząc pochwały.
A teraz, wybaczcie, Laurencjusz znów zgubił pierścionek z żabą.
Historia: [Tekst nieczytelny spod plamy wina]
Ciekawostki:
▸ Podczas drugiego roku założył zespół Laurency i Dionizoski i chociaż niedane im było występowanie przed publicznością większą od domku numer dwanaście, grupa na stałe zapisała się na kartach historii Dionizosiątek, ponieważ do tej pory wspomina się go w rozmowach, szczególnie w odniesieniu do dzieci Dionizosa.
▸ Laurency lubi zadawać pytania, na które, odbite, sam nie odpowiada. Zazwyczaj tłumaczy się, że reporterzy przeprowadzają wywiady, nie celebryci.
▸ Gdyby Laurencjusz był postacią w RPG, byłby bardem. Na marginesie, lubi Jaskra z Wiedźmina.
▸ Szczególną miłością darzy mlecze.
▸ Laurency to kinomaniak, filmiara i wszystko, co najgorsze w jednym, to ten cuchnący skurwysyn z wysublimowanym gustem, który do końca życia będzie udawał, że wcale nie płacze na Mamma Mia!, a potem zaproponuje, żebyście, zamiast Ojca Chrzestnego, obejrzeli Zwierzogród, ponieważ jego trzy komórki nie wytrzymają większego obciążenia.
▸ Wygrał kiedyś konkurs na największego geja.
▸ Pochłania hot-dogi jak pojebany.
▸ Jeden z najlepszych tancerzy, jakiego dane będzie ci poznać. Wywija meksykańską falę do Pitbulla i macarenę do każdej piosenki, przy której wcale nie powinno się jej tańczyć. Belgijkę też umie, i to jak.
▸ Jego ulubiony sztuczny kwiatek w pokoju nazywa się Chwast.

SPOŁECZNE

Rodzina:
Dionizos
Laurencjusz nigdy nie pytał, skąd w jego życiu pojawił się Dionizos i dlaczego tak nieoczekiwanie okazało się, że Fryderyk wcale nie jest jego ojcem, a Teodozja nie była do końca szczera, gdy Laurek pytał, czy aby na pewno nie jest przygarnięty. Dionizos ma w sobie coś, co przyciąga Laurencjusza, co jasne, nie na polu seksualnym, ponieważ to w pewien niezrozumiały dla Laurka sposób jego ojciec, a czysto osobowościowym. W miarę upływu lat dostrzega podobieństwo między nim a sobą, w jego głowie krok za krokiem wypełniają się luki, które dotąd pozostawały puste, oczekujące na odpowiedzi. Grecki bóg, co jeszcze? — przechodziło Laurencjuszowi przez myśl, kiedy płynął do Ameryki. Będąc szczerym, aż do ostatniego momentu sądził, że Marcja przedwcześnie namówiła go do spalenia trawy i to wszystko nie jest niczym ponad efektem odurzenia. Jak widać jednak Laurencjusz umie sprawić, byś czuł się jak po pięciu kieliszkach wina. Nie narzeka zbyt głośno, szczególnie z uwagi na to, że Dionizos nie jest uciążliwym rodzicem i zamyka oczy, ilekroć w domku numer dwanaście urządzana jest kolejna impreza.
Teodozja Potocka
Droga sercu Matka Polka w pełnej krasie nie dożyła Maryjnego wieku i pożegnała się ze słoneczną Italią jako czterdziestodziewięcioletnia kobieta, matka trójki dzieci i żona pracownika włoskiej mennicy. Teodozja Miłek z pochodzenia była Polką, przyszła na świat w południowym Międzygórzu i w tychże Sudetach Wschodnich, dokładnie w pobliżu Bystrzycy Kłodzkiej, dane jej było poznać Fryderyka Potockiego. Zakochali się niesłychanie, a że to historia sztampowa, jak każda ta, o której plotą rodzice swoim dzieciakom, zgrabnie podsumujemy ją weselem w upalnej, włoskiej Sienie. Rodzina Potockich poszerzyła się niebawem o trzy gęby do wykarmienia i nie wiadomo, kiedy, a młody Laurencjusz, Marcelina i Florencja poczęli trajkotać po włosku równie dobrze, co po polsku. Babcia nigdy nie była zadowolona, że młodym Potockim lepiej idą modlitwy w języku południa, niż w ojczystym ich matki, jednak Teodozja zdawała się tylko przewracać oczami. Laurencjusz zapamiętał ją jako odwieczną turystkę, ponieważ przez trzynaście i pół roku jego życia nie widział, by kiedykolwiek wyszła z podziwu i zaprzestała zachwycania się malowniczymi panoramami Włoch — dokładnie tak, jakby przyjechała do Sieny na lato. W rzeczywistości jednak lata temu, jeszcze zanim na świat przyszło rodzeństwo Potockich, wraz z Fryderykiem osiedliła się na obrzeżach włoskiego miasteczka, gdzie wspólnie założyli skromne gospodarstwo. Robiła to wszystko, co robiły mamy — plotła swoim dzieciom warkocze, śpiewając polskie piosenki, szyła, każdego ranka przynosiła baniaki mleka, a gdy trzeba, wybywała rowerem do miasta. Naprzemiennie z Fryderykiem oprzątała zwierzęta, zbierała winogrono i podlewała kwiaty w ogrodzie, a kiedy potrzebowała pomocy, wołała po Laurencjusza, Marcelinę i Florencję — oni zaś, jak na hejnał, stawiali się tuż przy niej. W istocie pałali do niej niezwykłym uczuciem.
Fryderyk Potocki
Fryderyk Potocki był człowiekiem, którego naturę bez kłopotu opisałoby się prostym sformułowaniem, iż był taki, jak każdy ojciec. Wprawdzie zdarzyło mu się unieść głos, jednak na ogół był człowiekiem raczej oszczędnym w słowach i wyciszonym, jednocześnie niezwykle prostym i skromnym. Nie obnosił się pychą ani nie uważano go za gbura — gdy już mówił, mówił mądrze i z rezolutnością, uśmiechał się nader często, szczególnie w pobliżu swoich dzieci i, jak na Polaka, opowiadał całkiem dobre żarty. Lubili go lokalni, ponieważ pomagał im w polu, kiedy zachodziła konieczność albo podwoził, jeśli psuł im się samochód. Nosił swoje śmieszne, wzorzyste koszule, słomkowy kapelusz i obrączkę na palcu, jakby przyrosła mu do palca. Mówił, że żył dobrym życiem, z dobrą żoną u boku i dobrymi dziećmi. Mimo uśmiechów Laurencjusz przyłapywał go na niejakiej oschłości i zdystansowaniu, również na tym, iż zdarzało mu się, być może nieintencjonalnie, nie zapewniać mu podobnej ilości uczucia, co siostrom Laurka. Laurencjusz jednak nigdy nie miał mu tego za złe. Byli w końcu ojcem i synem, nie ojcem i córką, tak? Laurencjusz musiał być silny i dźwigać wszystkie te snopy, by Fryderyk wreszcie poklepał go po ramieniu.
Fryderyk popełnił samobójstwo piątego sierpnia, w przeddzień planowanej wycieczki do Rzymu. Laurencjusz znalazł go popołudniem, gdy Teodozja nakazała mu odnaleźć ojca i zawołać go na obiad. Może dobre nie oznaczało wystarczająco dobre.
Marcelina Potocka
Marcelina była młodsza raptem dwa lata, miała jasne włosy ojca i jego przygaszone, ciemnozielone oczy. Choć nie wyglądała na Włoszkę, była piękna, piękniejsza od wszystkich dziewczyn z miasteczka i z całej prowincji, równie cięta i bystra, co czarująca. Z Lucjuszem przyjaźnili się jak diabli, nie tylko w scuola primaria, ale odkąd oboje pamiętali. Broniła go, gdy starsi chłopcy ciągnęli za jego kucki, a on pożyczał jej ubrania, chociaż mieli dziesięć i dwanaście lat oraz nikłe pojęcie o modzie. Mówili na siebie Laurek i Marcja. Marcelina opowiadała mu o swoim pierwszym pocałunku w wieku lat jedenastu, na pół roku przed śmiercią mamy, a on słuchał jak zaczarowany, chociaż swój pierwszy przeżył miesiąc wcześniej, na szkolnej potańcówce z Dantem Tarantino. Marcelina nigdy nie dowiedziała się o Dantem. Laurencjusz tak naprawdę do końca nie wie, jak żyje się jego siostrze, odkąd wróciła do Polski. Przez pierwsze lata, kiedy nie miał dostępu do komórki, sądził, że Marcja ma go za zmarłego, ponieważ zniknął nagle, zamiast wrócić z nią i Florką do Krakowa, do cioci Miłkowej. Pierwszy raz od tego czasu rozmawiali ze sobą, gdy on miał szesnaście lat, a ona czternaście, gdy napisał doń na Facebooku. Marcja żyje, o co trudno na profilu matematyczno-fizycznym.
Florencja Potocka
Laurencjusz całe życie obawiał się, iż mała Florencja Potocka, cztery lata młodszy berbeć, będzie miała za złe jemu i Marcji niesubtelne odtrącanie jej, w szczególności, gdy jako ośmiolatka z całej siły uderzała w drzwi, byle dostać się do jego pokoju. Z tego też brali ją do zabawy tak często, jak tylko mogli, budując wspólnie szałasy z gałęzi i suchych liści, które następnie wyściełali starymi kocami. Florka znacznie lepiej dogadywała się z psem Potockich, więc kiedy stary Ziemniak zmarł, zamknęła się jeszcze mocniej, niż uprzednio. Nie była nawet w połowie tak odważna, jak jej starszy brat, nie mówiąc już o pełnej werwy Marcelinie. Już jako dziecko lubiła rysować, to i siadała na murku, lub pod murkiem, gdy brakowało jej energii, i rysowała węglem góry i doliny, nawet jeśli miała jakieś siedem lat i liche umiejętności władania pędzlem. Laurkowi ciężko uwierzyć, że niebawem skończy szkołę podstawową i ruszy do szkoły średniej, a, zgodnie z relacją Marceliny, młoda Florencja nieustannie trajkocze o liceum plastycznym. Nie widzieli się długo i Florka pewnie niezbyt dobrze go pamiętała, ale Laurencjusz zaciska mocno kciuki.
Relacje:
▸ Dante Tarantino
Był piękny, znacznie piękniejszy od Marceliny Potockiej. Był piękny w innej kategorii. Poruszał się z gracją, jak anioł, zapierając dech w piersi trzynastoletniego Laurencjusza, mówił ze swobodą, ale też tak, jakby ważył każde słowo, wybierając spośród nich tylko te perfekcyjnie wybrzmiewające w zdaniu. Miał opaloną skórę Włocha i ciemnobrązowe, zapuszczone za uszy grube włosy, których wierzchnią warstwę wiązał w małą kitkę i nosił okulary. O k u l a r y. Laurencjusz uwielbiał je najbardziej. Lubił też jego lniane koszule. I naszyjnik ze słońcem. Lubił też mokasyny. Na Bogów, lubił wszystko. Dante przez długi czas był tylko przyjacielem — wymykali się z domów na wspólne, iście męskie zabawy, choć Marcja nierzadko podążała krok w krok za nimi, i siedzieli gdzieś na polach aż do zachodu słońca i jeszcze dłużej, zostając sami, ponieważ zmęczona Marcelina wracała zawczasu. Pocałowali się po raz pierwszy z końcem lata, z nieśmiałością i ze strachem. Laurencjusz obawiał się panicznie, że Dante nie odezwie się do niego już nigdy więcej, jednak prędko spostrzegł, że dzieli te uczucia z młodym Tarantino. Odtąd jedli wspólnie owoce, wypasali wspólnie owce i wspólnie oglądali filmy, rzecz jasna, reżyserii Quentina Tarantino. Dante był bardziej niż w porządku.
▸ Lucien Lavinge
Oui, oui, mon ami, bon, bon, powiedział raz do niego Laurencjusz i dalej nie wie, czy Lucien nie ma mu tego za złe. Na przeprosiny zamierza kupić bagietkę, może mu przejdzie.

ODAUTORSKO

Kontakt z autorem postaci: aarve
Uwagi: Laurency to moje słońce, więc oddaję go w wasze ręce z niejaką ostrożnością, ale i z zaufaniem. Nie zepsujcie mi go, jest włoską, cynamonową bułką, która płacze na Mamma Mia!, ilekroć Harry okazuje się gejem, a Donna bierze ślub. Używajcie go, jest grupowym domku Dionizosowego, ale trzymajcie się w miarę kanonu, to wszyscy będą szczęśliwi. W razie czego pytajcie, jestem emo, ale protective, więc nikogo nie skrzyczę. Piszę dłuższe opowiadania, w przypadku Laurencego dosyć chaotyczne, ponieważ w głowie kłębi mu się masa myśli, a że jest moją comfort postacią, nie powstrzymuję się i przelewam wszystko na papier, ale, co jasne, wszystko jest do dogadania, mogę ograniczyć się do konkretów (choć to still Laurie). Zapraszam do wątków :DD.
W razie odejścia: Laurency kontynuuje swoją silly pracę i żyje szczęśliwie w Nowym Jorku.
Ostrzeżenia: 0/3
Wizerunek: @bxnchii
Cytat: Pieskowe opowiadania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz